Peake Mervyn Laurence - Gormenghast 02 - Gormenghast.pdf

(4573 KB) Pobierz
Mervyn Peake
Gormenghas
Przełożyła Jadwiga Piątkowska
PIERWSZY
I
Tytus ma siedem lat. Jego granice wyznacza Gormenghast. Wykarmiły go cienie,
odłączono go od piersi niejako na sieci obrzędów, w uszach ma echa, w oczach kamienny
labirynt, lecz mimo to w jego ciele jest coś innego – coś innego niż to cieniste dziedzictwo. Jest
bowiem przede wszystkim dzieckiem.
Obrządek, potężniejszy niż cokolwiek wymyślonego przez człowieka, walczy przeciwko
zakotwiczonej ciemności. Obrządek krwi, wrzącej krwi.
Owe odruchy wrażliwości niczego nie zawdzięczają przodkom, lecz niedołężnym
chmarom dzieci ziemi, liczonym na tryliony.
Dar promiennej krwi. Krwi, co się śmieje, gdy zasady mruczą: „Płacz".
Krwi, co boleje, gdy zmurszałe prawa kraczą: „Raduj się!". O, mała rewolucjo pośród
wielkich cieni!
*
Tytus siedemdziesiąty siódmy. Dziedzic rozsypującej się wieży, morza pokrzyw, królestwa rudej
rdzy, śladów obrzędów odciśniętych po kostki w kamieniu. Gormenghast.
Zamknięty w sobie i podupadły duma w cieniu; pradawna budowla; wieże
– cały obszar. Czy wszystko niszczeje? Nie. Aleją smukłych wieżyc przepływa zefir;
pogwizduje ptak; strumień oddziela się od zdławionej rzeki. W głębi kamiennej pięści porusza
się ręka lalki, buntowniczo ciepła na lodowatej dłoni. Przesuwa się cień.
Porusza się pająk.
I ciemność spowija postaci.
II
Kim są te postaci? Czego dowiedział się o nich i o swym domu od owego odległego dnia,
gdy urodziła go hrabina Groan w komnacie rojącej się od ptactwa?
Nauczył się alfabetu łuku i nawy; języka mrocznych schodów i obsiadłych przez ćmy
krokwi. Placem zabaw są mu wielkie sale, polami dziedzińce, drzewami kolumny.
Nauczył się, że zawsze są oczy. Oczy, które śledzą.
Stopy, które za nim podążają, i ręce, które go podtrzymują, gdy się potyka, podnoszą, gdy
upada.
Podniesiony spogląda bez uśmiechu. Wysokie postaci przepychają się.
Niektóre w klejnotach, inne w łachmanach.
Postaci.
Żywi i umarli. Kształty, głosy, które wypełniają mu głowę, gdyż bywają takie dni, gdy
żywi nie mają ciała, a umarli żyją.
Kim są owi zmarli – owe ofiary gwałtu, które nie mają już wpływu na bieg wypadków w
Gormenghast, chyba że poprzez bezśmiertne echo? Fale rozbiegają się bowiem ciemnymi
kręgami, a zmarszczone wody przenika ruch, choć zatopione kamienie leżą nieruchomo.
Postaci, które dla Tytusa są tylko imieniem, choć jedna z nich to jego ojciec, wszystkie
zaś żyły, gdy się urodził.
Kim oni są? Dziecko jeszcze o nich usłyszy.
III
Niech się pojawią na krótką, nieziemską chwilę, jako duchy, odrębni, odmienni, cieleśni.
Poruszają się, jak przed śmiercią, każdy na swym własnym terytorium. Czy to zimny zwój czasu
odwija się wstecz, póki umarłe lata nie przemówią, czy też widma budzą się w pulsowaniu
teraźniejszości i błądzą przez ściany?
Była tu kiedyś biblioteka, teraz obrócona w popiół.
Niech powstanie w całej okazałości. Jej papierowe mury są grubsze niż mury z kamienia;
uzbrojone nauką, filozofią, poezją, która płynie lub tańczy, choć krępuje ją północ. Za osłoną
płótna i skóry oraz zimnego ciężaru atramentu duma tam duch Sepulchrave'a, melancholijnego
hrabiego, siedemdziesiątego szóstego pana półcienia.
Dzieje się to przed pięciu laty. Nieświadom, że przybliża się śmierć zadana przez sowy,
boleje każdym powolnym gestem, każdym szlachetnym rysem twarzy, jak gdyby ciało miał ze
szkła, a w jego środku odwrócone serce niczym zwisająca łza.
Z każdym oddechem, który jak odpływ oddala go coraz bardziej od samego siebie, unosi
się raczej niż podąża ku wyspie szaleńców – poza wszelkimi szlakami, na spokojnym morzu, o
płonących wysokich skałach.
*
Jak umarł, o tym Tytus nie ma pojęcia. Jeszcze bowiem nie widział, a tym bardziej z nim nie
rozmawiał, wysokiego człowieka z lasu, Flaya, który był służącym jego ojca i jedynym
świadkiem śmierci Sepulchrave'a, gdy hrabia, wspiąwszy się w obłąkaniu na Wieżę Krzemieni,
wydał się na żer głodnym sowom.
Flay, upiorny i milczący, o stawach kolanowych obwieszczających jego chód przy
każdym pajęczym kroku, jako jedyny pomiędzy tymi przyzwanymi duchami jest żywy, choć
wygnany z zamku. Jednakże Flay był tak nierozłącznie wpleciony w główny wątek życia zamku,
że jeśli komuś przeznaczone było wypełnić lukę swej nieobecności własnym duchem, to z
pewnością jemu.
Klątwa jest rodzajem śmierci, zatem człowiek, który porusza się w lasach, różni się od
pierwszego służącego hrabiego sprzed siedmiu lat.
Równocześnie więc, gdy obdarty i brodaty zastawia sidła na króliki w wąwozie pełnym
paproci, jego duch siedzi w sklepionym korytarzu, bez brody, dawno temu, przed drzwiami pana.
Skąd może wiedzieć, że już niedługo sam swoją własną ręką doda nazwisko do listy
zamordowanych?
Wie tylko, że jego życiu zagraża niebezpieczeństwo, że każdy nerw w jego długim,
napiętym, niezgrabnym ciele woła o położenie kresu tej nieznośnej rywalizacji, nienawiści i
lękowi. Wie również, że się to stanie dopiero wówczas, gdy zginie albo on, albo ta tłusta i
chwiejna okropność.
*
Tak się też stało. Chwiejna okropność, kuchmistrz Gormenghast, unoszący się na wodzie jak
skąpany w promieniach
księżyca mors, z długim mieczem
sterczącym niczym maszt z ogromnej piersi, zginął
zaledwie godzinę przed śmiercią hrabiego. Powraca oto na terytorium, które miękko i
bezlitośnie uczynił swoim.
Najbardziej zwodniczy pośród ciężkich objętości, jeśli duch nie ma ani ciała, ani ciężaru,
Abiatha Swelter brodzi w ślimaczej chorobie otłuszczenia w wilgotnych wyziewach Wielkiej
Kuchni. Z parującego żarcia i na pół
zatopionych garów, z mis ogromnych niczym wanny, unosi się i krąży jak prąd
miazmatyczny niemal dotykalny zapach dziennej strawy. Żeglujący pośród gorących oparów, w
płóciennym ubraniu napiętym i rozpostartym, duch Sweltera ulega dalszemu rozrzedzeniu przez
spowijające go wyziewy; stał się duchem ducha, a jedynie rzepowata głowa zachowała cielesność
natury. Buta tej tłustej głowy emanuje niczym złowrogi pot.
*
Zgłoś jeśli naruszono regulamin