Hugo-Bader Jacek - Chłopcy z motylkami.pdf

(626 KB) Pobierz
Copyright © by AGORA SA 2013
Copyright © by Jacek Hugo-Bader
PROJEKT GRAFICZNY OKŁADKI: Urszula Pągowska – Kreacja Pro, dyrektor artystyczny – Andrzej Pągowski
ISBN 978-832-681-444-0
Wydanie elektroniczne 2013
Teksty były publikowane w Gazecie Wyborczej i jej dodatkach
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Spis treści
Archipelag złotego deszczu
Magazyn pomocy naukowych
Charlie w Warszawie
Długopolacy
Chłopcy z motylkami
ATOMWKRAJURAD
Archipelag złotego deszczu
Agenci wyrąbywali z rzeki wielkie bryły zamarzniętych fekaliów, potem ręcznymi piłami
bardzo uważnie kroili je na cienkie plasterki
Szedł przez uśpione miasto i coraz czarniejsze myśli kłębiły mu się pod czapką uszatką.
Witajcie w NKWD
Metro zamykają o pierwszej w nocy, autobusy nie chodziły, a na taksówkę nie mógł sobie
pozwolić. Musiał iść na piechotę, a to kawał drogi; zima, mróz jak diabli.
Maszerował z Sokoła ulicą Gorkiego przez całą dzielnicę Frunzyńską aż do placu 20-lecia
Października. Zagłębiał się w czarną otchłań miasta i w coraz głębszą rozpacz.
Najpierw, dwa dni wcześniej, wezwali go do komitetu uczelnianego Komsomołu. Powiedzieli, że
ma się stawić w wydziale kadr KC partii. Zobaczył tam tłum takich jak on absolwentów różnych
moskiewskich uczelni. Wzywali ich pojedynczo, pytali o rodziców, przeszłość, plany na przyszłość,
o nastroje i politykę. Już się czuło, że wojna wisi na włosku. Nie bardzo wiedział z kim, ale że z
burżujami, to pewne. Tak im powiedział. Wypełnił jeszcze ankietę i był wolny – aż do wczoraj,
kiedy przyszedł do niego pewien człowiek, taki brzydki kurdupel z dziobatą mordą, i powiedział, że
o trzeciej w nocy ma się stawić w biurze przepustek NKWD. Nogi się pod nim ugięły. Wiedział, że
oni przychodzą po ludzi w nocy, ale dlaczego sam ma iść na Łubiankę, to znaczy do Ludowego
Komisariatu Spraw Wewnętrznych, i do tego o takiej dziwnej porze?
Z placu 20-lecia Października skręcił w lewo w Prospekt Marksa, przeciął Pietrowkę i po dwóch
godzinach marszu był na placu Dzierżyńskiego.
26-letni Władimir Borysowicz Borkowski z bijącym sercem zameldował się w biurze przepustek
NKWD. A tam pod ścianami stała już setka innych przerażonych chłopaków. Wielu widział kilka dni
wcześniej w kadrach KC. Czekali kilka godzin, wreszcie ktoś wyszedł do nich i mówi, że na dzisiaj
już starczy, mają przyjść jutro, także o trzeciej w nocy. Następnego dnia sytuacja się powtórzyła.
– Dlaczego tak robili? – pytam Władimira Borkowskiego.
– Musieli być zajęci, zapracowani. Trzeciej nocy, po kilku godzinach oczekiwania, znowu
wyszedł do nas ten sam człowiek. Powiedział, że jesteśmy ojczyźnie potrzebni, i że bardzo nam
gratuluje, bo od tej chwili, to znaczy od 15 lutego 1939 roku, jesteśmy pracownikami NKWD.
Bankiet w komunałce
W innej dzielnicy Moskwy kilka lat później, bo już po zakończeniu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej,
zupełnie inni ludzie spotykali się na hucznym przyjęciu. Trudno już dzisiaj powiedzieć, jaka to była
okazja. Może zabawa noworoczna, a może urodziny Wieniamina Aronowicza Cukiermana? Na
pewno była zima, bo Zinaida Matwiejewna, jego żona, postawiła na fortepianie wielki,
pięciolitrowy słój kiszonych ogórków (na swoje urodziny, w sierpniu, podałaby świeże). Do tego
dała kilkanaście bochenków czarnego chleba, mnóstwo wódki i 30 deka słoniny. Wszystko ładnie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin