Elizabeth Lowell - St. Kilda 4 - We mgle zbrodni.pdf

(1578 KB) Pobierz
E
LIZABETH
LOWELL
We mgle
zbrodni
Tytuł oryginału
Blue Smoke and Murder
Evanowi - dajesz mi radość i wsparcie
Rozdział 1
Północna Arizona Sierpień, północ
Coś jest nie tak.
Modesty Breck usiadła na łóŜku. Serce waliło jej jak
oszalałe. WytęŜała słuch,
Ŝeby
mimo dudnienia w skroniach
zorientować się, co wyrwało ją ze snu.
Wokół starego rancza hulał porywisty wiatr. Nie zwróciła
uwagi na
świszczące
podmuchy. Na wysoko połoŜonych
pustkowiach północnej Arizony wiało zawsze.
Hałas rozległ się znowu.
Drewniana rama frontowego okna zaskrzypiała.
Wysuszone, wątłe ciało Modesty teŜ trzeszczało przy kaŜdym
ruchu. Powykrzywianymi przez reumatyzm palcami znalazła
na nocnym stoliku okulary i wsunęła je na nos, dziękując
Bogu za to,
Ŝe
słuch ma jeszcze całkiem dobry.
Spod wąskiego łóŜka wyciągnęła po omacku dubeltówkę,
jeszcze starszą niŜ ona sama. Włamywacz nie mógł przecieŜ
wiedzieć,
Ŝe
zamek zwykle się zacina.
Podniosła się z trudem i w tej samej chwili przez grube
wełniane skarpety poczuła chłód drewnianej podłogi. Długi
flanelowy szlafrok sięgający ziemi był u dołu poprzecierany.
Mimo bólu zesztywniałych mięśni i stawów podeszła cicho do
drzwi sypialni, które zawsze zostawiała otwarte, by wpuścić
ciepło bijące od kuchennego pieca.
Z salonu dobiegł głuchy łoskot. Na skrzypiącej drewnianej
podłodze rozległy się kroki. Ktoś szedł po wytartym chodniku.
Modesty uśmiechnęła się ponuro. W starym domu, w
którym kaŜde skrzypnięcie znała jak własny oddech, nie
potrzebowała alarmu antywłamaniowego.
Za domem dziki kot zawył triumfalnie nad
świeŜą
ofiarą w
blasku księŜyca. Jak wszyscy mieszkańcy starego rancza,
zdziczałe koty same troszczyły się o swój byt.
Modesty czekała, nasłuchując odgłosów intruza, który
myszkował po jej salonie. Otwierał stare kredensy i szuflady,
zamykał je i szedł dalej. Nic nie znalazł.
W końcu dotarł do kuchni.
Modesty wiedziała,
Ŝe
jej nie zauwaŜy. Po cichu, uwaŜnie
omijając poprzecierane chodniki i skrzypiące klepki, zakradła
się do kuchni.
Ciemna sylwetka włamywacza odcinała się na tle
księŜycowej poświaty, wpadającej przez okno nad
zlewozmywakiem. Drzwi spiŜarni zaskrzypiały, kiedy je
otwierał.
Zapaliła
światło.
Score zaklął i gwałtownie się odwrócił. No, ładnie. Stara
cierpi na bezsenność.
- Czarna kominiarka, jak w kronice kryminalnej -
odezwała się cicho Modesty. Jej głos był równie słaby, jak jej
ciało. - Czarny kombinezon i kieszonkowa latarka. Co tu
robisz, chłopcze?
Score ruszył w jej stronę.
Uniosła strzelbę. Przeładowałaby ją ale bała się,
Ŝe
się
zablokuje i dubeltówka będzie bezuŜyteczna.
- Wracaj tam, skąd przyszedłeś - powiedziała Modesty. Z
otworów w kominiarce spoglądała na nią ciemność.
- Spokojnie, pani Breck. Nie zrobię pani nic złego.
MęŜczyzna był niski i gruby, i taki teŜ miał głos. Choć
niewiele ją przewyŜszał, był umięśniony i nabity, co najmniej
dwa razy taki jak ona.
- Jestem panną, nie panią. MęŜczyźni nigdy mnie nie
obchodzili. Same z nimi kłopoty. - Modesty wskazała strzelbą
tylne drzwi. - Wynocha.
Score zrobił kolejny krok naprzód, spojrzał na
zdezelowaną strzelbę i roześmiał się chłodno.
- Ta stara dubeltówka prędzej wystrzeli pani w twarz, niŜ
trafi mnie. Nie spuszczając wzroku ze strzelby, ukradkiem
zaczął przysuwać się do Modesty. Sądząc po zamglonych
źrenicach,
staruszka była półślepa. Jeszcze dwa kroki i
zabierze jej broń.
Modesty zacisnęła wykrzywiony palec na spuście.
- Nie zawaham się.
- Słuchaj, babciu. - Score aŜ zatrząsł się ze złości.
Opanował się jednak. To nie był odpowiedni moment,
Ŝeby
dawać upust wściekłości. WyŜyje się na siłowni. - Chyba
przyda ci się trochę grosza. Mam przy sobie pięćset dolarów.
Powiedz mi, gdzie są obrazy, a pieniądze będą twoje.
Modesty miała ochotę zawyć triumfalnie jak dziki kot.
Wiedziałam,
Ŝe
te obrazy są coś warte. Nie będę musiała
sprzedawać zwierząt,
Ŝeby
zapłacić zaległe podatki.
- Nie potrzebuję pieniędzy - oznajmiła. - A teraz
wynocha. Zorientowała się,
Ŝe
męŜczyzna jest obok niej,
dopiero kiedy lufa
strzelby wycelowała w sufit. Score boleśnie wykręcił
staruszce ręce i wyrwał broń.
- Koniec zabawy - warknął. Spojrzał na zamek i
zauwaŜył,
Ŝe
broń się zacięła. Prychnął zdegustowany i
odłoŜył strzelbę na kuchenny blat. - Gdzie obrazy?
- Mam tylko rodzinne fotografie. Nic ci po nich.
ZbliŜył twarz do jej twarzy. Był tak blisko,
Ŝe
musiała
odchylić głowę, by zobaczyć bladą, niewyraźną linię jego
warg w otworze kominiarki. Wyglądał, jakby nie miał szyi,
chyba
Ŝe
była równie szeroka, co ramiona.
- Nie chcę pani zrobić krzywdy. Gdzie są obrazy?
- Mam dziewięćdziesiąt lat. Nie boję się bólu. Score
uśmiechnął się leniwie.
- Tak? A jak długo będzie tu pani w stanie przeŜyć sama z
połamanymi palcami u rąk?
Modesty jęknęła cicho. Najbardziej bała się,
Ŝe
wyślą ją
do państwowego domu starców, gdzie przyjdzie jej umierać
wśród jęków i zawodzeń obcych ludzi.
Prędzej rzucę się ze skały. Przynajmniej odejdę, wiedząc,
Ŝe
Jillian nie będzie zaleŜna od
Ŝadnego
podłego faceta.
Te obrazy są jej przyszłością.
- Miałam jeden obraz, ale wysłałam go miesiąc temu do
domu aukcyjnego koło Salt Lake City - odpowiedziała
Modesty. - Odpisali mi w zeszłym tygodniu,
Ŝe
posłali go
gdzieś do dodatkowej wyceny i jakiś kretyn go zgubił.
Wargi męŜczyzny wykrzywiły się w nikłym uśmiechu.
- Powiedziała pani pośrednikowi,
Ŝe
ma jeszcze
dwanaście innych. Gdzie?
- Skłamałam. Chciałam,
Ŝeby
myślał,
Ŝe
zrobi większy
interes.
- Nie wierzę. - Co znacznie waŜniejsze, nie wierzył w to
równieŜ klient Score'a.
Zabytkowy zegar w salonie wybił pełną godzinę.
- Ostatnie ostrzeŜenie - powiedział Score. Jego dłonie w
chirurgicznych rękawiczkach wyglądały jak wielkie blade
maczugi. - PoŜałuje pani.
- Nie pierwszy raz.
Score wymierzył jej policzek. Cios nie powalił Modesty,
ale był na tyle silny,
Ŝe
zadzwoniło jej w uszach. Zachwiała
się, więc ją chwycił. Skrzywiła się, kiedy jego palce
przycisnęły
ścięgno
do kości.
- Niech pani posłucha. Nie lubię krzywdzić staruszek, ale
nie mam wyjścia. Gdzie są obrazy?
- Kto cię nasłał? - spytała. Uśmiechnął się szyderczo.
- Gdybym pani powiedział, musiałbym panią zabić.
- Ale zgadywać chyba mogę?
- Gdyby pani zgadła, teŜ musiałbym panią zabić. -
Własny dowcip go rozbawił, jednak po chwili głos mu
Zgłoś jeśli naruszono regulamin