Tracąc nas - rozdział 6.pdf

(73 KB) Pobierz
Rozdział 6
2011, lipiec.
- Hej, Emilly - powiedziałam podając dłoń ciemnowłosej dziewczynie.
- Melissa - odparła, uśmiechając się przyjaźnie.
Była ładna. Wysoka, szczupła i miała kręcone, czarne włosy. Do tego wyglądała na
bardzo przyjazną osobę. Zupełnie inaczej niż jej mama. Nie, nie chodzi o to, że nie była
przyjazna! To akurat chyba była ich cecha rodzinna. Po prostu jej mama była niebieskooką
blondynką. Całkowicie się od siebie różniły, a mimo to obie sprawiały bardzo dobre wrażenie.
Nasz pokój zaczynał być poważnie przeludniony. Nie wiedziałam, jak miałyśmy się
wszystkie tam pomieścić. Na czterech materacach miałyśmy spać w siedem dziewczyn!
Czułyśmy się jak sardynki w puszce, ale przynajmniej szczęśliwe sardynki.
Szybko złapałyśmy wspólny język. Może to dlatego, że Melissa była tak przyjazna, a
może dlatego, że w pewnym sensie byłyśmy do siebie podobne. Przynajmniej tak mi się
wydawało. Co najzabawniejsze - również mieszkała w Los Angeles. Miałyśmy masę wspólnych
znajomych, a mimo to nigdy wcześniej się nie spotkałyśmy.
Mimo iż była starsza ode mnie o dwa lata, wydawała się bardziej dziewczęca. Miała
słodki głosik, nosiła więcej fioletowych ubrań i przywiązywała do nich większą wagę ode mnie.
Była urocza, a przy tym także mądra i zabawna. W sumie chciałam taka być. Może wtedy
miałabym większe szczęście w życiu? W końcu podobno ludzie lubią ładne osoby.
Ze względu na to, że tego dnia dziewczyna przyjechała, była otoczona niemalże przez
wszystkich. Uśmiechnęłam się na ten widok. To właśnie lubiłam. Mimo iż często poznawaliśmy
się z zupełnie obcymi ludźmi, zaadaptowanie się nie zajmowało nam dużo czasu.
Wciąż czułam na sobie jego palce. Przygryzłam mocno wargę, próbując się na tym nie
skupiać, lecz to było jak przyjemna mgiełka, otulająca moje ciało, umysł i myśli. Może to
wieczorna pora sprzyjająca rozmyślaniom, a może dlatego, że ledwo dzień wcześniej stało się...
to. Nie wiedziałam nawet czym to było. Nie wiedziałam nawet czy faktycznie chciał mnie
pocałować. Dobry Boże, powiedz, że chciał.
Korzystając z tego, że każdy był zajęty czymś innym, wymknęłam się na górę. I tak nie
byłam w stanie skupić się na niczym innym. Powinnam była poczytać. Zatracenie się w zupełnie
innym świecie z pewnością by mi pomogło. O ile nie byłby to romans, ponieważ on ciągle
sprowadzałby mnie do dłoni dotykających mojej skóry, tego spojrzenia, które wywoływało
ciepło na sercu.
Potrząsnęłam głową, wchodząc na poddasze. Chyba powinno przestać mnie to dziwić.
Siedział na łóżku, słuchając muzyki. Dlaczego on tak często przesiadywał sam? Był naprawdę
wyjątkowym facetem, podobał mi się nie tylko z wyglądu - miał także świetny charakter. Potrafił
słuchać, czego często nie spotyka się u facetów oraz był zabawny. Przebywanie z nim nie było
czymś nie komfortowym. Oddałabym wiele, aby móc być przy nim każdego dnia. Miał
fantastyczne predyspozycje na dobrego przyjaciela. Może i nawet najlepszego. Dlaczego więc
ciągle przebywał sam?
- Przestań tyle myśleć - przewróciłam oczami z uśmiechem.
- Nie myślę, Em - odparł, spoglądając na mnie z uśmiechem.
- Przeszkadzam? - spytałam przystając pośrodku pokoju.
- Nie, jasne że nie - powiedział, uśmiechając się nieco szerzej.
Usiadłam na materacu - to chyba zaczynało być
moje
miejsce - i oparłam brodę na
kolanach. Odprowadziłam go wzrokiem, gdy siadał obok mnie i odwróciłam się przodem do
niego. Zaczęliśmy bawić się swoimi palcami. Boże, jeśli moje serce miało reagować tak za
każdym razem, gdy ten znajdował się obok, to mogło iść na cholerny spacer, bo wcale nie
pomagało.
Spojrzałam w jego oczy i widziałam w nich to samo co poprzedniego dnia. Cokolwiek to
było, sprawiało, że musiałam zachować całą swoją samokontrolę, aby nie zacząć się wić pod
wpływem tego spojrzenia. Zaschło mi w gardle. Znowu czułam jak jego oddech otulał moje
wargi, które rozchyliły się pod wpływem doznań. Chciałam tego. Chciałam, aby chciał tego
samego. Bałam się odtrącenia. Bałam się ośmieszyć. Ale był tak blisko. Czułam ciepło jego
ciała. Czułam jego oddech i chciałam więcej. Dlatego zanim znowu się odsunęliśmy...
Zrobiłam to.
Pocałowałam go. Poczułam jak intensywnie odpowiedział na pocałunek. Objęłam go
ramionami, zatracając się w tym. Jego język w moich ustach. Szczerze? Robiłam to pierwszy
raz. W sensie... tak. Nigdy wcześniej żaden chłopak nie działał na mnie w taki sposób, jak
Tobias. Byłam z kilkoma wcześniej i było miło, lubiłam ich. Ale przy żadnym z nich nie czułam
takiej... intensywności. Nie wiem w którym momencie znalazłam się pod nim. Był wszędzie.
Jego dłonie przesuwały się po moim brzuchu, a wargi napierały intensywnie. Przesunęłam
paznokciami po jego plecach. Boże, musiałam się czegoś złapać. W głowie zaczęło mi huczeć i
gdyby nie szalone tempo, z pewnością bym zasłabła.
Przygryzłam jego wargę, ciągnąc ją do siebie. Czułam jak jego ruchy zwolniły, po czym
się podniósł. Spojrzałam na niego, podpierając się na ramionach, po czym się zaśmiałam. O.
Mój. Boże. Chciałam tego, lecz moje wyobrażenia nawet w najmniejszym stopniu nie
dorównywały... temu.
- Wow - szepnęłam, przez co oboje się roześmialiśmy.
Wstałam, podchodząc do okna i spojrzałam przez okno na dwór. Rodzina Tobiasa
przyjechała już jakiś czas temu i widziałam jego mamę. Miałam wrażenie, że nawet spojrzała w
naszą stronę, lecz nas nie zobaczyła. Bynajmniej miałam taką nadzieję.
Poczułam jak objął mnie w pasie i przymknęłam na chwilę powieki, ciesząc się tą chwilą.
Było naprawdę, naprawdę przyjemnie.
Schody zaskrzypiały.
Odskoczyliśmy od siebie w tej samej sekundzie, w której pojawiła się ciemnowłosa
głowa, wyłaniająca się z dołu. Wystarczyło, że na nas spojrzała, a na jej twarzy pojawił się
figlarny uśmiech.
- Nie przeszkadzajcie sobie, mnie tu wcale nie ma - powiedziała patrząc na drzwi
naszego pokoju, nawet nie ukrywając rozbawienia.
Tak samo jak ja nie mogłam ukryć tego, że zakrztusiłam się zaskoczona.
***
Chciałam umrzeć. Wszędzie jeszcze było ciemno, a ból wyrwał mnie ze snu. Już
wiedziałam, czego nie wzięłam z domu - tabletek. Spojrzałam na zegarek. Czwarta nad ranem.
Łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Nie wiem jakim cudem wstałam z materaca i zeszłam na
dół. Kolana drżały niemiłosiernie. Zsunęłam majtki i się rozpłakałam, widząc krew. Nie byłam z
osób, które mdlały na jej widok. Halo, byłam dziewczyną i co miesiąc krwawiłam. Byłam
natomiast z tych dziewczyn, które umierały każdego miesiąca. Dosłownie. Nie raz zasłabłam,
niemalże wymiotowałam z bólu.
I jak ostatnia idiotka nie wzięłam tabletek.
Wróciłam do pokoju. Wszyscy jeszcze spali. Wtuliłam twarz w poduszkę, płacząc z bólu.
Chciałam spać. I w końcu zasnęłam.
Gdy ból odebrał mi świadomość.
Świtało gdy przebudziłam się po raz kolejny danej nocy. O. Boże. Błagałam aby odebrał
ten ból. Potrzebowałam leków, inaczej zaczęłabym ryczeć i krzyczeć z bólu, a taki wysiłek
sprawiłby, że bolałoby jeszcze mocniej. Spojrzałam na telefon. W pół do siódmej. Usłyszałam
jakiś ruch w pokoju obok. Może to Sabine. Może miała jakieś leki? Nawet coś słabego, mogłam
wziąć więcej. Czasem tak musiałam działać.
Okey, ale w tamtej chwili najważniejsze było podniesienie się z materaca. Ból. Ból. Ból.
Ból. Mimo to jakimś cudem doczołgałam się do drzwi i otworzyłam je. To nie Sabine, tylko Bea.
Spojrzała na mnie i zobaczyłam troskę odmalowaną w jej oczach.
- Emilly, coś się stało? - szepnęła, aby nie obudzić reszty.
- Masz coś przeciwbólowego? - spytałam równie cicho.
Bolało!
- Niestety nie... Emilly?
Rozchyliłam wargi, chcąc coś powiedzieć, lecz był to przerastało moje możliwości.
Przytuliłam się do niej, wybuchając płaczem. Nie robiłam tego głośno, nie chciałam nikogo
obudzić, lecz ból był już naprawdę nie do zniesienia. Musiałam dać jakoś temu upust. Jedyny
jaki znałam to płacz. Drżałam w jej ramionach, czekając na moment, kiedy dałabym radę iść o
własnych siłach.
Usłyszałam jak ktoś się poruszył i jęknęłam w duchu widząc siadającego na łóżku
Tobiasa. Nie chciałam go martwić.
- Idź na dół, może ciocia Irene nie śpi, pewnie będzie miała Ketonal - powiedziała Bea,
głaszcząc mnie po plecach.
Skinęłam głową, ścierając spod oczu łzy i podeszłam do schodów. Nie mam zielonego
pojęcia jakim cudem po nich zeszłam. Na dole zastałam wujka Teda, który szykował nam
śniadanie. Musiałam naprawdę wyglądać jak kupka nieszczęścia, skoro każdy na mój widok
rzucał to, co robił i śpieszył mi z pomocą.
- Emilly, co się stało? - spytał zatroskany.
- Macie coś przeciwbólowego? - spytałam łamiącym się głosem.
- Tylko ketonal...
- Może być. Biorę naproxen - skrzywiłam się, czując wzrastający ból
- Proszę - powiedziała pani Felicia, podając mi ketonal. - Tedd nie będzie musiał biegać
na górę.
- Dziękuję - szepnęłam, biorąc do ręki tabletkę. - Muszę coś zjeść - dodałam, kładąc ją na
blacie.
Wzięłam do ręki kromkę chleba i nabrałam na nóż trochę masła. Ręce tak drżały mi z
bólu, że ledwo mogłam to utrzymać. Oparłam się o stół i zachwiliłam cicho, mając wrażenie, że
zaraz głowa mi wybuchnie. Wszystko mogło wybuchnąć. Byłam jedną wielką raną.
- Weź pół - podpowiedział wujek.
Nie chciałam brać połowy. Nie pomogłoby i wiedziałam o tym. Czułam to! Mimo to
przekroiłam tabletkę na dwie części i połknęłam jedną, drugą zawijając w chusteczkę i
schowałam to pod przykrywką. Wiedziałam, że za niedługo będę jej potrzebowała. Wróciłam na
górę, mając nadzieję, że to jednak pomoże.
Nie pomogło.
Po godzinie jęczenia z bólu zadzwoniłam do Tobiasa.
- Jesteś w jadalni? - spytałam, kuląc się w kłębek. Tak mniej bolało. Chociaż trochę.
- Właśnie wchodzę. Potrzebujesz czegoś?
- W kuchni, pod przykrywką jest chusteczka. Możesz mi przynieść? - przełknęłam ślinę,
krzywiąc się z bólu. Głowa była bliska eksplozji.
- Jasne.
Przyszedł po piętnastu długich i bolesnych minutach.
- Nie mogliśmy jego znaleźć! Szukaliśmy z Peterem...
- Po prostu mi daj, proszę - szepnęłam, próbując się uśmiechnąć.
Połknęłam tabletkę, popijając wodą i położyłam głowę na poduszce.
- Prześpij się - szepnął, głaszcząc mnie po policzku.
Skinęłam głową, posłusznie przymykając powieki.
Błagam, niech przestanie boleć.
Kiedy otworzyłam oczy, czułam się o niebo lepiej. Nie czułam nawet bólu w kolanach,
który towarzyszył mi nawet wtedy, kiedy nie byłam sikającą krwią fontanną. Miałam wrażenie,
że przespałam z kilka godzin, lecz wtedy zorientowałam się, że tak wcale nie mogło być. On
siedział w nogach mojego materaca. Mogłabym mieć taki widok każdego dnia, po przebudzeniu
się. Jego uśmiech na dzień dobry? Poproszę! Kiedy doszłam do siebie, rozejrzałam się trochę
bardziej i zobaczyłam, że obok niego siedziały także dziewczyny.
- Hej - szepnął przeciągle, uśmiechając się delikatnie.
- Hej - odpowiedziałam sennie, przeciągając się przy tym.
- Jak się czujesz? - spytał, obracając się w moją stronę. Miał w dłoni karty. Grali w karty!
Beze mnie!
- Lepiej, dziękuję - odparłam, siadając powoli. - W co gracie?
- Makao - westchnęła Maddy, uśmiechając się.
- Zaraz wychodzimy na spacer - dodała Sylvia. - Wujek Tedd zostaje, więc...
- Idę z wami - powiedziałam, uśmiechając się przy tym. Widząc ich miny, przewróciłam
oczami. - Jest dobrze, naprawdę. Do zobaczenia na dole - odparłam, podnosząc się do góry.
Dzięki ci, Boże, za wysłuchanie moich modlitw.
***
Pogoda dopisywała nam, odkąd przyjechaliśmy do tego miejsca. Ani razu nie padało,
słońce grzało cały czas, a w dodatku zaczynałam się brązowić. Jej! W końcu słońce zaczęło mnie
lubić. Tabletki rewelacyjnie wywiązywały się ze swojego zadania i chociaż na jakiś czas
zapomniałam o tym, że miałam okres. No dobra, z podpaską to jest ciężkie do zrobienia, ale
przynajmniej nie myślałam o tym, że zaraz umrę. I to śmiercią tragiczną. To był już ogromny
krok w stronę "czuję się świetnie". A skoro tak, to musiałam załatwić jeszcze jedną rzecz, aby
wszystko nie skomplikowało się jeszcze bardziej.
- Melissa! - zawołałam, doganiając ją. Uśmiechnęłam się przepraszająco do Maddy.
Chciałam porozmawiać z dziewczyną na osobności.
- Jak się czujesz, kochana? - spytała obejmując mnie ramieniem. Uwielbiałam ją!
- Dobrze, dziękuję - wzruszyłam ramionami, błyskajac zębami w uśmiechu. - Ale
chciałam o czymś innym porozmawiać...
- O wczoraj? - uniosła brew z rozbawionym uśmiechem.
- Uhumm....
- Nie ma sprawy. Nikomu nie powiem - zaśmiała się, przytulając mnie mocniej.
- Ale... skąd wiedziałaś? - spojrzałam na nią zaskoczona.
Może inni też to widzieli? Udawali, że nic się nie działo, bo tak było łatwiej niż z nami o
tym porozmawiać? Ale chyba ktoś by w końcu walnął jakąś gafę, prawda? Głupią uwagę, czy...
no nie wiem. Nie możliwym było, aby wszyscy byli tak doskonałymi aktorami, że mogliby to
ukrywać w nieskonczoność. Może kilka osób, ale... no bez jaj, Mike na pewno rzuciłby coś
głupiego, w końcu to Mike!
Spojrzałam ponownie na Melissę i uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie.
- Nie wiem, po prostu wiedziałam. Podobno mam nosa do ludzi. Często widzę, że coś jest
między ludźmi, zanim reszta to zobaczy - odparła, wzruszając ramionami z widocznym
rozbawieniem.
- Czyli... coś jest między mną, a Tobiasem, twoim zdaniem? - spytałam, próbując nie dać
po sobie pokazać euforii, która rozrywała mnie od wewnątrz.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin