Tracąc nas - rozdział 13.pdf

(1458 KB) Pobierz
1
Rozdział 13
2014, lipiec
- Sama nie wiem, po prostu - wzdycham do telefonu, przechadzając się między
budynkami.
- Musisz mu pokazać, że nie pozwolisz się tak traktować. Przecież jak on się ostatnio
zachowuje? - karci mnie Abi, a ja mam ochotę w coś uderzyć. Jakie szczęście, że Sebastian kazał
mi iść roznieść faktury w pobliżu.
- Zerwał z nią dzień po naszej rozmowie nad jeziorem, miał prawo być...
- Nie miał, Em. To on wpakował was w ten syf, więc czemu jeszcze go bronisz? Czemu
mimo wszytko go bronisz?
- Bo go kocham, tak? - warczę do telefonu i ciągnę za kosmyki włosów.
Podczas wakacji Sebastian zatrudnił mnie w swojej firmie. Widocznie sprawdziłam się
na praktykach. Siadam na murku i chowam głowę między nogi. Robi mi się niedobrze, zresztą
ostatnio to zaczęło być normą.
- Wiem, że go kochasz, ale on traktuje cię jak...
- Abi, dość. Wiem jak się zachowywał, ale teraz jest... lepiej - wzdycham, oblizując
wargi. - Dzisiejsza kłótnia to...
- Zachował się jak skończony dupek, odnosząc się tak do ciebie. Jest skończonym
dupkiem, Em!
- Przyjedzie dzisiaj, to sobie wszystko wyjaśnimy, zobaczysz, będzie dobrze - mówię,
choć niekoniecznie w to wierzę.
- Uważaj na siebie. Twoje serce i tak jest już w strzępkach.
- Wiem, kochana. Po prostu... Nie potrafię go sobie odpuścić, rozumiesz? Zrobiłam to pół
roku temu. Gdyby nie to, nie bylibyśmy w tej sytuacji dzisiaj. To nie...
- Nie wepchnęłaś go w jej ramiona, Emilly - jęczy przyjaciółka.
- Wiesz, mam wrażenie, że tak jakby to zrobiłam. Przecież mówił ostatnio, że myślał
wtedy o tym, że ja się nie odzywam. Powiedziałam mu, że nic z tego nie będzie. Więc poszedł
do niej.
- Poszedł na łatwiznę. Nie starał się was naprawić, poszedł do niej.
Rozchylam wargi, będąc bliska wymiotowania. Wiem, że ma rację. Sama zadręczam się
tym od dawna, a mimo to usłyszeć to od kogoś innego sprawia, że jestem bliska załamania.
Ciągle mam przed oczami wyobrażenie ich razem. Sałatka ze śniadania podchodzi mi do gardła i
mam ochotę zacząć płakać. Gdyby nie to, że zaraz muszę wrócić do biura. Gdyby nie to, że
wszędzie są jacyś pracownicy.
- Muszę kończyć - mówię zdławionym głosem do telefonu.
2
- Em...
- Pa - rozłączam się.
Wracam do biurowca i nie wiem jakim cudem docieram do łazienki. Zamykam się w
pomieszczeniu i siadam w najodleglejszym kącie. Zasłaniam dłońmi usta i zaczynam płakać.
Abigail ma racje. Już wtedy wybrał ją, zamiast mnie.
***
Nosi mnie. Jestem całkowicie wściekła i cieszę się, że mogłam się uwolnić z biura.
Pewnie pocięłabym jakiś plakat, albo schrzaniła fakturę. A może wysłałabym obraźliwego maila
do klienta? Dobrze, że mogę tego sprawdzić. Truchtam do warsztatu i zostawiam fakturę w
biurze innej firmy. Później idę się przejść. Sebastian widzi, że jest ze mną dziś coś nie tak, więc
nie naciska. Może dlatego, że wściekam się za najmniejsze głupoty. Internet się zacina? Weźcie
ode mnie klawiaturę, albo wyrzucę ją przez okno!
Wyciągam telefon z kieszeni i wybieram jego numer, czując jak żołądek zaciska mi się z
nerwów. Odbiera po trzecim sygnale.
- Chcesz w ogóle, żebym przyjechała? - warczę.
- Jak chcesz - odpowiada z westchnieniem.
Kopię w kamyk, który odbija się od krawężnika. Zabiję go. Cholera jasna, rozszarpię jak
dzikie zwierzę.
- Pytam czego ty chcesz - syczę, czując jak zaczyna mnie nosić.
- Obojętnie. Jak przyjedziesz to będzie dobrze i jak nie to też będzie dobrze - wzdycha.
- Pieprz się - mówię zdecydowanie zbyt ostro i się rozłączam.
Krążę w kółko, próbując się uspokoić, lecz marnie mi to wychodzi.
I w tej chwili naprawdę tak myślę. Niech się pieprzy. To nie na moje nerwy. Ile razy
mogę się rozczarowywać? Ile razy słyszałam "przyjadę", a później tłumaczyłam przyjaciołom, że
rozumiem, że nie mógł. Dość. Mam pieprzenie dosyć tego wszystkiego. Cholernie. Pieprzenie.
Dosyć. Do tego jeszcze ten sms rano. Naprawdę mam ochotę go rozszarpać. Zacząć się drzeć.
Cholernie głośno, aż zedrę sobie gardło. Wepchnąć coś w brzuch, rozorać żyły. Cokolwiek, byle
odwrócić uwagę od tego pieprzonego bólu psychicznego.
To nie tak, że moim typem są te przy kości. Jessica mi się podoba, a przecież jest chuda.
Pieprz się! Pieprzenie się pieprz!
Chodzę w kółko, aż w końcu zaczynam biec. Chcę uciec od tego wszystkiego, bo
zaczynam dostrzegać rozbite butelki obok siebie, a to naprawdę zły znak. Skłonność do
autodestrukcji osiąga coraz wyższe stadia.
Staję koło krzaków i zaciskam palce na gałęziach.
Pieprzę to.
Ja potrzebuję tego spotkania.
Potrzebuję powiedzieć mu prosto w oczy co myślę i to skończyć.
3
Dzwonię do niego jeszcze raz.
- Ostatni raz tam jadę, rozumiesz? Ostatni raz JA gdziekolwiek jadę - warczę do telefonu.
- Rozumiem - odpowiada.
Nie zasługuję na to. Nie zasługuję. Nie zasługuję. Nie. Zasługuję. Zasługuję.
Wracam do firmy i patrzę na graficzkę, mrużąc oczy.
- Sebastian wyszedł? - pytam podchodząc do swojego komputera.
- Uhum. Pojechał do klienta - wzrusza ramionami, grzebiąc w swoim projekcie. - Coś się
stało?
- Życie - mruczę, sprawdzając pociągi.
Piszę mu godzinę, o której będę na dworcu i odrzucam telefon. Prawda jest taka, że nie
mogę się na niczym skupić. Jest mi niedobrze. Odliczam minuty do końca pracy i wiercę się w
miejscu niecierpliwie. Złość jeszcze mi nie minęła. Próbuję zebrać oferty konkurencyjnych firm,
lecz ciągle się mylę w pisaniu, przez co raz po raz wstaję od stanowiska i zaparzam sobie kolejną
herbatę. Ilekroć współpracowniczka na mnie patrzy, potrząsam głową. Nie mam najmniejszej
ochoty na rozmowę o tym wszystkim.
Wybija moja godzina i zrywam się z miejsca, nawet nie wyłączając komputera. Zabieram
swoją torbę i rzucam jakieś pożegnanie w biegu, zatrzaskując za sobą drzwi.
Jak na zawołanie, na korytarzu rozległa się muzyka świadcząca o nawiązanym
połączeniu. Jęczę na głos.
- I jak? Odbiera cię z pracy? - mam ochotę wydrzeć się na babcię, lecz za bardzo ją
kocham.
- Nie - warczę do telefonu, chociaż wiem, że to nie jej wina.
- Auć. Coś się stało? - pyta, kiedy wybiegam z budynku.
- Auto mu padło. Tak jakby - wzdycham, rozglądając się.
- Oczywiście... - mruczy, przez co czuję, jak krew zaczyna się we mnie gotować. Jasne,
nikt nie wierzył w to, że przyjedzie.
- Babciu - mówię ostrzegająco, ponieważ nie mam humoru na takie docinki.
- Taka prawda, skarbie. Jedni gorąco przepraszają, gdy nadepną Ci na palec, a inni
rozszarpują twoje serce, depczą po nim i idą dalej bez mrugnięcia okiem.
Prawie wpadam pod samochód. i słyszę jak koleś trąbi na mnie raz za razem. Z taką
namiętnością to może posuwać swoją żonę.
Okey, muszę przestać wyładowywać się na innych.
- Wiem. Nie mogę rozmawiać, spieszę się na pociąg - mówię dochodząc do przystanku.
- Jedziesz do niego? - pyta z niedowierzaniem.
- Babciu...
- Twoje życie. Ale źle robisz.
- Wiem. Wiem, wiem, wiem, wiem. Ale muszę to zrobić, aby wszystko wyjaśnić. Muszę
powiedzieć mu prosto w oczy, że tak nie potrafię. Muszę usłyszeć od niego, że to nie ma sensu.
Nie odejdę, dopóki nie zniszczy wszelkiej nadziei, wiesz? Po prostu to jest to, co muszę zrobić
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin