Quick Amanda - Przygoda na Karaibach.pdf

(940 KB) Pobierz
JAYNE ANN
KRENTZ
PRZYGODA NA
KARAIBACH
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Trochę późno kawaleria przybywa z odsieczą. - Zmasakrowany
mężczyzna o jasnoszarych, niemal srebrnych oczach, ściskający w
ręku hebanową laskę, rozciągnął wargi w ponurej parodii uśmiechu,
po czym opierając się barkami o murowaną ścianę, osunął się na
kolana. - Ale cóż, lepiej późno niż wcale.
Krzywiąc się z bólu, zamknął oczy. Widać było, że potwornie
cierpi, mimo to nie wypuszczał z ręki laski.
Tabitha Graham, która zaledwie parę sekund temu skręciła w
brudną wąską alejkę wyłożoną kocimi łbami, stała bez ruchu, z
przerażeniem
wpatrując
się
w
zakrwawionego,
skatowanego
człowieka. Rozpoznawszy go, cisnęła na bruk torby z zakupami i nie
myśląc o fortunie, którą wydala na różne pamiątki, podbiegła do
rannego.
- O Boże! Co się stało? - Przykucnąwszy obok mężczyzny,
nerwowo usiłowała sobie przypomnieć zasady pierwszej pomocy.
Beżowe spodnie, koszulę, a także twarz miał umazane krwią, ale
nie widać było żadnej głębokiej rany, która by obficie krwawiła.
Tabitha wstrzymała oddech i spróbowała wziąć się w garść. Musi
pomóc temu biedakowi.
Dobrze, spokojnie... Zastanów się, co masz robić. Tyle czasu
minęło, odkąd zdała egzamin z pierwszej pomocy! Wysunąwszy ręce,
zaczęła delikatnie obmacywać rannego. Najpierw ramiona, potem
klatka piersiowa, brzuch. Kiedy dotknęła żeber, mężczyzna wciągnął z
sykiem powietrze.
- Uwierzy mi pani, jeśli powiem, że zderzyłem się z murem? -
mruknął, nie otwierając oczu.
- Uwierzę, że ktoś panu pomógł zderzyć się z murem - odparła,
kończąc powierzchowną inspekcję.
- Niech się pan na moment położy. Na szczęście nie stracił pan
zbyt wiele krwi. Chyba ma pan pęknięte żebro, ale nie widzę żadnych
złamań. Nie kręci się panu w głowie? Nie zemdleje pan?
- To baby mdleją! Faceci tracą przytomność.
- Osunął się niżej, szorując plecami o mur.
- Dobrze. - Przytrzymała go, by nie runął bezwładnie na ziemię.
- A więc jest pan bliski utraty przytomności?
- Tak.
- Proszę się położyć. - Pomogła mu wyciągnąć się na boku. -
Zostawię pana i spróbuję wezwać pomoc.
- Nie!
Otworzył oczy. Zobaczyła w nich stanowczy sprzeciw.
- Statek odpływa za jakieś pół godziny, prawda?
- Tak. Ale wydaje mi się, że....
- Nie chcę ryzykować, że odpłynie beze mnie. Poza tym na
pokładzie jest lekarz, a diabli wiedzą, jakie szpitale mają na wyspie.
Tabitha przygryzła wargę.
- Nie wiem, czy to...
Zamknął ponownie oczy. Zmieniając nieco pozycję, jęknął z
bólu.
- Pani też płynie tym statkiem, prawda?
- Tak.
- No właśnie, widziałem panią na pokładzie. - - Zamilkł. -
Błagam, niech mnie pani dowiezie na nabrzeże.
Zmarszczyła z namysłem czoło. Nie dziwiła się mężczyźnie. Też
nie chciałaby utknąć na małej karaibskiej wyspie, do której dziś po
południu przybił wielki luksusowy statek pasażerski. Podobnie jak
ranny mężczyzna, wolałaby się oddać w ręce amerykańskich lekarzy
na statku, niż trafić do jakiegoś miejscowego, pewnie nie najlepiej
wyposażonego szpitalika.
- W porządku, proszę się nie martwić. Spróbuję złapać
taksówkę. Zaraz wrócę...
Mężczyzna nie odpowiedział; był zbyt słaby, by cokolwiek
mówić. Omiótłszy wzrokiem zwiniętą z bólu postać, Tabitha
poderwała się z klęczek i rzuciła pędem do wylotu alejki. O mało nie
potknęła się o leżącą na ziemi torbę z plecionym koszykiem i rzeźbą
przedstawiającą pięknego drewnianego smoka.
Wybiegłszy na ulicę, zatrzymała pierwszy samochód, jaki
pojawił się w polu widzenia. Nie była to taksówka, ale nie miało to
znaczenia. Jak się przekonała po zejściu na ląd, ilekroć do portu
przybijał statek, wszystkie samochody na wyspie zamieniały się w
taksówki. Na widok turystki z uniesioną ręką kierowca zahamował z
piskiem opon i wyszczerzył w uśmiechu zęby.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin