TB - ZK.pdf

(510 KB) Pobierz
Tomasz Biedrzycki
ZERWANE KA JDANY
Spis treści
BUNT
CESARZ
KSIĘŻNA
BITWA
LURTON
UDERZENIE WOJOWNIKA
BOHATEROWIE
NEKROMANTA
KRÓL I KSIĄŻĘ
UCIECZKA
BUNT
Mury rozległej twierdzy ozłocił jeden z ostatnich blasków zachodzącego ognia. Długie
cienie kładły się na niemal pustych blankach i tylko gdzieniegdzie widniała samotna sylwetka
strażnika. W ogromnym oknie sali rycerskiej pojawiła się postawna sylwetka dziedzica, był to
krępy brunet o krótko przyciętej brodzie i kruczoczarnych włosach. Jego błękitne, zimne oczy
omiotły najbliższe mury. Mimo zewnętrznego spokoju, wrzał w nim gniew. Odwrócił wzrok by
spojrzeć na ciemne wnętrze sali gdzie prócz długiego stołu i osiemnastu krzeseł, wśród
kamiennych murów była już tylko ciemność. Wszystkie łuczywa zostały wygaszone przez
służbę.
, „Do czego to doszło...” pomyślał z przekąsem. Władca królestwa Barthii, najsilniejszego
królestwa Wschodu, przyjmował rzemieślnika po ciemku, cichcem niczym lichwiarz, co to
niejedno ma za skórą. Władca zamku pokręcił przecząco głową, jakby zaprzeczał swoim
własnym myślom. Spoczął na krześle u szczytu stołu. Z daleka dał się słyszeć miarowy chód
okutych butów. Cicho skrzypnęły drzwi i stanął w nich szeroki, krępy człowiek. Jego twarz
przedstawiała szczególny widok. Rozległe oparzenia szpeciły całą lewą stronę. Skłonił się nisko.
- Panie, wzywałeś mnie – drzwi za mężczyzną zamknęły się z cichym skrzypnięciem.
Dziedzic skinął głową wskazując krzesło tuż obok siebie.
- Aine, cieszę się, widząc cię całym – przyjrzał się uważniej bliznom w zapadającym
mroku.
- Wielkie nieba –mruknął.
- Miałeś wiele szczęścia. – Pokręcił głową ze zdumieniem. W niknącym blasku wydawało
się, że blizny żyją własnym życiem. Książę przez moment wpatrywał się w nie zafascynowany.
- W rzeczy samej – przybysz stanął przy stole i położył nań szeroką, skórzaną torbę. Trzy
wyryte znaki cechowe zabłysły na moment w ostatnich promieniach słońca i sala rycerska zamku
Ravalion utonęła w mroku. Zapanowała głucha cisza potęgowana przez ciemność, po czym
dobiegł z niej głos rzemieślnika.
- Panie, czy to nie nazbyt ryzykowne, kazać mi przynosić tutaj tę broń? – W głosie
rusznikarza zabrzmiał niepokój.
- Jakem Bridhard, dawno nie słyszałem bardziej przedniego żartu – rozbrzmiał
rozweselony głos dziedzica.
- Aine, władca ognia, obawia się przychodzić do zamku – rozległ się stukot krzesiwa i
zabłysł kaganek. Książę postawił go pośrodku szerokiego stołu. Słaby płomień wyłowił z mroku
błyszczące oczy rzemieślnika.
- Tu nie rozchodzi się o mnie – Aine pokręcił głową, odkładając torbę.
- Ty panie jesteś dla nas jedyną nadzieją. Elfi namiestnik tylko czeka by powieść was w
kajdanach do serca Cesarstwa. A krócica to dobry powód. Bardzo dobry – mówiąc to, Aine
otworzył skórzany kolet. W zniszczonych dłoniach rzemieślnika pojawił się pistolet. Blask ognia
odbijał się w sześciograniastej lufie. Ręka Bridharda, przesuwająca się wzdłuż pistoletu zadrżała.
Oto po kilku miesiącach starań mieli wreszcie broń, która mogła przechylić szalę na korzyść
królestwa Barthii, dla chwały wszystkich uciemiężonych ludzi. Broń zakazana, za którą karano
na gardle i jednocześnie efekt geniuszu uciśnionego ludu.
- Pięknie się spisałeś. – Aine skłonił się nisko z uśmiechem, który wykrzywił
zmasakrowaną twarz. Przypominał teraz kamiennego gargulca, które zwieńczały mury twierdzy.
Nie zwracając nań dalszej uwagi, dziedzic uważnie obejrzał mechanizm spustowy. Przesunął
wzrok wzdłuż zdobień, wykonanych zapewne amieńskimi albo i elfimi dłońmi. Misterne,
miniaturowe płaskorzeźby wyobrażały smoka w locie, plującego płomieniami. Przed oczami
stanął mu ojciec i jedyne polowanie w puszczy, gdy po raz pierwszy ujrzał podobną broń w
działaniu. Od tego czasu zmieniło się wiele. Rzemieślnicy znacznie ulepszyli mechanizmy tej
broni od tamtych czasów. Zamiast zawodnego lontu, Aine zastosował krzemień, wynalazek,
który przywędrował wprost z leśnej krainy myśliwych, z leżącej na północy Telii.... Szmer przy
drzwiach rozwiał wspomnienia. Bridhard spojrzał w stronę drzwi i przez moment wydawało mu
się, że drzwi się poruszyły. Światło kaganka skutecznie go oślepiło. I wtedy obaj z Aine usłyszeli
szybki trucht na schodach. Zerwali się na nogi.
- Ostrzegałem Panie – mruknął rzemieślnik i szybkim ruchem zgarnął krócice do torby.
- Straże! – Bridhard przypasał miecz. Jego myśli biegły z prędkością błyskawicy.
Pistolety to był test, nie tylko dla Aine. Przy bramie rozległ się krótki krzyk bólu. Dziedzic
otworzył drzwi i zbiegł po kamiennych schodach. Odgłos kroków, niczym dzwon odbijał się
echem. Przez wąskie okno dostrzegł jednego ze strażników, leżącego na podwórzu zamkowym. Z
jego piersi wystawało złamane ostrze włóczni. Bridhard zmełł w ustach przekleństwo i szybkim,
ale spokojnym już krokiem podążył w dół, wprost do dużych okutych drzwi. Tu spotkał
pędzącego kapitana straży. W ciemnościach nocy rozbrzmiał dzwon alarmowy, w który
Zgłoś jeśli naruszono regulamin