596.Kelly Mira Lyn - Noc w Chicago.pdf

(476 KB) Pobierz
Mira Lyn Kelly
Noc w Chicago
PROLOG
- Innymi słowy, twoja brawura przypomina kawę, którą właśnie pijesz: jest nijaka, zupełnie jak
ciepława lura?
Nichole Daniels popatrzyła w błękitne oczy najlepszej przyjaciółki.
- Mówimy czysto hipotetycznie - odparła. - I
żeby
było jasne, lubię kawę, która mnie nie poparzy i
przez którą nie dostanę zgagi. Owszem, może być gorąca, ale nie chcę wrzątku. Mocna, ale bez przesady, i
koniecznie ze
śmietanką
dla złagodzenia smaku. To się nazywa finezja.
Maeve z rozbawieniem pokręciła głową.
- Nie pijesz kawy ze
śmietanką,
tylko z odtłuszczonym mlekiem - zauważyła. - Przecież
rozmawiamy o fantazji, której
żadna
z nas nie ma zamiaru przeżyć. Tak naprawdę wcale nie chciałabym
utkwić na bezludnej wyspie, a jeśli już, to tylko z geniuszem, który w wolnym czasie uczył się surviwalu.
Tylko dla zabawy wyobraź sobie,
że
to nie ma nic wspólnego z rzeczywistością i
że
na tę jedną noc
pozwolisz sobie na coś wyjątkowego... Dajmy na to, mocną kawę z bitą
śmietaną!
- Dość, dość! - przerwała jej Nichole ze
śmiechem,
z obawy,
że
lada moment obie staną się
obiektem zainteresowania wszystkich w restauracji. - Zrozumiałam twoje aluzje, ale poważnie, nie jestem
zainteresowana.
- Przecież to tylko fantazja. - Maeve zmrużyła oczy. - Jak możesz nie być zainteresowana?
Nichole przypomniała sobie fragmenty rozmów sprzed lat, a także
żal,
złamane serce i upokorzenie.
Fantazja, na którą wtedy postawiła całą przyszłość, okazała się prawdziwym koszmarem. Pech chciał,
że
przerobiła go aż dwukrotnie i nie miała ochoty na trzeci raz. Nie warto było udawać, nawet podczas
niezobowiązującej paplaniny z przyjaciółką.
- Nie jestem - powiedziała, uśmiechając się z przymusem.
- Dlatego na noc na bezludnej wyspie wybrałabyś mężczyznę o niesprecyzowanym wyglądzie,
faceta miłego, uczciwego, z którym da się pogadać, tak? - Maeve pokiwała głową. - Kiepsko się
zapowiada.
- Wcale nie - zaprotestowała Nichole. - Może po prostu nie potrzebuję fantazji, bo wystarcza mi
rzeczywistość. Nie pomyślałaś o tym? Mam
świetną
pracę,
śliczne
mieszkanie w pierwszorzędnej dzielnicy
i najlepszych przyjaciół na
świecie.
Czego jeszcze można chcieć?
Maeve popatrzyła na nią, marszcząc brwi.
- Mówię poważnie, Nikki. Minęły trzy lata. Nigdy nie bywasz samotna? Na pewno kiepsko się z
tym czujesz.
Nichole zamierzała zaprzeczyć, kiedy nieoczekiwanie poczuła,
że
nie ma siły kłamać. Jej
życie
niemal pod każdym względem układało się tak dobrze,
że
nie pozwalała sobie na myślenie o tych
chwilach, w których widok pustego mieszkania sprawiał,
że
bolało ją serce.
- Nie jest tak tragicznie - powiedziała w końcu. - Po prostu nie jestem zainteresowana związkiem.
- Ale co...
W tym samym momencie rozległa się muzyka Van Halen, sygnalizująca telefon od brata Maeve.
Alleluja, pomyślała Nichole z ulgą.
Następnego dnia Maeve wyjeżdżała w interesach, więc Garrett Carter zapewne zamierzał przez
najbliższych dwadzieścia minut instruować ją,
żeby
przypadkiem nie zostawiła włączonego ekspresu, nie
wpuszczała nikogo do pokoju hotelowego i nie przyjmowała cukierków od nieznajomych. Tyle
że
Maeve
nie odebrała telefonu, spokojnie czekając, aż brat nagra się na pocztę głosową. Po chwili z błyskiem w oku
popatrzyła na Nichole.
- Powinnam umówić cię z Garrettem - powiedziała. Nichole zachłysnęła się winem.
- Co takiego? - wyrzęziła, sięgając po chusteczkę. - Myślałam,
że
jesteś moją przyjaciółką.
- Przyszło mi do głowy,
że
mogłabyś się czegoś od niego nauczyć.
- Niby czego? Powie mi, jakie antybiotyki najskuteczniej leczą choroby weneryczne?
- Hej! - Maeve zmierzyła ją surowym spojrzeniem. - To bardzo niegrzeczne. Wcale nie jest taki zły.
- Czyżby? Nazywają go pan Zerwimajtki. - Nichole poruszyła brwiami. - Widziałam jego imię i
nazwisko na
ścianie
w toalecie dla pań. Do tego mama ostrzegała mnie przed takimi facetami.
Maeve zachichotała z rozbawieniem i irytacją jednocześnie.
wierzyć,
że
przyjęłaby Garretta z otwartymi ramionami.
- Gdybyś chodziła z Attylą, twoja mama byłaby zachwycona tym, jaki jest potężny. Możesz mi
Nichole pokręciła głową, choć wiedziała,
że
to prawda.
- A tak między nami, to Mary Newton nabazgrała jego nazwisko na
ścianie
za to,
że
ją odtrącił, gdy
mu się narzucała - oznajmiła Maeve. - Wiem,
że
go nie znasz, ale Garrett to naprawdę przyzwoity facet.
- Dominujący hipokryta, arogant, kobieciarz, pracoholik i maniak kontroli. Ciekawe, od kogo to
słyszałam? - mruknęła Nichole.
- Dobrze, uspokój się już, nie mówiłam serio. A nawet gdybym mówiła, Garrett i tak by się z tobą
nie umówił. Ma
żelazną
zasadę dotyczącą przyjaciółek siostry.
Nichole zaczęła stosować podobną zasadę, odkąd straciła wielu przyjaciół z powodu nieudanych
związków. Przyjaciół, których wcześniej uważała za rodzinę.
- Opanuj się wreszcie! - Maeve pstryknęła palcami.
- Przecież mówię,
że żartowałam.
Chodziło mi tylko o to,
że
chyba powinnaś znowu zacząć
umawiać się na randki. Zbadaj grunt i przekonaj się, czy jesteś w stanie wrócić do obiegu. Wiem,
że
twoje
związki zawsze były bardzo poważne, ale przecież wcale nie muszą takie być. Oprócz ciebie i Garretta
chyba nikt nie jest aż takim związkofobem. Tyle
że
Garrett nie jest samotny. Mój brat stanowi dowód na
to,
że
parę niezupełnie platonicznych randek to nie taka zła sprawa. Nie musi z tego wynikać nic
poważnego.
L
T
R
Akurat w wypadku Nichole parę randek zakończyło się
ślubną
suknią, której nigdy nie włożyła,
zmarnowanymi tysiącami dolarów i potężnym wstrząsem. To wystarczyło,
żeby
przez trzy lata trzymała
się z daleka od potencjalnych kandydatów na randki.
Okazało się poniewczasie,
że
nie mogło jej się przytrafić nic lepszego, choć oczywiście wtedy tak
nie sądziła. Wybrała Chicago na początek nowego
życia
i na szczęście na siłowni spotkała Maeve. Od
czasu przeprowadzki nie kusiły jej nawet niezobowiązujące flirty i była pewna,
że
to się nie zmieni.
Widząc,
że
Maeve znów otwiera usta, Nichole uniosła dłoń.
- Umówmy się tak - zaczęła. - Jeśli spotkam kogoś, komu trudno mi będzie odmówić, obiecuję,
że
zadzwonię do Garretta, aby nauczył mnie trudnej sztuki flirtowania bez zobowiązań.
- Ha, ha, jakie to
śmieszne
- burknęła Maeve, po czym dała znać kelnerce, by przyniosła rachunek.
- Ale do tego czasu palcem nie kiwnę - dodała Nichole stanowczo.
L
T
R
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nichole oderwała spojrzenie od całującej się piętnaście metrów dalej pary i popatrzyła na niebo.
Przyjechała wcześniej,
żeby
pomóc przyjacielowi w organizacji imprezy powitalnej na cześć jego
starszego brata, który właśnie wrócił z Europy.
Przyjęcie miało się zacząć dopiero za kilka minut, lecz ludzie zawsze przychodzili do Sama
wcześniej, ponieważ taras na dachu był idealnym miejscem na obserwowanie zachodu słońca.
W pewnej chwili Nichole usłyszała piśnięcie telefonu sygnalizujące nadejście esemesa. To jej
matka koniecznie chciała wiedzieć, co się dzieje tego wieczoru. Wzruszywszy ramionami, Nichole
odłożyła aparat na stół, odnotowując w pamięci,
żeby
następnego dnia zadzwonić do mamy. W tym
momencie nie była w nastroju na dyskusje o tym,
że
darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby, o
tykających zegarach biologicznych ani o spełnieniu marzeń. Choć mama miała jak najlepsze intencje,
zawsze udawało jej się wpędzić Nichole w poczucie winy.
Nagle usłyszała jęk i zerknęła w kierunku, z którego dobiegał.
To był błąd, wielki błąd. Czyżby tych dwoje zabrało się do bardziej dosadnej formy okazywania
sobie sympatii? Ujrzała splecione ręce i nogi... Tak, z pewnością to było to. Nie mogła się mylić.
Nerwowym truchtem ruszyła do zejścia z tarasu, byle tylko jak najszybciej oddalić się od napalonej
parki, i dopiero w połowie schodów uświadomiła sobie,
że
telefon został na tarasie. Z wahaniem uniosła
głowę. Telefon był jej niezbędny ze względu na grafik zajęć i numery przyjaciół, przede wszystkim Maeve.
Musiała wrócić, choć zupełnie nie miała na to ochoty. Po chwili doszła do wniosku,
że
jeśli poczeka
minutę albo dwie, tamci dwoje skończą, a ona zabierze aparat i nie będzie musiała potem wykluwać sobie
oczu ze zgrozy.
Stojąc na schodach, nie wiedziała nawet, ile czasu minęło; tak przywykła do smartfona,
że
nie
nosiła zegarka. Po chwili pomyślała,
że
zachowuje się idiotycznie. W końcu była dorosła i nie mogła
funkcjonować bez telefonu, więc nie pozostało jej nic innego, jak po niego wrócić. Przygryzła wargę i
ruszyła w kierunku dachu.
Nagle drzwi na dole się otworzyły. Nichole popatrzyła na nie z nadzieją,
że
to Sam, którego miała
zamiar zmusić do interwencji. Jednak zamiast niewysokiego, chudego jak szczapa blondyna, w drzwiach
pojawił się potężnie zbudowany nieznajomy w wytartych dżinsach i białej koszuli z podwiniętymi
rękawami.
- Dobra, zobaczymy się za kilka minut! - krzyknął do kogoś w mieszkaniu.
Nichole zastanawiała się, czy nie przestrzec go przed tym, co się dzieje na tarasie, zanim jednak
zdążyła zdecydować, jak to ująć, obcy brunet popatrzył na nią niesłychanie intensywnie niebieskimi
oczami. Wydawał jej się dziwnie znajomy - mogłaby przysiąc,
że
już go kiedyś widziała.
L
T
R
Zgłoś jeśli naruszono regulamin