Zło - Jan Guillou.pdf

(1223 KB) Pobierz
Jan Guillou
Zło
(Przełożyła:
Anna Marciniakówna)
Cios trafił wysoko w prawy policzek. Dokładnie tak jak Erik
przewidział, gdy
-
dosłownie ułamek sekundy przed uderzeniem
-
uniósł głowę lekko w górę. Przy stole ojciec przeważnie celował
w
nos, próbując zadać cios nadgarstkiem lub końcami palców.
Specjalnie nie bolało, jeśli trafił. Ale to okropne uczucie dostać tak
prosto w nos. Już lepiej w policzek.
Stary był dumny z tego, co zrobił, wyobrażał sobie, że potrafi
uderzyć błyskawicznie i z zaskoczenia. Erik jednak, który znał
wszystkie jego chwyty i wybiegi równie dobrze jak tabliczkę
mnożenia, zawsze dostrzegał owo nerwowe drganie pod prawym
okiem ojca, zapowiadające cios. Przy obiedzie z reguły anonsowało
ono jedynie bardzo starannie i z rozmachem wymierzony policzek z
prawej lub też takie jak dziś zamaskowane uderzenie nadgarstkiem
z przeciwnej strony, celujące w nos. To ostatnie obliczone było
raczej na upokorzenie
niż zrobienie krzywdy.
Erik potrafiłby bez trudu odsunąć się dostatecznie
daleko w
tył, by ojciec chybił celu. W takiej sytuacji istniało jednak ryzyko,
że przeklęty zgred kompletnie straci panowanie nad sobą i rzuci
się, by poprzez stół wymierzyć mu w twarz lewy
sierpowy lub
prawy prosty. Natłucze przy tym mnóstwo porcelany,
a w
najgorszym razie przewróci stół i wszystko, co się na nim znajduje,
wyląduje na podłodze. Cała wina spadnie
na Erika, a wtedy
poobiednie lanie może się przedłużyć nawet do pół godziny.
Dlatego gdy stary wymierza swój zamaskowany cios nad-
garstkiem,
nie wolno dopuścić, by całkiem spudłował. Trzeba
dyscypliny i treningu, pozwalających odwrócić głowę na tyle tylko,
by ochronić nos, a nadstawić policzek.
- No dobrze -
powiedział stary niemal wesoło.
-
Dzisiaj będzie
szczotka i dwadzieścia pięć razów.
Niezwykle umiarkowany wyrok, bliski minimum. Dwadzieścia
pięć razów szczotką do ubrania na długim trzonku, ściślej jej
grzbietem, mniej więcej dwadzieścia sekund i jest
po wszystkim. W
tej sytuacji może uda się uniknąć płaczu. Kiedy ojciec bije, Erik za
nic
nie chce płakać. Udaje się to dopóty, dopóki można
wstrzymywać oddech. Brzozowa rózga, która uderza wolniej, ale za
to boleśniej niż grzbiet szczotki, pozwala przecierpieć jakieś
trzydzieści razów. To żadna sztuka wstrzymywać oddech przez
trzydzieści pięć sekund lania brzozową rózgą.
Najgorszy jest pejcz. Jakby człowiek został wypunktowany
zaraz na początku. Powietrze uchodzi z płuc wraz z pierwszą
strużką krwi. Najpierw powstaje maleńka dziurka, w której coś
syczy i piszczy, a wkrótce rozdziera się wielka
dziura prawdziwego
płaczu. W najgorszym wypadku już w połowie, po dwunastym,
trzynastym uderzeniu.
Gdy Erik płakał, a równocześnie miotał się i próbował unikać
ciosów, ojciec podniecał się jeszcze bardziej, bił mocniej
i
przestawał liczyć razy. Albo przerywał na jakiś czas i rozwlekle
tłumaczył, że musi dołożyć jeszcze dziesięć uderzeń, by wzmocnić
skuteczność kary. A zatem dwadzieścia pięć razów szczotką do
ubrania to prawie nic. Nie należało tylko okazywać zbędnej
wdzięczności, bo wtedy można było dostać coś na dodatek. No, a
poza
tym trzeba by jeszcze mieć szczęście do końca obiadu: nie
upuścić solniczki, nie wyciągać ręki przez stół, nie smarować
chleba po niewłaściwej stronie, nie drażnić młodszego brata, nie
przewrócić szklanki z mlekiem, nie obierać ziemniaków byle jak
itd. Bo wówczas groziła dodatkowa kara. Albo stary wynajdywał
inny powód, jakikolwiek:
-
Fe, ależ ty masz brud za paznokciami! I to przy stole
-
oburzał się.
-
Będzie za to pięć dodatkowych razów.
Trzydzieści razów szczotką to nadal
prawie nic. Bez trudu
można wstrzymać oddech na trzydzieści sekund i koncentrować się
na tym, żeby nie krzyczeć ani się nie wyrywać.
Była połowa września, dzień chłodny, ale piękna pogoda i
ostre słońce. Jedli wczesny obiad i słoneczne refleksy mieniły się w
deseniach kryształowych kieliszków. Erik śledził wzrokiem jasny
promień słońca i wyobrażał sobie, że pyłki kurzu tworzą Drogę
Mleczną i że być może dokładnie w tej chwili pewien olbrzym przy
kosmicznym stole, siedzący obok szalonego ojca, gwizdnął
cicho i
pyłki kurzu zawirowały gwałtownie, a wszystkie planety powypa-
dały ze swoich orbit i na Ziemię spadła nagła, totalna katastrofa.
-
Nie baw się przy obiedzie, pięć dodatkowych razów
-
oznajmił
ojciec, który najwyraźniej zauważył, że Erik dmucha
w
utworzoną z
kurzu Drogę Mleczną.
Ale trzydzieści pięć razów grzbietem szczotki do ubrania to w
dalszym ciągu żadne zmartwienie. Z łatwością można zachować
koncentrację w trakcie trzydziestu pięciu uderzeń, zwłaszcza jeśli
skóra na plecach nie zostanie poprzecinana.
Ponownie przyjrzał się pyłkom kurzu w promieniach słońca.
Dokładnie przekalkulował, czy opłaci mu się jeszcze raz dmuchnąć
w system planetarny za dodatkowe pięć razów. Zrezygnował
jednak, bo to by mogło wyglądać na świadomą prowokację, a
wówczas
ojciec gotów nie tylko zwiększyć wymiar kary, ale też
zmienić instrument na jakiś znacznie bardziej wyrafinowany.
Sprawa nie wydawała się tego warta.
Erik fantazjował, że mimo wszystko dmuchnął w system
planetarny.
Za mosiężnymi drzwiczkami kaflowego pieca trzaskał ogień.
Wyglądało na to, że drwa są sosnowe, a nie o wiele droższe
brzozowe. Na krótszej ścianie pokoju ostre słoneczne światło
ujawniało na tapecie wyraźny jaśniejszy prostokąt. Jeszcze wczoraj
wisiał tam obraz. Znaczy, sprzedali jeszcze jeden. Na początku,
kiedy rodzina przeniosła się do miasta z Bogatego Przedmieścia,
cała ściana w jadalni pełna była obrazów.
Po obiedzie Erik bardzo się starał, pomagał sprzątać ze stołu,
by nie zarobić kolejnego podwyższenia kary. Gdy stół został
uprzątnięty, matka poszła do kuchni przygotować kawę. A to
oznaczało, że pora iść ze starym do sypialni rodziców, by załatwić
sprawę poobiedniego lania.
-
Ściągnij spodnie i pochyl się
-
nakazał ojciec mecha-nicznie,
ujmując szczotkę.
Z jego tonu Erik wywnioskował, że dzisiaj nigdzie się nie czai
żadne ukryte zagrożenie. Stary był spokojny, kontrolował sytuację,
raz-dwa
powinno być po sprawie. Chłopiec szybko ściągnął spodnie
i pochylił się do przodu. Ojciec uniósł w górę szczotkę,
równocześnie z tym Erik wziął głęboki oddech, zamknął oczy i
zacisnął z całych sił pięści.
Wszystko poszło sprawnie, zostało jeszcze tylko upokorzenie.
- To co, znowu przyjaciele? -
spytał oprawca, wyciągając rękę
na zgodę.
Gdyby Erik nie podał mu ręki, całe lanie zaczęłoby się od
nowa.
- Znowu przyjaciele -
przytaknął więc z uśmiechem. Uścisnął
dłoń ojca. Potem podciągnął spodnie i poszedł do swojego pokoju,
prosto do adaptera. Nowa piosenka Elvisa Presleya miała tytuł
Heartbreak Hotel.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin