MACIEJ STUHR - Stuhrmówka, czyli gen wewnętrznej wolności.pdf

(4843 KB) Pobierz
Szanowni Państwo,
nikt nie umie mi tego wytłumaczyć. Dlaczego nie lekarze? Dlaczego nie architekci?
Dlaczego nie kierowcy, lotnicy, malarze, naukowcy, stolarze, blacharze, himalaiści?
Dlaczego to właśnie aktorzy są przepytywani na wszystkie możliwe sposoby i we
wszystkich możliwych miejscach, mediach i sytuacjach? Zabijcie mnie, ale nie wiem,
choć od lat próbuję zgłębić tę tajemnicę. Może wydaje się Wam, że my mamy mądrość
wszystkich zagranych przez nas postaci? Nie mamy. Może myślicie, że jesteśmy tak
atrakcyjni jak nasi bohaterowie? Nie jesteśmy. Czy przeżywamy takie ciekawe życie jak
w filmach? Nie. Przeżywamy życie jak Wy.
Dlaczego więc się tak mądrzymy zawsze i wszędzie? Ponieważ nas pytają – to po
pierwsze, i ponieważ nasze
ego
jest wielkości dziury budżetowej mocno
skorumpowanego państwa – to po drugie. Zatem żegnajcie. resztki skromności!
Adieu
cieniu pozostałości po mej przyzwoitości! Maciej Stuhr przez ponad 360 stron.
Poniedziałek Stuhr. Wtorek Stuhr. Środa Stuhr.…
Najmocniej Państwa za to przepraszam! Oni mi kazali! Przysięgam. Nowicka Beata
do mnie przyszła, wzięła na obiad i kolację do lokalu Kłapouchy i Przyjaciele albo jakoś
tak, nagrała wszystko potajemnie, spisane zostały czyny i rozmowy. Jeśli ktoś z Państwa
pragnie wykorzystać tę książkę jako dowód w sprawie, że aktorzy nie powinni
wypowiadać się publicznie – mają Państwo na to moje błogosławieństwo. To znaczy
pozwolenie (o! już aktor z siebie biskupa chciał zrobić! Bo aktorów przecież nie boli
głowa – oni mają od razu raka mózgu!).
Tejże Nowickiej to ja jednakowoż trochę dziękuję, bo ona moje nieskładne myśli
zapisała w sposób poprawny gramatycznie, a tam gdzie nie wiedziałem już w ogóle, co
odpowiedzieć, napisała mądrze i właściwie, tak że teraz już wiem, co ja o niektórych
rzeczach myślę. Nikomu się tak ta sztuka nie udaje jak tej Pani, która przepytuje mnie od
lat.
Dzięki również dla Kach za anielską cierpliwość w znoszeniu
ego
aktora. Za jej
obecność i wyrozumiałość dla mojej nieobecności. Za nadanie sensu bezsensownym,
wydawa ło s ię, sp rawo m.
Rozdział 1
Wanna w wannie na osiedlu Widok w Krakowie. Rok 1976.
Na początku ludzka pamięć przypomina album z luźno powkładanymi
zdjęciami: tu goły bobasek z guzem jak orzech na głowie, tam naburmuszony
trzylatek w opadających rajtuzach, obok roześmiana buzia ubabrana
truskawkami… To są zresztą pana prawdziwe zdjęcia z dzieciństwa.
We wspomnieniach to wszystko miesza się, zaplata i nie wiadomo, „co jest czym czego”,
jak mawia mój ulubiony bohater z tamtych lat, Kubuś Puchatek.
Oprócz tego nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawę, że wtedy nie mamy
jeszcze świadomości płciowej. Wszystko nam jedno, czy jesteśmy chłopcem
czy dziewczynką. Podobno z tą niewiedzą całkiem szczęśliwie dożywamy do
trzecich urodzin.
Może tak być. Mojego najbliższego przyjaciela Michała poznałem w wieku czterech lat.
Chodziliśmy razem do przedszkola muzycznego, jeszcze w PRL. Do dziś pamiętam
zapach dzieci zaraz po rytmice w małej szatni. Spocone cztero-, pięciolatki – tego
z niczym nie da się porównać. Takiego smrodu nie czułem już nigdy w życiu. Chyba
wtedy postanowiłem przestać być dzieckiem.
Z kolegą Michałem należeliśmy do pokolenia, które ubierano w rajtuzy
z potwornego trykotu. Były rajtuzy na rytmikę i rajtuzy do noszenia na co dzień, pod
spodnie, w zimne miesiące. Hańba straszna. Być może wówczas się dowiedziałem, że
jestem mężczyzną, bo pewnego dnia zapragnąłem natychmiastowego zdjęcia rajtuz.
Poczułem – w zasadzie już w domu, wychodząc do przedszkola – taką pewność, że już
NIGDY nie mogę ich założyć. Oczywiście tamtego ranka zostałem do tego zmuszony, bo
dzieci są zmuszane do niektórych rzeczy, czasami zupełnie bezsensownie, ale w worku na
kapcie przeszmuglowałem skarpetki zwinięte w kłębek. I w szatni dokonałem
przeistoczenia się w mężczyznę.
Według najnowszych badań przełomowy dla naszej pamięci jest moment,
w którym zaczynamy mówić. Wtedy zapamiętujemy coraz więcej i potrafimy
te obrazy umieścić w czasie i w przestrzeni. Wspomnienia sensoryczne
z czasów niemowlęctwa ulatniają się. Choć na szczęście nie wszystkie.
Kiedyś, podczas realizacji filmu
Dzieci wiatru,
wszedłem do pensjonatu Lonka
w Zakopanem – to był dom pracy twórczej Uniwersytetu Jagiellońskiego – i poznałem po
zapachu, że ja tu kiedyś byłem. I rzeczywiście okazało się, że byłem, miałem wtedy
niecałe dwa lata. To był zapach starej drewnianej willi zakopiańskiej. Niepowtarzalny.
Ja jednak mam troszeczkę inny podział czasowy pamięci i chyba muszę się nim
posługiwać, a mianowicie: od zera do sześciu lat, bo tak dzieli moje życie osiedle
Widok w Bronowicach, oraz lata następne, które spędziłem na ulicy 18 Stycznia, której
już nie ma; to znaczy jest, ale jako ulica Królewska. Osiedla Widok też już nie ma, są
tylko Bronowice Nowe. To było od 1975 do 1981 roku – sześć lat życia na klasycznym
PRL-owskim osiedlu. Kiedy jeździłem do babci do Bielska-Białej, tam na wieżowiec –
blok, który miał ponad dziesięć pięter – mówiło się NRD-owiec, do dziś nie wiem
dlaczego. Więc ja w NRD-owcu nie mieszkałem, tylko na miłym osiedlu bloków
czteropiętrowych z balkonami.
To tam 23 czerwca pana ojciec sfotografował nowo narodzonego syna,
którego osobiście przywiózł maluchem ze szpitala na ulicy Kopernika.
W czasie jednej z naszych rozmów dowcipnie o tym opowiadał: „Wie pani, to
było w ogóle inne ojcostwo. Ja się bałem go podnieść, nawet zbliżyć, zresztą
wcale mnie nie dopuszczali, musiałem podpatrywać z daleka. Pamiętam, że
buzia była nawet całkiem taka sobie, ale miał wielkiego guza na głowie,
jakie czasem dzieciom przy porodzie powstają. Ja to nawet sfotografowałem,
bo myślę sobie: No cholera, jeszcze mu zostanie jakieś wodogłowie”.
Mimo wąskich drzwi wejściowych zmieściłem się razem z guzem. Guza nie ma, a to
zdjęcie zachowało się do dzisiaj.
Mieszkanie miało pięćdziesiąt metrów i trzy pokoje. Michał, mój przyjaciel, to był
mieszczanin, kamienicznik i burżuj. Zresztą nadal mieszka w tym samym starym,
ogromnym mieszkaniu na Jagiellońskiej. On wychował się na Rynku, ja na osiedlowym
podwórku i w piwnicach. Biegałem kilometry tymi piwnicami, bo one miały bardzo
dziwne połączenia, można było wejść w jednym bloku, a wyjść w następnym i to było
niesamowite. Przynajmniej w wyobraźni małego dziecka równało się z legendą, że
można wejść do Pałacu Kultury i kanałami podziemnymi wyjść na Kremlu. Mniej więcej
takie to były proporcje.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin