Nowy1.txt

(8 KB) Pobierz


Dziedzictwo Zdobywców


Timothy Zan




Tom 2 trylogii ZDOBYWCY

Cykl Zdobywcy:
Duma Zdobywców
Dziedzictwo Zdobywców
Spadek Zdobywców


Rozdział 1
— Poszukiwacz Thrr-gilag?
Zapytany powoli uniósł wzrok znad trzymanego na kolanach zniszczonego kombinezonu posłuszeństwa.
— Słucham, kapitanie.
— „Diligent" jest gotowy do startu — oświadczył Zbb-rundgi. — Czekamy tylko na ciebie.
— Dziękuję. Przyjdę za kilka miliłuków.
Kapitan rozejrzał się po dyżurce sekcji badania obcych.
— Zespół demontażowy poradzi sobie z resztą sprzętu, poszukiwaczu — stwierdził. — Niczego nie musisz już nadzorować.
— W porządku — mruknął Thrr-gilag. — Powiedziałem przecież, że przyjdę za kilka miliłuków.
Odniósł przy tym wrażenie, że dzienne źrenice Zbb-rundgi'ego jakby nieco się zwęziły.
— Instrukcje Pierwszego były jednoznaczne, poszukiwaczu — nie ustępował dowódca statku. — Mamy startować, gdy tylko będziemy gotowi.
— Ale jeszcze nie jesteśmy — odparował Thrr-gilag. — Możesz wrócić na statek i zająć się procedurami przedstartowymi. Ja zjawię się tam za kilka miliłuków.
Tym razem nie miał już wątliwości, że źrenice tamtego się zwęziły.
— Jak sobie życzysz, poszukiwaczu — rzucił Zbb-rundgi. Odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia.
— To nie było najrozsądniejsze — rozległ się słaby głos. —Dowódca statku Zbb-rundgi cieszy się poważaniem przywódców klanu Cakk'rr, podobnie jak i Starsi z jego rodziny. Nie powinieneś raczej, w twojej sytuacji, robić sobie z niego wroga.
— Jestem mówcą na czas tej misji, wyznaczonym z mocy prawa, Chrr't-ogdano — przypomniał Thrr-gilag, wodząc palcem po jednym z ciemnych sensorów umieszczonych w kombinezonie, wciąż pokrytym czerwonym pyłem. — Dopóki Zgromadzenie Ponadklanowe nie zmieni tej decyzji, będę robił wyłącznie to, co uznam za stosowne. Nie interesuje mnie, czy denerwuję tym Zbb-rundgi'ego, czy też nie.
— Popatrz na mnie.
Thrr-gilag z westchnieniem podniósł wzrok na bladą postać wiszącą przed nim w powietrzu. Chrr't-ogdano, Starszy z klanu Kee'rr i główny obserwator tutaj, w Kolonii numer dwanaście, jak wynikało z wyrazu malującego się na jego półprzeźroczystej twarzy, nie darzył poszukiwacza większym szacunkiem niż Zbb-rundgi.
— Nie próbuj się ze mną spierać — ostrzegł Starszy. — Zgodnie z prawem wciąż jeszcze jesteś mówcą tej misji, ale według mnie jesteś Zhirrzhem, którego postępowanie sprawiło, że nasz jedyny ludzki więzień został uratowany przez swoich.
— Karę za to poniosą prawdziwi winowajcy — odparł Thrr--gilag. — Do tego czasu sądzę, że należy mi się wynikający z mojej funkcji szacunek.
Język Chrr't-ogdano wysunął się w sposób wyrażający lekceważenie.
— Władza pochodzi z nadania, na szacunek zaś trzeba sobie zapracować. Jeśli okazałeś się zbyt młody lub zbyt upojony władzą, by to zrozumieć, w ogóle nie należało powierzać ci funkcji mówcy.
Poszukiwacz przycisnął język do podniebienia, powstrzymując się od wypowiedzenia słów, które cisnęły mu się na usta.
— Przykro mi, że cię rozczarowuję — rzekł wreszcie. — Zrobiłem jednak wszystko, co było w mojej mocy. Oblicze Starszego złagodniało nieco.
— Co się stało, to się nie odstanie — stwierdził z rezygnacją. — Dopiero historia oceni rzetelnie twoje poczynania.
Osobiście miał już wyrobione zdanie o dalszym rozwoju wypadków. Podobnie zresztą jak Zbb-rundgi i pozostali uczestnicy misji.
I mówiąc szczerze Thrr-gilag nie mógł ich za to winić. Co prawda realizacja planu, który miał doprowadzić do ponownego schwytania Pheylana Cavanagha, do czasu przebiegała idealnie. Zamierzał to podkreślić na Zgromadzeniu Ponadklanowym. Pozwolili uciekinierowi dostać się do obcego statku i uruchomić go. Dzięki temu obserwujący go Starsi zdobyli cenne informacje. Później zaś nagłe uwidocznienie się jednego z nich, zgodnie z przewidywaniami, odwróciło uwagę Ziemianina na tyle, że Thrr-gilag zdążył oswobodzić się z więzów i wprowadzić do organizmu więźnia niewielką dawkę trucizny. Kolejne informacje zdobyte przy minimalnym ryzyku.
Ale nikt nie wiedział o ludzkich myśliwcach, które pojawiły się jak spod ziemi. Rzeczywiście niewykluczone, że gdyby jeniec znajdował się pod strażą w swojej celi podczas owego niespodziewanego ataku, wrogowi nie udałoby się go oswobodzić.
A może wówczas Ziemianie zniszczyliby bazę, przenieśli wszystkich Zhirrzhów biorących udział w misji do grona Starszych, po czym i tak uwolnili Pheylana Cavanagha.
Thrr-gilag bezwiednie przycisnął mocno język do wewnętrznej strony policzka. 
Te myśliwce były wprost przerażające. Niewyobrażalnie szybkie i jednocześnie zwrotne, siały wokół zniszczenie. Sylwetką i barwą przypominały maszyny, które powstrzymały siły uderzeniowe Zhirzhów na zamieszkanej przez ludzi planecie Do-rcas. Jego brat, Thrr-mezaz, sugerował, że to właśnie mogli być owi tajemniczy Miedzianogłowi, o których wzmianki znaleźli w zdobytym banku danych.
A może te same jednostki operowały i tu, i tam?
Poszukiwacz poczuł dreszcz, który przebiegł przez jego ciało. Jeżeli Miedzianogłowi potrafili wymknąć się nie zauważeni przez siły desantowe na Dorcas i przedostać się aż tutaj...
— Chcę mówić z moim bratem — zwrócił się do Chrr't-og-dana. — Thrr-mezazem z klanu Kee'rr, dowódcą sił, które wylądowały na Dorcas.
— Teraz? — zapytał ze zdziwieniem Starszy. — Czy nie lepiej byłoby to zrobić już z pokładu „Diligenta"?
— Żeby uspokoić kapitana Zbb-rundgi'ego?
— Nie, żeby ocalić własną głowę — odciął się Chrr't-ogda-no. — A może chcesz wciąż tu tkwić, kiedy jednostki obcych przybędą w większej liczbie?
Thrr-gilag westchnął.
— Na razie nic nam nie grozi. Wyjaśniłem to już zresztą kapitanowi. Od ich akcji upłynęło prawie sześć decyłuków i gdyby mieli w pobliżu więcej statków, dawno by już nas zaatakowali. Stąd wniosek, że większe siły muszą ściągnąć z któregoś ze swoich światów. A to powinno potrwać co najmniej pełen łuk, jeśli nie więcej.
— To tylko przypuszczenia.
— To wnioski sformułowane przez specjalistę do spraw obcych i ich kultur — warknął poszukiwacz, mając już dość jałowych sporów. Nikt nie zachowywał się w ten sposób wobec Svv-selica, gdy ten pełnił funkcję mówcy. — Poproszę więc o kontakt z Thrr-mezazem.
— Tak jest — mruknął Chrr't-ogdano, zamigotał i zniknął. W przeciwległym końcu pomieszczenia rozwarły się drzwi i do środka weszła, pchając wózek, członkini personelu technicznego.
— Co z naszymi więźniami? — zapytał Thrr-gilag.
— Wciąż śpią — odparła podjeżdżając do jednego z trzech zestawów do analizy tkankowej. — Poziom ich metabolizmu z wolna zaczyna rosnąć po problemach, jakie wystąpiły w trakcie przenosin na pokład. Uzdrawiacze twierdzą, że stan pacjentów powinien się stopniowo poprawiać.
— Dobrze — stwierdził szef bazy, zadowolony, że przynajmniej w tym przypadku nie występują poważniejsze perturbacje. To nie chęć zademonstrowania swej władzy, jak twierdzili Chrr't-ogdano i Zbb-rundgi, sprawiała, że zwlekał z ewakuacją. Przede wszystkim 
obawiał się o dwóch nowych więźniów, którym groziła śmierć z powodu nie wyjaśnionych dolegliwości. Już ich transport na pokład statku stanowił w opinii uzdrawiaczy ryzykowne przedsięwzięcie. Postanowił więc dać obcym jak najwięcej czasu na dojście do siebie przed jakże groźnym dla nich startem.
Kapitan Zbb-rundgi nie był w stanie zrozumieć takiego postępowania. Albo po prostu lęk przed spodziewanym atakiem Ziemian nie pozwalał mu potraktować poważnie ostrzeżeń uzdrawiaczy. Ale do czasu, gdy Thrr-gilag pozostawał poza statkiem, to on decydował o starcie.
— Czy Starsi zdołali poznać istotę ich ran?
— Wciąż nad tym pracują — odpowiedziała operatorka, a ostatnie jej słowa zagłuszył zgrzyt wywołany przesuwaniem umieszczonego na wózku analizatora, wykonanego ze spieku ceramicznego. — Na razie wiedzą tyle co uzdrawiacze.
Obok poszukiwacza coś zamigotało i ponownie pojawił się Chrr't-ogdano.
— Mam kontakt z dowódcą Thrr-mezazem — warknął. — Zaczynaj.
— Tu Thrr-gilag — powiedział szef bazy, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego musiał tak długo czekać na połączenie. Przecież z trzema przyczółkami miała być utrzymywana stała łączność. Czyżby stało się coś niedobrego? — Kolonia numer dwanaście jakieś sześć decyłuków temu została zaatakowana przez ludzkie myśliwce typu opisanego w ostatnim raporcie. Pytanie: czy jesteś pewien, że oba wciąż znajdują się na Dorcas?
Starszy skinął głową i zniknął. Thrr-gilag czekał, obserwując pracującą operatorkę i licząc czas. Był przekonany, że przekaz na każdym etapie połączenia powinien trwać około piętnastu uderzeń, poczynając od kontaktu Chrr't-ogdano z komunikatorem na rodzinnej planecie Zhirrzhów — Oaccanv. 
Stamtąd wiadomość wędrowała dalej, aż trafiała do świątyni kogoś, kto służył jako komunikator na Dorcas. Odpowiedź musiała pokonać tę samą drogę. Ostatnim razem, gdy prowadził rozmowę z przyczółkiem na Dorcas, czas potrzebny na uzyskanie odpowiedzi wynosił około stu dwudziestu uderzeń. A więc i tym razem powinno być podobnie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin