Dailey Janet - Cienie przeszłości.txt

(580 KB) Pobierz
Janet Dailey

Cienie przeszłoci

Częć pierwsza
Wiadomym jest, że indiański kraj na zachód od Arkansas współpracownicy pana Lincolna uważajš za podatny grunt dla abolicjonistów, partii wolnociowych i północnej szarlatanerii. Mamy nadzieję,, że w pańskich ludziach znajdziemy sprzymierzeńców gotowych opowiedzieć się za Południem.
Henry M. Rector, gubernator stanu Arkansas (z listu do Johna Rossa, wodza Czirokezów)
Springfield, Massachusetts Maj 1860
rzed dwupiętrowy murowany dom w eleganckiej willowej dzielnicy miasta zajechał powóz. Siedzšcy na kole stangret w podeszłym wieku zeskoczył na ziemię ze zwinnociš młodzieniaszka i otworzył drzwiczki przed bardzo urodziwš dziewiętnastoletniš pannš, ubranš w wizytowš suknię w dwóch odcieniach błękitu, które podkrelały złocistš barwę jej włosów i doskonale harmonizowały z kolorem oczu. Dziewczyna oparła się na wycišgniętej przez stangreta ręce i wysiadła z powozu, pospiesznie otwierajšc parasolkę, by skryć twarz przed promieniami popołudniowego słońca.
-  Będę tu na panienkę czekał - powiedział stangret z lekkim ukłonem.
-  Dziękuję - odpowiedziała Diana Parmelee z pełnym czaru umiechem. Następnie z wdziękiem weszła na ganek domu i zapukała do drzwi.
Po chwili stanęła w nich irlandzka gospodyni Fletcherów, Bridget 0'Shaughnessy, w biało-szarym czepku na głowie, który zlewał się z przyprószonymi siwiznš włosami.
-  Jak się masz, Bridie? - umiechnęła się do niej Diana. Kobieta popatrzyła na niš ze zdumieniem.
-  więci pańscy, toż to Diana. Jakże wy wszyscy wydorolelicie. To dopiero dzień pełen niespodzianek. Czy kapitan jest z tobš?
Tu zerknęła jej przez ramię.
7
-  Nie, ojciec jest na swoim posterunku w Saint Louis.
-  Ale co ja najlepszego robię? Stoję tu i trajkoczę, zamiast wpucić cię do rodka. Proszę, proszę wejd. - Diana złożyła parasolkę i przestšpiła próg domu. - Wiem, że powinnam zapytać o twojš matkę, ale jak o niej pomylę, to ogarnia mnie gniew. Nie mnie jš sšdzić, lecz nie mogę jej wybaczyć, że rozwiodła się z panem kapitanem, by polubić tego bogacza Thomasa Austina. Dla takiego dżentelmena i oficera jak pan kapitan to musiało być okropne.
Diana rozemiała się promiennie.
-  Nic się nie zmieniła, Bridie - oznajmiła, nie zrażona jej ostrš krytykš pod adresem matki.
Chociaż bolała nad tym, że rodzice się rozwiedli, doskonale zdawała sobie sprawę z istniejšcych między nimi różnic, które doprowadziły do rozpadu małżeństwa. Ojciec kochał żołnierskie życie i pogranicze, matka za tęskniła za lepszš egzystencjš i stałym domem. Tom Austin mógł jej to zapewnić.
-  Za to ty bardzo - owiadczyła gospodyni. - Wyrosła na pięknš pannę. Pani Fletcher wyszła na spotkanie kółka bibliotecznego. Będzie niepocieszona, kiedy się dowie, że tu była.
Diana doznała ukłucia zawodu. Bardzo lubiła paniš Fletcher. Traktowała jš jak swojš powiernicę i przyjaciółkę.
-  Miałam nadzieję, że jš zastanę. Mieszkam teraz u Wickhamów. Zostawię jej wiadomoć...
-  Nie możesz wyjć bez zobaczenia się z panem Fletcherem - zaprotestowała gospodyni. - Wygarbowałby mi skórę, gdybym cię puciła. Chod ze mnš. Jest teraz w swoim gabinecie.
Ruszyła korytarzem do podwójnych drewnianych drzwi, po czym zapukała w nie i otworzyła.
-  Proszę wybaczyć, ale ma pan jeszcze jednego gocia. Po tych słowach cofnęła i przepuciła Dianę.
Kiedy piękna panna weszła do gabinetu, Payton Fletcher natychmiast ruszył jej na powitanie. Był to korpulentny szećdziesięcioletni mężczyzna o pulchnych policzkach i wianuszku siwych włosów.
-  Diana, cóż za radosna niespodzianka. - Wycišgnšł ku niej obie ręce. - Co robisz w Springfield?
-  Spędzam lato w domu sędziego Wickhama i jego wnuczki Ann Elizabeth, bo matka wyjechała do Europy na miesišc miodowy. Oczywicie pierwszš mojš mylš po przyjedzie tutaj było złożenie wizyty ulubionym rodzicom chrzestnym ojca.
-  Jestemy jego jedynymi rodzicami chrzestnymi - sprostował Pay-ton Fletcher, unoszšc ze zdziwieniem brew.
-  Naturalnie że tak - odparła Diana z żartobliwym błyskiem w oku i cmoknęła prawnika w policzek.
-  Co takiego? No oczywicie żartujesz sobie ze mnie. Wy młodzi musicie wybaczyć staremu jego powolnoć.
Obejrzał się za siebie. W tym momencie Diana zdała sobie sprawę z obecnoci kogo trzeciego w pokoju i przypomniały jej się słowa gospodyni: Ma pan jeszcze jednego gocia". Zanim zdšżyła odwrócić głowę, Payton Fletcher zapytał:
-  Zdaje się, że wy dwoje już się znacie?
-  Rzeczywicie - rozległ się głęboki męski głos, który wywołał w Dianie dreszcz podniecenia.
Natychmiast go rozpoznała, choć był teraz o ton niższy. Starajšc się panować nad emocjami, odwróciła się wolno, czujšc, jak serce jej wali.
Przy oknie stał Lije Stuart - wysoki, mierzšcy ponad sto osiemdziesišt centymetrów wzrostu, o czarnych włosach miękko układajšcych się na czole. Ubrany był w szare spodnie i ciemny surdut, gładko opinajšcy szerokie ramiona i szczupły umięniony tors. Przystojna twarz nabrała głębszego wyrazu od ich ostatniego spotkania przed pięciu laty, co przydało jej jeszcze urody. Ze niadš karnacjš, wiadczšcš o czirokeskim pochodzeniu, kontrastowały intensywnie błękitne oczy.
Urodzona i wychowana w Fort Gibson na Terytorium Indiańskim Diana znała i podziwiała Lijego Stuarta od najmłodszych lat. Miała czternacie, kiedy wojsko zamknęło Fort Gibson i przeniosło jej ojca na placówkę na Wschodzie. Od tego czasu często zastanawiała się, czy kiedykolwiek zobaczy Lijego i czyjej stosunek do niego ulegnie zmianie.
Teraz nie miała co do tego wštpliwoci, bo jego widok zaparł jej dech w piersi. Z wystudiowanš pozš przeszła przez pokój i wycišgnęła do Lijego dłoń obcišgniętš rękawiczkš.
-  Spotkanie z tobš to najwspanialsza niespodzianka - powiedziała, nie starajšc się nawet ukryć zachwytu w głosie i w umiechu.
-  Miło mi cię znowu widzieć, Diano - odpowiedział z rezerwš wynikajšcš z dzielšcej ich różnicy wieku.
Diana Palmeree nie była już j ednak tš uroczš i niewinnš dziewczynkš, którš zapamiętał. Stała przed nim młoda kobieta o zachwycajšcej urodzie, obiekt marzeń każdego mężczyzny. Zebrane z tyłu włosy spływały jej na ramiona gęstš złocistš kaskadš, a w oczach płonęła radoć życia. Patrzyły teraz na niego z intensywnociš, która rozpalała mu krew w żyłach.
Jak zawsze, kiedy był blisko niej, poczuł, że ogarnia go pożšdanie i jak zwykle je stłumił. Ujšł wycišgniętš dłoń. Delikatne, lecz silne palce zacisnęły się wokół jego ręki.
-  Ostatni raz widziałam Lij ego na dorocznym maj owym więcie w Czi-rokeskiej Żeńskiej Szkole w Tahlešuah - wyjaniła Diana Paytonowi Flet-cherowi. - Kiedy wybrano królowš pięknoci, na trawniku przed szkołš zagrała wojskowa orkiestra z fortu i wszyscy zaczęli tańczyć z wyjštkiem mnie. Matka mi nie pozwoliła. Powiedziała, że czternastoletnie dziewczynki sš za młode na tańce. Byłam zrozpaczona, bo Lije obiecał, że ze mnš zatańczy, i nie mogłam się już doczekać. - Rzuciła Lijemu żartobliwe i zarazem wyzywajšce spojrzenie. - Pamiętasz, co mi wówczas przyrzekłe?
-  Że zatańczę z tobš, kiedy będziesz starsza.
-  Mam zamiar wyegzekwować od ciebie tę obietnicę, Lije.
-  Muszę przyznać, że wcale mnie to nie dziwi - odparł z umiechem Lije, wyobrażajšc sobie, jak wirujšpo parkiecie, zapatrzeni w siebie. Ponownie wezbrało w nim pożšdanie i ponownie je stłumił. - Diana zawsze była niezwykle zdecydowanš młodš damš. Nie spoczęła, póki nie dostała tego, czego chciała.
-  Nigdy nie ukrywam swych pragnień - powiedziała, patrzšc mu w oczy.
-  Taniec to doprawdy błahostka - zauważył.
-  Tak, lecz z takich błahostek często rodzš się wielkie sprawy, prawda, Paytonie? - zwróciła się ku starszemu panu.
-  W rzeczy samej - przyznał. - Włanie mówiłem Lijemu, że nauki, które zdobył w Harvardzie, to krok ku obiecujšcej karierze.
-  Susannah pisała mi, że studiujesz prawo w Harvardzie - odparła Diana, majšc na myli swojš przyjaciółkę z dzieciństwa i zarazem dziewiętnastoletniš ciotkę Lij ego. - Miałam nadzieję, że odwiedzisz nas tej wiosny w Bostonie.
-  Twoja matka nie byłaby z tego zadowolona - odparł z krzywym umiechem, który wywołał dołeczki w policzkach.
-  Nie powinno cię to powstrzymywać - rzuciła z kpinš w głosie, przyznajšc tym sposobem, że matka była jednak pewnym problemem. Lecz teraz oddzielał jš od nich ocean.
-  Może i nie powinno - przyznał z lekkim wzruszeniem ramion. -Pięć lat to szmat czasu. Ludzie się zmieniajš.
-  Co do mnie to nie jestem już tš niezgrabnš czternastolatka z piegami na twarzy.
-  O ile sobie przypominam, te piegi miała tylko dlatego, że nie chciała wkładać kapelusza na przejażdżki z ojcem. I nigdy nie była
10
niezgrabna. Nawet jako dziecko janiała urodš, która łamała serca każdemu mężczynie.
-  A teraz? - zapytała wstrzymujšc oddech. Omiótł jš wzrokiem, po czym spojrzał w oczy.
-  A teraz, choć wydaje się to niemożliwe, jeste jeszcze piękniejsza. Dostrzegła podziw w jego oczach. Jako dziewiętnastolatka potrafiła
już rozpoznać, kiedy podoba się mężczynie. A Lijemu się podobała. Miała ochotę skakać z radoci.
-  To prawda - przyznał Payton Fletcher. - To najszczersza prawda. Powinienem już wczeniej ci o tym powiedzieć. Will Gordon, dziadek Lijego, twierdzi, że kobiety należy komplementować przy każdej okazji. Dobrze, że jego wnuk o tym wie. - Spojrzał na Lijego. - Przekaż dziadkowi moje najszczersze pozdrowienia.
-  Dziękuję - odparł Lije.
-  Will i ja chodzilimy razem do szkoły - wyjanił Payton Fletcher Dianie.
-  Tak, wiem.
Pogršżył się we wspomnieniach, nie zwracajšc uwagi, że dwoje młodych przyglšda się sobie ukradkiem.
-  Wiele wspólnie przeżylimy. Bywało, że Will wieczorami musiał mnie nieć do domu. - Zachichotał i pokręcił głowš. - Gdyby nie on, wštpię, czy skończyłbym studia. To on był tym inteligentniejszym. Serce ronie, kiedy widzę, że wnuk poszedł w lady dziadka. - Skinšł głowš z aprobatš, po czym ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin