Rodowy Sztylet 15 z 16.pdf

(408 KB) Pobierz
Strona
1
z
21
Rodowy Sztylet
ROZDZIAŁ 15
Najlepszym lekarstwem dla ciebie byłaby lecznicza głodówka. Swoje jedzenie
oddaj mi, a ja już znajdę dla niego zastosowanie. I nie zapomnij zapłacić za
konsultację.
Standardowa metoda uzdrawiania Daezaela Tachlaelibrara
– Mila, Mila! Mila! – imię przedzierało się przez moją czaszkę, jak przez zamkową
ścianę, wyrywając mnie z niekończących się koszmarów, jednego gorszego od drugiego. –
Mila! Ocknij się!
Na twarz polała się zimna i tak odświeżająca woda. Otworzyłam usta a Wilk siłą
włożył mi do nich nosek czajnika, ledwo nie łamiąc mi zębów. Z resztą byłam nawet
wdzięczna za ten ból, który przepędził resztę koszmarów z mojej świadomości.
Kiedy ja łapczywie piłam, starając się nie zachłysnąć, kapitan jedną ręką rozcierał
mi uszy – najlepszy sposób na doprowadzenia człowieka do przytomności.
– No już, podnoś się! – Jarosław niemal przemocą usadził mnie a ja krzyknęłam,
oburącz uczepiwszy się jego koszuli.
Latarnia
na
suficie
obracała
się
szaleńczo,
pozostawiając
bolesne,
doprowadzające do łez plamy w oczach.
– Co? – wybełkotałam, rozumiejąc, że nigdy wcześniej nie było ze mną aż tak źle. –
Ja… Umieram?
– Spójrz na mnie! – Kapitan na odlew uderzył mnie w policzek.
Strona
2
z
21
Z trudem zogniskowałam na nim wzrok i zaraz pojęłam, że sytuacja jest krytyczna
– na barkach Jarosława, prześwitując przez koszulę, jaskrawo płonął srebrem tatuaż.
– Otruli nas – powiedział Wilk. – Rozumiesz? Otruli! Wszyscy umierają, tylko ciebie
mogłem przywrócić do rzeczywistości. Zrób coś! Słyszysz? Zrób!
Zamknęłam oczy i spróbowałam upaść, ale kapitan pozbawił mnie takiej
możliwości. Buch! Buch! Buch!
To boli jak ci ktoś wali po policzkach, w dodatku tak mocno.
– Nie jestem uzdrowicielem, Mila, nie wiem, co mam robić w takiej sytuacji! –
Jarosław potrząsnął mną za ramiona. Daezael umiera. Dranisz nie dochodzi do siebie.
– Przestań. – W gardle drapało mnie nieznośnie. – Przestań mną potrząsać. W tej
chwili. W tej chwili. Mam zamiar…
Tak, otruli nas rano, to właśnie miał na myśli gospodarz, mówiąc, że to specjalna
potrawa. Przeklęty burmistrz nie chciał dopuścić, żeby nasze sprawozdanie dostało się na
zamek Sowy, dlatego otruł nas jakąś trucizną o opóźnionym działaniu. To źle, bardzo źle. Nie
wiedział, że kapitan dowie się o narzeczonej i pomknie w ślad za nią, nawet nie zjadłszy
kolacji. W innym razie podejrzenie spadłoby na ostatnie miasteczko, w którym byliśmy. Oto
dlaczego wieczorem mnie mdliło! I dlaczego kapitan mógł obudzić tylko mnie – zażyłam coś,
co chociaż trochę pomogło organizmowi zwalczyć truciznę. I dlatego Daezael położył się
spać tak wcześnie! Ciekawe, czy poczuł się niedobrze, czy wypił jedne z tych cudotwórczych,
elfickich antidotów?
Na czworakach podpełzłam do torby lekarskiej – była pusta. I moja, w której
przechowywałam wszystkie nieszkodliwe nalewki typu waleriana, albo babka, i elfa,
wcześniej wypchana do pełna proszkami i buteleczkami. Burmistrz przewidział wszystko.
– Jesteśmy martwi? – spokojnie zapytał kapitan, pomagając w poszukiwaniach,
sprowadzając mnie do zmysłów.
Strona
3
z
21
Oparłam się pierś Jarosława, obejmując go rękami. Moje dłonie na jego plecach
parzył tatuaż, co pomagało myśleć zwięźlej, niż uderzenia w twarz. Myśl, myśl, coś ci ucieka,
coś pomijasz…
– Nie poddam się tak łatwo – wyszeptałam, wbijając w dłonie paznokcie. – Nie
poddam się. Powinno być jakieś wyjście…
Tak! Oczywiście!
– Jarosław, podrzuć mnie na dach i wyrzuć na dwór wszystkie kołdry –
powiedziałam stanowczo.
Kapitan posłuchał, bez zbędnych pytań. Zrozumiałam, że było mu ciężko, bo gdy
tylko podsadził mnie na górę, upadł na tył furgonu, ciężko oddychając. Czy naprawdę trucizna
jest aż tak silna, że nie pomaga nawet siła Domu? Z reszta Jarosław jako jedyny trzymał się na
nogach, więc grzechem byłoby narzekać.
Oświetlając sobie lampą – rozważnie nie pokładałam nadziei w magii – zabrałam
się do przetrząsania toreb elfa.
Po jakimś czasie przyłączył się do mnie Jarosław.
– Wyciągnąłem wszystkich na dwór – powiedział. – Czego szukamy?
– Kiedy Persival opił się na zamku Sowy, Daezael gdzieś w swoich torbach znalazł
środek na kaca. Nie wierzę, żeby nie miał ich więcej – wyjaśniłam, ponownie obejmując Wilka.
Nie miał nic przeciwko, co więcej, jedną ręka przycisnął mnie trochę mocniej do
siebie, a drugą znów zaczął rozcierać moje uszy.
Otworzyliśmy jeszcze jedna torbę – jak to zwykle bywa, ostatnią – i
odetchnęliśmy. Pod cienką warstwą ubrań uzdrowiciela znalazły się ogromne zapasy
słoiczków, tubek, proszków jakichś wiązek suszonej trawy, woreczków z sucharkami i
cukrem, materiałów opatrunkowych… Po co na początku podróży zaopatrzył się w taką ilość
elfickich ziółek, nikomu o tym nie mówiąc, pozostało dla mnie zagadką.
Strona
4
z
21
Wkrótce znaleźliśmy flakoniki i torebeczki, podpisane pełną wdzięku, elficką
ligaturą i ozdobione przez wielce wymowne przedstawienie przekreślonej czaszki. Kapitan
spojrzał na nie i parszywie zaklął. Potem odetchnął kilka razy i powiedział:
– Wybacz. Jak znajdziemy tę właściwą?
– Nie wiem jaką trucizną nas otruto – przyznałam. – Przyjdzie nam zażyć
wszystkie. Może nie będzie gorzej.
– Otruli nas wiskobodą albo trucizną z drzewa toginor – niespodziewanie
powiedział Wilk. – Tylko one tak działają – krzywo uśmiechnął się i zimną dłonią pomógł
wrócić na miejsce mojej opadniętej szczęce. – Matka zmusiła mnie do nauczenia się działań
trucizn, ale z lekcji o antidotum uciekłem, a potem nie było już na to czasu. Kazała mi też
przyjmować każdego dnia różne trucizny w małych dawkach, żeby organizm się przyzwyczaił.
Z pewnością będę musiał jej podziękować… Mila, słuchasz mnie? Mila!
Buch!
– Tak. – Potarłam policzek. – Zobaczymy, znaczy się, umiem czytać po elficku.
Marszcząc czoło, próbowałam rozszyfrować napisy. Daezael, albo ten kto pod
pisywał flakoniki, posiadał krzywy, niemal nieczytelny charakter pisma. Czasem wszystkie
litery zlewały mi się w jedną i traciłam świadomość, ale Wilk szybko doprowadzał mnie do
przytomności swoimi niezawodnymi, choć chorymi metodami.
W ciągu spędzonego na dachu czasu zdążyliśmy wypić cały czajnik.
– Słabo mi bez wody. – Z żalem zlizałam z dzióbka ostatnia krople wody.
Wstrząsały mną dreszcze, a po plecach spływały strumyki potu.
– To nic – powiedział Jarosław, – zatrzymałem się przy strumieniu i…
Buch! Buch! Buch!
Otworzyłam oczy, niemal płacząc z bólu w głowie i bardzo powoli unosząc
niesamowicie ciężką rękę, zabrałam się do przeszukiwania flakoników.
Strona
5
z
21
– I co teraz? – spytał kapitan, kiedy podsunęłam mu kilka butelek.
– Teraz, myślę. – Myśli w głowie były jak w jakimś lepkim bagnie, żeby związać
słowa w zdania trzeba było włożyć masę wysiłku. – Pijemy po łyku najpierw to, potem to i
ten…
– I co dalej?
– Nie wiem – powiedziałam, łykając gryzącą ciecz. – Fuuuuuuj!
– Nie śpiesz się, najpierw zejdźmy na dół – powiedział kapitan. – Tam przynajmniej
wodą można popić.
Kiedy schodziłam, straciłam przytomność i padłam przed siebie na Jarosława. Nie
mógł mnie utrzymać, więc spadł z tyłu furgonu na ziemię. Myślę, że gdyby nie aktywny
tatuaż, pozwalający pracować na granicy wytrzymałości organizmu, mógłby sobie coś
złamać, a tak tylko zaklął od serca.
Ocknęłam się przez tembr jego głosu i przez chwilę po prostu słuchałam. Kiedy
jeszcze nadarzy się okazja, by zastać zwykle chłodnego szlachcica w takim stanie! Choć
oczywiście, niech już lepiej on już sobie będzie zimnym i obojętnym draniem, byle zdrowym.
– Flakoników nie stłukłaś? – spytał, zauważywszy moje spojrzenie.
Okazało się, że jakimś cudem okręciłam wokół ręki pasek od torby, w której
ukryte było bezcenne lekarstwo, i z buteleczkami nic się nie stało. Ponadto każda z nich
owinięta była w specjalną tkaninę – w niektórych kwestiach elfy bywały dużo bardziej
skrupulatne niż krasnoludy.
Zaczynało świtać, gdy uporaliśmy się z naszymi przyjaciółmi – napoiliśmy ich
lekarstwami i wodą, kładliśmy kompresy, wycieraliśmy krwawy pot albo obmywaliśmy z
wymiocin. Kiedy zaczynali się miotać w gorączce, trzeba było obserwować, żeby cierpiący nie
udławili się śliną, albo czegoś sobie nie uszkodzili. Drżących trzeba było otulić, miotających się
w malignie od wysokiej temperatury – obmywać zimną wodą.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin