Żeromski Stefan - Trylogia nadmorska - Wiatr od morza.pdf

(874 KB) Pobierz
NAPAD JUTÓW
Ujrzeli nareszcie bielejące brzegi. Wśród nocy ciemnej śnili o tym widoku na
dnie dwużaglowych statków obitych skórą fok i białych niedźwiedzi, jeleni,
odyńców i byków - pośród tarcic napuszczonych smołą, gdy woda
zamarzająca igłami kłuła golenie, a wicher morski zapierał oddech w
gardzielach. W kolisku rozbestwionej burzy, gdy nagłe ryki i ponure łoskoty
wybiegały z przepaści między wyniosłymi bałwany, jak gdyby łono ziemi, pod
niewolą wiekuistą wód głębiny zawarte, przychodziło do głosu, śniła im się -
której jeszcze nie deptali - garbata i od lasów rozchwianych falująca susza.
Gdy wały niezmierne, chytrze jak rozjuszone i z zemsty oszalałe zwierzęta,
szły z nieskończonej oddali, ażeby pod burty z nagła się podsadzać i na płask
rozpościerać
czarne
żagle
po
przepaścistej wodzie,
nie
drżało
serce
wojowników i ręka ich nie popuściła szuta, liny przywiązanej do żagla. Gdy
wyspy trzęsły się w posadach od uderzeń jakoby młota stolemów, gdy huk i
świst powietrza płoszył sen z oczu ludzi pod niskimi powały w ciemnych
izbach rybackich, najezdnicy drzemali spokojnie na dnie łodzi, ukołysani od
rzutów z góry na dół, od smaku soli i zapachu smoły. Uszy ich ogłuszone od
huku zaczynały słyszeć teraz na nowo - oczy przyuczone do barwy
trupiobladej fali wchłaniały z niewysłowioną rozkoszą stałe smugi ziemi nad
kątowiskiem zatoki - płuca ich, przywykłe do wchłaniania olbrzymiego
powietrza w morskich przestworzach, oddychały z ulgą w niemych okręgach
małego morza. Radosny okrzyk fruwał teraz z łodzi do łodzi jak złowieszcza
rybitwa. Pokazały się dalekie, płaskie doliny, żółte smugi urwisk wysokich,
1
góry piaskowe, strome gliny, które odziewa porost prastarego lasu - i białe,
gołe cyple wchodzące daleko w wody.
Chytrze chwytając w szaty żagli wiatry sprzeczne, szerokie i ciasne, na każdy
nastawione podmuch, i ze wszech sił pracując paczynami, dotarli do lodu, co
opancerza baki i niskie piachów osady. Dzioby korabiów worały się między
lody, które rozgarnęła na strony słodka woda strumienia z lądu idącego
zakosem
-
i
w
zatory
strzyży
poskładanej
przez
północną
flagę.
Wydźwignąwszy czoła łodzi na lodozwały brzegowe, przywiązali je mocno do
obmarzniętych pniów nadbrzeżnych linami z kręconego rzemienia. Wdziali
hełmy wysokie. Porwali ze swych statków długie topory, przypasali
naostrzone miecze, zawściągnęli pasy czerwonych puklerzów i ku lądowi
pobiegli.
Dźwięczał nareszcie pod ich zdobywczym sandałem lód zasklepiający niziny!
Pięta uderzała o grudę calizny! W prawo i w lewo słały się gliny rozmazane
przez zawieje i pluty, oślinione przez piany bałwanów, a w czasie upału
zeschłe w twarde skorupy. Badyle porostów i korzenie żarnowca wymarznięte
do ziemi, krzaki głogu dzikiego, iwiny i tarek plątały się pod stopą pędzącą.
Wysoko nad odpłuczyska poziomem wznosiły się brzegi barwione żółtymi i
śniadymi wstęgami uwarstwień. Strome pęknięcia rozdzierały tam, w górze,
jednolitą wyniosłości caliznę. Pieczary i jamy, które morze w ciągu stuleci
wyjadło, otwierały się w brzegów martwicy jako gościnne koleby. Na szczycie
góry, tak wyniosłym, że szum morza do połowy osłabły ku niemu przypada,
szamotały się w wichrze barwne sosny. Czerwone ich pnie były strzeliste i
gładkie, czuby ubarwione najczarowniejszą zielenią. Zdawało się pędzącym
2
wzgórę, że te puszcz czatownice i wysłanki cichych lasów śpiących w spokoju
lądowej zimy podają hasła na trwogę, że swe korzenie chcą wysiepać znad
przepaści i że krzyk niemy szamoce się i wyrywa ku swoim w ich splątanych
gałęziach.
Gdy napastnicy gromadą dzikich i ponurych atletów na stromy wierzchołek
wypadli, szukali na wsze strony oczyma mieszkań ludzkich. Nienawidzili
osiedzicieli tej strony, zanim ujrzeli dym ich ogniska. Nienawidzili ich pracy i
ich snu pod odymionymi belkami i pod sczerniałym sosrębem, który
praszczurów dzieciństwo, życie i zgon zamierzchły pamięta. Nienawidzili ich
pokory i wybiegających z pokory względem ludzi - podstępów nieskończonych
względem zwierząt, ryb, ptaków i owadów.
Ujrzeli widne z dala na cyplu Oksywia grodzisko. Czuli pod zdyszanymi
żebrami ssanie żądzy. Jak rude orły wlepili oczy chciwe rzezi i zwycięstwa w
strzelisty widok zamku, w drewniane wieże i strzechy, ostrokoły, ościenie i
zasieki sterczące na kępy krawędziach, ponad morzem zielonym i ponad
szeroko rozpostartym na tyłach moczarem. Oto pochwycili nareszcie oczyma
cel swej drogi dalekiej poprzez wicher, mróz, deszcz i przez niezliczone
morskie denegi. Otrok posłuszny, huragan zdradziecko wegnany i zagarnięty
w żagle, przypchnął ich do przyciesi i dachów, które niewolnicza praca ścięła
w boru, obrobiła i ku obronie dźwignęła. Jaskrawa północy gwiazda
wskazywała im w mroku szlak prosty na morzu do tego urwiska klęski
niechybnej leśnych łazęgów, rolników, pastuchów i rybaków. Sprzymierzeńcy
oceanu dzikiego już widzieli w pospólnym marzeniu wielobarwny ogień
szybujący chorągwianymi przeguby ponad krzepią Oksywia.
3
Zapragnęli wraz wszyscy rozkoszy morderstwa i widoku męki pobitych, gdy
można będzie ze śmiechem polować na uciekającą trzodę mieszkańców,
dopadać mieczem dziadów struchlałych, jak prosięta zakłuwać dzieci, ciosem
skracać płacz matek szpetnych, a hoże wlec za włosy - gdy na ofiarę
północnym bogom będzie można zarżnąć dziesiątą część jeńców, a złupiwszy
wszystko, odpłynąć w łunie wspaniałego pożaru domostw i lasów, wśród
pieśni tryumfalnej, ku innym, nowym, nieznanym wybrzeżom. Popadli w
niszczycielskie rozjuszenie. Dali się porwać furii krwiożerczego instynktu.
Pancerze z błota walki krwią obmywać! Wyrywać szponami wnętrzności z
brzuchów nożem rozdartych! Wykłuwać starannie źrenice omdlałe, z lęku
oślepłe, błagalne! Odłamywać żebra aż do bioder jako badyle, ażeby rana
piersi tworzyła podobiznę rozpostartych skrzydeł orła! Mieczem płatać
przyłbice i żywcem skalpy zdzierać z czaszek wojenników pojmanych! Ostrym
toporem odcinać prawice wzniesione do walki jako odszczepy drzewa w boru!
Oszczepem z wątłego drzewa wiązu o grocie zatrutym otwierać rany kwitnące
jak róże! Słuchać dzikiego pisku niedorosłych dziewcząt na ziemię między
zdobywców rzuconych! Spać głucho w zapachu krwi gorącej, co zaleje
podłogi A skrzepnie pod progami zdobytego grodziszcza, spać głucho na
jęczących łonach kobiet z powiązanymi rękami!
Gdy ze wzgórza w płaską dolinę runęli i przebiegli pażycę szeroką moczarem
czarnym i grzęskim zalaną, rozległa się w ich szeregach saga skalda młodego.
Wrzało w tej piersi męstwo nieustraszone wszego wojska i pasja wszystkich
wikingów, szukająca niebezpieczeństw najazdu i podboju, zwycięstw w
śmiertelnych zapasach i samej nawet klęski. Pieniła się w jego pieśni
4
nieposkromiona siła, dziko wyła rozpacz pokonanych i bezmyślnie szalała
radość. Wyrywało się z jego pieśni ponad wszystko dumne piękno łamania
wszelkiego
zakazu,
niweczenia
przeszkody,
imania
nieulękłą
prawicą
wszystkiego, co istnieje. Słyszeli wszyscy w tej pieśni pochwałę wilka idącego
po strawę na pole ludzkiej walki i pochwałę ptaka kruka, który za
zdobywcami polata na pobojowiska pełne trupów bezwładnych, bezsilnych i
śmiesznych.
Porywał, podniecał, unosił i gnał znowu pędzących Jutów, ni to bat
świszczący, śpiew skalda młodego. Wiekuista młodość i zawsze ta sama a
nigdy nie ubywająca żądza w nim płonęła. Słyszeli z zewnątrz przylatującą a
wewnątrz siebie samych na wezwanie zaczajoną furię, ażeby służyć wiernie
rzemiosłu
swemu,
morderstwu,
ażeby
zwyciężać
ludzi
dla
samego
zwycięstwa, a klęskę dla samej klęski ponosić. Pili z tej pieśni nie napój, lecz
samo nigdy nienasycone pragnienie widoku wiekuistej walki człowieka z
człowiekiem.
Przyskoczywszy zaś do samego płaskowzgórza, stromymi taflami zlatującego
w piany morza, ujrzeli ludzi zaczajonych nad urwiskiem. Wódz Rorik,
utworzywszy w oczach Słowian równy zastęp ze swych wojowników na
płaskim brzegu, kazał na wroga uderzyć. Leżąc na skraju góry w zaszczycie
swych tarcz skórą obciągnionych, obrońcy rzucili na zdobywców olbrzymie
głazy, śniaty drzewa, wylewali wrzącą smołę i ukrop. Pod zasłoną puklerzów
Jutowie ustąpili aż do rzeczki. Wtedy obrońcy, rozwarłszy bramy grodziszcza
i wiszące mosty spuściwszy, rzucili się w pogoń za nimi. Lecz tu w
gwałtownym natarciu pobici zostali na głowę.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin