Bajania o polskich diabłach.doc

(99 KB) Pobierz


BIES GNIEŻNIKA


Do dnia dzisiejszego można oglądać na krańcach Gniezna, stare szańce zbudowane w celu obrony miasta. O tym miejscu, w minionym wieku krążyły podania że mieści się w nim rozpadlina, w której od dawien dawna gnieździ się bies. Podobno to miejsce nazywano Gnieżnikiem. Wokół Gnieżnika rosła zawsze bujna i piękna trawa. Nie należy się dziwić, że tam właśnie najczęściej pastuszkowie przypędzali swoje krowy, gdyż prędko najadały się do syta soczystej trawy i później leżały spokojnie przeżuwając pokarm. Oni wtedy mogli spokojnie zabawiać się na łące. Któregoś dnia, gdy bydło spokojnie polegiwało, rozbawieni pastuszkowie, zaczęli rzucać dla zabawy swoimi nakryciami głowy. Przyglądał się tej beztroskiej zabawie i swawoli z ukrycia bies, który pilnował skarbów w czeluściach rozpadliny. Podobała mu się ta zabawa i na pewno by się w nią włączył , gdyby nie był kadukiem. Rozmyślał przeto co by tu zrobić, jaki wymyśleć psikus, żeby choć na chwile zmącić zabawę. Okazja niebawem się nadarzyła. Jeden z chłopców tak wysoko rzucił swój kaszkiet, że ten poszybował prosto w stronę ukrytego psikuśnika, spadając mu prosto pod kopytko. Bies nie namyślał się długo. Podniósł natychmiast kaszkiet z ziemi i uradowany, że zrobi chłopcom figiel, natychmiast schował się z pięknym nowym kaszkietem w czeluściach zapadliny. Na próżno wszyscy szukali zagubionego kaszkietu. Nigdzie go nie było. Wyglądało na to, że zapadł się pod ziemię. Kiedy doszli do zapadliny jeden z pastuszków zawyrokował :
- Nic tylko kaszkiet wpadł do dziury i teraz kusiciel ma go w swojej mocy !  Pastuszek, który postradał kaszkiet, zląkł się, że może go nie odzyskać, zaczął więc głośno płakać. Usłyszał ten dziecięcy płacz , siedzący w głębi bies Gniżnika. Podsunął się bardzo blisko wyjścia i nadsłuchiwał, co też pastuszkowie o jego psocie mówią. To co usłyszał natychmiast zmiękczyło nawet jego diabelskie serce. Współczujący swojemu koledze pastuszkowie, martwili się o Janka, że jak pójdzie do domu dostanie lanie, bo zgubił nowy kaszkiet. A najgorsze to jest to, że idzie zima i w czym on będzie chodził skoro mu ojciec nowego kaszkietu nie kupi. Niedawno przecież pochowali matkę, a z małego gospodarstwa nie ma za dużo zysków. Nie od święta im bieda do garnków zagląda. Będzie musiał biedny Janek z gołą głową chodzić. Gdy bies to wszystko usłyszał, żal mu się zrobiło małego chłopca , któremu spłatał tak brzydki figiel. Postanowił, natychmiast nie tylko zwrócić nakrycie głowy , ale kaszkiet wypełnić złotymi dukatami. Jak pomyślał tak też i zrobił. Wyrzucił do góry na powierzchnię ziemi kaszkiet ze złotem. Chłopiec uradowany tym znaleziskiem, pokazał pastuszkom złote monety i odzyskany kaszkiet.   Po powrocie do domów pastuszkowie opowiedzieli o przygodzie jaka na Gnieżniku przy rozpadlinie się wydarzyła. Jakie najpierw nieszczęście, a potem szczęście Janka spotkało. Zachłanni rodzice na drugi dzień ubrali w odświętne kaszkiety chłopców i przykazali, by i w tym dniu zabawę powtórzyli i swoje kaszkiety do dziury biesa powrzucali. Gdy tylko chłopcy znaleźli się na łące, nie bacząc na bydło, które przygnali zaczęli zabawę kaszkietami. Rzucali je do góry i coraz bardziej zbliżali się do zapadliny. Kiedy już byli od niej na parę kroków, powrzucali wszystkie kaszkiety do dziury biesa. Usiedli wokół niej i czekali, kiedy psikuśnik zacznie je z powrotem wyrzucać. Zaczynało się już zmierzchać i słońce za las zachodzić, a kaszkietów jak nie było tak nie ma. Zauważyli, że i bydło gdzieś się porozchodziło i nie było go na łące. Zaczęli strasznie pomstować i kląć na biesa. Tego pokuśnik zdzierżyć już nie mógł. Zakręcił wiatrem i z dziury powylatywały wszystkie kaszkiety napełnione łajnem krowim. Kiedy pastuszkowie chcieli je podnieść z ziemi wyleciał z rozpadliny grat małych kamyczków i zeschniętych liści. Bies zemścił się na tych co przeciwko niemu brzydkich słów używali.Do rana z rodzicami chłopcy szukali zgubionych krów, które bies złośliwie po lesie rozpędził. W Gnieźnie i okolicy dość długo ludzie mówili o tej niezwykłej przygodzie, która pastuszków na Gnieżniku spotkała. Jak ich bies za chytrość i używanie brzydkich słów ukarał. Dla tego też do dnia dzisiejszego brzydkich słów i wyrażeń na ulicy Gniezna nie usłyszysz. A jeżeli ktoś usłyszy, to może być pewien, ze jest to mieszkaniec z innego miasta. Tubylec nie chciałby mieć do czynienia z Gnieżnikiem, który za takie słowa łajnem krowim natychmiast obrzuci !

 

KUŚTYGA MATYJASEK

 

Przed laty niedaleko Kościana na Ziemi Wschowskiej we wsi Brońsko, mieszkała bardzo uczciwa i pobożna wdowa Ślebodzina. Żaden diabeł nie mógł do niczego złego jej nakłonić. Na próżno różne diabły z " piekła rodem " starały się znanymi sobie sposobami nakłonić ją do grzechu. Żadne - nawet te najzmyślniejsze , co " sztuczki diable " potrafiły wymyślać, nie potrafiły tego dokonać. Wdowa, mimo, że kusiciele na każdym kroku starali utrudniać jej życie, nie ulegała żadnej pokusie. Skarżyły się rogalce w piekle Lucyferowi, że nie mogą sobie z babą dać rady, chociaż u wdowy bieda " aż piszczy ". Zatraciciele nie przestawali kusić i używali wszelkich sposobów by wdowa chociaż jedno słowo wyrzekła niemiłe Bogu. Ale im nic nie wychodziło. Wdowa nadal trwała przy swoich zasadach. Nie mogąc sobie dać rady kusiciele z " upartą " babą, zebrali się u Lucyfera w piekle na naradzie. Wśród nich był bardzo złośliwy i nieprzyjemny zatruciciel - KUŚTYGA. Otrzymał on to imię w piekle, gdyż od " urodzenia " kulał na jedną nogę. Uważnie i zaciekawieniem przysłuchiwał się Kuśtyga narzekaniom współ-czortów. Dziwiło go bardzo, że żaden z kusicieli nie potrafił użyć takiego sprytnego podstępu, by nakłonić wdowę, żeby chociaż raz zaklęła ! Postanowił sam zabrać się do tej sprawy. Z początku i jemu żadne " diabelskie sztuczki ", do skuszenia wdowy nie były przydatne. Wdowa nie poddawała się żadnym "matactwom diabelskim". Postanowił przeto złośliwy kusiciel ludzkie sztuczki zastosować. Nadarzyła się ku temu okazja.  Było to akurat na przednówku. Bieda zaczęła zaglądać do wszystkich chat na wsi. Nawet i bogatym gospodarzom, zaczynało być ciężko. U wdowy coraz gorzej zaczynało się dziać. W dniu kiedy wyjechała wołami orać w pole, zabrała z sobą tylko małe zawiniątko, w którym była, ostatnia kromka suchego chleba. Gdy zajechała na miejsce orki, zawiniątko położyła na miedzy, z myślą, że skorzysta z niego w południe, kiedy słońce będzie w zenicie. Praca pochłonęła ją bez reszty. Nic w koło nie widziała, tylko pracujące z nią woły. Nie zauważyła, że ktoś przygląda się jej orce i zbliża się do miedzy, gdzie leżało zawiniątko z suchą kromką chleba. Był to KUŚTYGA ! Gdy ujrzał posiłek wdowy "szatańska myśl" przebiegła przez jego głowę. Rozwiązał szybko zawiniątko i wyjął chleb, by pochwili łapczywie zjeść. Gdy skończył jedzenie skrył się w pobliskich krzakach i czekał na wdowę i jej reakcję, gdy przyjdzie i nie będzie miała swojej kromki suchego chleba. Napewo siarczyście zaklnie - pomyślał ? W samo południe, gdy dzwon z pobliskiego kościoła zaczął dzwonić na "Anioł Pański ", wdowa wyprzęgła woły, które same ruszyły do wodopoju, a sama zmówiwszy modlitwę, skierowała się w stronę swojego pożywienia. Zdziwiła się niezmiernie, gdy ujrzała rozwinięty węzełek i brak kromki suchego chleba. Obejrzała dokładnie miejsce wokół zawiniątka, ale - suchej kromki chleba nigdzie nie było. Usiadła na miedzy zmartwiona i zmęczona. Jednak żadnych złorzeczeń z jej strony nie było.
- Niech mu będzie na zdrowie - powiedziała, temu co tą kromeczkę suchego chleba mi zabrał. Skoro odważył się na kradzież takiego chleba, musiał być bardzo głodny - zakończyła. Gdy ostatnie zdanie wypowiedziała, zatraciciel słuchający w ukryciu tych słów - zapadł się pod ziemię. Znalazł się w piekle przed samym tronem Lucyfera, który już wiedział jaka przygoda na ziemi spotkała KUŚTYGĘ. Nawet Lucyper nie mógł znieść tego wyczynu Kuśtygi i kazał mu wracać tam skąd przybył. Posłuszny bies wrócił na miedzę, gdzie jeszcze leżały okruchy przez niego zjedzonej kromki suchego chleba. Gdy o całej sprawie dowiedział się BORUTA - wojewoda diabelski nad wszystkimi czortami w Polsce natychmiast kazał zwołać " TRYBUNAŁ DIABELSKI " i osądzić KUŚTYGĘ !
 Diabli pachołkowie znaleźli Kuśtygę ukrywającego się w borze Włoszakowskim i przywlekli go na Zamek Łęczycki. Po trzynastu dniach rozprawy " TRYBUNAŁ DIABELSKI " pod przewodnictwem Pana na łęczyckich błotach Imć BORUTY, wojewody diabłów polskich - skazał :
" ... za popełniony CZYN NIEGODNY NAWET DIABŁA - skazuje się obwinionego zatraciciela KUŚTYGĘ z piekła rodem , na służenie u wdowy Ślebodziny we wsi Brońsko Kasztelanii Wschowskiej , do końca życia w/w wdowy w jej gospodarstwie za parobka, wykonującego najcięższe prace i przynoszące jej wszelkie dobra do domu i gospodarstwa i dlatego od dziś będziesz pracował dla tej kobiety na chleb. Nakazuje się też w/w zatracicielowi dla niepoznaki przybrać imię ludzkie jak i od dnia dzisiejszego ubierać się wyłącznie w strój w jakim chodzą wieśniacy na Ziemi Wschowskiej. Po skończonej rozprawie w/w uda się do gospodarstwa wdowy w ubraniu ludzkim, trzeźwy i wymyty, żeby od niego nie było czuć diabłem i co rychlej zabierze się do pracy. Wyrok jest ostateczny i ze względu na haniebny czyn oskarżonego, który przynosi piekłu hańbę - nie podlega zaskarżeniu do wyższego "Trybunału Diabelskiego ", jak i nie przysługuje w/w złożenie prośby o łaskę do Księcia Lucypera. " Ze spuszczonym ogonem opuścił Zamek Łęczycki Kuśtyga, kierując się Traktem Poznańskim na Ziemię Wschowską. Gdy znalazł się w Brońsku w zagrodzie wdowy, prosił ją by go na służbę przyjąć raczyła. Wdowa z początku się wzbraniała twierdząc, że z gospodarki zaledwie dzieci swoje wyżywi, więc jemu nie będzie miała czym zapłacić. Mimo wszystko Kuśtyga nalegał i prosił o tą pracę. Wreszcie wdowę przekonał, gdy powiedział, że ani jednego inkluza od niej nie weźmie, tylko za marne jedzenie będzie służył. Samo dobro będzie jej przysparzał i nawet w niedziele będzie pracował. Wdowa po tych naleganiach ustąpiła i zapewniła Kuśtygę, że u niej dom jest wierzący i w niedziele się nie pracuje, tylko chodzi do kościoła. Kuśtyga na te ostatnie słowa wdowy się wzdrygnął i zaczerwienił, ale pracę przyjął, bo nie miał innego wyjścia. Wdowa jeszcze zapytała jak na niego wołają ?
 - Kuś... , nie - Matyjasek - wykrzyknął diabeł! - Ma-ty-ja-sek, jąkał po raz drugi pomny przykazaniu sądowemu. Wdowa i jej dzieci, dzięki wyrokowi "Trybunału Diabelskiego " do końca życia nie zaznały głodu. KUŚTYGA - MATYJASEK do dnia dzisiejszego pałęta się gdzieś tam po Ziemi Wschowskiej. A, że mu się poplątało w głowie, jak go ktoś spotka i zapyta jak na niego wołają to raz odpowiada - że Kuśtyga innym razem Matyjasek. Wie tylko o jednym dobrze i to zapamiętał na całe diabelskie życie , że :
" NAWET DIABŁU NIE PRZYSTOI , CZYNU NIEGODNEGO POPEŁNIAĆ ".

 

OSZUKANY DIABEŁ KLECZKA

 

Miał chłop bardzo starą chałupę. Nie miał pieniędzy żeby postawić nową, a stara zaczęła się już walić. Medytował i rozmyślał, jakby to zrobić, żeby na nową chałupę pieniądze się znalazły. Stojąc na moście rozmyślał o swoim kłopocie. Patrząc w wodę przypomniał sobie co to ludzie mówią o mieszkającym tu pod mostem diable Kieczce. Może by tak od niego pieniądze pożyczyć ? Jak tylko pomyślał, już obok niego pojawił się jakiś człowiek, który zagadnął do niego. - Wiesz chłopie, znam Twoje zmartwienie. Mógłbym coś na nie zaradzić w potrzebie pieniądze by się znalazły. Chłopu w tym momencie ciarki przeleciały przez plecy, bo zorjętował się z kim ma do czynienia. Już miał się przeżegnać, by odgonić z ł e od siebie, ale zachłaność chłopska zwyciężyła. Zdjął czapkę i grzecznie zapytał:
- A czego diable byś ode mnie za tą fatygę żądał ? - Podpiszesz mały cyrografik krwią z serdecznego swojego palca i będzie rychtyk !- O, tego za nic na świecie nie zrobię, choćbym miał swojej chałupy o której marzę nie wybudować ! - To daj mi któreś swoje dziecko, masz przecież w chałupie ich aż siedmioro - zaczyna kusić diabeł. - O nie, tego się nigdy ode mnie nie doczekasz ! Za nic w świecie, żebym miał dziecko za chałupę do ognia piekielnego sprzedać ! - I już miał się żegnać żeby Kieczkę od siebie odpędzić, gdy sprytny diabeł zagadnął : - To zawrzyj ze mną układ na mocy którego ... - kusi dalej diabeł, gdy wybudujesz chałupę, to kto pierwszy wyjży przez okno, będzie mój ! - Tak to nawet może być, przystaje na chytrą diabelską propozycję chłop. Zaraz ci to mogę podpisać, tylko dawaj te pieniądze, bo mi się bardzo spieszy chałupę stawiać Kieczka wskoczył pod most i nie minęło trzy pacierze, jak się z mieszkiem złotych dukatów zjawił. Chłop nawet nie liczył tylko za pazuchę pieniądze schował i nie żegnając się z diabłem do domu szybkim krokiem pomaszerował. W chałupie ze starą zaczęli liczyć diabelskie pieniądze i stwierdzili, że za taką sumę to jeszcze ładne chlewy i stajnię wybudują. Na drugi dzień, chłop udał się do cieśli , zadatkował budowę, dał pieniądze z góry na drzewo, by chałupę natychmiast mu budowano. Nie minęły trzy miesiące jak piękne nowe gospodarstwo na wsi się zjawiło. Wszyscy mieszkańcy nie mogli się nadziwić jaka to ładna i przestronna z dużymi oknami chałupa we wsi powstała. Tylko dociekliwe kumoszki, po kontach zaczęły plotkować, że musi to być jakaś nieczysta sprawa, skoro nie tylko chałupa tak prędko powstała, ale i reszta gospodarstwa napewno nie mało pieniędzy kosztowała. We wsi zaczęto mówić, że chyba jakieś "z ł e" do tej chałupy rękę przykładało. Bo skąd naraz oni tyle pieniędzy na zbudowanie takiego gospodarstwa mieli. Nic tylko Kieczka spod mostu im pieniądze za ich duszę dał. Po cichu baby zaczęły mówić na ten dom - "diabla chałupa". Zaczym się chłop do nowej chałupy wprowadził, zebrał cała swoją rodzinę przed gankiem i wydał stanowcze polecenie, że pod żadnym pozorem nie wolno wyglądać na zewnątrz przez żadne okno. Nie wolno także zbliżać się do okna i go otwierać. Gdy spytały dzieci dlaczego, zbył je jakimś pretekstem i wysłał w pole do roboty. Tylko swojej babie zwierzył się z tajemnicy za co im diabeł dał pieniądze na zbudowanie chałupy. Sprytna baba najpierw poswarzyła na chłopa, a później powiedziała, że jakoś w tej sprawie trzeba zaradzić, bo kiedyś trzeba będzie w chałupie okna otworzyć.  Tymczasem diabeł Kieczka usadowił się blisko chałupy w krzakach i czekał kiedy któreś dziecisko do okna podejdzie. Minął rok, zaczynał się drugi, a tu jak nikt nie podchodził tak nie podchodził. Nawet na wiosnę okien nikt nie otwierał. Stale tylko drzwi były otwarte i bez przerwy w ten sposób chałupa się wietrzyła. Denerwowało to strasznie babę, że ma drzwi jak wrota w stajni stale otwarte. Nie mniej irytowało to Kieczkę. Miał już dosyć tego czekania kiedy kogoś wreszcie złapie i do piekła zaciągnie. Wreszcie w chałupie postanowiono, że trzeba Kieczkę przechytrzyć i z krzaków przepędzić. Myślał nad tym chłop, myślała i baba. Cztery niedziele minęły, a diabeł jak w krzakach na swoją ofiarę czekał tak czeka. Wreszcie na piątą niedzielę baba wpadła na pomysł. Natychmiast go zrealizowano. Wybrano z chlewika najładniejszą świnkę, ubrano ją w najładniejszą sukienkę córki, założono na łeb piękną chustkę gospodyni i posadzono na oknie. Nie trzeba było czekać długo. Gdy diabeł Kieczka zobaczył, że ktoś przez okno wygląda nie zastanawiając się wyrwał z krzaków, podleciał do okna, szybę wybił i łaps prosiaka za łeb i na podwórzec wyciągnął. Myślał, że to któreś z dzieciaków wreszcie do okna podeszło, więc nie tylko duszę, ale i grzeszne ciało Lucyperowi zaniesie. Baba z chłopem widząc, że diabeł już prosiaka na podwórcu za łeb trzyma, chcąc diabła jak najszybciej wypłoszyć wyskoczyła z chałupy i dalej go kropidłem ze święconą wodą kropić. Biedny Kieczka bojąc się "jak to diabeł święconej wody", trzymając prosiaka pod pachą zaczął całym pędem ku lasowi biec, by jak najmniej palących kropel na swoje ciało przyjąć. Pod lasem świnia zaczęła kwiczeć i wyrywać się spod pachy diabła. Widząc, to Kieczka, że jest w bezpiecznej odległości od chałupy chłopa, stanął i obejrzał dokładnie kogo to porwał. Zorjętował się jaką pomyłkę zrobił i jak został haniebnie oszukany. Chciał zawrócić i chłopu świnie oddać i o właściwe zrealizowanie cyrografu się upomnieć. Ale się bał, że baba znów go kropidłem wyświęci. Odwrócił się w stronę chałupy i z całej siły w jej stronę prosiakiem rzucił. Rzut był tak silny, że prosiak przeleciał przez chałupę, a swoim ciężarem wielki dół wyrył, który natychmiast zapełnił się wodą. Do dnia dzisejszego na Ziemi Radomskiej w pobliżu starych chat wieśniaczych można takie dołki spotkać w których jest brudna i mętna woda. Takie stawiki w tych okolicach ludzie nazywają " świńskimi dołkami ", bo to nawet najgorsze ryby nie chcą tam przebywać a woda nie nadaje się do niczego innego tylko, żeby świnie jak wyjdą z chlewika tam się wytarzały. Starzy ludzie co to jeszcze pierwszą wojnę pamiętają mówią, że tą wodę diabeł Kieczka mąci za to że mądry chłop tak go oszukał.

 

DIABELSKA MIŁOŚĆ

 

Nie mogła baba znaleźć chłopa. Lata przemijały, a ona w panieńskim stanie przebywała. Wszędzie bywała, gdzie były chłopy. Na odpustach, targach, jarmarkach, zabawach. I nic. Żaden na nią nawet nie spojrzał. A majętna była. Baba się starzała. Ktoregoś wieczora powiedziała :
- Niechże już by diabeł, byle tylko chłop!
Jak na zawołanie stanął przed nią elegancki młodzieniec i rzekł do zdziwionej baby :
- Jakiego mnie chciałaś, takiego mnie masz. Korzystaj z wszystkiego, czego pragniesz.
- A wszystko masz to, co chłop mieć powinien ? - zapytała baba.
- A to sobie sprawdź. Ale przed tym musisz podpisać tylko ten mały papierek krwią serdecznego palca - zaśmiał się diabeł. - Kota w worku kupować nie bedę - oburzyła się baba.  I w tym momencie stała się rzecz niebywała. Coś zaświtało, zarechotało i nim baba się spostrzegła diabeł stał przed nią tak, jakiego piekło stworzyło, a co najważniejsze nic mu nie brakowało. Baba szybko podpisała dokument, jaki diabeł żądał, i dawaj brać go z miejsca w obroty. Jeszcze diabeł dobrze cyrografu nie obejrzał, a już go baba miała w łóżku. Taka była napalona na to kochanie. Kochali się do północy. Pierwszy kur zaczął piać i diabłowi przeszła ochota do kochania. Baba była namolna i stale go szturchała i nie dawała minuty do wytchnienia. Co diabeł zamykał oczy, by choć chwilę się przespać, baba zaraz w krzyk :
- Podpis to wziąłeś, a do roboty to się lenisz. To co przyrzekłeś - wykonuj !!! Już drugi raz kur piał a babie nie przeszły figle-migle. Kiedy diabeł wykonał diabelski tuzin " kochania ", baba zasnęła. Diabeł był tak bardzo zmęczony, że już zasnąć nawet nie potrafił. Na drzwi spoglądał i o ucieczce myślał. Niechybnie baba mnie tymi swoimi pieszczotami zamorduje. Postanowił uciekać. Przeszedł przez babę i ku drzwiom się po cichu skradał. Już za klamkę chwytał, gdy wtem ogon jego długi, który był jeszcze na łóżku, babie po twarzy przejechał. Baba się obudziła i zobaczyła uciekającego diabła. Złapała go za chwost. Biedny diabeł nie mógł uciekać i pozostał u baby. Od tej chwili baba jak idzie spać zawsze diabła przez całą noc za o g o n trzyma !

 

DIABEŁ KOZŁEK i BORUTA PRZEBIEGŁY


Lucyper wygnał Kozłka z piekła. Mógł wrócić dopiero, kiedy choć jedną duszę będzie miał zapisaną na cyrografie. Wędrował Kozłek przez Polskę. Doszedł do wsi Głowiec i spotkał tam podobnego do siebie diabła. Był to Boruta, który dzierżawił na tej wsi gospodarstwo. Znany był jako lekkoduch i zawadiaka. Czas swój trwonił na hulanki w karczmie, a nie pilnował gospodarstwa. W czasie spotkania Boruta zgodził się na zaprzedanie duszy Kozłkowi, jeżeli ten będzie od niego przebieglejszy. Boruta postawił Kozłkowi warunki na które ten przystał : - Na mojej ziemi posadzimy rośliny trzy razy z rzędu, zbierzemy swoje plony i wtedy zobaczymy, kto się okaże przebieglejszy ?Boruta pierwszego roku postanowił zasiać żyto. Kozłek wszystkie prace robił sam, bo spieszno mu było powrócić do piekła. Boruta hulał. Kiedy żyto zazieleniło się wiosną, przywołał Kozłka i pyta :
- Co wybierasz diable ? To, co jest na powierzchni czy pod spodem ?
Kozłek myśląc, że pod spodem rośnie coś lepszego niż na wierzchu wybrał pod ziemią. W żniwa Boruta skosił żyto, a Kozłek narwał rżyska. Boruta sprzedał ziarno i miał za co hulać, a Kozłek cały rok głodował. Na drugi rok Kozłek od razu wybrał z powierzchni pola. Boruta zasadził wiosną ziemniaki. Cieszył się Kozłek widząc tyle zielonego na polu myśląc, że tym razem wygra z Borutą. Jesienią Boruta zebrał bulwy, a biedny Kozłek do niczego nie nadające się łęciny. Zmartwionemu diabłu postanowił Boruta dać jeszcze jedna szansę. Zasadzili sad jabłkowy. Kozłek wszystkie drzewa sam sadził i doglądał. Czekał kilka lat, aby drzewa urosły. Którejś wiosny wybrali się do sadu i Boruta zapytał :
- Wybierasz Kozłku czerwone, czy zielone ?
Kozłek wybrał zielone, bo czerwonego nigdzie nie widział. W jesieni na drzewach pojawiły się dorodne jabłka, czerwone, aż łuna biła. Boruta pozrywał je, a biednemu Kozłkowi pozostawił szare liście. Kozłek ze zmartwienia uciekł od Boruty, mimo, że ten namawiał go do jeszcze jednego zakładu.

 

BORUTA BIAŁY OCZYSZCZONY

 

Pewnego dnia Borucie znudziło się ziemskie życie i postanowił odwiedzić Twardowskiego na Księżycu. Zbudował sobie ogromną machinę latającą, aby nią dotrzeć na księżyc. Jednak machina Boruty okazała się niedostatecznie zaprogramowana, bo Boruta wcale na Księżycu nie wylądował. Poleciał obok Księżyca i Twardowski życzył mu szerokiej przestrzeni i łagodnego wiatru w podniebnych lotach.  Machina Boruty zatrzymała się w innym świecie, którego Boruta dotąd nigdy nie widział. Była to Biała Planeta. Wszystko, co na niej się znajdowało, było białe. Zrozumiał wtedy, że to jego jest koniec. Władca Białej Planety i rada starszych postanowiły osądzić Borutę. Ustawili ogromną wagę, złe uczynki kładli na jedną, a dobre na drugą szalę wagi. Zaś cielsko Boruty powiązano złotymi łańcuchami, bo tylko takich łańcuchów nie mógł rozerwać. Szala wagi ze złymi uczynkami mocno przeważała nad dobrymi. Cielsko Boruty stawało się z każdym dniem coraz bielsze. Po latach trzynastu i trzech cielsko Boruty zrobiło się całkowicie białe , a po ogonie nie było śladu. Po całkowitym oczyszczeniu władcy Białej Planety wsadzili Borutę do jego machiny i wysłali ją na Ziemię. Boruta przez pewien czas ukazywał się jako Biała Dama. Nie zapomniał jednak kim był przed oczyszczeniem i zapragnął znów prowadzić takie życie, które dawało mu swobodę działania. Płatał różne figle ludziom i wymyślał różne hulanki i swawolę. Z upływem lat Boruta nie zauważył nawet kiedy jego cielsko stało się znów czarne, rogi czerwone i ogon odrósł bardzo długiiiiiii.

 

DLACZEGO JEMIOŁA ROŚNIE NA JEDLI

 

Rozgadał się wójt z Mrukowej. O tej Mrukowej, albo Mrokowej powiada słownik geograficzny, że zaczątkiem osady było grodzisko na skalistej górze. Za czasów Długosza miało na sobie już ślady starożytnego grodu. "Tacyście mądrzy - powiada wójt, a czy wiecie dlaczego jemioła rośnie na jedli ?" Oczywiście żeśmy nie wiedzieli. Przypatrzcie się jedli. Od spodu ze wszystkich stron suche resztki gałęzi. Jakby kto kołków nawbijał, a u góry na samym szczycie z gałązki krzyżyk uczyniony. Otóż drzewiej / Mrukowa jest wsią polską/, na jedli nie było cetyny, lecz rosły same krzaczki jemiołowe. Diabeł, który jedlinę stworzył na miejsce cisiny i wszędzie ją rozprowadzał i z drzewa jemiołowego chciał jedlinę zrobić. Drapał się więc na pień, a że nie miał się czego trzymać , bo krzaczki jemiołowe były drobne, przeto wbijał kołki w pień i po nich szedł. Te kołki jeszcze dzisiaj na każdej jedlinie sterczą. Szedł w górę i listki jemioły "strzygł" na wąskie paski centyny. Aż gdy już niedaleko był wierzchu - nagle zobaczył krzyżyk. Przeraził się, spadł - i dla tego na jedli jest cetyna a tu i ówdzie liście jemioły.

Gdzie diabeł nie może tam babę pośle.

Diabeł zgodne i cnotliwe małżeństwo żyjące z sobą już lat kilkanaście chciał koniecznie poróżnić, ale na próżno wszelkiego rodzaju pokus i wszelkich używał sposobów. Szedł więc zadumany drogą, gdy spotkał z wioski sąsiedniej babę. – A co, waszeć, tak frasowity? – Moja niewiasto – odrzeknie – cóż mi pomożecie, oto już siedm lat pracuję, a nie mogę tego zgodliwego małżeństwa poróżnić. – Cóż mi, waszmość, dacie, a ja je dzisiaj pokłócę jeszcze. Diabeł przyrzekł parę nowych trzewików. Baba poszła do męża na pole, gdzie orał. – Kumie – rzekła – przychodzę cię ostrzec, że żona cię dzisiaj zabije! Kmieć wytrzeszczył oczy i otworzył z podziwem gębę. – Jak przyjdziecie doma – mówiła dalej – żona zechce cię iskać, a będzie miała w pogotowiu brzytew, by ci gardziel poderżnąć, bo rozmiłowana w twoim parobku. I poszła znowu do domu i rzekła żonie. – Kumo! twój mąż dziś umrze. – O, mój miły Boże! – wyrzekła z płaczem poczciwa niewiasta – czy taki niemocny, czy mu już nic nie pomoże? – Nie troskajta się o to, ja wam poradzę, a żyć długo jeszcze będzie. Niewiasta nasłuchiwała ciekawie, bo baba była we wsi lekarką. – Wasz ma włos na głowie taki, który trzeba brzytwą uciąć, poznasz go łatwie, bo dłuższy od innych. Jak przyjdzie, powiedzta, że chceta go iskać, wtedy mu włos wytniecie, a zdrów i żyw będzie. Kmieć niecierpliwy przychodzi do chaty, żona mówi, że chce go poiskać, z ostrożnością głowy nachyla, żeby cios spodziewany odwrócić. Żona ujrzawszy włos dłuższy, bierze za ukrytą brzytwę, a kmieć pewny, że go chce zabić, powala ją na ziemię i bić bez litości zaczyna. Na próżno biedna niewiasta wyklinała ciało i duszę, zbił niewinną na kwaśne jabłko i żyć z nią dłużej nie chciał. Baba, dowiedziawszy się o tym, idzie z radością donosząc diabłu o sprawności swojej. Ten zdziwiony, już sam się jej obawiając, na długiej żerdzi, żeby go nie skusiła, podał babie parę nowych trzewików i wyrzekł: „Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle.”Od tego to czasu i między ludzie weszła ta przypowieść.

Diabeł Rokita.

Zajmujące podania o sławnym łęczyckim Borucie przywodzą na pamięć nie mniej głośnego diabła Rokitę, który uwiecznił imię swoje w okolicach Rzeszowa, w Galicji i pobliskich Karpatach. We wsi Błędowy, należącej do parafii wsi Chmielnika, o półtorej mili od Rzeszowa, już na pierwszych garbach karpackich, ubogi wieśniak zgnębiony nędzą, wybiegłszy z chaty, ażeby rozpacz swoję ukryć przed żoną, stanął nad urwistą skałą, pod którą rozciągał się głęboki wąwóz. Tu załamał ręce i począł w głos wypowiadać ciężką niedolę swoję, jak w marność idzie wszelka jego praca i żony. Kiedy tak zawodzi i płacze, nagle staje przed nim diabeł Rokita. Z początku kmiotek się przeraził, ale gdy mu się bliżej przypatrzył, ujrzał, że wcale nie straszny. Rokita ofiarował mu dużo pieniędzy na pożyczkę bez żadnego procentu, z warunkiem tylko, ażeby w oznaczonym dniu i godzinie co do grosza oddał, gdyż w przeciwnym razie duszę jego porwie jak swoję. Kmieć przyjął pieniądze, przystał na zastrzeżenie, podziękował czapką do kolan diabłu jakby wielkiemu panu, a Rokita skoczył w wąwóz i znikł w gęstych krzakach. Chłopek tymi pieniędzmi nie tylko dorobił się dostatniego mienia, ale nawet zbogaciał. Kiedy termin oznaczony nadszedł, idzie do owego bukowego lasu, w którym była skała i głęboki wąwóz, staje w tym samym miejscu i zaczyna wołać: Rokita! Rokita! Kiedy tak po kilkakroć zawołał, z głębi parowu odzywa się głos innego diabła: – Już Rokity nie ma, bo go Szeroka piorunem zatrząsła. Chłop zrozumiał, co to znaczy; w mowie bowiem diabelskiej Szeroka oznacza Najświętszą Pannę, jakoby panią szerokiego panowania i władzy, przed którą drżą diabły i otchłań piekielna. Wrócił kmieć z pieniędzmi do domu nie mając ich oddać komu, kiedy Rokitę piorun zabił. Ludzie od tego czasu zaczęli zwać go Rokita. Dotąd w tej wsi żyje pod tym imieniem kilka rodzin pochodzących od owego kmiecia i należą do zamożniejszych, posiadając grunta własne. Obiegało niegdyś o Rokicie podanie, że chciawszy się poznać ze sławnym Borutą, przyleciał do Łęczycy. Boruta z otwartym sercem i ze szczerą gościnnością przyjął niespodziewanego gościa, ale ponieważ piskorze jego, jak nazywał szlachtę łęczycką, wypili wszystkie wino i piwo, zaprosił go do Piotrkowa, gdzie właśnie odbywał się trybunał, a pełne były piwnice wybornego węgrzyna. Boruta świsnął we dwa palce tak silnie, siedząc na murze bramy łęczyckiego zamku, że aż się w tumie organista zbudził, a było to ze ćwierć mili. Zaraz przyprowadzono dwa stępaki pod sutymi rzędami. Wsiadł Boruta, wsiadł Rokita, okryci opończami. Każdy myślał, że to szlachta, czyste karmazyny, a to byli dwaj diabli i na diabelskich koniach jechali takich, co to niby idą stępa, ale dziesięć mil krakowskich na godzinę uchodzą. Boruta, co nabrał manierów szlacheckich, tak że patrząc na niego, każdy by przysiągł, iż się urodził i wykołysał na dworze herbownika, wymusztrował także doskonale niezgrabnego spod Karpat Rokitę, że i ten wyglądał pokaźnie. Wprędce zajechali do Piotrkowa, stanęli w pierwszej gospodzie, a podjadłszy i podpiwszy sobie, poszli na trybunał. Panowie palestranci zrobili nowym gościom miejsce, bo uderzyła ich olbrzymia postać Boruty zwiastująca niedźwiedzią siłę i dorodna, wysmukłego więcej Rokity, który, nabrawszy fantazji po gąsiorze starego węgrzyna, uśmiechał się rad i kłaniał wokoło uprzejmie. Trybunał miał właśnie wyrokować w sprawie biednej wdowy, co stała na uboczy otoczona siedmiorgiem drobnej dziatwy. Nieludzki starosta, stryj męża, zagarnął folwarczek, potrzeba było świadka, co by zaprzysiągł, że był obecnym, jak za ten folwarczek nieboszczyk odebrał pieniądze do rąk swoich. Rokita, zajęty sprawą cały, mało zważał, co się dalej działo, ale Boruta wysłuchał, jak w pobliżu stryj a pan możny dla wydarcia biednej wdowie kawałka ziemi przekupywał szlachcica na świadka i za fałszywą przysięgę, którą miał złożyć, z sakwy mu sto czerwonych złotych zaliczył pod oknem w sali sądowej. Boruta kilka słów szepnął na ucho Rokicie; znikł z jego oblicza uśmiech, oczy się zaiskrzyły i ręce zadrżały, gdy ów szlachcic, wysunąwszy się przed kratki, w głos zawołał: – Ja, najjaśniejszy trybunale, byłem obecny przy zapłacie i deferuję przysięgę. Biedna wdowa padła wtedy na kolana i wyjąkała z płaczem: – O Jezu Chryste i Ty, Matko i opiekunko sierot, zlituj się nade mną i dziećmi moimi! Sąd szlachcica przywołał do złożenia przysięgi. Wtem straszny głos zabrzmiał, aż gmach wstrząsł się w swoich posadach: – Kłamca to i chce krzywoprzysięgać! Był to głos Boruty. Szlachcic, co podnosił już rękę do przysięgi, zbladł i począł trząść się jak w febrze, ale wkrótce oprzytomniał i zawołał odważnie: – Przysięgam... Lecz dalej nie domówił, bo Rokita przeskoczywszy kratki, porwał go, przycisnął do piersi, postawił na miejscu, a sam z Borutą szybko wynieśli się z sali trybunalskiej. Szlachcic stał przed krucyfiksem, ale już słowa wyrzec nie mógł. – Przysięgasz, waszeć? – zapytał najbliższy sędzia. Szlachcic chciał znowu coś przemówić, ale z ust otwartych buchnął krwi strumień na zielone sukno stołu. Sędziowie przerażeni porwali się ze stołków, gwar powstał wielki, przerwano sądy, a szlachcica omdlałego wyniesiono na rynek. Tu znaleziono ścisk narodu wielki. Przy gościńcu na stępakach siedziało dwóch szlachty: jeden olbrzymiego wzrostu i tuszy, drugi szczuplejszy, ale rosły także. Byli to Boruta i Rokita. Cały trybunał i palestra otoczyły ich wieńcem, słuchając, jak grzmiącym głosem mówił Boruta. – Panowie bracia! Szlachcic, co chciał przysięgać, kłamał, bo wziął od bogatego starosty a stryja ojca biednych sierot sto dukatów za krzywoprzysięstwo! – Kłamiesz! – zawołał rozwścieczony starosta. – Panowie bracia! – mówił dalej spokojnie Boruta. – Sięgnijcie do kieszeni omdlałego szlachcica, ma on to złoto grzeszne w zielonej sakwie. Stojący bliżej dobyli sakwę zieloną: było w niej sto dukatów....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin