Pamiętaj mnie - rozdział 28.pdf

(2720 KB) Pobierz
0
1
Rozdział 28
Teraźniejszość
- Veronica - usłyszałam pukanie do drzwi i westchnęłam, zakopując się pod kołdrą. -
Nikkie, otwórz - westchnęła mama.
Nie musiałam jej widzieć, aby wiedzieć, że przesuwała dłońmi po drzwiach. Nie
chciałam jej martwić, ale prawda była taka, że w tamtej chwili nie chciałam nikogo widzieć.
Nawet rodziców, chociaż przecież niczym nie zawinili. I w głębi duszy wiedziałam, że ich
obecność mogła mi pomóc, rozmowa z nimi. Mogłam się im wypłakać, wykrzyczeć. Mogłam
chociaż spróbować przywrócić nasze życie do normy. Mimo to leżałam w swoim pokoju,
zwinięta w kłębek i płakałam w poduszkę. Głowa zaczęła mnie boleć. Wszystko bolało.
I wtedy po raz pierwszy od kiedy pamiętam, mama złamała zasadę zamkniętych drzwi.
Słyszę ciche skrzypnięcie drewna i powiew chłodnego powietrza, przez co zadrżałam.
Chciałam być sama. Chciałam zniknąć. Lecz wiedziałam także, że to nie było to, czego tak
naprawdę potrzebowałam. Potrzebowałam przyjaciela, choć żadnego do siebie nie
dopuszczałam. Wszystkich skreśliłam i zdawałam sobie z tego sprawę aż zbyt dobrze.
- Veronica, Max czeka na dole - powiedziała, siadając na skraju mojego łóżka.
- Nie chcę go widzieć - jęknęłam, mocniej wtulając się w poduszkę.
Nie miałam siły znowu przez to przechodzić. Wybrał. Cholernie wybrał i świetnie, jego
życie. Tylko po cholerę była ta cała szopka z szukaniem mnie i ściąganiem do domu? Abym
cierpiała? To miała być moja kara? Po co więc ze mną pogrywał? Po co było to wszystko?
Udawanie szczęścia, udawanie tego... wszystkiego? Bolało. Bolało. Bolało. Bolało. BOLAŁO.
- Nikkie, co się stało między wami?
Poczułam jak zaczęła powoli przesuwać dłonią po moich plecach, co nie było dobrym
pomysłem, ponieważ szybko zaczęłam drżeć. Zaczęłam się załamywać jak kilkuletnia
dziewczynka po stracie siostry. Wystarczył jeden czuły gest ze strony kogokolwiek bliskiego,
abym się rozsypywała, tęskniąc za Tess. To ona powinna siedzieć przy mnie i wysłuchiwać tego
wszystkiego. Lecz tak naprawdę, gdyby tu była, może nigdy bym nie wyjechała. Może to
wszystko tak bardzo by mnie nie zmieniło. Może. Może. Może.
- Nic - szepnęłam, wciskając twarz w poduszkę.
Nie chciałam go widzieć. Nie chciałam go słyszeć. Czułam się zdradzona. Nie mogłam
znaleźć żadnego sensownego usprawiedliwienia dla celu, w jakim mógłby się spotykać z
kobietą, która była źródłem naszych problemów. Jak był ze mną, było wspaniale, wróciliśmy i
co? Poleciał do niej? Wydawało mi się, że wcale go już nie znałam. Że nie był człowiekiem,
którego poznałam lata wcześniej, którego kochałam i szanowałam. Oraz który szanował i kochał
mnie. Bałam się, ze to wszystko to jedna wielka farsa i że widziałam rzeczy, które po prostu
chciałam widzieć, a nie które działy się naprawdę. Chyba to dobijało mnie jeszcze bardziej.
- Chyba macie sobie coś do wyjaśnienia, skarbie - westchnęła, zaczesując mi kosmyk
włosów za ucho.
- Nie sądzę mamo, już chyba nie zostało nic do powiedzenia - wycharczałam znad
poduszki.
2
- On się bardzo przejął i chce z tobą porozmawiać. Daj mu szansę - powiedziała
spokojnie, przeczesując palcami moje kosmyki.
- Mamo...
- Veronica, on tobie dał szansę na wytłumaczenie się. To tylko rozmowa, a nie podróż w
ciemno na drugi koniec kraju.
Ała.
Zabolało.
Zacisnęłam mocniej palce na poduszce i nabrałam powietrza do płuc. Mama miała rację.
Jak zawsze. Kochałam ją za to, ale czasami byłam bliska powiedzieć, że tego nienawidziłam. W
momentach takich jak ten. Mimo to niezaprzeczalnie miała rację. To tylko rozmowa. Max zdobył
się na coś o wiele większego, choć nie byłam już taka pewna tego, z jakich powodów.
- Dobrze, porozmawiam z nim - szepnęłam choć nie byłam na to gotowa.
***
- Eve...
- Nie wierzę ci - powiedziałam, siedząc tyłem do niego.
- Jeszcze niczego nie powiedziałem.
- W nic ci nie wierzę - dodałam. - W nic, rozumiesz? W to, że mnie kochasz, w to, że ci
zależy. W to, że przyjechałeś po mnie, bo tęskniłeś. W nic. Chciałeś mnie ukarać i to rozumiem.
A teraz możesz wyjść z tego pokoju i nigdy tu nie wracać. Luke jutro przyjedzie po moje rzeczy.
Głucha cisza.
Patrzyłam na zachodzące słońce, płonące i zacisnęłam z bólem powieki. Moje słońce.
Podeszłam zbyt blisko i się sparzyłam. Tak się dzieje, gdy ktoś próbuje podważać prawa natury.
To musiało się tak skończyć. Bardzo dobrze o tym wiedziałam i teraz nadszedł czas na leczenie
swoich oparzeń. Tylko dlaczego byłam taką idiotką, która nie potrafiła cofnąć dłoni, czując
piekący ból? Brak naturalnych odruchów.
- O czym ty do cholery mówisz, Eve?
Parsknęłam pod nosem, nie wiedząc jak to ująć w słowa. Jak to o czym mówiłam?
Doskonale wiedział, o czym mówiłam! Zacisnęłam dłonie w pięści, kładąc je na swoich udach.
Cały czas powtarzałam sobie, że muszę się opanować, lecz i tak kiepsko mi to wychodziło.
Prawie wcale.
- O tym, że przejrzałam na oczy - zaczęłam drżącym głosem. - Że zrozumiałam zasady
twojej gry. Byłam naiwna sądząc, że to może się udać, po tym wszystkim. Wiem o tym. Dlatego
to już koniec, Max. Byłam szczęśliwa dwa lata temu i za to ci dziękuję. Wiem, że rzeczy, które
się wydarzyły...
- Eve, przestań... - powiedział i słyszałam jak podszedł, stając za mną.
- Nie, Max, naprawdę to rozumiem - westchnęłam, odwracając się powoli w jego stronę.
Wiedziałam, że to była jedyna słuszna rzecz, którą należało zrobić w tamtym momencie.
I może dlatego, że o tym wiedziałam, starałam się nie pokazać tego, jak bardzo wyniszczało
mnie to wewnętrznie. Nie mogłam oddychać. Wszystko paliło mnie od środka i nie wiedziałam
jakim cudem łzy, który tylko czekały na zgodę, aby wypłynąć, wciąż dawały radę się chować. To
wszystko zdawało się być nie do zniesienia.
- Nie rozumiesz, Eve. Kocham cię, skarbie, rozumiesz? Kocham cię, cholernie cię
kocham, głupia kwoko - jęknął roześmiany, kucając przede mną i ujął moje dłonie w swoje.
3
Spojrzałam na niego rozszerzonymi oczami. Nie tego się spodziewałam. Nie miałam
pojęcia czego się spodziewałam, ale z pewnością nie czegoś takiego. Musiałam wyglądać na co
najmniej przerażoną, ponieważ zaśmiał się cicho, patrząc na mnie. Mój mózg był na
najwyższych obrotach. Co się właśnie działo? Widziałam go z nią. Widziałam go z Leah i
widziałam jej spojrzenie. Była pewna siebie. To nie był wzrok osoby skruszonej, przegranej.
Była pewna siebie, wręcz dumna. Jakby wiedziała o mojej porażce na długo przed jej nastaniem.
Jeśli nie tak było, to co właściwie wtedy miało miejsce?
- Żartujesz sobie ze mnie? - wydusiłam głucho, ponieważ nic lepszego nie przyszło mi do
głowy.
- Boże, Eve - jęknął pobłażliwie, głaszcząc moje dłonie. - Naprawdę myślałaś, że po tym
wszystkim co zrobiłem, aby ciebie odnaleźć, zostawiłbym cię dla kogoś innego? Dla Leah? Czy
ty mnie w ogóle znasz? - westchnął, opierając brodę na naszych splecionych palcach.
Oblizałam wargi, wypuszczając powietrze. Nie byłam nawet świadoma tego, że je
wstrzymywałam. Jak długo? Nie ważne. Przymknęłam zmęczona powieki i wzruszyłam
nieznacznie ramionami.
- Nie, nie będziesz udawać, że to nieważne, bo to cholernie ważne, Eve - mruknął,
pociągając za dłonie tak, że zsunęłam się na jego wysokość, spoglądając w jego cudowne oczy. -
Naprawdę zwątpiłaś w nas? We mnie?
Przez chwilę milczałam, starając się dobrać słowa. Jak miałam na to odpowiedzieć, nie
mówiąc o tym, co się tak naprawdę wydarzyło? Jak miałam wyrazić swoje obawy, nie poruszając
tego drażliwego tematu i rozdrapując przeszłości? Dlaczego ta cholerna przeszłość musiała
ciągle za mną podążać? Miałam wrażenie, że czułam jej oddech na karku. Potworny, zgniły
oddech, który mroził skórę. Zdecydowanie nie było to coś, co chciałabym przeżywać każego
dnia, gdyby to zależało ode mnie.
- Po tym co zrobiłam....
- Eve, wiem co zrobiłaś. I mimo to wciąż cię kocham, rozumiesz?
Zacisnęłam wargi w wąską linię i opuściłam głowę. Chciałam aby wiedział. Naprawdę
chciałam. Lecz to nie było możliwe, a ja nie potrafiłam tego zrobić. Cholera, dlaczego nie
mogłam tego zrobić? Przecież to by wyjaśniło tak wiele spraw. Wyeliminowałoby zagrożenie.
Wszystko byłoby prostsze. Albo nie. Albo wszystko by się posypało, ponieważ te dwa lata
okazałyby się bez sensu. Cały ból, tęsknota i cierpienie okazałyby się próżne i nic nieznaczące.
Nie wiedziałam, czy potrafiłabym patrzeć na to, co prawda zrobiłaby z nami. Co prawda
zrobiłaby z nim. Mnie zniszczyła.
Więc musiałam grać dalej. Okłamywać ludzi, których kochałam. Okłamywać jedynego
człowieka na ziemi, który zrobiłby dla mnie wszystko i był oddany jak nikomu innemu.
Potrzebowałam powietrza.
- Możesz przestać się bać, kochanie. Widzę, że coś cię męczy, ale przecież możesz mi o
tym powiedzieć, prawda? Zawsze i o wszystkim - szeptał, głaszcząc mnie czule po policzku.
Włosy otulały twarz, przez co twarz miałam ukrytą w ich cieniu. I dobrze, ponieważ
rumieńce, jakie oblały moje policzki, wprawiłyby mnie w zakłopotanie. Powolne ruchy
opuszków, pieszczące skórę, same rozsunęły wargi. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak za
nim tęskniłam. Naprawdę chciałam z tego zrezygnować? Wypuściłam drżący oddech, gdy
obrysował palcami kontur ust.
- Kocham cię, Evelyn. Nigdy o tym nie zapominaj - wyszeptał przy moim uchu, a jego
ciepły oddech otulił mój policzek i szyję.
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin