Nowy24.txt

(18 KB) Pobierz
 „Wybacz, dowódco Zhirrzhów. Rozumiemy, że jesteśmy na twojej (...). Jestem (...) bo obawiam się o nasze życie".
— Rozumiem — rzekł już łagodniej Thrr-mezaz. Ten nowy ton irytował go jeszcze bardziej. Przypominał mu sposób mówienia nauczyciela, który używał go zawsze, gdy ktoś udzielił niewłaściwej odpowiedzi. — Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by was chronić.
Lahettilas skłonił się.
„Rozumiem. Dlatego ci zaufamy".
— Wkrótce przybędzie ktoś na rozmowy z wami — zakończył dyskusję. Wzrokiem wskazał jednemu z podwładnych hangar. Wojownik skłonił się i poprowadził Mrachów przez płytę lądowiska. Wciąż zerkając w niebo, Thrr-mezaz skierował swe kroki ku maszynie Człowieka-Zdobywcy.
Serrant-janovetz siedział obok niej na ziemi i kątem oka obserwował Mrachów.
— Myślisz, że zaprzestali dalszych ataków? — zapytał Klnn--vavgi
— Na to wygląda — odparł dowódca i uniósł rękę, by zablokować połączenie z tłumaczem. — Przynajmniej na razie. Więzień sprawia jakieś kłopoty?
— Nie. Tkwi dokładnie tam, gdzie mu kazałem. Nie usiadł nawet, dopóki mu nie zezwoliłem.
Człowiek-Zdobywca przyglądał mu się teraz badawczo.
— A nie wykonywał na przykład jakichś gestów rękami lub nogami?
— Niczego, co zwróciłoby moją uwagę — stwierdził zastępca.
— Hmm. — Thrr-mezaz odblokował połączenie z tłumaczem. — Jak widzisz — zwrócił się do obcego, wskazując jednocześnie Mrachów — twoim wojownikom nie udało się. Tamci nadal żyją.
Twarz Człowieka-Zdobywca spoważniała, gdy dotarło do niego tłumaczenie.
„Nic mi nie wiadomo o tej akcji. Wysłano mnie tu, bym omówił warunki (...)."
— Już o tym wiemy — przerwał mu Klnn-vavgi. — Ale wydarzenia zdają się świadczyć o czymś zupełnie innym. Dlaczego chcecie zabić Mrachów?
„Nieprawda", zaprotestował Serrant-janovetz. „Mrachowie nie są naszymi wrogami".
Dowódca ponownie wyłączył urządzenie tłumaczące.
— Co o tym sądzisz? — zapytał podwładnego.
— A o czym tu myśleć? — odpowiedział ten, także uniemożliwiając tłumaczenie. — Przecież sami siebie nie zaatakowaliśmy.
Thrr-mezaz popatrzył na uszkodzony magazyn.
— Owszem, ale jak oni tego dokonali? Ani Starsi, ani nikt inny nie widział żadnego napastnika. Nic też nie naruszyło strefy chronionej wokół bazy.
Klnn-vavgi wzruszył ramionami.
— Może miałeś rację twierdząc, że Ludzie-Zdobywcy dysponują siecią podziemnych tuneli, których Starsi nie zdołali jeszcze odnaleźć. — Popatrzył podejrzliwie na statek powietrzny przybysza. — Albo przygotowali już zawczasu wszystko, co było do tego potrzebne?
— Tak, miliłuk temu pomyślałem dokładnie to samo. Weź jednak pod uwagę, iż znajdujemy się na południowy zachód od magazynu, a wszystkie cztery eksplozje nastąpiły na wschodzie i północy. W jaki więc sposób ich pociski miałyby wykonać w ciemno tak skomplikowany manewr? Szczególnie, gdyby posłużono się pociskami tak małymi, że nawet ich nie zauważyliśmy.
— Nie mam pojęcia — zastępca spojrzał znacząco na Czło-wieka-Zdobywcę, wciąż siedzącego na ziemi. — Wiem jednak, że nie powinniśmy rozmawiać o tym w jego obecności. Mogli już poznać nasz język na tyle, by go rozumieć.
— To prawda. — Dowódca skinął na dwójkę wojowników. — Gdzie go umieścimy?
— Może w magazynie? Zobaczymy, czy będzie zadowolony, gdy jego ziomkowie znowu przeprowadzą atak.
— Kuszące, lecz niepraktyczne. Brakuje tam drzwi, a oprócz tego tego są jeszcze trzy dziury w ścianie.
— W takim razie może pomieszczenie gospodarcze w budynku z centralą fonooptyczną — podsunął Klnn-vavgi. — Oczywiście po usunięciu stamtąd wszystkich sprzętów.
Thrr-mezaz zastanowił się nad propozycją. Wyglądała nieco ryzykownie — pokój znajdował się w budynku mieszczącym tłumacza oraz inne ważne systemy. Więzień powinien być tam jednak dostatecznie bezpieczny do czasu znalezienia czegoś lepszego.
— Zgoda — powiedział wreszcie. — Idź przodem i każ przygotować pomieszczenie. 
Niech wojownicy zajmą się też przerobieniem kilku kwater na pomieszczenia gościnne. Tylko żeby zlikwidował okna, tylne wyjścia... wiesz co mam na myśli.
— W porządku. Zaraz się tym zajmę. Jeśli rzeczywiście spodziewasz się większego towarzystwa, to trzeba się pospieszyć.
— Aha, i niech technicy obejrzą tę maszynę. Chcę informacji o wszystkim, co się w niej znajduje. Szczególnie zaś o systemach mogących służyć jako broń.
Słońce schowało się za horyzontem, a długie cienie rozmazały się w półmroku. Thrr-mezaz wszedł ostrożnie przez dziurę w ścianie magazynu w miejscu, gdzie do niedawna znajdowały się drzwi.
Właśnie tutaj dwóch wojowników zostało przeniesionych do grona Starszych. Dwóch spośród jego podkomendnych...
Znalazłszy się w środku odczekał, aż pośrednie i nocne źrenice rozszerzą się wystarczająco. Sześciu wojowników pracowało tu nad usunięciem zniszczeń. Ten, którego szukał — Vstii-suuv, jeden z członków wyprawy w góry, mającej miejsce dwa łuki temu — stał akurat przy jednym z wyłomów w północnej ścianie.
Dowódca podszedł do niego.
— Niezły bałagan, prawda? Wojownik wyprostował się.
— Nie da się ukryć — przyznał.
— Jakie wnioski? Domyślasz się, w jaki sposób Ludzie-Zdo-bywcy to zrobili?
— Prawdę mówiąc, nie. Teoretycznie mogliby użyć pocisków lub rakiet tak małych, że po prostu ich nie zauważyliśmy. Ale ta wersja mnie osobiście nie przekonuje.
— Wiem, co masz na myśli — mruknął Thrr-mezaz, patrząc na rumowisko poniżej wyrwy. — Jeżeli dysponowali aż tak skuteczną bronią, dlaczego nie wykorzystali jej już wcześniej?
— Zgadza się. I nie jest to z pewnością broń nuklearna, bo brak śladów promieniowania.
— Niemniej fakt, że niczego takiego nie użyli wcześniej, nie oznacza, że teraz nie mogli tego zrobić. — Dotknął poszarpanego brzegu otworu. Drewno było tu co prawda dosyć cienkie, lecz siła uderzenia mogła imponować nawet doświadczonemu wojownikowi. — Musimy sprawdzić, czy na żadnym z pozostałych przyczółków nie miał miejsca podobny atak. A czy w środku powinno być aż tak dużo drzazg?
— Nie mam pojęcia — odparł Vstii-suuv wyglądając przez otwór. — Sporo ich widać także na zewnątrz.
— To prawda — przyznał Thrr-mezaz odsuwając się od dziury. — Efektem ubocznym każdej wojny bywa zdobycie nowej wiedzy. Tym razem z pewnością wiele nauczymy się o eksplozjach.
— Może dałoby się wypytać strażników przeniesionych do grona Starszych — podsunął wojownik. — Zapewne potrafiliby powiedzieć więcej o tym, co tu się wydarzyło.
— Próbowałem już się z nimi połączyć — rzekł dowódca. — Niestety, obaj wciąż znajdują się w szoku. Nie wiadomo, kiedy z niego wyjdą, biorąc pod uwagę sporą odległość, jaka dzieli nas od osiemnastu światów. — Zniżył głos. — Wpadłem jednak przede wszystkim po to, żeby powiadomić cię o kolejnej wyprawie w góry. Pójdziemy tam za jakieś cztery łuki, może pięć. Dzienne źrenice Vstii-suuva zwęziły się.
— Masz już to, co mamy tam zabrać?
— Wkrótce będę miał. — Obecność śmiertelnych i Starszych zmuszała ich do posługiwania się niedomówieniami. Co prawda wszystko wskazywało na to, że nielegalna akcja Thrr-gilaga wciąż nie została wykryta, ale obawiał się, że nie potrwa to długo. — Poinformuj Qlaa-nuura.
— Tak jest. Będziemy gotowi na każdy rozkaz.
— Dobrze.
Wyszedł na środek pomieszczenia i zamyślony rozejrzał się wokół. Coś mu się tu nie podobało.
— Komunikatorze? Pojawił się Starszy.
— Tak, dowódco?
— Kto obserwował Mrachów, kiedy rozpoczął się atak Ludzi-Zdobywców?
— Tak się składa, że ja.
— Z kim pełniłeś służbę?
— Byłem sam. Dwaj inni Starsi zostali oddelegowani do wzmocnienia posterunków wokół bazy.
— Rozumiem — mruknął Thrr-mezaz stwierdzając jednocześnie, iż musi porozmawiać z mówcą Starszych na temat priorytetów ważności. — Możesz mi więc powiedzieć, co dokładnie robili Mrachowie, gdy nastąpiła pierwsza eksplozja?
— Opowiedziałem już o tym mówcy... — Komunikator urwał, dostrzegłszy wściekłość na twarzy dowódcy. — Nie robili nic szczególnego — dodał szybko. — Po prostu siedzieli przy stole.
— Przy tym samym, pod którym później się chowali?
— Tak. Rozmawiali akurat, gdy drzwi eksplodowały. Thrr-mezaz popatrzył w tę stronę. Stół znajdował się dość blisko przekaźnika tłumacza.
— Udaj się do pomieszczenia tłumacza i ustal, o czym mówili.
— Mogę ci już teraz powiedzieć, że nie wiadomo. Kilka mi-liłuków wcześniej Mrachowie przypadkowo zablokowali przekaźnik.
— Jak to przypadkowo?
— Rozwiesili dekoracyjne tkaniny na ścianach — wyjaśnił Starszy. — Tak się złożyło, że jedna z nich zasłoniła przekaźnik.
Nic więc dziwnego, że technicy nie dysponowali nagraniem rozmowy obcych. Jakże wygodne okazało się to dla Mrachów.
— I uznałeś, iż nie warto wspomnieć o tym wojownikom? Komunikator sprawiał wrażenie wyraźnie speszonego.
— Akurat został ogłoszony alarm. Uwaga wszystkich skupiła się na otoczeniu bazy i zbliżającej się inwazji Ludzi-Zdobywców. Nie wydawało mi się to aż tak ważne, żeby natychmiast interweniować. A ponadto i tak ich obserwowałem. Nie mogli przecież nic zrobić...
— Z wyjątkiem...
Thrr-mezaz urwał, gdyż w płucach zabrakło mu powietrza. Nagle, na ułamek uderzenia, jego mózg został jakby ściśnięty potężną prasą...
A obok niego skrzywiony z bólu i przerażenia Starszy wydał z siebie głośny okrzyk.
W kilka uderzeń Thrr-mezaz zorientował się, o co chodzi.
— Dowódco! — krzyknął jeden z wojowników. — Co...!
— Paralizator! — odpowiedział, starając się otrząsnąć z ogarniającego go otępienia. — Do wszystkich! Czerwony alarm! Pojawił się inny Starszy.
— Dowódco, zastępca wzywa cię do pomieszczenia dowodzenia — wyjąkał z trudem. 
— Prosi o pozwolenie na start szturmowców.
— Zgadzam się. Niech zbierze kilku wojowników i spotka się ze mną przy celi Człowieka-Zdobywcy.
Gdy weszli do jej środka, jeniec stał pod tylną ścianą swego tymczasowego więzienia. Wciąż czuwał, jakby spodziewając się ich przybycia.
— Mów, gdzie to jest — rzucił bez ogródek Thrr-mezaz. — Natychmiast.
Obcy z uwagą słuchał tłumaczenia, a pasma krótkich włosów nad jego oczami zbliżyły się do sie...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin