Rodzina Whiteoaków -Tom XIII - Powrór do Jalny.doc

(1939 KB) Pobierz

Mazo de la Roche

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rodzina Whiteoakóᶦw

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tom XIII. Powrót do Jalny

 

 

Spis rozdziałów:

1. Powrót młodego Maurycego – str. 3

2. Powrót Fincha – str. 21

3. Siostry  – str. 30

4. Kłamstwo Adelinki – str. 34

5. Adelinka na torze. – str. 48

6. Chłosta i herbatka – str. 54

7. Schyłek roku – str. 62

8. Powrót Piersa – str. 76

9. Wiosenne dni – str. 82

10. Gemmel i pan Clapperton – str. 92

11. Adelinka i organki – str. 98

12. Roma w świetle księżyca – str. 108

13. Powrót Rennyᶦego – str. 115

14. Taczki, organki i wzorcowa wieś – str. 127

15. Prawie że oświadczyny – str. 137

16. Pokój babki – str. 143

17. Kradzież – str. 150

18. Konklawe – str. 163

19. Zmienione życie – str. 170

20. Otello – str. 174

21. Piers i jego syn – str. 192

22. Renny i jego córka – str. 199

23. Oświadczyny – str. 202

24. O zmroku – str. 206

25. Znalezienie – str. 214

26. Alina słyszy dobre wiadomości – str. 226

27. Dzieci – str. 236

28.  Czyste powietrze – str. 243

29. Z cmentarza do Vaughanlands – str. 253

30. Poranna wizyta – str. 259

31. Finch i jego syn – str. 265

32. Spłacony dług – str. 237

33. U progu roku 1945 – str. 284

34. Na wiosnę – str. 294

Rozdział 1. - Powrót młodego Maurycego

 

             Minęło już więcej niż cztery lata, od kiedy Maurycy Whiteoak opuścił kraj rodzinny. Aż wrócił do domu na dłuższy czas. Do Irlandii płynął z Halifaxu okrętem pasażerskim, a wrócił przez Portugalię i Nowy Jork samolotem i na okręcie wojennym. Zastanawiał się z uśmiechem nad zmianą, jaka się w nim dokonała podczas tych czterech lat pobytu na Zielonej Wyspie. Jakże inną istotą był, myślał,                        w porównaniu z tym trzynastoletnim dzieckiem, które w owym czasie przyjechało                do kuzyna Dermota. Jaki był wówczas nieśmiały! Drżał całym sobą, czekając                             w towarzystwie służącej w hallu wiejskiego dworu, podczas gdy Wright, który                               go przywiózł, odpowiadał w pokoju na pytania starego pana. Wright wyszedł                             po chwili, skinął na niego, żeby wszedł i szepnął w drzwiach:

- Może ci się ten staruch spodoba więcej niż mnie.

Ale zebrał się w sobie i wszedł, tyle że powoli. Dermot wyglądał bardzo staro, siedział ociężale w fotelu z wysokim oparciem, ale głos miał silny, a uścisk ręki energiczny i ciepły. Maurycy dokładnie przypomniał sobie pierwsze wymienione wzajemnie słowa.

- Jak się masz? - zapytał Dermot.

- Bardzo dobrze, dziękuję - odpowiedział, a na to stary pan:

- Słyszałem, że chorowałeś na morzu.

- Trochę, z początku, ale potem trzymałem się dobrze.

Wtedy Dermot spojrzał na niego przenikliwie i zapytał:

- Jak myślisz, spodoba ci się tutaj u mnie?

- Tak. Jestem pewny, że tak.

Ale to wyszło cicho i nie bardzo zdecydowanie.

- Pamiętaj, - ciągnął dalej stary pan - jeżeli ci się nie spodoba, będziesz mógł wrócić w każdej chwili do domu.

- Tak mi powiedziała mamusia.

- A ja ci to powtarzam od siebie. Ale ze mną nie jest trudno dogadać się. Z innymi Courtami nie byłoby może tak łatwo.

- Tak mi mówili w domu.

Dermot Court zaśmiał się.

- To prababka musiała tak mówić, ale ty jej naturalnie nie pamiętasz.

Przez tę pierwszą noc w Irlandii Maurycemu było bardzo tęskno za domem.

             Następny dzień był ciepły i słoneczny. Dermot pokazał mu trawniki w parku, gładkie jak zielony dywan, cisy strzyżone w fantastyczne kształty, wielką altanę, całą oplecioną bluszczem, łączki, gdzie pasły się klacze ze źrebiętami. Później Maurycy sam już chodził po niebieskozielonych polach i wspinał się na wzgórze, skąd można było zobaczyć morze. Wszystko było inne niż w domu. Jalna wydawała mu się tam bardzo stara, bo ją zbudowano przed dziewięćdziesięciu laty. Ale czym było tych dziewięćdziesiąt lat w porównaniu z tym, co widział tutaj! Te sękate dęby musiały pochodzić chyba z czasów druidów. W domu był najstarszym z trzech braci, a ojciec postępował z nim surowo. Tutaj stał się młodym, żywo bijącym sercem całego domu, oczkiem w głowie starego Dermota, jak mówili wszyscy.

             Przy końcu pierwszego lata pobytu w Irlandii wybuchła wojna i trwała                            już cztery lata. Mimo wszystkich listów otrzymywanych z domu Maurycy czuł                           się bardzo od tej wojny daleki, tak samo jaki kuzyn Dermot. Nawet kiedy jego ojciec                          i wujowie wyjechali z Kanady, aby bić się na frontach Europy, nawet kiedy                                się dowiedział, że ojciec przebywa w obozie jeńców, nie mógł się pozbyć wrażenia tej dalekości i pędził spokojne życie ze swoim guwernerem i starym kuzynem.                     Teraz stary Dermot Court umarł i młody Maurycy Whiteoak wracał do domu.

      Znowu pomyślał o zmianie, jaka w nim zaszła. Wyjechał z domu pod opieką Wrighta i stosował się do jego poleceń, teraz wracał sam i robił, co mu się żywnie podobało. Wyjechał w chłopięcym ubranku, a teraz ma na sobie strój dorosłego mężczyzny. Silił się na obojętność wytrawnego podróżnika, człowieka, który dużo wojażował i wiele się napatrzył na ludzi i ich sprawy. Ale kiedy pociąg zbliżał                                   się do miasta, dreszcz wzruszenia przebiegł po młodzieniaszku i usta stały się nagle suche.

      Kto wyjdzie na dworzec naprzeciwko niego? Ojciec nie, bo ciągle jeszcze był jeńcem w obozie niemieckim. Więc może matka? Kiedy o niej pomyślał, serce poczęło mu walić mocniej. Ruszało się w jego piersi, jak gdyby było jakąś odrębną istotą, a tylko zamkniętą w jego wnętrzu. Zobaczył w wyobraźni matkę taką,                          jaką widział w momencie rozstania, cztery lata temu. Trzymała ręce przy sobie mocno, jak gdyby chciała powstrzymać je siłą, żeby nie owinęły się boleśnie naokoło niego. Bała się, że może go nie zobaczyć więcej. Pomyślał teraz z zazdrością, że kiedy on był daleko, jego bracia byli tak blisko tych dobrych, kochanych rąk.

Wracał prawie jak obcy. Patrzył po polach spalonych letnią posuchą, po drucianych sztachetach i brzydkich, przedmiejskich domkach. Już blisko. Podróżni zaczęli zbierać swoje rzeczy. Przed nim siedziało dwóch oficerów. Zerwali się na nogi.                                   Stanęli wyprostowani, sztywni.

Maurycy wspomniał wujów i pomyślał, że muszą wyglądać tak samo. A jego ojciec                            w obozie. Wyobraził go sobie w starym, podartym mundurze, z nieuczesanymi włosami, tylko z jego ciągle czerstwą twarzą i autorytatywnym spojrzeniem.                          Poczuł z wyrzutem sumienia, że myśli z ulgą o nieobecności ojca w domu. Przypomniał sobie oczy ojca, które zawsze napełniały go lękiem. Lepiej zastać                             w domu tylko matkę i braci.

Tak myśląc wstał z miejsca prawie bezwiednie i ruszył ku wyjściu wraz z innymi pasażerami. Nowe wspomnienia obsiadły go tłumnie. Wysiadając z pociągu zadrżał.

Na peronie zrobił się ścisk, rozglądano się za tragarzami. Było ich mało, każdy dźwigał góry pakunków.  Ale udało mu się w końcu znaleźć wolnego.

      Maurycy szedł prawie na końcu tłumu. Rozglądał się za matką. Ogarnął go nagły lęk, że może jej nie poznać. Niepotrzebnie się bał, bo zanim ją zobaczył, już był                            w jej ramionach. Wyskoczyła z tłumu czekających i pobiegła wprost do niego.

- Mooey, - szeptała - Mooey, kochanie, jakiś...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin