Buddy Levy
Rzeka ciemności
Wyprawa Francisca Orellany z Biegiem Amazonki - Legendarne odkrycia w cieniu śmierci
Przełożył Mariusz Ferek
Tytuł oryginału: River of Darkness
Wydanie oryginalne 2011
Wydanie polskie 2012
Spis treści:
Prolog. 3
1. Konfluencja konkwistadorów. 4
2. Narodziny złotego marzenia. 10
3. W Andy. 12
4. El Barco i San Pedro. 17
5. Rozłam. 22
6. Udręki Gonzala Pizarra. 27
7. Konfluencja Świętej Eulalii - Amazonka. 32
8. Victoria. 37
9. Rzeka ciemności i „bracia zagłady". 41
10. Zabójstwo Francisca Pizarra. 46
11. Z nurtem Marañón do królestwa Machiparo. 49
12. Wśród Indian Omagua. 54
13. Wielka Czarna Rzeka. 60
14. Spotkanie z Amazonkami. 74
15. Opowieść indiańskiego trębacza. 81
16. Przypływy zmian i „Morze Słodkie". 85
17. W stronę domu. 93
18. Ostatni opór ostatniego Pizarra. 96
19. Ekspedycja do Nowej Andaluzji - powrót do Amazonii. 103
Epilog. 112
Chronologia. 118
Uwagi na temat tekstu oraz źródeł 118
Bibliografia. 121
Przypisy. 128
Podziękowania. 149
Spis ilustracji. 151
Ojcu, Buckowi Levy'emu - on pierwszy mnie tam zabrał
Trudno znaleźć drugi taki naród, który wycierpiał tyle nieszczęść co Hiszpanie podczas indyjskich odkryć. Wszelako mimo to, podejmując nowe inicjatywy, z niezłomnym uporem przyłączali do swojego królestwa ogrom pokaźnych prowincji, albowiem nie rozpamiętują minionych niebezpieczeństw. (...) Niektórzy strawili wiele lat, przemierzając wcale nie tak wiele lig[1]: a jakże, nie jeden i nie dwóch poświęciło swój trud, majątek, życie, by znaleźć królestwo błyszczące od złota, a u kresu nie dostrzegli go ani odrobinę więcej niż pierwszego dnia wyprawy.
- Sir Walter Raleigh, The History of the World, 1614
Lasy tropikalne i ocean podobnie oddziałują na ludzki umysł. Człowiek odczuwa wobec nich swoją znikomość i potęgę natury.
- Henry Walter Bates, The Naturalist on the River Amazons, 1892
W kontekście ludzkiej wrażliwości relacja Francisca Orellany z okresu konkwisty jest chyba najbardziej fascynująca z tego prostego powodu, że tym razem Europejczycy musieli znosić okropne cierpienia i wykorzystywać wszystkie swoje zdolności przetrwania, tocząc batalię z dzikimi i okrutnym środowiskiem.
- Peter Whitfield, Newfound Lands
Wyprawa Francisca Orellany z biegiem Amazonki 1541-1542
Mapa przedstawiająca podróż Francisca Orellany z nurtem Amazonki, z zaznaczeniem ważnych dat, epizodów i spotkań.
Wewnętrzna mapka ilustruje wyprawę Gonzala Pizarra do La Caneli (Krainy Cynamonu), jego marsz w górę Aguarico i powrót do Quito.
Konkwistador Francisco Orellana stał na podmokłym brzegu i patrzył na nieustanny ruch rzeki, nie wiedząc, dokąd się toczą te ciemne wody. W gasnącym świetle toń wydawała się czarna, jakby pełzła niczym cielsko gargantuicznego węża, który niknie w bezkresnej dżungli. Orellana odwrócił się i spojrzał na swoich brudnych i przemokniętych żołnierzy. Niektórzy - głodni do granic wytrzymałości, trawieni gorączką, odziani w uwalane błotem łachmany - pochylali się nad słabym ogniem, gotując gorzkawy wywar z kawałków skórzanych popręgów. Inni leżeli, jęcząc, pod prowizorycznymi osłonami z palmowych liści i kory puchowca; ich twarze były chorobliwie blade, pokłute i pokąsane przez komary, wędrowne mrówki, osy oraz nietoperze wampiry. Z tyłu, od strony nieprzeniknionych nizinnych lasów deszczowych, dobiegał złowieszczy ryk wyjców i przenikliwe wołania ar.
Wszystko to miało wyglądać zupełnie inaczej. Dotychczas Orellana fantazjował, że zdobędzie bajeczne bogactwa. Marzył, tak samo jak jego kapitan Gonzalo Pizarro, że stanie się jednym z najzamożniejszych ludzi na świecie.
Teraz wokół nie było nic poza bezkresną rzeką, która niosła jedynie śmierć, rozpacz i mrok.
Dziesięć miesięcy wcześniej, w lutym, Hiszpanie wyszli z Quito i pomaszerowali przez Andy w poszukiwaniu Kraju Cynamonu i nieprzeliczonych bogactw El Dorado, „Pozłoconego człowieka" - zgodnie z legendą - za dnia obsypanego złotym pyłem od stóp po czubek głowy, wieczorem zaś obmywanego w jeziorze, którego muliste dno pokrywała teraz warstwa złota i złote świecidełka wrzucone jako wota ofiarne.
Ów złoty sen okazał się nieopisanym koszmarem. Patrząc teraz na wykręcone bólem sylwetki swoich zagłodzonych ludzi, Orellana myślał jedynie o tym, jak można ich wszystkich wyprowadzić z tej śmiertelnej pułapki. Dotarcie tutaj prawie ich zabiło. Miesiącami wycinali drogę w gąszczu andyjskich lasów; złowieszczy, pokryty śnieżną czapą wulkan Antisana wybuchł w oddali, serią silnych wstrząsów poruszył ziemię i uderzył falami strachu w wyczerpanych ludzi, zrzucając pokrycia opuszczonych indiańskich szałasów, w których znaleźli schronienie*1. Kiedy schodzili z gór, deszcz siekł zbocza ulewnymi strugami, zmuszając ludzi do ucieczki w wyższe partie. Strumienie występowały z brzegów, tak że konkwistadorzy musieli ścinać drzewa i budować mosty, by kontynuować marsz. Hiszpanie odpierali ataki małych grup Indian w górnym biegu rzek Coca i Napo, gdy tymczasem wszyscy miejscowi niewolnicy, tragarze i przewodnicy albo pomarli w lodowatym chłodzie przełęczy, albo pouciekali podczas długich nocy.
Konkwistadorzy zdążyli już zjeść prawie wszystkie z dwustu koni, które zabrali ze sobą, pozostałe zaś porzucili wśród gęstych lasów, nie do pokonania dla dużych zwierząt. Los koni podzieliły wszystkie groźne mastyfy i wilczarze przyuczone do zastraszania tubylczej ludności lub do udziału w bitwie. Francisco Orellana, jego przygnębiony kapitan Gonzalo Pizarro oraz kilkuset najemnych żołnierzy zagubili się w nieznanej dziczy i powoli przymierali głodem. Marsz wzdłuż podmokłego i butwiejącego brzegu rzeki okazał się tragiczny w skutkach. Zrozpaczeni powoli doszli do przekonania, że ich jedyną nadzieją na ocalenie jest rzeka.
Zbudowali więc łódź, wykorzystując podkowy po zarżniętych koniach do wytworzenia gwoździ, uszczelnili ją bawełną z własnych ubrań i koców, a olinowanie zrobili z lian*2.
Patrzący wilkiem, ponury i z natury gwałtowny Pizarro poddał torturom pewną liczbę pojmanych Indian i z ich wrzasków dowiedział się, że o dwa dni drogi z biegiem rzeki znajduje się dobrze prosperująca wioska z plantacjami manioku dość dużymi, by przynajmniej przez pewien czas utrzymać przy życiu członków ekspedycji.
Rzeka wydawała się Orellanie wroga i nieprzystępna, zupełnie mu obca, wiedział jednak, co musi uczynić: w tej otwartej łodzi, nazwanej San Pedro, popłynie z prądem na poszukiwanie pożywienia.
Orellana, mając usta spękane i krwawiące, twarz pokrytą pęcherzami od nieustannej równikowej spiekoty, wziął kapitana Pizarra na stronę i przedstawił mu swój plan: następnego dnia rano, na pokładzie San Pedra i w dwudziestu dwóch czółnach skradzionych tubylcom, jako zastępca dowódcy, z pięćdziesięcioma siedmioma kompanami wyruszy na poszukiwanie plantacji. Zgnębiony Pizarro przystał na to, bo lepszego pomysłu nie miał: Orellana powinien wyruszyć o świcie.
Kiedy w Boże Narodzenie zachodzące słońce wypełniło pasmami krwistoczerwonego światła górne odcinki dorzecza Amazonki, mokradła oraz lasy na terenach zalewowych rozbrzmiały upiornym świergotem i przenikliwym lamentem najdziwniejszych zwierząt, Francisco Orellana i jego dowódca Gonzalo Pizarro zapatrzyli się w bezkresną rzekę. Żaden nie uznał za konieczne, aby wyrazić słowami to, co obaj wiedzieli: że ich jedyna nadzieja na przeżycie wiąże się z Orellaną i kruchą drewnianą łodzią, która przeniesie go wraz z niezbyt liczną załogą ku nieznanym brzegom krętego, potężnego koryta rzeki.
Estremadura, rozległa, i surowa kraina, ziemia ojczysta Francisca Orellany, rodziła ludzi twardych i nieustępliwych, którzy już jako chłopcy uczyli się wojennego rzemiosła, z młodzieńczą fantazją dosiadali iberyjskich wierzchowców i władali toledańskim rapierem ze śmiercionośną wprawą. Ich temperament wykuło osiemset lat konfliktu z najeżdżającymi te ziemie Maurami*3. Do dzisiaj Estremadura jest najsłabiej zaludnioną prowincją w Hiszpanii, miejscem zapadającym w pamięć, pozbawionym dostępu do morza, gdzie na pozór bezkresne obszary najeżonych skałami pastwisk i wypalonych kęp trawy znaczą tu i ówdzie kępy karłowatych, ciemnozielonych dębów korkowych. Monotonne widoki wyżynnej roślinności urozmaicają jedynie ruiny zamków, szańców, kruszejące donżony, granitowe pozostałości rzymskich łuków i mostowych podpór. Ta panorama stanowiła inspirację do marzeń o odległych lądach i lepszym życiu, zresztą tak samo jak opowieści podróżników. Słynna Carta Kolumba z 1493 roku traktowała o niezliczonych wyspach obfitujących w wonne korzenie oraz złoto i zaludnionych przez nagich, pokojowo nastawionych ludzi. Nisko urodzeni nie mieli wielu możliwości wyrosnąć ponad jałowe życie świniopasów i pastuchów. Mogli poprawić swój los poprzez małżeństwo, chociaż szanse na podbój damy z elity mieli nikłe.
Jedynym sposobem zdobycia sławy, fortuny i tytułów była kariera wojskowa. Właśnie ta alternatywa skusiła niejednego Extremeño, by w Sewilli wejść na pokład okrętu i popłynąć do nowo odkrytego świata.
Na taką przynętę dał się skusić młody Francisco. Urodzony w 1511 roku w szanowanej w Trujillo rodzinie spokrewnionej ze słynnymi Pizarrami, Orellana mówił o sobie, że jest „szlachetnie urodzonym człowiekiem honoru"*4. Choć informacje na temat wczesnych lat jego życia są skąpe, zapewne wychowanie uwzględniające ćwiczenia w rzemiośle wojennym było takie jak w rodzinie krewnych z Trujillo - Pizarrów, których najstarszy syn Francisco już zdobywał sławę w Nowym Świecie. Tak czy inaczej pełnienie przywódczych ról i umiejętność szybkiego przyswajania tubylczych języków wskazują, że był człowiekiem o nieprzeciętnym intelekcie.
Orellana utrzymuje, że przybył do „Indii" w 1527 roku*5, kiedy to bazą, z której wyruszały hiszpańskie ekspedycje, była Panama. Zatem wówczas, jako arogancki, choć ambitny nastolatek, został najemnikiem i na terenach północnej Panamy, dzisiaj Nikaragui, „dokonał pierwszych czynów zbrojnych jako konkwistador"*6. Dla młodego człowieka były to z pewnością chwile pełne niesamowitych rycerskich przygód. Walczył przy boku weteranów konkwisty w otoczeniu jakże odmiennym od rodzinnej Iberii, w krainie, którą widziało bardzo niewielu Europejczyków. Zresztą Kolumb odkrył ją niewiele wcześniej[2]. Punkt przerzutowy Hiszpanów z zachodniej Panamy znajdował się na samym brzegu Pacyfiku (Zatoki Panamskiej); po przedarciu się przez kolczaste gąszcze odkryli go Vasco Nuñez de Balboa i jego zastępca Francisco Pizarro czternaście lat wcześniej*7.
W ciągu kolejnych dziesięciu lat Orellana da się poznać jako uczestnik wielu wypraw albo inwazji w Ameryce Środkowej i wreszcie wyróżni się w peruwiańskich podbojach i wojnach domowych. Sam z dumą oświadczył, iż brał udział „w podbojach Limy i Trujillo [w Peru, nie Hiszpanii] oraz [...] w pogoni za Inką podczas dobywania Portoviejo i zajmowania terytorium w najbliższym sąsiedztwie"*8. Zyskał wielkie poważanie i podziw swoich towarzyszy, w tym również potężnych Pizarrów, ale pozycja i uznanie nie przyszły za darmo. W jednej z potyczek Orellana utracił oko i od tamtej pory nosił opaskę - chociaż ta strata nie wpłynęła na koncentrację i dalekowzroczność konkwistadora.
Na kartach historii Orellana na zawsze będzie związany ze swoim krewniakiem Gonzalem Pizarrem, a to z powodu ich podwójnej roli w ekspedycji z lat 1541-1542. Obaj na pewno nie zetknęli się ze sobą przypadkiem, zważywszy na ich pokrewieństwo i pochodzenie z Trujillo. Gonzalo był przedostatnim z pięciu osławionych braci Pizarrów[3], ambitnego i tajemniczego kwintetu konkwistadorów nazywanego czasem „braćmi zagłady" nie tylko ze względu na zabarwione obłudą brutalne traktowanie tubylców, lecz raczej z uwagi na żałosny koniec, jaki ich spotkał. Tylko jeden spośród tej grupy lojalnych braci, jeden z pięciu - Hernando - umrze śmiercią naturalną*9.
O szczegółach wczesnych lat życia Gonzala wiadomo niewiele, tak jak w wypadku Orellany. Jednakże jego wyczyny i aktywność po przybyciu do Nowego Świata w towarzystwie starszego o jakieś trzydzieści lat brata Francisca, do tego zaś miejsce urodzenia dostarczają wielu informacji na temat jego osobowości.
Opisany przez kronikarzy jako nadzwyczaj przystojny, kobieciarz, zapalony myśliwy, fechtmistrz lepszy, niż wskazywałby na to jego wiek*10 - „najlepsza pika w Peru" i „największy wojownik, jaki kiedykolwiek walczył w Nowym Świecie"*11 - był zarazem znany z okrucieństwa i porywczości. Wysoki, proporcjonalnie zbudowany, o cerze ciemnooliwkowej, z bardzo długą czarną brodą, Gonzalo Pizarro, człowiek niewykształcony, wypowiadał się językiem bezpośrednim, by nie powiedzieć: prymitywnym*12.
Chcąc w pełni zrozumieć postępowanie Gonzala, najpierw musimy się przyjrzeć Franciscowi Pizarrowi. Najstarszy z braci wyruszył do Indii w 1502[4] roku, a w następnym wraz z Vasco Nuńezem de Balboa po przejściu Przesmyku Panamskiego dotarli do Pacyfiku. Jedenaście lat później ambitny i utalentowany Francisco sam został dowódcą i przygotował wyprawę na południe od Panamy, chcąc w ciągu roku spenetrować wybrzeże dzisiejszej Kolumbii. Wprawdzie napotkał gwałtowny opór ze strony tubylców i stracił sporo pieniędzy, ale nabrał przekonania, że znajdują się tam bogactwa godne starań. W roku 1524 wraz z dwoma udziałowcami utworzył prywatną spółkę nazywaną Kompanią Lewantu[5], która miała gromadzić fundusze na kolejne podboje w Nowym Świecie. Przez dwa lata Francisco zbierał pieniądze na zorganizowanie ekspedycji do wybrzeży dzisiejszego Ekwadoru. Gdy tam dotarli, po raz pierwszy uzyskali dowody na istnienie bogactw, których szukali. Niedaleko tropikalnego brzegu dostrzegli płynącą majestatycznie łódź. Gdy podpłynęli bliżej, okazało się, że zbudowana jest z miejscowego materiału, balsy, a napędzają ją ręcznie wykonane bawełniane żagle; miała pokład z plecionej trzciny i dwa solidne maszty; załoga składała się z kilku Indian. Widok był osobliwy i intrygujący, gdyż Francisco Pizarro nie słyszał dotąd, by rdzenna społeczność zajmowała się pływaniem statkiem pod żaglami; nie robili tego nawet Aztekowie, lud bardzo cywilizowany, o czym tyle mu opowiadał krajan i daleki kuzyn Cortés*13. Kiedy hiszpańska karawela przepływała obok, kilku tubylców wskoczyło do oceanu i popłynęło do brzegu. Hiszpanie opanowali łódź i na migi przesłuchali pozostałą część załogi. Indianie wskazali, że są z Tumbez, miasta położonego na północno-zachodnim wybrzeżu, na południe od dzisiejszego Quito, ludzi Pizarra jednak znacznie bardziej zaintrygował ładunek łodzi, w tym wiele zachwycających osobliwości, o czym traktuje napisany później entuzjastyczny list do Karola V:
Mieli na pokładzie wiele sztuk złota i srebra, tak samo jak biżuterię [a także] korony, diademy, bransolety, osłony na nogi i napierśniki [...] grzechotki, sznury, ozdoby z korali i rubinów, lustra posrebrzane, kielichy i inne naczynia do napitków*14.
Pizarro zabrał ładunek indiańskiej łodzi z balsy i puścił wolno wystraszonych tubylców, po czym dokonał starannej inwentaryzacji łupu. Oto zdobył pierwsze namacalne świadectwa, że - na co miał nadzieję, a nawet bardzo liczył - gdzieś niedaleko musi być jakieś imperium, może tak wielkie i niezmiernie bogate jak to, które odkrył Cortés. Francisco Pizarro dobiegał pięćdziesiątki i niemal pół życia spędził na poszukiwaniu tego rodzaju nagrody, potrzebował teraz tylko potwierdzenia jej istnienia. Rozbiwszy obozowisko pośród chmar komarów w puszczy na wyspie nazwanej później Gallo, Pizarro dokonał przeglądu utrudzonych wyprawą ludzi; wielu z nich cierpiało z powodu różnych chorób, doskwierał im głód, niektórzy byli bliscy agonii i błagali, by wrócić do Panamy. Wyczerpali większość zapasów. Zwykle małomówny Pizarro, sam wymizerowany i w łachmanach, stanął przed nimi na plaży i końcem szpady narysował na piasku wyraźną linię. „Panowie" - zagrzmiał.
Ta linia oznacza wyczerpującą pracę, głód, pragnienie, zmęczenie, rany, choroby i jakiekolwiek inne niebezpieczeństwo czyhające na nas w trakcie tego podboju, póki starczy życia. Niech ci, którzy mają odwagę podjąć to wyzwanie, przejdą na drugą stronę tej linii, dając wyraz swojemu zdecydowaniu i świadectwu, że pragną być moimi wiernymi towarzyszami. I niechże ci, których nie stać na takie śmiałe poczynania, wracają do Panamy, bo nie chcę nikogo zmuszać*15.
Wypowiedziawszy te słowa, Francisco Pizarro sam przekroczył narysowaną linię, dając do zrozumienia, że wszyscy, którzy to uczynią, podążą na południe, oddalając się od Panamy, od Hiszpanii, od żon, rodzin, domowych wygód - być może na zawsze. Trzynastu mężczyzn, z początku powoli, potem bardziej zdecydowanie przeszło na jego stronę, na zawsze zyskując miano „trzynastu rycerzy z wyspy Gallo". Reszta wróciła wkrótce do Panamy na pokładzie statku, który przybył wcześniej z zaopatrzeniem.
Ci, którzy pozostali z Pizarrem, mieli powody, aby wierzyć, przynajmniej na razie, że ich decyzja jest roztropna. Pożeglowali dalej i niebawem dotarli do wybrzeża z otwartym widokiem na ląd, gdzie nie było zasłony z lasów namorzynowych. Tam, w miejscu o nazwie Tumbez, stało mniej więcej tysiąc należących do tubylców porządnie zbudowanych domów, wszystkie przy szerokich, regularnie rozmieszczonych ulicach; w porcie było pełno łodzi, niedaleko zaś wypasano zwierzęta o grubym futrze i długich szyjach, które wyglądały niczym gigantyczne owce; na plaży tkwiły setki ciekawskich gapiów. Francisco Pizarro właśnie zobaczył Inków*16.
Nie zamierzał tracić czasu. Na początku 1528 roku wrócił do Hiszpanii, mając nadzieję na audiencję u króla Karola, który wkrótce miał zostać koronowanym władcą Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Udało mu się uzyskać posłuchanie, co przynajmniej częściowo należało wiązać z otwartym nastawieniem króla, gdy w grę wchodziła kwestia zdobyczy terytorialnych - spore osiągnięcie jak na nieślubnego chłopskiego syna z Estremadury. Nieco wcześniej sam Hernan Cortés bawił na dworze króla, gdzie jego prezentacja tańczących i żonglujących Azteków, do tego zaś wielu skrzyń pełnych złotych skarbów, zapewniła mu przychylność władcy i tytuł markiza de Valle*17 [6].
Król z uwagą wysłuchał opowieści Francisca Pizarra o jego pierwszych dwóch ekspedycjach do miejsca o nazwie Peru[7], a także o planach trzeciej wyprawy. Następnie, wziąwszy przykład z Cortésa, jak to nierzadko czynił w swojej karierze konkwistadora, Francisco Pizarro podarował królowi doskonałej jakości ceramikę i haftowane stroje z tamtego regionu. Przyprowadził nawet kilka lam przed oblicze Jego Królewskiej Mości, zwracając uwagę na wartość wełny i ich użyteczność jako zwierząt jucznych. Opisał bogactwa, jakie zobaczył w Tumbez, pokazując połyskujące przedmioty ze złota i srebra. To wszystko pozwoliło mu osiągnąć pożądany skutek: 6 lipca 1529 roku portugalska królowa Izabela, cesarzowa rzymsko-niemiecka[8], podpisała królewską licencję, dokument przyznający Franciscowi Pizarrowi prawo do „odkryć i podbojów w prowincji Peru - lub Nowej Kastylii"*18. Na podobnej zasadzie wcześniej Meksyk uzyskał miano Nowej Hiszpanii.
Pracując w pośpiechu jako szef niedawno założonej Kompanii Lewantu, Francisco zaczął zabiegać o względy rozmaitych ludzi i gromadzić pieniądze. Wreszcie zebrał braci w Trujillo, po czym zabrał ich w długą podróż przez morze, naprzeciw nieznanemu i wielkim możliwościom. W styczniu 1530 roku pięciu Pizarrów - Francisco, lat pięćdziesiąt cztery; Hernando, dwadzieścia dziewięć; Juan, dziewiętnaście; Gonzalo, osiemnaście; Francisco Martin[9], siedemnaście - weszło na pokład statku stojącego w porcie w Sewilli. W ładowniach umieszczono armaty, proch, rapiery, kusze, arkebuzy i konie niezbędne do walki na obcej ziemi. Statek wyruszył w rejs do Peru, a młody Gonzalo Pizarro, spoglądając z nadburcia i obserwując, jak ojczysta Hiszpania niknie w oddali, mógł mieć zaledwie nikłe wyobrażenie o cudach i okropieństwach, wspaniałościach i bogactwach, stratach i upokorzeniach, z jakimi się zetknie podczas kolejnych osiemnastu lat swojego życia, które miną błyskawicznie, lecz wcale nie będą szczęśliwe.
Maszerując przez ziemie Peru, w 1532 roku Pizarrowie mieli ułatwione zadanie, gdyż toczyła się tam wojna domowa między braćmi z rodziny królewskiej, Atahualpą i Huascarem. Kwitnące miasta, takie jak Tumbez, zostały obrócone w perzynę i opuszczone w przebiegu dość skomplikowanych sporów wewnętrznych. Grabiąc wszelkie wartościowe przedmioty na swojej drodze, Pizarrowie podążyli na południe, z Tumbez do Cajamarki, gdzie, jak się dowiedzieli za pośrednictwem tłumaczy, obozowali Atahualpą i jego spora zwycięska armia. Jak zrozumieli, Atahualpa pobił Huascara i będzie teraz jedynym władcą inkaskiego imperium. Nie wiedzieli jednak, że inkascy szpiedzy i posłańcy donoszą Atahualpie o zbliżających się Hiszpanach już od momentu, gdy ci wylądowali na wybrzeżu, i że Inka z ogromnym zaciekawieniem wysłuchuje relacji na ich temat: Niektórzy z obcych, jak mu powiedziano, jeździli na gigantycznych zwierzętach, których Inkowie nawet nie potrafili nazwać, bo wcześniej ich nie widzieli. Mężczyźni mieli twarze porośnięte długimi włosami i kije, z których wylatywały pioruny i chmury dymu"*19. Inkaski władca nie tyle reagował strachem na te doniesienia, ile był po prostu ciekawy, nie poczynił zatem żadnych kroków wobec garstki intruzów, jedynie czekał z zainteresowaniem, czy może przybędą, zajmując się planowaniem własnej koronacji.
I przybyli, na początku listopada 1532 roku. Francisco Pizarro, jego bracia i niewielka armia byli pierwszymi Europejczykami przemierzającymi Andy i wspinającymi się po dobrze utrzymanych drogach na pogórze Cajamarki położonej na wysokości ponad 2700 m nad poziomem morza. Znaleźli się na królewskiej drodze Inków, sieci o długości trzech tysięcy dwustu kilometrów, zbudowanej z kamienia i łączącej całe imperium Inków od Carnqui, na północ od Quito, aż po Copiapó na wybrzeżu dzisiejszego Chile. Oszołomiony Hernando Pizarro stwierdził: „Takich wspaniałych dróg próżno szukać gdziekolwiek w świecie chrześcijańskim"*20.
16 listopada 1532 roku Francisco Pizarro ze swoimi 167„ludźmi z Cajamarki"* nie wahał się doprowadzić do konfrontacji z królem elektem Inków, Atahualpą, nakłoniwszy go do pokojowego spotkania z Hiszpanami na centralnym placu Cajamarki. Tam hiszpańska piechota i jazda czekały cierpliwie ukryte wewnątrz pustych budynków miejskich. Wiedzieli, że armia Atahualpy jest potężna, liczy około osiemdziesięciu tysięcy żołnierzy. Hiszpanie byli tak przerażeni, że „wielu zmoczyło się z wielkiej grozy, ani o tym wiedząc"*21. Wkrótce przybył Atahualpa w otoczeniu oficjalnej świty. Niesiono go w złoconej, zdobionej piórami lektyce; przodem kroczyła służba z wymyślnymi fryzurami: „na głowach mieli duże złote i srebrne dyski przypominające korony"*22, zamiatając drogę. Z tyłu zaś podążało niemal sześć tysięcy żołnierzy uzbrojonych jedynie w paradną broń. Hiszpański dominikanin, w towarzystwie tłumacza i młodego Gonzala Pizarra, odbył z Atahualpą rozmowę, która przeszła do historii.
Inkaski władca, pokładając ufność w przewadze liczebnej swojego wojska i widząc, jak niewielu ma przed sobą obcych przybyszy, zażądał, aby Hiszpanie zwrócili wszystko, co zrabowali, odkąd się pojawili na jego ziemiach. Wtedy zakonnik, trzymając zniszczony brewiarz w jednym ręku, w drugim zaś krzyż, zgodnie z wymogami hiszpańskiego prawa wygłosił słynne i pozornie niewinne requerimiento[10], przemowę oficjalnie usprawiedliwiającą postępowanie Hiszpanów. Zawierała ona wezwanie tubylców do przyjęcia Chrystusa zamiast ich własnych bogów i uznania hiszpańskiego króla za swego suwerena. Atahualpą słuchał, lecz najpewniej nie zrozumiał z tego ani słowa; poza tym niezbyt poważnie potraktował żądania kierowane do kogoś o jego prestiżu i władzy. Zapytał, czy może obejrzeć brewiarz, przerzucił kilka kartek, po czym gniewnie i ze wzgardą cisnął księgę na ziemię. Ten czyn, zrozumiany przez Hiszpanów jako zbezczeszczenie Biblii, wystarczył, aby sprowokować atak. Na plac wypadli z ukrycia żołnierze Pizarra.
Spektakl okazał się przerażający dla nieuzbrojonych Inków, bo oto ludzie w kolczugach i połyskujących zbrojach, dosiadający olbrzymich czworonożnych zwierząt, których dotychczas nigdy nie widziano, strzelali do nich z arkebuzów i armat. Wybuchy dymu i ognia przeraziły tubylców, do tego wkrótce hiszpańska jazda ruszyła na masy, bezkarnie tnąc i kłując ludzi toledańską stalą; dalej strzelano do nich z broni palnej i kusz. Odgłosy eksplozji, wybuchy dymu i ognia - wszystko to było dla Inków całkowicie nowe; wielu skuliło się na ziemi albo uciekło w popłochu. W ciągu zaledwie dwóch godzin siania spustoszenia Francisco Pizarro oraz jego ludzie, siekąc, płazując, uderzając pikami i tratując końskimi kopytami, utorowali sobie drogę do lektyki Atahualpy, nadal utrzymywanej w górze przez wiernych i dzielnych poddanych. Sam Pizarro, zakrwawiony, ranny w rękę, zdołał oddzielić inkaskiego władcę od kręgu jego notabli i pojmać. Kiedy tego dnia słońce zachodziło nad Cajamarcą, prawie siedem tysięcy Inków leżało martwych albo w agonii, a władza w Peru znalazła się w rękach Francisca Pizarra*23.
Atahualpa, dumny władca około dziesięciu milionów płacących podatki poddanych, był wstrząśnięty i przybity porażką i swoim położeniem, wkrótce jednak podjął próby negocjacji w sprawie swojego uwolnienia. Przede wszystkim dostrzegł fascynację najeźdźców przedmiotami ze złota i srebra. Cokolwiek powstało z tych metali - które miały znacznie mniejszą wartość dla Inków niż dla Hiszpanów - hipnotyzowało Pizarra i jego ludzi. Złoto było święte dla Inków, lecz nie używano go w charakterze pieniądza kruszcowego. Atahualpa doszedł więc do wniosku, że największe szanse na odzyskanie wolności i wy...
entlik