Oszubski Tadeusz - Gotyk.pdf

(188 KB) Pobierz
Tadeusz Oszubski
GOTYK
Wojciechowi M. Chudzińskiemu
Tam wahanie chłopiec słuchający.
Drżąc wspomina sens rycin i stronic. (... )
Błąkanie serca, śpiew i obłęd nocy Ogniste anioły, co
z oczu wychodzą umarłych.
Georg Traki, „Wspomnienie dzieciństwa"
Dziewczynkę znaleziono po trzech dniach
poszukiwań. Ciało sześcioletniej Wiktorii Wionczek
tkwiło głową w dół w szybie kanału odpływowego
miejskiej kanalizacji. Anatomopatolog ustalił, że
przyczyną zgonu było zatrzymanie akcji serca. Co prawda
nie odkrył, w jaki sposób powstały liczne drobne
zadrapania na skórze zmarłej, jednakże nie uznano tego za
istotne – obrażenia te nie stanowiły przyczyny śmierci.
Policja i prokuratura po krótkim śledztwie nie stwierdziły,
by za zgon dziecka ktoś w szczególności ponosił
odpowiedzialność, nawet rodzice zmarłej, którzy nie
dopilnowali dziewczynki. Śmierć małej Wiktorii uznano
za wypadek. Lecz Marian Nowicki wiedział; że sprawa
miała się inaczej.
Swojej oceny Marian nie uważał za bezpodstawną.
Dziecko zginęło przecież kilkadziesiąt zaledwie metrów
od miejsca, gdzie przed trzydziestoma laty doszło do
straszliwych w skutkach wydarzeń. Ciało Wiktorii
znaleziono w niewielkiej odległości – jaką w minutę
pokona biegnące, krzyczące z przerażenia dziecko – od
domu Melanii Nowickiej, ciotki Mariana, a siostry jego
ojca.
***
Willa
należąca
do
rodziny
Nowickich,
modernistyczna w stylu i wzniesiona w początkach
międzywojnia przez Józefa, pradziadka Mariana,
stanowiła jedną z architektonicznych ozdób przedmieścia.
Choć przestronna, z funkcjonalnie zaprojektowanym
wnętrzem, w Marianie – ilekroć w niej później bywał –
wzbudzała niepokój i iście klaustrofobiczne doznania.
Wszystko to za sprawą wspomnień o wydarzeniu, do
którego doszło, gdy Nowicki miał osiem lat.
Od tamtego czasu wiele uległo zmianie. Ciotka
Melania zmarła przed dwoma laty, a wcześniej jeszcze
odeszli z tego świata rodzice Mariana. Niewielu pozostało
krewnych, właściwie tylko stryj Jan, Byli jeszcze jacyś
dalecy kuzyni, siódma woda po kisielu, ale Marian
Nowicki widywał ich tylko przy okazji pogrzebów. Tak,
od tamtego czasu wiele się zmieniło, lecz pewne sprawy
pozostały nie rozwiązane.
Dzieciństwo
zwykle
uznawane
jest
za
najszczęśliwszy okres życia, jednakże tę ocenę
wystawiają zawsze osoby dorosłe, i to takie, które cierpią
na ostre ataki nostalgii. Upływ czasu zaciera w nich
wspomnienia nieprzyjemnych zajść i poczucia znikomości
swego znaczenia, które dręczy niemal wszystkie dzieci.
Marian zawsze czuł irytację, gdy słyszał, że ktoś mówi, iż
dziecko w pełen słodyczy sposób postrzega świat, a świat
mu to odwzajemnia, słodyczami obsypując. Według
Nowickiego, z perspektywy doświadczeń dojrzałego
mężczyzny, do tego uprawiającego zawód nauczyciela,
dzieci są nagminnie upokarzane. Choćby zadawaniem im
pytań. Muszą ustawicznie tłumaczyć dorosłym, co robią
lub robić będą, albo też już zrobiły, a przede wszystkim –
dlaczego coś tam robią. Marian wciąż nie mógł
zapomnieć, że gdy był dzieckiem, w takich sytuacjach
zawsze czuł strach i upokorzenie właśnie, jakby nagle
znalazł się nagi pośrodku ruchliwej ulicy. Często zadawał
sobie pytanie, jak to się dzieje, że dzieci poddawane
notorycznie takiej presji dorastają a potem większość
dojrzałych już osobników uchodzi za jednostki zdrowe
psychicznie. Pytał o to, lecz odpowiedzi nie uzyskał.
Marian w dzieciństwie darzył Jana Nowickiego,
swojego stryja, sympatią, na co bez wątpienia miało
wpływ zachowanie mężczyzny wobec dzieci. Bowiem
stryj Jan nie miał zwyczaju zadawać Marianowi pytań.
Oceniając jednak sprawę z dystansu, dojrzały już
człowiek podejrzewał, iż Jan o nic go nie pytał, bo nie
obchodziło go, co ma do powiedzenia kilkulatek. Ale
dziecku nawet krótkie i powierzchowne wymiany zdań z
dorosłym wydawały się niezwykle ważne. Oczywiście,
małemu Marysiowi ani w głowie postało, by nazwać jego
relacje ze stryjem przyjaźnią.
Dzieciństwo, cudowne lata... Do dramatycznych
wydarzeń doszło ciepłą porą latem roku 1975. Wówczas
Marian lubił jeszcze bywać u ciotki Melanii. Willa tonęła
w zieleni ogrodu z krzewami porzeczek i agrestu, otulała
ją drzewiasta gęstwina bzów. W sąsiedztwie wiele było
przestrzeni, a na niej drzew, siedzibę Nowickich otaczały
bowiem parcele z domami o wiejskiej architekturze.
Marianowi podobało się i to, że Melania była osobą
stosunkowo tolerancyjną, potrafiła wybaczyć dzieciom, że
czasem zamyślają się i nie zwracają uwagi na otoczenie.
Melania stanowiła osobę godną zaufania. Wprost
przeciwnie było z Martą, córką Jana, a więc małego
Marysia kuzynką. Marian często ich wszystkich widywał,
bo od czasu śmierci żony stryja prowadzili wspólne
gospodarstwo domowe z Melanią, podówczas panną już
bardzo leciwą. Marta liczyła wtedy lat dwanaście i
wywierała na chłopcu przytłaczające wrażenie. Była
wysoka, fizycznie nad wiek rozwinięta – młoda kobieta,
rzec można. Często jednak zachowywała się jak dziecko.
Rzucała słowa nie myśląc o konsekwencjach, a
zwyczajowym obiektem jej okrutnych zabaw był właśnie
Marian. Na domiar złego dzięki tej dziewczynie
zaznajomił się ze słowem „Moloch". A przecież
wymawianie tego słowa – czy też raczej imienia –
wyzwoliło, czego Marian mimo upływu tylu lat nadal był
pewien, ciąg przerażających zdarzeń. Nowicki dzięki
Marcie i egzotycznemu zbiorowi głosek poznał, jak
dojmujący może być strach.
I jak pachnie krew.
Dużo świeżej krwi.
Pamiętał, że pierwsze ostrzeżenie przyszło właśnie od
ciotki Melanii, bo kobieta słysząc, że dziecko często
powtarza dziwne dla niego słowo, któregoś dnia
zatrzymała przechodzącego siostrzeńca, pochyliła się nad
nim i powiedziała : „Nie powtarzaj tego słowa, Maryś, bo
to imię upadłego anioła. Wywołujesz diabła. Lepiej módl
się do swojego aniołka, Maryś. Anioł Stróż obroni cię
przed diabełkami, moje ty kochane, wrażliwe dziecko".
***
Wcześniej jednak był dzień, tamten znaczący –
ciepły, że aż osy brzęczały w ogrodzie dobierając się do
dojrzałych owoców. Wszyscy akurat zebrali się w
rodowej siedzibie. Było około szesnastej i Melania
zaparzyła kawę, herbatę, a potem wniosła na stół wielką
blachę gorącego drożdżowego placka. Rodzice, stryj i
ciotka oraz dzieci – czyli Marian i Marta – wszyscy rzucili
się na parujące jeszcze ciasto. Potem dorośli o czymś
Zgłoś jeśli naruszono regulamin