Księga 3 - Wojna Magów - Elaine Cunningham.doc

(1262 KB) Pobierz

              - Postaraj się wreszcie o jaja, Dhamari! – warknęła Tzigone. – Dzięki tobie i Kivie mogę powiedzieć ci z własnego doświadczenia, że można przetrwać niemal wszystko.

              W odpowiedzi mag wrzasnął. Tzigone wymamrotała zwrot zasłyszany kiedyś na ulicy pochylił się nad mężczyzną. Szybko wcisnął mu do ręki talizman matki. Wrzaski natychmiast przycichły do żałosnego jęczenia.

              - Chcę, abyś przeżył – powiedziała. Jej głos był zimny, a spojrzenie całkiem pozbawione figlarności, która stała się jej znakiem i tarczą. – Znajdę sposób na opuszczenie tego miejsca dla nas obojga… a kiedy to się skończy, sama cię zabiję.

 

Wpis do Królewskiej

Księgi Mądrości, 22 dnia

Księżyca Czerwonego Przypływu,

w 73 roku panowania

króla Zalathorma.

 

              Gdyby bydło było bardami, rzeźników uważałoby za łotrów. To przysłowie jordainów przypomina nam, że każda opowieść jest kształtowana przez tego, kto ją opowiada. Jestem Matteo, nowy doradca króla Zalathorma, jordain zaprzysięgły służbie prawdzie, Halruaa i rządzącym nim magom.

              Kiedyś, nie tak dawno temu powiedziałbym, że ci trzej władcy mówią jednym głosem. Teraz moje imię wymawiają setki głosów, wszystkie są zniewalające, a wiele z nich jest ze sobą sprzecznych. Niech i tak będzie. Nie ma czasu na oglądanie się wstecz ani filozofowanie – czeka mnie zbyt wiele zadań. Przedstawię moją opowieść jak najprościej.

              Dzieje Halruaa zaczynają się w Netherilu, starożytnym północnym królestwie słynnym z ekstrawaganckiej magii. Nim jeszcze jego chwała stała się przyczyną jego upadku, grupa magów opuściła swoją ojczyznę i wywędrowała daleko na południe, aby osiedlić się w pięknym otoczonym przez góry i morze. Tu, w naszym Halruaa, uniknęliśmy losu Netherilu dzięki dopracowanym prawom i protokołom oraz serii zabezpieczeń. Jednym z takim zabezpieczeń są jordainowie, doradcy magów.

              Jesteśmy zakonem wojowników-mędrców, silnych ciałem i duszą, naczyniami, którym przeznaczone jest na zawsze pozostać pozbawionymi Sztuki Mystry. Pani Magii nie dała nam żadnego talentu, za to nasyciła dużą odpornością na magię. Jordainowie się wykrywani przez urodzeniem, zabierani ze swoich rodzin i zapoznawani ze sztuką strategii oraz dziejami naszej ziemi. Ponieważ nie jesteśmy w stanie korzystać z magii, możemy doradzać naszym panom, ale nie wpływać na nich. Żaden mag nie może też podziałać na nas. Powierzonych nam tajemnic nie można wykraść ani przekształcić dzięki magii.

              Wierną służbę jordainów zapewniają też dodatkowe prawa i zwyczaje. Nie może nas skusić ambicja, gdyż nie posiadamy tytułów ani majątków. Zakazano nam używać środków mogących zaćmiewać umysł, odradza się też wchodzenie w osobiste związki, które mogą wpłynąć na nasz osąd. Najpotężniejszymi strażnikami czystości jordainów są Ogarowie Magów, czarodzieje służący jako Inkwizytorzy w kościele Azutha, Pana Magii.

              Ogarowie Magów dysponują czarami i magicznymi przedmiotami, które mogą się przebić nawet przez odporność jordainów. Jeśli Ogar Magów oznajmi, że jordain nie nadaje się do służby, jest ona skończona. Jeśli oznajmi, że jordain jest skażony magią, oznacza to dla niego wyrok śmierci. Surowe to prawa lecz zaufanie między magiem a jego doradcą wymaga absolutnej pewności.

              Zeszłego lata Ogar Magów, elfka zwana Kivą, odwiedziła Szkołę Jordainów. Wydała wyrok na Andrisa, najbardziej obiecującego studenta, jakiego pamiętano. Jego „śmierć” dokonała się od razu. Jednak Kiva ją sfałszowała. Wykradła Andrisa i w tajemnicy zgromadziła armię odpornych na magię wojowników. Poprowadziła ich na Bagna Akhlaura, nazywane tak od imienia okrytego złą sławą nekromanty, który zniknął dwa wieki temu. Tam zwabiła larakena, potwora karmiącego się magią. Moim zdaniem Kiva nie chciała go zniszczyć, lecz wypuścić w teren. Jej celem, na ile mogę się domyślać, było wywołanie zamętu wśród magów Halruaa.

              Kivie mogło się udać, gdyby nie młoda kobieta o imieniu Tzigone, dziecko ulicy nieszkolone w sztukach magii. Tzigone posiadała potężny, niećwiczony talent wywoływania. Jej głos miał być przynętą, mającą odciągnąć larakena jak najdalej od jego magicznego środowiska: bulgoczącej sadzawki mającej swoje źródło na Planie Wody. Jednak, jeśli w coś zamieszana jest Tzigone, rzeczy rzadko idą tak, jak się tego spodziewamy!

              Tzigone przywołała larakena i trzymała go pod swoją kontrolą, podczas gdy my, wojownicy, zaatakowaliśmy. Mogliśmy zniszczyć potwora, lecz uciekł on przez bramę wiodącą na Plan Wody, nim Kiva przeniosła tę bramę do jakiegoś nieznanego miejsca. Czyn ten był ponad siły Kivy i nim walka dobiegła końca, czepiała się życia najcieńszą z możliwych nici. Osobiście zawiozłem ją do sanktuarium Azutha, mając nadzieję, że kapłani uzdrowią ją i dowiedzą się, gdzie ukryła bramę.

              Kiva rzeczywiście przeżyła. Uciekła i zgromadziła sojuszników, by znów zaatakować Halruaa. Ona raz elfy z dżungli Mhair najechały Zwierciadło Pani, świątynię Azutha i skarbiec rzadkich ksiąg czarów i artefaktów. Inne magiczne skarby zostały dla niej zebrane przez bandę Crinti – „widmowych amazonek” z Dambrath, wojowniczek będących potomkami ludzi i drowów.

              Choć piszę to z bólem, wśród sojuszników Kivy znalazł się także Andris, który wkrótce po bitwie na Bagnach Akhlaura dowiedział się o swoim odległym elfim dziedzictwie. My jordainowie nie posiadamy rodzin i Andris był przytłoczony perspektywą rodzinnych więzów. Prawdopodobnie to właśnie kazało mu dostrzec honor w takich działaniach Kivy, w których w żaden sposób nie dawało się go zauważyć.
              Kiva musiała mieć kontakt z czarodziejami z sąsiednich krajów, gdyż ich plany pokrywały się. Choć waham się zasugerować, że magowie Halruaa również z nią współpracowali, to działania Dhamari Exchelsora, maga, który zaprzyjaźnił się z Tzigone, bez wątpienia powiększyły chaos. (Niech będzie zapisane, że Inkwizytorzy Azutha badali Dhamariego i nie uznali go winnym spiskowania z Kivą).

              Podczas gdy miały miejsce te różnorodne wydarzenia, jak szukałem Kivy, obawiając się, że elfka otworzyć bramę i wypuścić larakena. Andris, który oczekuje na proces za zdradę, twierdzi, że celem Kivy było zniszczenie wiekowego nekromanty Akhlaura. Podążyła za nim na Plan Wody, zdecydowana go pokonać, lecz nie powróciła.

              Tak twierdzi Andris. Żałuję, że nie mogę mu uwierzyć. Dla niego Kiva była bohaterką, która poświęciła życie, by zniszczyć najmniejszy nawet ślad po panowaniu Akhlaura. Widziałem Kivę w działaniu i nie wierzę, aby z takiego zła i nienawiści mogło narodzić się coś dobrego.

              Niezależnie od tego, jak wygląda prawda, Ogar Magów znów została pokonana. Jeszcze raz Tzigone pokrzyżowała jej plany. Dziewczyna zamknęła swoją magią dwoje drzwi: bramę na Plan Wody i zasłonę między naszym światem a światem Niewidzialnego Ludu. Gdy piszę te słowa, ona jest uwięziona w tym mrocznym i nieznany wymiarze. Niech Pani Mystra udzieli jej łaski i sił, by przetrwała do chwili, kiedy zdołamy ją uwolnić!

              Mimo naszych zwycięstw i ofiar, zamieszanie, jakie wywołała Kiva, nie dało się tał łatwo uspokoić. Z północy uderzyły Crinti, a wojownicy, którzy stawili im czoła, zostali wkrótce potem zaatakowani przez Niewidzialny Lud. Na ulice królewskiego miasta Halarahh wyszła armia nakręcanych żołnierzy.

              Każdy z tych wrogów byłby łatwy do pokonania, lecz nasza siła została osłabiona przez wcześniejsze intrygi Kivy. Oddziały pospolitego ruszenia zostały rozstawione wzdłuż zachodniej granicy, by strzec nad przed kolejnymi wypadami wrogich elfów. Gdy rozeszła się wieść o pokonaniu larakena, wielu dzielnych magów i poszukiwaczy przygód zniknęło na Bagnach Akhlaura, by szukać skarbu, który, jak niosła wieść, pozostawił po sobie nekromanta.

              Nawet pory roku zdawały się pomagać Kivie, gdyż wczesnym latem, przed nadejściem monsunów, bardzo nasiliły się ataki piratów. Okręty Halruaa postawiły żagle, by chronić morski handel i przybrzeże miasta, zabierając na pokład wielu najlepszych wojowników. Siła królestwa jest znaczna, lecz była rozdzielona i mocno nadwerężona.

              I wtedy nadszedł najgorszy cios. Inwazja oddziałów z Mulhorandu, które wkroczyły przez wschodnie góry do samego Halruaa – niewykryte naszą magią.

              Po raz pierwszy od prawie stulecia król Zalathorm, największy wieszcz kraju, nie zdołał przewidzieć nadciągającego zagrożenia. Nie sposób wyrazić, jak mocny był to cios dla umysłów jego poddanych. Być może na to właśnie cały czas liczyła Kiva.

              Jeśli ta uwaga wydaje się nieco niewiarygodna, trzeba wziąć pod uwagę jeszcze jedno: jednym z sojuszników Kivy, twórcą niszczycielskiej armii, była ukochana małżonka Zalathorma, królowa Beatrix.

              Nie żywię wobec mojego króla nic poza podziwem, lecz mówiąc prawdę muszę nazwać Beatrix największą słabością Zalathorma. Niezależnie od tego, kim była kiedyś, nie jest już władczynią Halruaa. Poraniona i cierpiąca wewnętrznie, stopniowo wycofywała się ze świata, szukając towarzystwa pośród nakręcanych istot, których tworzenie nadzorowała.

              Na początku ostatniego cyklu księżycowego, jeden z mechanicznych żołnierzy Beatrix wymknął się spod kontroli. Walczyłem i zniszczyłem go, lecz zdążył zabić jednego robotnika, a kilku innych poranić. Nim zdołałem zanieść o tym wiadomość królowi, mechaniczne potwory magicznie zniknęły. Rodzinie zabitego robotnika zaproponowano jego wskrzeszenie, a rannych uleczono i dano nowe ubrania. O sprawie być może by zapomniano, gdyby Tzigone znów nie interweniowała.

              Potrafisz z niesłychaną dokładnością naśladować głosy obcych; panuje nad widownią z talentem, którego mógłby jej pozazdrościć nawet bard. Ostatnio porzuciła życie ulicznego artysty na rzecz nauki u czarodzieja, lecz niespokojne życie wyostrzyło jej inne, mało chwalebne zdolności. Ma szybkie i zwinne palce. Przywołuje rozśmieszające półprawdy z taką samą łatwością, z jaką behir pluje ogniem. Stąpa cicho jak cień, wspina się jak jaszczurka i parska ironicznie na widok najbardziej skomplikowanych zamków. Nawet straże pałacowe i alarmy nie mogą jej zatrzymać.

              Tzigone wślizgnęła się do warsztatu Beatrix i dzięki posążkowi z magicznymi ustami nagrała bardzo niepokojącą rozmowę, jaką królową przeprowadziła z Kivą. Elfka przyszła do Beatrix, skomentowała jej prace i zabrała metalowe potwory, by przygotować się do nadchodzącej walki.

              Gdy Tzigone posążek do mnie, obowiązek nakazywał mi poinformować Zalathorma o zdradzie żony. Królową czeka proces. Ta tragedia zniszczyła to, co w przeciwnym wypadku mgło zostać uznane za jeden z największych tryumfów Halruaa.

              Zniszczone? Tak, tego się obawiam. Najeźdźcy zostali odparci, a Brama Wody zamknięta dosłownie i w przenośni. Lecz królowa staje przed sądem oskarżona o zdradę. Choć nikt nie ośmiela się wypowiedzieć tych słów, wszyscy wiedzą, że król Zalathorm również jest w tym procesie sądzony.

              Jeśli król wiedział o perfidii swojej królowej, jest tak samo winny jak ona. Jak najpotężniejszy wieszcz w całym Halruaa mógł nie zauważyć, co się dzieje w jego własnym pałacu? A z drugiej strony, jeśli rzeczywiście tego nie zauważył? Czy jego moc zniknęła? Czy dlatego nie wiedział o inwazji, póki oddziały z Mulhorandu nie stanęły na halruańskiej ziemi?

              Wszyscy w państwie szeptem zadają sobie te pytania. Jeśli koło historii tak się właśnie potoczy, wkrótce potężni i ambitni magowie zaczną robić coś więcej, niż tylko szeptać. Nikt nie sięgnął po koronę Zalathorma przez prawie trzy pokolenia, a kraj rozkwitał w spokoju. Jednak w przeszłości Halruaa było miejscem straszliwych wojen wywołanych przez ambicje, wojen, w których czarodziej stawał przeciw czarodziejowi rzucając zaklęcia o zadziwiającej konstrukcji i niszczycielskiej mocy.

              W ten sposób moja opowieść zatoczyła pełne koło i do kolejnego zabezpieczenia, jakie zapewniamy my, jordainowie. Jesteśmy strażnikami wiedzy; pierwszy dwadzieścia lat naszego życia spędzamy na uczeniu się na pamięć dziejów Halruaa. Opowieści o wojnach magów są najgorszymi, jakie znam. Codziennie modlę się do Pani Mystry, by Halruańczycy nauczyli się czegoś z tych często powtarzanych opowieści i stali na tyle mądrzy, by uniknąć wojny.

              Nie mogę jednak zamykać oczy na niepokojącą prawdę: jeśli te modlitwy zostaną wysłuchane, to staniemy się pierwszymi naprawdę mądrymi ludźmi w dziejach/

 

PROLOG

 

              Jakieś dwieście lat temu, w ponurym momencie dziejów Halruaa, na skraju starego bagna wznosiła się czarna wieża.

              Klatki stały wzdłuż ścian wielkiej sali, dużej, okrągłej komnaty zajmujące cały parter wieży, która z kolei była znacznie większa, niż sugerowały to jej czarne, marmurowe ściany. Wewnątrz tych klatek rozmaici więźniowie chodzili w kółko lub w akcie rozpaczy rzucali się na kraty. Wieżę wypełniały ich rozpaczliwe krzyki, brzmiąc niczym echo dochodzące z piekielnych czeluści. Odziani w czerwone szaty uczniowie spokojnie zajmowali się swoimi sprawami, nie zauważając tego albo się tym nie przejmując.

              W jednej z klatek kuliła się drobna, brudna kobieta, odziana w krótką koszulkę, która nie ukrywała blizn pozostałych po często powtarzanych magicznych eksperymentach. Wyglądała przez będące dziełem krasnoludów kraty, a jej oczy lśniły świadomością nieuniknionej śmierci.

              Kiedyś była Akivarią, dumną elfią dziewczyną z klanu Szkarłatnego Drzewa, a teraz po prostu Kivą, ulubioną niewolnicą i zabawką Akhlaura. Jej serce umarło w dniu, w którym nekromanta wymordował cały jej klan, lecz życie podtrzymywały niespodziewanie głębokie rezerwy upory i sprytu. Przeżyła nawet narodziny larakena, co zaskoczyło zarówno ją, jak i jej ludzkiego dręczyciela. Lecz dziś, choć trwało to długo, jej życie wreszcie się zakończy.

              Kiva odważyła się spojrzeć w duże, owalne szkło wstawione między kraty jej klatki – okno do świata wody i magii. Za nim szalał przerażający potwór, demon zaglądał na Plan Wody z pierwotnych głębin Otchłani. Był najczystszym złem odzianym w potężne ciało: dwa razy większy od człowieka i niemal tak samo dobrze umięśniony jak krasnolud. Kiva dobrze znała demona – czarodziej pojmał go i torturował wcześniej – a wspomnienia minionych z nim spotkań przepełniały ją przerażeniem i obrzydzeniem.

              Wielkie pięści demona uderzały bezgłośnie o portal. Niczym u meduzy, jego głowę wieńczył węgorze, wijące się wściekle wokół ohydnej, asymetrycznej twarzy. Ich drobne kły kłapały w kontrapunkcie do cichych wrzasków demona. Nekromanta często trzymał demona uwięzionego w magicznym piekle aż do chwili, gdy wpadał w szał. Kiva nigdy nie wiedziałą, kiedy demon może wpaść do jej klatki. To czekanie było jedną z najokrutniejszych tortur czarodzieja.

              Przypomniała sobie o eksperymencie szykowanym na dzisiejszą noc. Eksperymencie, którego nie będzie w stanie przeżyć, lecz nawet obietnica śmierci nie była zbyt pocieszająca. Radości elfiego życia po śmierci znajdowały się daleko poza jej zasięgiem, podobnie jak marzenia o wbiciu noża w serce nekromanty!

              Przekręciła głowę, rozglądając się za ulubioną zabawką nekromanty – szkarłatnym klejnotem, w którym uwięził dusze pokonanych elfów z jej klanu. Dla Akhlaura elfia esencja życia była źródłem energii, równie wartościowym, jak kilka drewienek, dzięki, którym kucharka może podtrzymać ogień. Dla jednego z elfów Akhlaura śmierć nie oznaczała nic innego, jak tylko nowy rodzaj niewoli.

              Klejnot nie znajdował się na swoim zwykły miejscu. Oznaczało to, że Akhlaur i jego laraken znów ruszyli na łowy.

              Ponad kakofonią dźwięków rozległo się długie, przeraźliwe skrzypienie. Kiva usiadła, nagle znowu czujna, a jej wytrwały duch rozpalił się nadzieją. Obudzili się wreszcie kamienni strażnicy!

              Wieża nekromanty była strzeżona przez armie nieumarłych i straszliwe pułapki, zaś przed interwencją czarodziejów chronił ją wysysający magię, wiecznie głodny laraken. Nikt jeszcze nie przebił się przez te zabezpieczenia, by uruchomić bliźniacze gargulce, chroniące drzwi do wieży.

              Kiva zerwała się na równe nogi i odrzuciła na bok pasemko włosów, które kiedyś miało barwę kuszącego jadeitu. Przywarła do krat i nadstawiła ucha, nasłuchując odgłosów walki. Odległy hałas stawał się coraz głośniejszy, aż dotarł do kamiennych magazynów, w których siedziała większość jeńców nekromanty. Serce elfki zaczęło bić żywiej – w tych celach przebywało wielu z jej ludu!

              Słyszała, jak twarde dębowe drzwi magazynów pękają niczym drzewa trafione błyskawicą. Buchnął chór elfiej pieśni, który ucichł, gdy uwolnieni jeńcu uciekli do pobliskiego lasu. Z oczy Kivy spływały łzy radości, choć sama nie mogła mieć nadziei na uwolnienie.

              Drzwi do wieży otwarły się i uderzyły o mur. Do pokoju wkroczyły dwa wielkie gargulce, podobne z wyglądu do wodnego demona. Zajęły pozycje po obu stronach drzwi.

              Po chwili zaskoczenia uczniowie uzbroili się w różdżki i zaklęcia kul ognistych. Jeden przywołał szkarłatną błyskawicę i trzymał ją w wysoko uniesionej ręce niczym oszczep. Nawet sama wieża przygotowywała się do uderzenia. pęknięcia wśród jasnych żyłek marmuru zapłonęły ogniem, gromadząc moc, która mogła buchnąć gejzerami zabójczych płomieni. Ożyły kamienne płaskorzeźby. Z reliefu na suficie zerwały się skrzydlate węże i po spirali zleciały w dół. Marmurowe szkielety z czarnego marmuru wyrwały się z ponuro wyrzeźbionych splotów, które uchodziły za sztukę.

              W wieży zapadła cisza, gdy jeńcy oczekiwali nadchodzącej walki z mieszaniną przerażenia i nadziei.

              Na górę, szybko!

              Cicha komenda rozbrzmiewała w umyśle Kivy niczym elfki okrzyk bojowy. Zmieszanie na twarzach pozostałych więźniów świadczyło o tym, że wiadomość dotarła do wszystkich. W cichym głosie kryła się potężna magia, nietknięta przez złowrogie rozbawienie nekromanty. Kivie to wystarczyło.

              Nadzieja dodała jej sił. Podskoczyła, chwyciła poprzeczny pręt, podciągnęła nogi i przełożyła przez sztabę, po czym podciągnęła się i sięgnęła do następnego uchwytu. W całej komnacie więźniowie gramolili się do góry najlepiej, jak potrafili.

              Z rykiem godnym pojmanego smoka wewnątrz wieży pojawiła się szara chmura i eksplodowała ulewą. Jej siła groziła zmyciem Kivy z miejsca, gdzie siedziała, lecz wspinała się jak szalona. Gdy wyobraziła sobie strategię atakujących, kąciki jej ust wygięły się w dziwny, nieznany jej łuk.

              Gdy wyczarowana woda spadła na ukryte płomienie nekromanty, z podłogi z przerażającym sykiem uniosła się woda. Uczniowie cofnęli się chwiejnie, krzycząc i odrzucając magiczną broń, by osłonić twarze przed unoszącą się, parzącą mgłą.

              Chmura natychmiast zmieniła się w olbrzymią, lodowato-błękitną osłonę. Otuliła ona Kivę widmowym uściskiem, po czym spadła na gorącą mgłę. Para zmieniła się w delikatną pajęczynę lodowych kryształków, które z kolei z chrzęstem stały się grubymi, solidnymi taflami lodu.

              Kamienni i marmurowi strażnicy zamarli, gdy ich stopy zostały uwięzły w lodzie i zniknęła ożywiająca ich magia. Jeden ze skrzydlatych węży jeszcze nie wylądował. Gdy minęła go lodowa chmura, skrzydła mu znieruchomiały i spadł, rozsypując na zamrożonej podłodze deszcze igieł z czarnego marmuru.

              Tylko bliźniacze gargulce otrząsnęły się z pozbawiającego magii ataku. Szarpały się gorączkowo, lecz nie mogły się uwolnić z lodowej pułapki. Jednak komuś innemu najwyraźniej się to udało.

              Wokół nich pojawiły się szerokie szczeliny, a kamienne potwory wzniosły się w powietrze wraz z niewielkimi kwadratami lodu niczym potworni sułtani na swoich małych latających dywanach. Wciąż szarpiąc się, wyleciały przez otwarte drzwi i z głuchym łomotem wylądowały na swoich miejscach.

              Kiva opadła na podłogę swojej klatki, ignorując parzące bose stopy zimno. Szybko rozejrzała się wokół, szukając innych obrońców.

              Kilka uczniów nekromanty leżało martwych, ich ciała pokrywały gruby całun lodu. Inni tkwili po kostki w lodzie, niektórzy krzyczeli w agonii, inni milczeli w szoku. Jeden z nich miał dość rozumu, by wspiąć się powyżej poziomu mgły. Usiadł na ramionach marmurowego szkieletu, spoglądając z ogłupiałym zdziwieniem na kawałek szkarłatnej lin w dłoni – tylko tyle zostało z jego wspaniałej błyskawicy. W połowie kręconych schodów stała uczennica o dzikim spojrzeniu i wyrywała ze swojej różdżki wijące się dziko pędy, jakby to miało przywrócić jej dawną funkcję. Gdy napastnicy weszli, popatrzyła na nich z roztargnieniem i ponownie skupiła cała uwagę na zniszczonej różdżce.

              Do komnaty weszło kilku mężczyzn w strojach wojowników, ich wzrok szukał dalszych punktów oporu. Gdy nikogo nie znaleźli, zajęli się uwalnianiem jeńców. Do klatki Kivy podszedł wysoki, dobrze zbudowany człowiek o nosie jak sejmitar i ciemnobrązowych włosach zebranych w warkocz. Wyjął zza pasa małą różdżkę i wymierzył go w zamek o kształcę czaszki.

              - Nie! – zaskrzeczała Kiva głosem zdartym od zbyt wielu krzyków i zbyt krótkich chwil śpiewu. Sięgnęła przez kraty i chwyciła jego nadgarstek. Drugą ręką wskazała na „lustro” oraz demona, który był niespodziewanie spokojny i czujny.

              Potwór wyszczerzył się w oczekiwaniu. Z jego kłów zwisały długie nici krwawej śliny.

              - Nie możesz – powtórzyła Kiva. – Narusz zamek, a uwolnisz demona.

              Mag popatrzył na szczerzącego się potwora.

              - Nie obawiaj się, dziecko. Nie pozwolimy, aby cię skrzywdził.

              - Lord Akhlaur wkrótce powróci! Nie możecie walczyć równocześnie z nim i z demonem – tłumaczyła.

              - Akhlaur też nie może stoczyć dwóch walk naraz. Czy ten demon jest wobec niego lojalny?

              Lojalny wobec Akhlaura? – powtórzyła bezgłośnie i z niedowierzaniem.

              - Demon jest więźniem.

              - Zatem nie musisz obawiać się jego uwolnienia. Nie będzie szukał ani mnie, ani ciebie. Bądź tylko gotowa szybko uciec, gdy drzwi zostaną otwarte.

              Nagle oczy maga zaćmiły się, jakby słuchał odległych głosów. Po chwili jego wzrok wyostrzy się, był twardszy. Odwrócił się do swoich towarzyszy.

              - Akhlaur nadchodzi.

              Stanęli w szeregach, trzymając różdżki niczym miecze, lub też jasne kule, trzeszczące i dygoczące od nagromadzonej w nich mocy.

              Do wieży wszedł wysoki, czarnowłosy mężczyzna. Bogate czarno-czerwone szaty wirowały wokół niego, gdy rozglądał się niczym dworak, który wszedł do Sali balowej. Za nim szła Noor, jego ulubiona uczennica, kobieta o łagodnej urodzie, gołębich oczach i żelaznej ambicji.

              W dłoniach niosła kryształ o barwie rubiny i kształcie wieloramiennej gwiazdy, wielki niczym głowa i migoczący tysiącami fasetek. Całkiem dosłownie pulsował życiem. Wzrok Kivy przywarł do szkarłatnego kamienia z mieszaniną tęsknoty i rozpaczy.

              - Miło cię widzieć, Zalathorm – rzekł Akhlaur z nutką rozbawienia.

              To imię zaskoczyło Kivę. Słyszała je nawet tu, jako więzień w położonej na odludziu wieży! Słyszała opowieść o magu, który powoli zaprowadzał spokój i ład w morderczym chaosie, jaki wywołała potęga Akhlaura.

              Drugi dreszcz przeszedł ją, gdyby jeden z magów wyrwał się z szeregu i ruszył do przodu. Wielki Zalathorm był mężczyzną w średnim wieku i przeciętnego wzrostu. Jego włosy i broda miały kolor delikatnego brązu, który według standardów Halruaa był barwą dość bladą. Nic w jego twarzy ani stroju nie sugerowało wielkiej mocy. W dłoniach nie widać było żadnej broni ani magii. Był o głowę niższy od Akhlaura, a ponura twarz o prostych rysach stanowiła ostry kontrast wobec arystokratycznych rysów nekromanty. W głowie Kivy pojawił się obraz walki między kasztanowym kucykiem farmera a czarnym jak kruk pegazem.

              - Zastanawiałem się, kiedy wpadniesz z wizytą – powiedział Akhlaur. Popatrzył na Zalathorma, a potem jego wzrok przesunął się na gotowych do walki magów. Krzywy uśmieszek zmienił się w pełen pogardy grymas. – To wszystko, na co cię stać? Zamiana w bezmyślnych nieumarłych wyszłaby im tylko na dobre!

              Siwowłosy mag splunął i uniósł różdżkę, by pomścić tę zniewagę. Gdy wycelował ją w Akhlaura, Kiva dostrzegła na twarzy Noor czystą panikę. Uczennica krzyknęła cicho i wyciągnęła dłoń, jakby chciała odpędzić magiczny atak.

              Z różdżki starego maga buchnęło światło. Skręciło ostro z dala od Akhlaura i poleciała w stronę Noor niczym błyskawica przyciągana przez magnetyt. Gdy magiczna energia wpadła w szkarłatny kamień, czarne włosy Noor uniosły się i skręciły wokół jej wykrzywionej twarzy. Różdżką szybko straciła swoją moc, poczerniała i opadłą jako cienka linia popiołu.

              Magia działała dalej, płynęła aż do chwili, gdy z wyciągniętej ręki maga została tylko skóra i kości. Gdzie było życie, była też magia, a szkarłatna gwiazda Akhlaura spijała chciwie i jedno, i drugie. Dzielny człowiek umarł szybko, a jego pusta powłoka z cichym stukotem opadła na pokrytą lodem posadzkę.

              Wśród magów zapanowała pełna zaskoczenia cisza. Tylko Zalathorm zachował przytomność umysłu. Skinął w stronę gwiazdy. Klejnot wyfrunął ze szczupłych dłoni i przyleciał do niego. Ku zaskoczeniu Kivy, Akhlaur nie wtrącał się.

              - Nie możemy zrobić mi tym krzywdy – powiedział nekromanta, w jego głosie nadal rozbrzmiewała nutka rozbawienia.

              - Ty mnie również – odparł ponuro Zalathorm. – Wraz z tym kamieniem powierzyliśmy nasze życia sobie nawzajem.

              Nekromanta uniósł czarną, krzaczastą brew w szyderczym zdziwieniu.

              - Doprawdy, Zalathormie! Uważaj albo zacznę podejrzewać, iż żywisz jakieś wątpliwości co do naszej przyjaźni!

              - Wątpliwości? Nie wiem, co jest większą perwersją: to, jak wykorzystałeś ten klejnot, czy to, jakiego potwora uczyniłeś z człowieka, którego kiedyż zwałem przyjacielem.

              Akhlaur popatrzył ze zdziwieniem na swoją uczennice. Noor stała nad zabitym magiem, trzymając dłonie przy ustach, a po jej ślicznej twarzy płynęły strumienie łez. Nekromanta zdawał się nie zauważać jej rozpaczy.

              - Nudny jest, nieprawdaż? – skinął głową w stronę Zalathorma. – Ale czegóż można oczekiwać od człowieka, którego rodzinne motto brzmi „Zbyt głupi, by umrzeć”?

              Zalathorm uniósł klejnot jakby w groźnym geście, po czym zwinnie wykonał druga ręką gest zaklęcia. Każdy mag w pomieszczeniu powtórzył jego ruchy.

              Pokój eksplodował białym światłem i trzeszczącą mocą. Kiva zgięła się i przypadła do podłogi klatki, gdy wieża wyrwała się ze swoich fundamentów i poleciała ponad leśnym poszyciem.

              Znów się uśmiechnęła, gdyż moc zaklęcia była równie potężna jak magia, której doświadczyła z rąk Akhlaura. Poruszenie całej wieży, wieży maga – wieży Akhlaura! – było czymś zaskakującym! Natychmiast wyczuła zamiary Zalathorma i znów odważyła się mieć nadzieję.

              Gdy wieża zatrzęsła się po raz ostatni, Kiva zamknęła oczy i wciągnęła głęboko powietrze, jakby chciała wciągnąć w siebie las. Niemożliwe do opisania dla człowieka zmysły powiedziały jej, gdzie wieża wylądowała. Głęboko na bagnach znajdowała się szczelina wyrzeźbiona w ziemi przez dawny kataklizm, zwany przez elfy Roztrzaskaniem. Szczelina była miejscem ukrytym, doskonałym grobowcem dla wieży Akhlaura… a także oddalonym od larakena i jego wysysającej magię mocy.

              Kiva dźwignęła się na kolana i rozejrzała w poszukiwaniu nekromanty. Stał przykucnięty w pozycji obronnej, trzymając zwieńczone czaszką berło i hebanową różdżkę, jakby to była para mieczy. Gardło się jej ścisnęło, gdyż wiedziała, jakie zaklęcia kryją się w tym orężu i wiedziała, że Akhlaur może bardzo długo bronić się magicznymi atakami.

              A jednak nie uderzał.

              Spojrzała na jego twarz. Minęła pełna zaskoczenia chwila, gdy zrozumiała, co znaczy ten dziki wyraz oczu i skrzywiona twarz.

              Akhlaur się bał.

              Oczywiście! Magiczny deszcz pozbawił mocy nawet te potężne bronie! Akhlaur pokładał zaufanie w swoim larakenie i jego zdolności do wyciągania czarów z innych magów, by potem przekazać je swemu panu. Teraz wieża znajdowała daleko od terenów łowieckich larakena, a do nadstawionego berła i różdżki nie wpływała żadna magia.

              Rozbiegane spojrzenie Akhlaura spoczęło na jego uczennicy.

              - Laraken! – wrzasnął do Noor, zamierzając się na otaczających go magów berłem jak ktoś, kto próbuje patykiem odpędzić wilki. – Przywołaj larakena!

              Kiva roześmiała się. Dźwięk był szorstki, a jednak rozbrzmiewał nienawiścią i tryumfem. Noor nie zrobi tego, o co prosił ją Akhlaur. Zabity mag był jej ojcem – Kiva czuła to we krwi i w kościach, tak jak czuła, że duch starego maga jest teraz uwięziony w szkarłatne...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin