Względność Einsteina - fizyka iluzji cz.2 1_2008.doc

(142 KB) Pobierz
Względność Einsteina - fizyka iluzji cz.2

Względność Einsteina - fizyka iluzji

 

Tworząc swoje teorie względności, Einstein próbował opisać siły natury w postaci równań geometrycznych, jednak nie udało mu się wyjaśnić natury fizycznego wszechświata, tak jak potrafi to uczynić nierelatywistyczna fizyka Newtona.

 

Część2 (dokończenie)

 

Dr Björn J. Overbye

Copyright © 2007

Arendal Helsesenter

Box 348-N4803

Arendal

Norwegia

bjorn@dr-overbye.no

Tytuł oryginalny: „Einstein's Relativity - Warped Minds, Bent Truths", (Nexus, vol. 14, nr 6)

 

Jak grawitacja uczyła naukowców naginania prawdy

Po udanej dewaluacji eteru poprzez stworzenie nauki subiektywnych fizycznych pomiarów, znanej jak szczególna teorii względności, Einstein przystąpił do wyjaśniania wszystkiego, co istnieje w skali pozaatomowej. Raz jeszcze podjął próbę budowy teorii opartej na postulatach i geometrii, ale zamiast wyjaśnienia niejasności wytyczył drogę do naukowego mistycyzmu. Obecnie wielu uważa, że ogólna teoria względności bardziej nadaje się do tworzenia scen w Star Treku (serial telewizyjny) niż do wyjaśniania tak prozaicznych zagadnień, jak na przykład lot na Marsa statkiem kosmicznym.

Upadek z dachu

Będąc przekonanym, że szczególna teoria względności i przestrzeń Minkowskiego są kluczem do wyższych prawd, Einstein przystąpił do wyjaśnienia ruchów przyspieszanych - zachowania ciał zmieniających swoją prędkość wraz z upływem czasu. Według mitologii Einsteina pewnego dnia przeczytał on w lokalnej gazecie relację człowieka, który spadł z dachu i po bolesnym zetknięciu się z ziemią powiedział, że doświadczył cudownego uczucia nieważkości. Einstein potraktował to wyznanie jako objawienie. Jeśli przyspieszanie z tą samą zmianą prędkości, jaką powoduje grawitacja, niweluje grawitację i w ten sposób wywołuje nieważkość, to czy przyspieszanie w górę spowoduje odczucie ciężkości nie różniące się od grawitacji? W tak zwanym Gedankenexperiment (eksperymencie myślowym) Einstein wyobraził sobie człowieka zamkniętego w windzie nie wiedzącego o istnieniu zewnętrznego świata. Kiedy winda rusza i zaczyna przyspieszać, człowiek w windzie odczuwa dodatkową siłę działająca na jego ciało, ale nie wiedząc, że chodzi o przyspieszenie, sądzi, że ten wzrost wagi jest dziełem pola grawitacyjnego.[29]

Tak właśnie narodziły się założenia ogólnej teorii względności.[30] Grawitacja jest nieodróżnialna od jakiejkolwiek mechanicznej siły powodującej przyspieszenie. Grawitacja działa na ciała w zależności od ich masy a nie ich charakteru. Wszystkim, co nie ma charakteru grawitacji, regulują zasady szczególnej teorii względności.[31] W tym rozumowaniu są jednak wady, które są oczywiste nawet dla ucznia szkoły średniej. Mechanicznie przyspieszane ruchy wymagają źródła energii. Żadne ze źródeł energii nie jest niewyczerpywalne. Inaczej mówiąc, wszystkie mechaniczne siły w końcu wyczerpują się i przyspieszenie ustaje. Z przyciąganiem grawitacyjnym jest odwrotnie, ono nigdy nie ustaje. Jeśli naszemu człowiekowi w windzie damy zegar i poprosimy go, by obserwował siłę w funkcji czasu, wówczas jej słabnięcie zorientuje go o błędności pierwszego założenia.[32]

Nawet to drugie założenie można uznać za nieco przedwczesne. Einstein miał możliwość poprawienia swoich błędów, lecz to nie on, ale amerykański wynalazca T. Townsend Brown był tym, który w roku 1929 udowodnił, iż elektrycznie naładowane obiekty stają się lżejsze w polu grawitacyjnym wolnym od innych sił elektrostatycznych.[33]

Później, po śmierci Einsteina w roku 1955, inni eksperymentatorzy osiągnęli jeszcze lepsze wyniki, jak choćby Jewgienij Podkletnow, który uzyskał dwuprocentowe zmniejszenie siły grawitacji przez zastosowanie wirującego, kołowego, magnetycznie naładowanego dysku, który unosił diamagnetyczne obiekty.[34][35]

To oznacza, że natura obiektu znajdującego się w polu grawitacyjnym wcale nie jest bez znaczenia. Dla zwolenników realności UFO te zjawiska nie są niczym niezwykłym: pojazdy kosmiczne obcych istot pokonują grawitację przy pomocy silnych, pulsujących i wirujących pól elektromagnetycznych. Nawet agencje rządowe i zajmujący się problemem UFO naukowcy przyjmują to jako oczywistość.[36]

Jeśli chodzi o szczególną teorię względności, to została ona obalona jeszcze za życia Einsteina, w czasie gdy pracował nad ogólną teorią względności, za sprawą znanych mu eksperymentów, które dowiodły, że nie wszystkie ruchy są względne. Istnieją proste sposoby określenia, czy coś jest w ruchu, czy w spoczynku - istnieją absolutne ramy odniesienia, czego w roku 1913 dowiódł Georges Sagnac a później badacze stosujący interferometry z wirującym pierścieniem.

Tak więc Einstein zabrał się do budowania nowej teorii na niepewnym gruncie na podstawie założeń, które były obalone lub w ogóle nie zostały udowodnione. Wyrażając to jeszcze dosadniej, można powiedzieć, że założeń szczególnej i ogólnej teorii względności nie cechuje właściwa logika lub związek - to po prostu dwie różne teorie, a nie dwie wersje jednej teorii, jak utrzymywano!

Zakrzywianie papieru

Być może nieświadom tych zastrzeżeń, Einstein przystąpił do tworzenia geometrycznej teorii grawitacji, utrzymując, że rozciąga swoją szczególną teorię względności na nową domenę. Ten doniosły pomysł bazował na spostrzeżeniu profesora Minkowskiego, że czterowymiarowa czasoprzestrzeń jest matematyczną rozmaitością, w której przyspieszane ruchy odbywają się po zakrzywionych torach czterowymiarowego papierowego świata. Zamiast jednak tworzyć krzywoliniowe tory na papierze, czy nie lepiej zagiąć papier i pozwolić, by przyspieszane obiekty przemieszczały się po najkrótszych drogach między dwoma punktami w tym zakrzywionym świecie?

Celem tej pozornie zaawansowanej matematycznej sztuczki nie było uzyskanie głębszej wiedzy o działających w tym procesie siłach, ale chęć realizacji starego niemieckiego marzenia wyrażenia sił natury w postaci równań geometrycznych.

Wbrew powszechnemu mniemaniu nie jest to pomysł Einsteina, bowiem ponad 70 lat wcześniej zaprezentowali go dwaj niemieccy matematycy - Carl Friedrich Gauss (1777-1855), który wprowadził wielowymiarowe „przestrzenie", i jeden z największych matematycznych geniuszy wszechczasów Hermann Riemann (1826-1866), który opracował kompletne matematyczne narzędzia i pojęcia dotyczące zakrzywionych wielowymiarowych „przestrzeni". W roku 1854 Reimann przedstawił całościowy projekt teorii grawitacji opartej na przekształceniu newtonowskich praw sił w geometryczny opis ruchów w zakrzywionych przestrzeniach.[37],[38] Jednak Reimann nigdy nie zamierzał przeciwstawiać się prawom Newtona, a jedynie stworzyć matematyczne piękno.

Według biografów Einstein nie znał prac Gaussa i Riemanna. Uważa się, że ten pomysł pochodził od Minkowskiego, któremu z pewnością nie były one obce. Nieszczęśliwie dla Einsteina Minkowski zmarł w roku 1909 na zapalenie otrzewnej, zaledwie kilka miesięcy po przekazaniu Einsteinowi nowych pomysłów, tak że Einstein musiał zapytać jego przyjaciela, Michaela Grossmanna, czego one dotyczą.[39] Później brytyjski matematyk Ebenezer Cunningham (1881-1977) napisał na ten temat artykuł wydrukowany przez magazyn Nature w lutym 1921 roku, w którym stwierdził, że „nikt nie wie, czy [Einstein] zaszedłby tak daleko bez pomocy Minkowskiego".

Dziś uważa się, że to prace Grossmanna dostarczyły matematycznego formalizmu ogólnej teorii względności. Warto też pamiętać, że tego formalizmu nie należy przypisywać wyłącznie „zespołowi" w składzie Minkowski-Grossmann-Einstein, jak byśmy dziś powiedzieli, bowiem na scenę z tą samą teorią wkroczył jeszcze jeden dobrze znany kandydat - matematyk David Hilbert (1862-1943), który 20 listopada 1915 roku zaprezentował swoją koncepcję w Góttingen. Swoją teorię Einstein przedstawił w Pruskiej Akademii dopiero pięć dni później.[40] Jakiś czas potem oskarżył Hilberta o kradzież jego teorii, gdy ten go odwiedził, ale czy tak było naprawdę? Czyż oni wszyscy nie „podkradali" po trochu od poprzednich geniuszy, dorzucając nieco własnej pracy? Czyż nie mamy tu do czynienia z typową dla wszystkich teoretycznych rozważań sytuacją wynikającą z tego, że tak naprawdę, nikt nie działa w odosobnieniu. Jak to wkrótce zostanie udowodnione, profesjonalne podglądanie i zapożyczanie (inaczej ściąganie) nie należy do rzadkości. Komu więc należy się chwała -jednemu czy wielu?[41]

Wybryki Merkurego

Z 64-stronicowej pracy Einsteina o matematycznym formalizmie grawitacji w czterowymiarowej „czasoprzestrzeni" opublikowanej w roku 1916 w Annalen der Physik[42] można wysnuć trzy wnioski:

(a) orbity małych planet znajdują się blisko centralnie położonego idealnie sferycznego Słońca, natomiast orbity większych planet usytuowanych z dala od Słońca wydają się matematycznie nie do opisania;

(b) dochodzi do ugięcia światła, kiedy przechodzi ono obok bardzo ciężkiego obiektu (na przykład Słońca);

(c) w silnym polu grawitacyjnym występuje przesunięcie ku czerwieni światła (zmniejszenie jego częstotliwości). Były to tak zwane „klasyczne testy".

Einstein z niewinną miną twierdził, że nic nie wiedział o tych problemach ani nie miał zamiaru ich rozwiązywać - po prostu magicznie „wyskoczyły z jego formalizmu" jako podarunek dla nauki, w zgodzie z jego przekazem górnolotnej wiedzy dalekiej od przyziemnego życia, która czasami opromienia praktyczne życie niespodziewanymi darami. Ale wszystkie te „klasyczne testy" przejawiały coś znajomego, jak się o tym znający na rzeczy mieli wkrótce przekonać. Pierwszy z testów dotyczył najprawdopodobniejszego kandydata ze względu na jego dziwną orbitę, Merkurego, planetę najbliższą naszego przypuszczalnie sferycznego Słońca. Peryhelium (największe zbliżenie do Słońca) tej orbity przesuwa się w przybliżeniu o 574 sekund łuku w ciągu 100 lat. Freundlich podał Einsteinowi wielkość przesunięcia peryhelium Merkurego jako 45 sekund łuku rocznie i Einstein dostosował swoją ogólną teorię względności tak, że pasowała do tej wartości peryhelium.[43]

Einstein stosował metodę o nazwie „klasyczne przybliżanie" i zakładał, że ogólna teoria względności musi dawać klasyczne równania w obecności „słabych" pól grawitacyjnych i jakieś nowe w przypadku „dużej" grawitacji. Kiedy jednak przyszło do opisu orbity Merkurego za pomocą równań, zaszło coś dziwnego. Nie tylko wyskoczyły one z formalizmu ogólnej teorii względności, ale też dokładnie przypominały co do najdrobniejszego szczegółu równania niemieckiego nauczyciela, Paula Gerbera, który opublikował je 18 lat wcześniej, w roku 1898.[44] Jego równania bazowały na założeniu, że siły grawitacji rozprzestrzeniają się ze skończoną prędkością „c" i że ich oddziaływanie na poszczególne ciała zależy od ich prędkości.[45]

Fizyk Ernst Gehrcke (1878-1960), który krytykował wcześniej, w roku 1911, Einsteina, natychmiast po przeczytaniu ogólnej teorii względności publicznie ujawnił całą aferę. Oświadczył, że Einsteina nie tylko zainspirowały nie-relatywistyczne równania Gerbera, ale, co więcej, oskarżył go o bezczelne fałszerstwo. Raz jeszcze powtórzyła się dziwna sytuacja, do której dochodziło już wcześniej, kiedy ktoś krytykował Einsteina - skończyły się mu argumenty. Na te oskarżenia zareagował dopiero po czterech latach, pisząc: „Eksperci nie tylko zgadzają się, że równania Gerbera są całkowicie błędne, ale też z tym, że tego wzoru nie można uzyskać jako konsekwencji głównego założenia Gerbera, stąd jego praca jest całkowicie bezużyteczną, nieudaną i błędną próbą".[46]

Ktoś, kto dogrzebał się do sedna sprawy, mógłby zapytać: jakim cudem zestaw równań, które prawidłowo opisują peryhelium Merkurego, można traktować jako bezużyteczne, nieudane i błędne? I jak te same równania, pojawiając się w ogólnej teorii względności, okazują się nagle pociągnięciem geniusza? Co więcej, jeśli Einstein był takim geniuszem, to dlaczego nie wyjaśnił, co jest wadliwego w sposobie rozumowania Gerbera? Dlaczego musiał czekać aż cztery lata, aż w końcu zaczną bronić go inni? Dlaczego ci obrońcy nie wytłumaczyli, na czym polegał ów błąd, ograniczając się jedynie do rzucania oskarżeń w rodzaju: „On skopiował to, co od dawna było znane każdemu specjaliście z tego zakresu..."?[47]

Profesorowie z głowami w chmurach

Drugi „klasyczny test" dotyczył ugięcia światła biegnącego z odległych gwiazd obok potężnych obiektów, takich jak Słońce. Słuszność tego twierdzenia zależała od tego, czy światło posiada jakąś „masę", która umożliwia grawitacyjne przyciąganie pomiędzy fotonami i obiektami o ogromnej masie, takimi jak Słońce. Jak sobie przypominamy, fotony mają masę określoną wzorem m = E/c. Wstawienie jej do równań Newtona pozwala obliczyć odchylenie od linii prostej.

Dokonał tego w roku 1801, jeszcze zanim pojawiła się formuła E = mc2, niemiecki astronom Johann Georg von Soldner (1776-1833). Według tych opartych na teorii fotonów obliczeń powinno dojść do odchylenia wynoszącego 0,84 sekundy łukowej dla wiązek światła przechodzących bardzo blisko Słońca. Liczba ta była później ostro atakowana przez Einsteina i jego przyjaciół. Von Soldner nie wiedział, że E = mc2, ponieważ Maxwell się jeszcze nie urodził i nikt w tamtych czasach nie miał zielonego pojęcia o masie Słońca. Było to raczej przekonanie a nie fizyczna rzeczywistość.

Ci, którzy gustowali w atakowaniu Gerbera, wykorzystywali później jego wzory do obliczeń mówiących, że światło powinno ugiąć się w przybliżeniu o 2,5 sekundy łuku, podczas gdy wzory wynikające z ogólnej teorii względności dawały wynik 1,75 sekundy łuku w zależności od pewnych czynników o zmiennym charakterze. Różnica pomiędzy teorią Einsteina a pozostałymi teoriami polega na tym, że ogólna teoria względności wyjaśnia ugięcie jako „efekt zakrzywienia czasoprzestrzeni".[48]

Niewielu potraktowało te obliczenia poważnie. Jednym z tych nielicznych był profesor Uniwersytetu Oxfordzkiego Arthur Eddington (1882-1944), który według profesora Subrahmanyana Chandrasekhara „był tak pewny poprawności tej teorii, że, gdyby chodziło tylko o niego samego, nawet nie planowałby udania się na wyprawę obserwacji zaćmienia" w celu pomiaru ugięcia światła gwiazd przechodzącego obok zaćmionego Słońca.[49] Czy w sytuacji traktowania tego założenia jako pewnika można spodziewać się bezstronnych wyników?

W roku 1919 Uniwersytet Oxfordzki wysłał dwie ekspedycje w celu sfotografowania zaćmienia słońca w dniu 29 maja. Jedna z nich udała się do Sobral w Brazylii a druga, kierowana przez profesora Eddingtona, na Wyspę Principe (Wyspa Książęca) położoną w Zatoce Gwinejskiej u zachodnich wybrzeży Afryki. Obie ekspedycje zabrały identyczne instrumenty: teleskop o ogniskowej 343 cm, sprzęt fotograficzny i lustra do pośredniego fotografowania Słońca.[50] Ta informacja ma zasadnicze znaczenie, ponieważ rozdzielczość tego sprzętu była rzędu od dwóch lub trzech sekund łukowych.

W dniu zaćmienia w Sobral była doskonała pogoda, natomiast na Wyspie Książęcej nie. Na wyspie było pochmurno, a wilgotne oceaniczne powietrze powodowało drżenie i zmiany położenia gwiazd, tak jakby oglądało się je przez zmąconą warstwę wody. Z kolei w Sobral wysoka temperatura w ciągu dnia wywoływała pewne dystorsje.

Jakie były ostateczne rezultaty? Dziś jest już smutnym historycznym faktem, że tych zaledwie kilka użytecznych, ale mocno zniekształconych fotografii wykonanych na Wyspie Principe użyto w charakterze „dowodu". Jak żalił się sam Eddington, jedynie dwie płyty fotograficzne okazały się użyteczne, ale i na nich gwiazdy były źle rozłożone i rozrzucone w różnych odległościach od Słońca i niezbyt blisko niego, jak tego wymagała teoria. Pomimo tych trudności Eddingtonowi udało się zmierzyć - w co trudno uwierzyć - różnice mniejsze od 0,01 mm pomiędzy fotografiami wykonanymi w czasie zaćmienia oraz później dla porównania w Oxfordzie. Według Eddingtona udało się zmierzyć ugięcie światła gwiazd o wielkości 1,63 sekundy łukowej. Ostatecznie potwierdzono ogólną teorię względności, zaś prasa entuzjazmowała się narodzinami nowej ery. Nagłówki dziennika New York Times z 19 listopada 1919 roku informowały: „Zaćmienie wykazało wahania grawitacji - ugięcie promieni światła naruszające prawa Newtona uznano za narodziny nowej epoki! Naukowcy nazywają to odkrycie jednym z największych osiągnięć ludzkości". Jednym z tych naukowców był nie kto inny jak Arthur Eddington, któremu nadano w roku 1930 za wkład do nauki tytuł szlachecki.

Czy rzeczywiście było to „jedno z największych osiągnięć ludzkości"? Skąd ta pewność, skoro dokładność sprzętu fotograficznego była mniejsza od tej, jaka była konieczna do wykonania obliczeń? Co gorsze, znacznie lepsze wyniki z Sobral, gdzie wilgotność i chmury nie przeszkadzały w obserwacjach, potwierdziły obliczenia wynikające z praw Newtona! Eddington rozwiązał ten żenujący problem, mówiąc, że fotografie z Sobral posłużyły jedynie do weryfikacji wyników z Wyspy Principe. Einstein nazwał później to wydarzenie jednym z najdonioślejszych w swoim życiu!

Wielu astronomów wierzących w dane z Wyspy Principe chciało umocnić chwałę rezultatów i powtórzyć sukces w trakcie kolejnych zaćmień Słońca, lecz gwiazdy, o dziwo, nie pojawiały się tam, gdzie powinny, i dopiero w roku 1931, kiedy sukcesy Einsteina ugruntowały się za granicą, profesor Erwin Freundlich głośno poskarżył się w Berlińskim Towarzystwie Fizycznym, że „wyłączyli ze swoich rozważań te obserwacje, które nie były zgodne z wnioskami, do jakich chcieli dojść".[51]

Einstein, który stał się w tym czasie celem antysemickich ataków w Niemczech, odczuwał żądło zarażonych swastyką ataków, ale wydawał się dziwnie odporny na krytykę - a może te zarzuty były podyktowane wyłącznie antysemityzmem? Otóż nie. Nie udało się udowodnić nawet tak zwanego „przesunięcia ku czerwieni" promieni świetlnych przechodzących przez silne pola grawitacyjne takich obiektów jak Słońce, mimo iż przewidywana wartość stukrotnie przekraczała dokładność istniejących interferometrów. W swojej pracy z roku 1919 sir Joseph Thomson, prezes Towarzystwa Królewskiego, napisał: „Jeśli przesunięcie ku czerwieni pozostanie nie potwierdzone, tak jak się sprawa ma obecnie, to cała teoria upada, a zjawisko zaobserwowane przez astronomów [na Wyspie Principe] pozostaje faktem oczekującym na wyjaśnienie w inny sposób". Pod koniec lat 1990. naukowcy zgodzili się, że ogólna teoria względności nie wyjaśnia wszelkich zaobserwowanych przesunięć ku czerwieni, lecz jej zwolennicy twardo upierają się, że jeśli chodzi o ugięcie światła, jest ona prawdziwa.[52][53] A może było coś innego niż światło, co było wówczas odginane - może była to prawda?

Mimo tych drobnych kłopotów 19 listopada 1919 roku Einstein został wręcz kanonizowany przez Królewskie Towarzystwo Astronomiczne w Londynie. Rolę adwokata diabła wziął na siebie profesor Ludwik Silberstein, lecz przed końcem ceremonii nie pozwolono mu na przedstawienie jakichkolwiek istotnych zastrzeżeń, albowiem jakakolwiek krytyka nie interesowała już wtedy rozradowanych członków walnego zgromadzenia grona profesorskiego.[54] Tak jak sukces ogólnej teorii względności bazował na przyjętych a priori założeniach, tak też było z gloryfikacją tej teorii, i co ciekawe, nie dostrzeżono w tym procederze niczego niestosownego.

Jak teorie Einsteina zrodziły nowe falę mistycyzmu

Einsteinowi udało się wpłynąć na kilka najgenialniejszych umysłów tamtych czasów. Jego sława rosła lawinowo, zaś jego teorie względności stosowano do wszelkich zjawisk, nawet do takich, których sam Einstein nie zamierzał wyjaśniać. Zamiast uczynić świat bardziej logicznym i zrozumiałym, zawiłe matematyczne pojęcia stworzyły niezrozumiały świat, który zdawał się być rozumiany tylko przez nieliczną elitę, która niewiele zrobiła dla wprowadzenia rozsądku do nauki. I tak nauka przekształciła się we współczesną alchemię.

Kłopotliwe duchy eteru

Na początku lat 1920. sława Einsteina była już ugruntowana, ale w Niemczech swastyka podniosła swój szkaradny łeb i przeciwko żydowskiej nauce podejmowano rajdy w celu ustanowienia czystej areny dla myślenia. Wykłady Einsteina były zakłócane przez demonstrantów. Einstein skarżył się, że nie krytykowano by go, gdyby był „niemieckim nacjonalistą z lub bez swastyki zamiast Żydem o liberalnych międzynarodowych przekonaniach".[55]

W roku 1921 Einstein dostał Nagrodę Nobla z zakresu fizyki - nie za teorie względności, ale za znacznie prostszą teorię efektu fotoelektrycznego. Zajęty podróżami po świecie i wykładami na temat swoich teorii, zarówno dla laików, jak i naukowców, w stylu przypominającym obecne gwiazdy estrady zwlekał z odebraniem nagrody aż do roku 1922.

Tymczasem, mimo iż wszyscy byli już przekonani, że eter umarł i został pochowany, profesor Dayton Miller (1866-1941) z Uniwersytetu Case, w którego piwnicach Albert Michelson umieścił w roku 1887 swój interferometr, postanowił poddać eter ostatecznemu testowi. Zbudował ogromny interferometr, w którym światło musiało przebyć drogę 64 metrów przed osiągnięciem optycznych urządzeń pomiarowych. Ten nowy przyrząd był trzykrotnie czulszy od słynnego „zeroefektowego" instrumentu Michelsona.

Miller był przekonany, że pomiar „prawie zerowego efektu" w wykonaniu Michelsona i Morleya wynikał z umieszczenia interferometru w piwnicy. Zakładał, że jeśli jest jakiś eter, to nie jest on zdolny do przenikania przez ciężkie obiekty i bardziej wyczuwalny byłby na wolnym powietrzu i na większych wysokościach. Pogląd ten podzielał również leciwy już wówczas Michelson.[56] Aby sprawdzić tę hipotezę, ustawił przyrząd na poziomie morza, a następnie na Górze Wilsona w Kalifornii. Za każdym razem przyrząd był osłonięty lekkim płótnem namiotowym, przez które mogły łatwo przenikać wiatry eteru. Aby ustrzec się krytyki, Miller przeprowadził szereg eksperymentów kontrolnych wystawiając przyrząd na działanie nienaturalnych temperatur, by sprawdzić, jak wpływają one na odczyty.

Jego trwające siedem lat (1920-1926) eksperymenty nie ograniczały się do 36 pomiarów, jak to zrobili Michelson i Morley. Miller przeprowadził imponującą liczbę 200000 eksperymentów obejmujących różne wysokości, pory roku, pory dnia i kierunki astronomiczne względem ruchu Ziemi na orbicie, uzyskując statystycznie ważne wyniki! Zauważył, że kiedy jego wyniki uszereguje się w czasie gwiazdowym, wówczas wykazują one „...uderzającą konsekwencję w swoich głównych cechach... pod względem azymutu i wielkości... tak jakby zależały od wspólnej przyczyny... Zaobserwowany efekt zależy od czasu gwiazdowego[57] i jest niezależny od dobowych i sezonowych zmian temperatury oraz innych przyczyn ziemskiego pochodzenia... i jest zjawiskiem kosmicznym".[58]

Wysnuty na podstawie 200000 dokładnych pomiarów wniosek mówi, że Ziemia porusza się z prędkością 208 km/s w kierunku wierzchołka położonego na południowej półkuli niebieskiej w stronę konstelacji Złotej Ryby (Dorado). Ten wniosek opiera się na założeniu, że Ziemia przeciska się w tym kierunku przez stacjonarny eter. Kolejny i równie przekonywający wniosek mówi, że układ słoneczny styka się z eterem poruszającym się w przeciwnym kierunku - z czymś w rodzaju ogromnego, kosmicznego prądu strumieniowego przemieszczającego się w kierunku stacjonarnego układu słonecznego (proszę pamiętać, że niektóre ruchy są rzeczywiście względne więc oba wnioski są ekwiwalentne).[59]

Co miał do powiedzenia na temat tych eksperymentów Einstein, który nigdy sam nie tknął interferometru? Otóż, oskarżył Millera, że stał się ofiarą „efektów efektów" bez zagłębiania się w wyjaśnienia, dlaczego tak właśnie jest, nie darząc go przy tym należnym szacunkiem za to, że wykonał 199964 więcej pomiarów niż Michelson i Morley, w których wyniki uwierzył bez zastrzeżeń.

Miller poczuł się urażony i zareagował w styczniu 1926 roku, pisząc: „Kłopot z profesorem Einsteinem polega na tym, że on nie ma pojęcia o moich wynikach... Powinien wyrazić mi uznanie za to, że wiedziałem, iż różnice temperatur wpłyną na wynik. Pisał do mnie w grudniu sugerując to. Nie jestem aż tak głupi, by nie brać pod uwagę temperatury".[60]

Później, kiedy jeszcze trwały spory i nie mógł przeciwstawić się argumentom Millera, Einstein postąpił dokładnie tak samo, jak w przypadku Gerbera - pozwolił, by to inni go bronili. Tym razem obroną zajął się naukowiec Robert S. Shankland (1908-1982) i jego współpracownicy, którzy po kilku konsultacjach z Einsteinem rozpoczęli coś, co najlepiej można byłoby określić jako zniesławianie Millera. Do swojej analizy danych wybrali te, które nie wykazywały zmian, a z tych, które wykazywały zmiany, wybrali tylko dane kontrolne temperatury i w ten sposób tak zwana „praca Shanklanda", opublikowana w kwietniu 1955 roku, dowiodła, że wszelkie odchylenia, jakie znalazł Miller, wynikały z różnicy temperatur.[61]

Shanklandowi pozwolono na wygłoszenie „przemówienia" przed jury pod nieobecność oskarżonego. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że adwokat Millera przybył za późno, aby wywrzeć jakiekolwiek wrażenie na „wykształconej publiczności". Jedynie „podziemie" było pod wrażeniem dokonań Millera, mając jednocześnie świadomość nikłej szansy na wznowienie rozprawy.[62]...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin