Danilo.Kis_Grobowiec.dla.Borysa.Dawidowicza.pdf

(1061 KB) Pobierz
Danilo Kis
GROBOWIEC
DLA BORYSA DAWIDOWICZA
SIEDEM ROZDZIAŁÓW WSPÓLNEJ HISTORII
POWIEŚĆ
Przełożyła i opatrzyła posłowiem
Danuta Cirlić-Straszyńska
wydawnidwo
�½
zome
Wołowiec 2005
Nóż o rękojeści z drzewa różanego
Mirkowi Kovaćowi
Opowieść, która nastąpi, która rodzi się w niepewno­
ści i zwątpieniu, ma n i e s z c z ę ś c i e (niektórzy nazy­
wają to szczęściem) być prawdziwą: zapisana została
ręką uczciwych ludzi i wiarygodnych świadków. Lecz
aby była prawdziwa w sposób, o jakim marzy autor,
musiałaby być opowiedziana w języku rumuńskim,
węgierskim, ukraińskim lub jidysz; albo najlepiej mie­
szaniną tych języków. Wtedy - zgodnie z logiką przy­
padku oraz mglistych, niezgłębionych zdarzeń - błys­
nęłoby w świadomości narratora także jakieś rosyjskie
słowo, to delikatne, jak
tieliatina,
to znów twarde, jak
kindżał.
Gdyby zatem narrator mógł dosięgnąć niedo­
ścigłej, okrutnej chwili biblijnego pomieszania języ­
ków, usłyszałby pokorne prośby i rozpaczliwe zaklę­
cia Hanny Krzyżewskiej, wypowiadane na przemian
po rumuńsku, po polsku, po ukraińsku (jakby sprawa
jej śmierci była wyłącznie następstwem wielkiego, fa­
talnego nieporozumienia). W przedśmiertnym skur­
czu i uspokojeniu jęki te zamieniłyby się w modlitwę
za zmarłych, wypowiedzianą po hebrajsku, językiem
początku i końca.
5
Bohater pozytywny
Miksza, nazwijmy go tak, przyszywał guzik w niespeł­
na dziesięć sekund. Proszę zapalić zapałkę i trzymać
ją w palcach. Zapałka jeszcze nie zdążyła nas oparzyć,
a Miksza już przyszył guzik do oficerskiego munduru.
Reb Mendel, u którego Miksza był czeladnikiem,
nie może uwierzyć oczom. Poprawia okulary, bie­
rze zapałkę i mówi w języku jidysz: „Ho-ho, jesz­
cze raz, Herr Mikszath". Miksza ponownie nawleka
igłę, reb Mendel, uśmiechnięty, wpatruje się w niego,
po czym nagle wyrzuca zapałkę przez okno i splu­
wa na palce.
Czeladnik, który już przyszył guzik do munduru
Herr Antonescu, mówi tryumfalnie: „Reb Mendel,
wystarczy jedna jedyna zapałka, by spalić wszystkie
roponośne pola Ploeszti". Miksza spogląda w daleką
przyszłość, oświetloną olbrzymią łuną, a reb Mendel
wilgotnymi jeszcze palcami chwyta nagle guzik od
munduru i obraca go tak, jakby chciał ukręcić głowę
kurczakowi. „Gdybyście nie myśleli tak głupio, Herr
Mikszath'', powiada, „moglibyście zostać pierwszo­
rzędnym majstrem . . . Wiecie, że złoża w Ploeszti oce­
nia się na miliony galonów ropy?". . . „To będzie pięk­
ny płomień, reb Mendel", mówi zagadkowo Miksza.
6
Mędrkowanie
Miksza nie został majstrem. Jeszcze dwa lata przyszy­
wał guziki u reb Mendla, słuchając jego talmudycz­
nego mędrkowania, a potem musiał odejść, ścigany
przekleństwem. Pewnego dnia, a było to wiosną pa­
miętnego roku 1925, reb Mendel pożalił się, że zginęła
mu kura, kochinchina. „Reb Mendel", odpowiedział
Miksza, „poszukajcie złodzieja wśród Żydów". Reb
Mendel poczuł ciężar obrazy i przez pewien czas nie
wspominał o kochinchinie. Miksza też milczał; czekał,
aż reb Mendel poskromi dumę. Starzec walczył z sobą,
składając na ołtarzu talmudycznej pychy co dzień po
jednej kurze. Stróżował z kijem w kurniku, aż do świ­
tu, płosząc tchórza szczekaniem podobnym do psie­
go. Tuż przed świtem zasypiał, i z kurnika ginęła jesz­
cze jedna kura.
„Niech mnie skarze Wielki Sprawiedliwy, który po­
wiedział, że wszystkie żywe stworzenia zasługują po
równi na jego opiekę i litość", odezwał się reb Men­
del dziewiątego dnia. „Czy taka kochinchina, warta
co najmniej pięć czerwońców, może być równa tchó­
rzowi, który niszczy biedaków, a ponadto śmierdzi
na kilometr?". „Nie może, reb Mendel", odrzekł Mik­
sza, „nie może kura warta pięć czerwońców równać
się ze smrodliwym tchórzem". Więcej nic nie powie­
dział. Czekał, aby tchórz zniszczył wszystko, co się
da, aby przekonał reb Mendla, że jego talmudycz­
ne brednie o równości wszystkich stworzeń Boskich
są warte tyle co nic i że będzie tak aż do czasu, gdy
7
sprawiedliwość zostanie zaprowadzona sposobami
ziemskimi.
Jedenastego dnia reb Mendel, udręczony darem­
nym czuwaniem, opuchnięty, z czerwonymi oczyma,
z włosami pełnymi pierza, staje przed Mikszą i zaczy­
na bić się w piersi: „Herr Mikszath, niech pan mi po­
może!" - „W porządku, reb Mendel", powiada Mik­
sza. „Wyszczotkujcie kaftan i powyjmujcie pierze
z włosów. Sprawę pozostawcie mnie".
Pułapka
Pułapka sklecona przez Mikszę stanowiła kopię tych,
jakie robił kiedyś jego dziadek na Bukowinie - mgli­
ste, nostalgiczne wspomnienie. Poza tym była to zwy­
kła skrzynka z twardych bukowych desek, z wiekiem,
które otwierało się z zewnątrz, ale nie od środka. Na
przynętę Miksza włożył jajko, co do którego niezbi­
cie się przekonał, że gnije w nim, jak w trumnie, pisk­
lę kochinchiny. Rano, gdy wyszedł na podwórze, od
razu wiedział, że zwierzę się złapało - wszędzie roz­
nosił się smród.
Reb Mendel tymczasem nie ruszał się z domu. Wy­
czerpany długim czuwaniem, zdał się na sen i los.
Ciężką chłopską ręką Miksza pogłaskał jedyną pozo­
stałą kurę, zdrętwiałą ze strachu, i wypuścił ją na po­
dwórze. Następnie podniósł wieko nabite krzywymi
gwoździami, a gdy wyjrzał wilgotny pysk zwierzęcia,
8
Zgłoś jeśli naruszono regulamin