Tom Clancy - Bez skrupułów.doc

(3508 KB) Pobierz

Tom Clancy

 

 

 

Bez skrupułów

 

 

Podziękowania

 

Bez ich pomocy nic by z tego nie wyszło: dziękuję więc Billowi, Darrellowi i Pat za ich „profesjonalne” porady - a także, za to samo, Craigowi, Gurtowi i Gerry'emu. Aha, i Russellowi, za jego zaskakującą wiedzę.

Już ex post facto podziękowania największego kalibru składam: Shelly, za jej wkład pracy, Craigowi, Gurtowi, Gerry'emu, Steve'owi P., Steve'owi R. i Victorowi za wyjaśnienie mi najprostszych spraw.

 

Przeprosiny

 

W pierwszym wydaniu „Bez skrupułów” znalazł się fragment wiersza, który trafił do mnie przypadkiem, i którego tytułu ani nazwiska autora nie byłem w stanie ustalić. Wiersz ten wydał mi się idealny jako epitafium dla mojego przyjaciela Kyle'a Haydocka, który zmarł na raka w wieku 8 lat i 26 dni - dla mnie zawsze będzie z nami.

Później dowiedziałem się, że tytuł tego wiersza brzmi „Ascension”, a autorką tych wspaniałych strof jest Colleen Hitchcock, niezwykle utalentowana poetka z Minnesoty. Chciałbym skorzystać z okazji i polecić jej wiersz wszystkim studentom literatury. Mam nadzieję, że jej poezja wywrze na nich równie wielkie wrażenie, tak jak to się stało w moim przypadku.

 

Pamięci Kyle'a Haydocka

(5 lipca 1983 - 1 sierpnia 1991)

 

Zważ, gdzie kres, a gdzie źródło jest człowieczej sławy.

Mojej - w przyjaciołach, przez los mi zesłanych.

William Butler Yeats

 

Arma virumque cano

Wergiliusz

 

Biada ci wzbudzić gniew w ludziach cierpliwych

John Dryden

 

Prolog

Punkty styku

 

Listopad

 

Nie było tak do końca jasne, czy „Camille” był najpotężniejszym huraganem w historii czy tylko największym tornadem, ale tak czy owak, poradził sobie bez trudu z platformą wiertniczą, nad którą mozolił się teraz Kelly. Nieważne. Butle na plecy, ostatnie zanurzenie w falach Zatoki Meksykańskiej, i po robocie. Huragan zdruzgotał wszystkie nadbudówki platformy i nadwerężył wszystkie cztery potężne podpory, wyginając ich stalowe słupy i kratownice jak makaron.

Wszystko, co dało się bezpiecznie wymontować, już dawno wycięto palnikami i opuszczono na pokład barki, służącej zarazem jako baza dla ekipy nurków. Nad falami sterczała teraz goła, stalowa konstrukcja, w której za parę dni mogły się za-gnieździć pierwsze ryby. Kelly dobrze życzył rybom i rozmyślał o nich zeskakując na pokład kutra, którym mieli dopłynąć do platformy. Zadanie wymagało pracy aż trzech nurków, Kelly był z nich najważniejszy - był szefem. Płynąc, omówili jeszcze raz kolejność prac. Krążący w oddali drugi kuter próbował odpędzić licznych rybaków, którzy nie mieli tu wprawdzie czego szukać - Kelly miał im spłoszyć ryby na najbliższych parę godzin - ale koniecznie chcieli zaspokoić ciekawość. Faktycznie, będzie na co popatrzeć. Kelly uśmiechnął się krzywo i z ustnikiem w zębach, wywinął kozła w tył, za burtę.

Pod wodą wszystko wyglądało zawsze trochę niesamowicie, ale także przytulnie. Słoneczne światło błądziło pod sfalowaną powierzchnią, układając się w kurtyny promieni wokół stalowych podpór podwodnej konstrukcji. Za dnia widzialność była w tych wodach doskonała. Wszystkie ładunki wybuchowe czekały przytwierdzone we właściwych miejscach. Każda kostka miała wymiary piętnaście na piętnaście centymetrów przy ośmiu centymetrach grubości. Materiał C-4. Kelly i pozostała para przez ostatnie dni przymocowali ładunki do podpór i ustawili zapalniki tak, aby całą falę uderzeniową skierować na słupy. Na początek Kelly sprawdził pierwszy rząd kostek, ten o trzy metry nad dnem, śpiesząc się, bo nie było czasu, żeby marudzić. Pozostała dwójka płynęła za nim, rozwijając kable i mocując je do kolejnych zapalników. Nurkowie, którzy pracowali z Kellym, byli miejscowi, zaprawieni w wyburzaniu podwodnym i wyszkoleni prawie tak dobrze, jak sam Kelly, co nie zmieniało faktu, że wszyscy skrupulatnie sprawdzali nawzajem swoją robotę. W tej branży prawdziwego mistrza można poznać po ostrożności i metodycznym stylu pracy. Z niższym poziomem ładunków uwinęli się w dwadzieścia minut i z wolna podpłynęli wyżej, raptem trzy metry pod falami, gdzie dokładnie, powoli i starannie powtórzyli to samo z drugim rzędem. Przy C-4 nie ma co się śpieszyć ani ryzykować.

* * *

Pułkownik Robin Zacharias skupił całą uwagę na zadaniu, bo bateria rakietowych pocisków przeciwlotniczych SA-2 czekała za najbliższym łańcuchem wzgórz. Jej wietnamska obsługa zdążyła do tej pory wystrzelić salwę trzech pocisków w poszukiwaniu myśliwców bombardujących, które Zacharias miał dzisiaj ochraniać. Nawigatorem-obserwatorem pułkownika, czyli człowiekiem na tylnym siedzeniu jednosilnikowego F-105G Thunderchief, był Jack Tait, podpułkownik i skądinąd specjalista w zwalczaniu systemów obrony po-wietrznej. Tait i Zacharias zaliczali się do współautorów doktryny, którą sami wprowadzali dzisiaj w życie, doktryny nazywanej Wild Weasel - „Dzika łasica”. Samolot pułkownika zmienił się w łasicę, która miała przemknąć przez niebo, sprowokować Wietnamczyków do odpalenia salwy rakiet, a potem zanurkować pod wystrzelonymi pociskami i dopaść wyrzutni zanim ich obsługa zdąży wystrzelić ponownie. Gra była ostra i bezlitosna. W niczym nie przypominała łowów, wyścigu między myśliwym i ofiarą. Najbardziej była podobna do pojedynku dwóch myśliwych, z których jeden jest mały, śmigły i wrażliwy na każdy cios, a drugi potężny, gruboskórny i nieruchawy. Stanowisko wietnamskich wyrzutni doprowadzało kolegów Zachariasa do białej gorączki. Wietnamski dowódca umiał wyczyniać ze swoim radarem prawdziwe cuda i dobrze wiedział, kiedy go włączać, a kiedy siedzieć cicho. Robin nie wiedział, z którym konkretnie wietnamskim sukinsynem ma do czynienia, lecz wystarczała mu w zupełności wiedza, iż ten sam przeciwnik w zeszłym tygodniu strącił już dwa F-105G z dywizjonu pułkownika. Nic dziwnego, że gdy tylko góra wydała rozkaz, by wznowić naloty w tym sektorze, Zacharias sam przydzielił sobie to zadanie, zresztą najzupełniej zgodne z jego wiedzą i umiejętnościami. Zacharias specjalizował się w rozpracowywaniu, forsowaniu i niszczeniu systemów obrony powietrznej. Zajęcie wymagało szybkości, refleksu i wyobraźni przestrzennej, a dla zwycięzcy główną nagrodą było to, że przeżył.

Zacharias ciągnął nisko, na stu pięćdziesięciu metrach, i nie żałując ciągu. Dłoń, na dobrą sprawę, przesuwała drążek odruchowo, bo wzrok Zacharias zdążył skupić na białych krasowych pagórkach przed nosem, a słuch na tym, co meldował mu z tylnego fotela jego obserwator.

- Mamy go na dziewiątej, Robin - usłyszał od Jacka. - Maca teren, ale nas jeszcze nie wyłapał. To co, w skręt i niżej, nie?

Zacharias wiedział już w tym momencie, że nie zrobią „skoku tygrysa” i nie znurkują na wyrzutnię ze średniego pułapu. Próbowano tego tydzień temu. Błąd był kosztowny: zginął jeden kapitan, jeden major, maszyna strącona... Al Wallace pochodził z tego samego miasta, z Salt Lake City... Znali się z Zachariasem od lat... Niech to diabli! Pułkownik zagryzł wargi, zapominając nawet, że zwykle stara się nie przeklinać, nawet łagodnie.

- Spróbuję go podbechtać - oznajmił i przyciągnął do siebie drążek sterowy. Thunderchief wyskoczył prosto w niewidzialny stożek radarowych promieni nad doliną i czekał cierpliwie, co dalej. Dowódcę baterii z pewnością wyszkolono w Rosji. Nikt nie wiedział dokładnie, ile samolotów ma na koncie Wietnamczyk - na pewno więcej niż powinien - lecz skoro tak było, z pewnością odczuwał z tego faktu wielką dumę, a duma potrafi w takich sytuacjach doprowadzić do nieuwagi i zguby.

- Odpalili... Puścili w nas dwie rakiety, Robin - ostrzegł Tait znad swej konsoli za plecami Zachariasa.

- Tylko dwie?

- Może oszczędzają - uświadomił pilotowi Tait. - Mam je na dziewiątej, Rob. Raz-dwa, pokaż, co potrafi prawdziwy pilot.

- Co powiesz na to?

Zacharias położył ich w skręcie w lewo, by pokładowy radar mógł śledzić obie rakiety, ruszył ku nim, a potem zszedł błyskawiczną żmijką tuż nad ziemię i ukrył się za przeciwstokiem. Wyrównali lot niebezpiecznie nisko, lecz dzięki manewrom obie SA-2, ogłupiałe i zmylone, pozostały półtora kilometra nad amerykańskim samolotem.

- Chyba pora - oznajmił Tait.

- Chyba masz rację.

Zacharias znów zakręcił ostro w lewo i uzbroił zasobniki bomb kasetowych. F-105 przemknął tuż nad krawędzią łańcucha wzgórz i opadł w dolinę. Pułkownik spojrzał przed siebie, tam gdzie oddalony o dziesięć kilometrów i pięćdziesiąt sekund lotu wyrastał następny ciąg pagórków.

- Nie wyłączył radaru - zameldował Tait. - Wie, że ciągniemy na niego.

- Ale ma już tylko jedną rakietę.

Zacharias nie dopowiedział, że dobrze wyszkolona załoga mogła już zdążyć przeładować inne wyrzutnie, jeśli trafił jej się dobry dzień. Trudno, nie wszystko da się przewidzieć zawczasu.

- Pukają do nas ze wzgórza, tam, na dziesiątej.

Pociskami działek przeciwlotniczych można się było na razie nie przejmować, choć warto było zapamiętać tamto miejsce planując ucieczkę.

- No, to masz ten płaskowyż.

Nie było do końca jasne, czy Wietnamczyk ma ich na radarze. Być może zmienili się w jedną z kilkudziesięciu ruchomych plamek na ekranie tak pełnym zakłóceń, że operator tylko się drapał w głowę. Na niskich wysokościach ich Thud poruszał się szybciej niż jakikolwiek inny samolot na świecie, a doskonałe malowanie maskujące płatowca dodatkowo ułatwiało zadanie. Wietnamskie radary z pewnością oświetlały stożek bezpośrednio nad doliną, czyli ten obszar nieba, w którym było aż gęsto od umyślnie stawianych zakłóceń. Tę ostatnią część zadania pułkownik przydzielił drugiej „Łasicy”. Dotychczasowa doktryna taktyczna nakazywała Amerykanom podejście na średniej wysokości i atak z lotu nurkowego, ale próbowali już tego dwa razy z wiadomymi skutkami. Zacharias postawił więc tę zasadę na głowie, nakazując dolot z niskiego pułapu i atak kasetowymi Rockeye. Wówczas do akcji miała wejść druga „Łasica” i dokończyć dzieła. Do Zachariasa należało wykrycie i zniszczenie wozu dowodzenia z komputerami, aparaturą, no i dowódcą systemu. Nadlatując, pułkownik robił uniki i co chwila zmieniał pułap, by nie ułatwiać zadania obrońcom z ziemi. Rakiety rakietami, ale z działka także można oberwać.

- Widać gwiazdeczkę! - odezwał się nagle Zacharias. Napisana po rosyjsku instrukcja taktyczna dla stanowiska rakiet SA-2 nakazywała rozmieszczenie sześciu indywidualnych wyrzutni na obwodzie okręgu, pośrodku którego znajdowało się stanowisko dowodzenia. Kiedy dodało się do tego obrazu wszystkie drogi dojazdowe, typowy system przeciwlotniczy SA-2 przybierał wygląd gwiazdy Dawida. Pułkownikowi wydawało się to bluźnierstwem, lecz przecież nie z religijnego oburzenia skupiał teraz całą uwagę na majaczącym w siatce celownika pojeździe, w którym siedział dowódca systemu.

- Rockeye gotowe - rzekł na głos, jak gdyby chciał z własnych ust usłyszeć potwierdzenie. Od dziesięciu sekund lecieli równo jak po sznurku. - Wygląda, że się uda... Zwalniam bomby... Teraz!

Cztery kanciaste i zupełnie nieaerodynamiczne zasobniki oderwały się od zaczepów myśliwca i w locie uwolniły ze swych wnętrz tysiące pocisków, które rozsypały się po całym obszarze celu. Zanim bombki dotknęły ziemi, samolot był już daleko poza terenem zrzutu. Zacharias nie widział więc ludzi, szukających ukrycia w szczelinach przeciwlotniczych, lecz na wszelki wypadek nie zwiększał pułapu i położył Thuda na lewe skrzydło, w ciasnym zakręcie, aby się przekonać raz na zawsze, że tym razem skutecznie dopadł drani. Z odległości pięciu kilometrów mignął mu potężny kłąb dymu, jaki wzbił się dokładnie pośrodku gwiazdy.

- Należało się wam to za Ala - pomyślał. Pozwolił sobie tylko na tę refleksję. Żadnych triumfalnych beczek, nie teraz, nie tutaj. Teraz musieli jak najszybciej wyrwać się z doliny. Lada chwila miała nad nią nadlecieć zasadnicza formacja bombowa i na dobre wyłączyć wietnamski system rakietowy z jakiejkolwiek akcji. I dobrze! Zacharias wypatrzył w ciągu wzgórz niewielką przełęcz i ruszył ku niej na granicy prędkości dźwięku, prosto jak strzelił. Niebezpieczeństwo zostało daleko. Na święta będziemy w domu, tak?

Seria czerwonych pocisków smugowych, która poszybowała ku nim z ziemi, stanowiła dla Zachariasa całkowite zaskoczenie. Z danych wynikało, że przełęcz będzie czysta. Nie było nawet jak zrobić uniku - pociski rwały prosto w stronę samolotu. Zacharias poderwał nos maszyny w górę, dokładnie jak się tego spodziewała obsługa działka. Blacha samolotu zderzyła się ze strugą...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin