Tracąc nas - rozdział 3.pdf

(79 KB) Pobierz
Rozdział 3
2011, lipiec.
- Widziałyście mój ręcznik? - jęknęłam przegrzebując się przez tonę rozrzuconych
rzeczy. Zaraz mieliśmy jechać nad jezioro, a ja nie miałam zielonego pojęcia, gdzie miałam
ręcznik.
- Sprawdzałaś w saunie? - spytała Sylvia, pakując swoją torbę.
Spojrzałam na nią i widząc jej minę, domyśliłam się, że sama miałam niewiele lepszą.
- Saunie? Dlaczego miałby być w saunie? - spytałam, unosząc brew, próbując się przy
tym nie roześmiać.
- Przebierałaś się tam, może go tam zostawiłaś - odparła z rozbawieniem, wzruszając
ramionami.
- Zapamiętam tę logikę, gdy będę szukała stanika - rzuciłam, błyskając zębami w
uśmiechu.
Tak, miałyśmy na strychu saunę. Nie działającą, ale to się nie liczyło. Fakt, że nie można
tam było wejść wyprostowanym, a przebieranie się skłaniało człowieka do przybierania różnych
dziwnych pozycji, lecz było to lepsze od zbiegania na sam dół i wdrapywania się z powrotem na
górę. Przynajmniej tak nam się wydawało. Okey, byłam leniwa, jasne?
- Okey, jesteście gotowe? Jedziemy - powiedział Tobias, wchodząc do pokoju.
- Tak, już idziemy - rzuciła Evelyn łapiąc za swoją torbę. - Em, to nie twój ręcznik? -
spytała wyciągając go spod swoich rzeczy.
- Dzięki Bogu! - pisnęłam rzucając się po niego i wepchnęłam go do torby. - Tak, gotowa
- powiedziałam śmiejąc się i wyszłam z pokoju za resztą. - No idź - jęknęłam, stając za
Tobiasem, który stanął przy schodach.
- Idź pierwsza - odparł, uśmiechając się przy tym. Przewróciłam oczami, śmiejąc się,
ponieważ poprzedniego dnia zrobił to samo, gdy przepuszczał mnie przez furtkę.
- Idź pierwszy - wzruszyłam ramionami, pokazując dłonią na zejście.
- Emilly, idź - roześmiał się głośniej.
- Yhym.
- Emilly! - usłyszałam czyjś głos z dołu, lecz nie chciałam się ugiąć. Całkiem dobrze się
przy tym bawiłam.
- Kobiety przodem - rzucił, uśmiechając się w ten piekielny sposób.
- Ugh! - jęknęłam, przepychając się obok niego i przewróciłam oczami rozbawiona.
Przeskakując po dwa schody w dół, nie potrafiłam pozbyć się uśmiechu, który pojawił się
na moich ustach. Było gorąco, a ja naprawdę miałam ochotę w końcu popływać! Promienie
słońca przyjemnie rozgrzewały skórę, a delikatny wiatr nadawał odrobiny świeżości. Zamknęłam
oczy, wyciągając twarz do nieba, aż kolorowe plamki zaczęły tańczyć na powiekach. Nie
wiedziałam dlaczego, ale wydawało się to zabawne.
- Dawaj, Em - usłyszałam rozbawiony, męski głos.
- Cesar! - zawołałam roześmiana i pomachałam entuzjastycznie do niego.
Cesar był mężem Beatrice, a zarazem ojcem Dave'a. Uwielbiałam ich! Cała rodzina była
tak... pozytywna. Do tego mieszkali w sąsiedztwie, więc byłam ich częstym gościem. A swego
czasu Bea dość blisko przyjaźniła się z mamą, przez co wysłuchiwała nas obu. Jej dyskomfortem
było to, że rozumiała nas obie. Rolę matki, ale także miała ojczyma, z którym za nic w świecie
się nie dogadywała.
- Masz kasę? - spytał, kiedy wskoczyłam do jego taksówki. - Rodzina rodziną, ale na
chleb trzeba zarobić - odparł, udając, że włącza licznik, przez co się roześmialiśmy.
***
- Jesteście tego pewni? - spytał Mike, drapiąc się po karku.
- Tak, płyniemy do boi. Jeśli wymiękasz, możesz wrócić wcześniej - westchnęłam,
przewracając oczami.
Szczerze? Udawałam. Trochę przerażała mnie myśl płynięcia do boi. Chociaż
uwielbiałam pływać, wiedziałam jakie były moje możliwości. Kiedyś brałam udział w zawodach
pływackich i zajmowałam dobre miejsca. To było, zanim wysiadły mi kolana. Od tamtej pory
przepłynięcie dwustu metrów w zimnej wodzie był dla mnie wyzwaniem. A jak to na jeziorach -
im głębiem tym zimniej. Boja była jakieś trzysta metrów od brzegu. Razem sześćset. Nie byłam
pewna, czy dam radę, lecz nie chciałam, aby ktokolwiek o tym wiedział. Musiałam być silna.
- Płyniesz z nami? - spytałam, spoglądając na blondyna, spoglądając to na niego, to na
boję.
- Nie, poczekam na was - odparł, uśmiechając się kącikiem ust.
Przestań. Się. Uśmiechać.
To frustujące, że z każdą chwilą miałam wrażenie, że coraz bardziej się w nim
zauraczałam. Prawie w ogóle go nie znałam, chociaż rozmawialiśmy cały czas. I wiedział o
moich problemach z kolanami. Jeśli to miało jakiekolwiek znaczenie.
- Dobra, to... już! - zawołała Evelyn, zaczynając biec do wody.
- Nie było odliczania! - krzyknęła Sylvia, śmiejąc się tak jak wszyscy.
Później słychać było tylko śmiech i poruszanie się ciał w wodzie, dopóki nie zaczęliśmy
płynąć. Uwielbiałam to uczucie. Chyba zawsze miałam w sobie odrobinę czegoś destrukcyjnego,
kochałam igranie z żywiołami. Wypływanie w głąb jezior, czy też zatopionych kamionek.
Przerażało mnie to, że mogłam o coś zahaczyć nogą, lecz lubiłam tę adrenalinę. Tym bardziej po
tym, jak tato opowiedział mi, jak kiedyś znalazł trupa zaczepionego w zatopiony krzak. Ale
lubiłam też bawić się ogniem. Podchodzić tak blisko, że to aż bolało. Przez pewien czas
uwielbiałam zabawę ze zdmuchiwaniem ognia w ustach.
A mama mówiła, żeby nie bawić się ogniem.
- Em, trzymasz się? - zawołała Evey, będąc jakiś metr przede mną.
Obejrzałam się za siebie i stwierdziłam, że byliśmy pokonaliśmy już dwie trzecie drogi.
Albo w sumie pokonałyśmy, bo Mike zawrócił. Kiedy on do diabła zawrócił?
- Ta, jest okey - odkrzyknęłam, uśmiechając się nieznacznie.
Nie było. Kolana powoli zaczynały odmawiać mi posłuszeństwa, przez co musiałam
wkładać więcej siły w przemieszczanie się do przodu, czego efektem było to, że ciężej
oddychałam. Sylvia też gdzieś zniknęła.
- Jak chcesz, to możemy wrócić - powiedziała szatynka, zrównując się ze mną.
Spojrzałam na nią i na uśmiech, który wykrzywiał jej usta. Widziałam na brzegu Tobiasa
stojącego i obserwującego nas. Nie wiedziałam, co myślał, ani czy naprawdę na nas patrzył.
Chciałam myśleć, że się niepokoił. Albo nie chciałam, nie powinien. Ugh, byłam beznadziejna.
- Jest okey, płyniemy do boi - odparłam z uśmiechem, mocniej poruszając ramionami.
***
- Trzymasz się?
Podniosłam głowę, uśmiechając się nieznacznie.
- Jasne, Walt. Co tam? - spytałam, spoglądając na chłopca.
Walt miał sześć lat i miał duże, niebieskie oczy. Cholera, chyba miałam słabość do
niebieskich oczu. Fale raz po raz rozpryskiwały wodę na moim brzuchu, przyjemnie chłodząc
rozgrzane ciało. Odchyliłam głowę do tyłu, przymykając powieki, od czasu do czasu je
otwierając, aby przyjrzeć się maluchowi stojącemu nade mną.
- Nic, wiesz... - i wtedy to zrobił.
Miękka, błotnista maź rozprysnęła się prosto na moim brzuchu. Jęknęłam, podrywając się
na nogi i spojrzałam zaskoczona na Walta, który już zaczął uciekać, zanosząc się śmiechem.
Więc co miałam zrobić? Pobiegłam za nim. Nabrałam błota i rzuciłam w niego, lecz wtedy na
drodze pojawiła się Bea. I tak właśnie rozpętaliśmy pierwszą błotnistą wojnę. Kule latały
wszędzie i rozbryzgiwały się na każdym, kto znalazł się w pobliżu, a słychać było głównie
zaskoczone jęki i wybuchy śmiechu, które z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze.
Spojrzałam przez ramię i widziałam Tobiasa, wspinającego się na molo. Westchnęłam cicho i
zmyłam z siebie bagienko, idąc w jego stronę.
Dlaczego? Nie miałam zielonego pojęcia. Po prostu nie podobało mi się to, że był tam
sam. Może dlatego, że ja nie lubiłam być sama? Zdecydowanie zbyt często zostawałam sama i
nie było to coś, co mi się podobało. Dlatego też weszłam na molo i zostawiając za sobą mokre
ślady, ruszyłam w jego kierunku. Spojrzał w moją stronę, a na jego twarzy pojawił się ten
nieznaczny uśmiech. Nie byłam pewna, czy powinnam była przychodzić. Dlatego też nie
odezwałam się ani słowem i oparłam się o barierkę podobnie do niego, spoglądając to na wodę,
to na niego od czasu do czasu.
Cholera, nasze ramiona dotykały się od czasu do czasu. Dlaczego to robiły? Czułam
wtedy dziwne coś, w brzuchu i chciałam dotknąć go jeszcze raz i jeszcze. Najzabawniejsze było
to, że ta cisza nie była... niekomfortowa. Fakt, trochę bolały mnie nogi, ale czułam, że powinnam
coś powiedzieć. Dobrze było po prostu... stać obok.
- Dzieciaki, chodźcie! - rozległ się głos wujka Teda.
Westchnęłam cicho i spojrzałam na Tobby'iego i wzruszyłam ramionami, odbijając się od
barierki.
- Czas wracać - westchnął, uśmiechając się przy tym delikatnie.
- Tak, chyba tak - odparłam, wzruszając ramionami.
Kiedy zeszliśmy z molo, wpadłam na jeden ze swoich genialnych (inaczej) pomysłów.
Weszłam do wody i nabrałam trochę błota, po czym podeszłam do Tobiasa i rozsmarowałam mu
je na brzuchu. Widziałam niedowierzanie w jego oczach i zaczęłam się śmiać. A może śmiałam
się przez to, co działo się w moim brzuchu? Wzięłam głęboki oddech, przesuwając dłońmi po
jego skórze i - cholera - to było naprawdę przyjemne uczucie. Przymrużyłam powieki,
uśmiechając się przy tym. Czułam jak jego mięśnie napinały się i rozluźniały i Boże, nie miałam
zielonego pojęcia co to mogło znaczyć.
- Chyba powinieneś się umyć - szepnęłam, patrząc na jego brzuch.
- Ty też - odszepnął, przyglądając się moim dłoniom.
- Uhum - mruknęłam, chichocząc cicho i ruszyłam w stronę wody.
***
Serce było bliskie wyskoczenia mi z piersi. Przed chwilą byłam zmęczona całym dniem
spędzonym na wycieczce, lecz szybko mi przeszło. Jego palce splecione z moimi. Jak to się
stało? Siedzieliśmy razem na tylnym siedzeniu taksówki Cesara. Oparłam głowę na jego
ramieniu i ... jak to się stało? Powinnam być przerażona jak szybko dzieje się... coś. Coś, co dla
mnie w tamtym momencie było czymś dużym. A co, jeśli dla niego nie było? Jeśli po prostu to
przyjacielski gest? Boże, to na pewno przyjacielski gest. Pewnie poczuł, że byłam zimna, albo
jemu było zimno. Z pewnością było milion rozsądnych wyjaśnień tamtego zdarzenia, lecz
chciałam wierzyć, że może istniała maleńka szansa na to, że mogłam mu się podobać. Naiwna,
ale maleńka.
Nie wiedziałam czy to dobrze, że czułam się tak bezpiecznie przy kimś, kogo nie znałam.
Mimo to, wydawało się to w pewien sposób… nie wiedziałam. Po prostu nie czułam się z tym
dziwnie. Sprawiał, że nie musiałam udawać, że jest okey, albo że nie jest. Nie oczekiwał
rozmowy, mogłam milczeć i myśleć o wszystkim, a przy tym nie czuć się przytłoczona
czymkolwiek.
Nie chciałam niczego mówić, bojąc się, że mogłabym zniszczyć to, co działo się
przynajmniej w mojej głowie, bo to było naprawdę przyjemne. I był wygodny. Naprawdę
wygodny, zupełnie jakby... pasował do mnie. Choć to żałosne i dziecinne. Ale tak samo wygodny
był poprzedniego dnia.
- Hej, jestem Sylvia - zawołała dziewczyna z podłogi obok mojego materaca.
- Emilly - odkrzyknęłam wspinając się na próg za Tobiasa, który całkowicie zasłaniał mi
widok.
Westchnęłam cicho i wspięłam się na palce, zakładając ręce na jego ramiona, aby nie
stracić równowagi. Szczerze? Może to dziwne, ale nawet nie byłam świadoma tego, że to
zrobiłam, dopóki nie zapytał:
- Nie za wygodnie ci?
- Nie, jest okey - odparłam z uśmiechem.
Naprawdę nie zdawałam sobie z tego sprawy. Nie myślałam o tym, co robiłam. To
wydawało się takie... naturalne.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin