Connie Willis
Nie licząc psa
Przekład:
Danuta Górska
Dla Roberta A. Heinleina
Który w książce „Wkładaj kombinezon i w drogę“
Po raz pierwszy przedstawił mi Jerome K. Jerome’a
„Trzech panów w łódce nie licząc psa”
Serdecznej pamięci
Loreny i Bertiego
„...nieszkodliwy, użyteczny kot”
William Shakespeare
„Bóg jest w szczegółach”
Gustaw Flaubert
- Miło byłoby zacząć od nowa bez tych starych ruin - powiedziała
- One są symbolem, kochanie - odparła przyjaciółka
Mollie Panter-Downs
ROZDZIAŁ 1
Oddział poszukiwaczy - Wojskowe nakrycie głowy - Problem nepotyzmu - Królewskie nakrycie głowy - Strusia noga biskupa zaginęła - Kiermasze staroci - Wskazówka, gdzie jej szukać - Astronomiczne obserwacje - Psy - Kot - Najlepszy przyjaciel człowieka - Nagły odjazd
Było nas pięciu. - Carruthers, nowy rekrut i ja oraz Pan Spivens i kościelny. Późnym popołudniem piętnastego listopada znajdowaliśmy się w ruinach tego, co zostało z katedry w Coventry, szukając strusiej nogi biskupa.
W każdym razie ja szukałem. Nowy rekrut gapił się na wybite witraże, Pan Spivens wykopywał coś przy schodach do zakrystii, a Carruthers usiłował przekonać kościelnego, że jesteśmy z Pomocniczej Straży Pożarnej.
- To jest dowódca naszego szwadronu, porucznik Ned Henry - oznajmił, wskazując na mnie - a ja jestem komendant Carruthers, oficer posterunku straży.
- Którego posterunku? - Oczy kościelnego zwęziły się.
- Trzydziestego szóstego - strzelił na oślep Carruthers.
- A tamten? - zapytał kościelny, pokazując nowego rekruta, który teraz próbował zrozumieć, jak działa jego nowa kieszonkowa latarka, i wyglądał przy tym za mało inteligentnie nawet jak na członka Obrony Cywilnej, nie mówiąc o PSP.
- To mój przyrodni brat - zaimprowizował Carruthers. - Egbert.
- Żona chciała mnie zmusić, żebym przyjął jej brata do służby pożarowej - powiedział kościelny, współczująco kiwając głową. - Nie potrafi przejść przez kuchnię, żeby się nie potknąć o kota. ,Jak on ma gasić bomby zapalające?”, pytam. „On potrzebuje pracy”, mówi moja żona. „Więc niech Hitler go zatrudni”, powiadam.
Zostawiłem ich i ruszyłem wzdłuż czegoś, co przedtem było nawą. Nie mogliśmy tracić czasu. Późno dotarliśmy na miejsce i chociaż dopiero minęła czwarta, dym i pył wiszący w powietrzu prawie całkiem zaciemniały wnętrze.
Rekrut przegrał walkę z latarką i teraz przyglądał się, jak Pan Spivens kopie z determinacją w gruzach obok schodów. Spojrzałem w jego stronę, żeby ustalić, gdzie znajdowała się północna nawa boczna, po czym zacząłem torować sobie drogę w stronę końca nawy.
Strusia noga biskupa stała zwykle na postumencie z kutego żelaza przed ozdobną przegrodą Kaplicy Kowali. Brnąłem przez zwały gruzów, próbując odnaleźć tamto miejsce. Tylko zewnętrzne mury katedry i wieża z piękną iglicą jeszcze stały. Cała reszta - dach, łukowe sklepienie, kolumny, arkadowe okna - runęła, tworząc jeden olbrzymi stos osmalonych, zniekształconych szczątków.
No dobrze, pomyślałem, wspiąwszy się na belkę dachu, to jest apsyda, a tam dalej była Kaplica Sukienników, chociaż świadczyły o tym jedynie wybite okna. Kamienne arkady zawaliły się i pozostała tylko wykrzywiona ściana.
A oto Kaplica Św. Wawrzyńca, myślałem, gramoląc się przez gruzy na czworakach. W tej części katedry odłamki kamienia i zwęglone belki piętrzyły się na wysokość pięciu stóp. Prawie przez cały dzień mżyło, więc popiół zmienił się w czarniawe błoto, a ołowiane dachówki zrobiły się śliskie jak lód.
Kaplica Pasamoników. A tam musi być Kaplica Kowali. Nie zostało ani śladu po przegrodzie. Oceniłem z grubsza, jak daleko od okien powinna stać, i zacząłem kopać.
Pod warstwą skręconych dźwigarów i potrzaskanych kamieni nie było ani strusiej nogi biskupa, ani ażurowej przegrody. Znalazłem natomiast odłamany kawałek poręczy klęcznika i fragment kościelnej ławki, co oznaczało, że zapuściłem się za daleko w głąb nawy.
Wstałem i próbowałem zorientować się w otoczeniu. Zdumiewające, jak mocno ruiny zniekształcają percepcję przestrzenną. Ukląkłem i spojrzałem w stronę chóru. Próbowałem dojrzeć podstawę którejś kolumny z północnego przejścia, żeby ocenić, jak daleko zabrnąłem w głąb nawy, ale wszystkie zostały całkowicie zasypane.
Musiałem ustalić, gdzie znajdowała się arkada, i stamtąd zacząć. Ponownie spojrzałem na wschodnią ścianę Kaplicy Pasamoników, ustawiłem się pod odpowiednim kątem do okien i znowu zacząłem kopać, szukając kolumny wspierającej arkadę.
Złamała się sześć cali nad podłogą. Oczyściłem miejsce dookoła, spojrzałem wzdłuż niej, oceniłem na oko, gdzie przedtem stała przegroda, i zacząłem kopać od nowa.
Nic. Dźwignąłem odłamany fragment drewnianego sufitu i odsłoniłem masywny, pęknięty w poprzek blok marmuru. Ołtarz. Powinienem przesunąć się dalej. Jeszcze raz zerknąłem na nowego rekruta, który wciąż przyglądał się kopiącemu Panu Spivensowi, odmierzyłem dziesięć kroków i zacząłem kopać.
- Ale my naprawdę jesteśmy z PSP - usłyszałem głos Carruthersa.
- Na pewno jesteście z PSP? - powątpiewał kościelny. - Wasze kombinezony wcale nie wyglądają jak mundury PSP.
Nie dał się nabrać, i nic dziwnego. Mieliśmy nosić te kombinezony podczas nalotu, kiedy byle kto w blaszanym hełmie mógł uchodzić za oficera. I w środku nocy. Jasny dzień to całkiem inna para kaloszy. Hełm Carruthersa miał insygnia Królewskich Wojsk Inżynieryjnych, na moim wypisano przez szablon „COP”, czyli Cywilna Obrona Przeciwlotnicza, a hełm nowego rekruta pochodził z zupełnie innej wojny.
- Nasze normalne mundury wyleciały w powietrze - wyjaśnił Carruthers.
Kościelny nie wydawał się przekonany.
- Skoro jesteście ze straży pożarnej, czemu was tu nie było wczoraj w nocy, kiedy mogliście się na coś przydać?
Doskonałe pytanie, lady Schrapnell na pewno spyta mnie o to samo, kiedy wrócę. „Co to znaczy, że przeszedłeś piętnastego, Ned?”, słyszałem już jej głos. „To cały dzień spóźnienia”.
I właśnie dlatego przedzierałem się przez dymiące zgliszcza, sparzyłem palec w kałuży roztopionego ołowiu, który spłynął z dachu wczorajszej nocy, i krztusiłem się wapiennym pyłem, zamiast zgłosić się do raportu.
Wyszarpnąłem kawałek żelaznego wzmacniającego dźwigara, chroniąc sparzony palec, po czym wdrapałem się na stos dachówek i zwęglonych belek. Rozciąłem sobie oparzony palec o odłamek metalu. Zatrzymałem się i wyprostowałem, ssąc skaleczenie.
Carruthers i kościelny ciągle nie mogli się dogadać.
- Nigdy nie słyszałem o żadnym trzydziestym szóstym posterunku - mówił podejrzliwie kościelny. - Posterunki PSP w Coventry dochodzą tylko do siedemnastego.
- Jesteśmy z Londynu - odparł Carruthers. - Specjalny oddział przysłany na pomoc.
- Jak się przedostaliście? - zapytał kościelny, groźnie wznosząc łopatę. - Wszystkie drogi są zablokowane.
Najwyższy czas ruszyć na odsiecz. Podszedłem do nich.
- Przyjechaliśmy przez Radford - wyjaśniłem, całkowicie pewien, że kościelny nigdy nie był w tamtej okolicy. - Podwiozła nas ciężarówka z mlekiem.
- Myślałem, że tam są barykady - powiedział kościelny, wciąż ściskając łopatę.
- Mieliśmy specjalne przepustki - oznajmił Carruthers.
Błąd. Kościelny na pewno zechce je zobaczyć. Wtrąciłem pospiesznie:
- Królowa nas wysłała.
To załatwiło sprawę. Blaszany hełm sfrunął z głowy kościelnego, który stanął na baczność i oparł łopatę w postawie „do nogi broń”.
- Jej Wysokość?
Przyłożyłem swój hełm COP do serca.
- Powiedziała, że nie mogłaby spojrzeć Coventry w twarz, gdyby nie spróbowała jakoś pomóc. „Ta piękna, piękna katedra”, powiedziała do nas. „Musicie zaraz jechać do Coventry i udzielić im wszelkiej możliwej pomocy”.
- Tak powiedziała - powtórzył kościelny, z szacunkiem kiwając łysą głową. - „Ta piękna, piękna katedra”. Naprawdę całkiem w jej stylu.
Przytaknąłem z powagą, mrugnąłem do Carruthersa i wróciłem do kopania. Reszta zwalonej arkady znajdowała się pod warstwą dachówek, razem z kłębem elektrycznych przewodów oraz pękniętą tablicą wotywną z napisem: „Niech spoczywa w spokoju na...” - życzenie, które najwyraźniej się nie spełniło.
Oczyściłem wokół kolumny przestrzeń szerokości trzech stóp. Nic. Przeczołgałem się po gruzach, szukając resztek kolumny, znalazłem następny fragment i znowu zacząłem kopać.
Carruthers zbliżył się do mnie.
- Kościelny chciał wiedzieć, jak wyglądała królowa - szepnął. - Powiedziałem mu, że nosiła kapelusz. Nosiła, prawda? Nigdy nie pamiętam, które nosiły kapelusze.
- Wszystkie. Oprócz Wiktorii. Ona nosiła koronkowy czepek - odpowiedziałem. - I Kamilli. Nie była królową dostatecznie długo. Powiedz mu, że Jej Wysokość uratowała Biblię królowej Wiktorii, kiedy zbombardowano pałac Buckingham. Wyniosła ją w ramionach jak dziecko.
- Naprawdę? - zaciekawił się Carruthers.
- Nie - odparłem - ale to go powstrzyma od wypytywania, dlaczego nosisz hełm oddziałów bombowych. I może skłoni go do opowiadania, co uratowano wczoraj w nocy.
Carruthers wyciągnął kartkę papieru z kieszeni kombinezonu.
- Świeczniki ołtarzowe i krzyż z wielkiego ołtarza oraz Kaplicy Kowali ocalił rektor Howard i służba pożarowa. Zabrano je na posterunek policji. Także srebrną patenę i kielich, drewniany krucyfiks, srebrną puszkę na komunikanty, Listy Apostolskie, Ewangelie i barwy pułkowe Królewskiego Regimentu Warwickshire, Siódmy Batalion - odczytał.
To zgadzało się z listą rektora Howarda, zamieszczoną w raporcie z nalotu.
- Ale nie strusią nogę biskupa - mruknąłem, wpatrując się w gruzowisko. - Co znaczy, że ona jest gdzieś tutaj.
- Nie poszczęściło ci się?
- Nie - przyznałem. - Pewnie nie ma szans, że ktoś przyszedł wcześniej i już ją znalazł?
- Nikt z naszych - odparł Carruthers. - Davis i Peters nawet nie mogli się dostać do właściwego roku. Dopiero przy czwartej próbie dotarłem tak blisko. Za pierwszym razem wylądowałem w dziewiętnastym roku. Za drugim razem wpadłem w połowę grudnia. Za trzecim razem trafiłem dokładnie w dziesiątkę, właściwy miesiąc, właściwy dzień, dziesięć minut przed początkiem nalotu. I na środku pola ze śniadaniami w połowie drogi do Birmingham.
- Ze śniadaniami? - powtórzyłem, sądząc, że się przesłyszałem. Przecież śniadania nie rosną na polach.
- Z dyniami - poprawił mnie zirytowany Carruthers. - Na polu, gdzie rosły dynie. I nie ma z czego żartować. Żona farmera myślała, że jestem niemieckim spadochroniarzem, i zamknęła mnie w stodole. Ledwie się wydostałem.
- A co z nowym rekrutem? - zapytałem.
- Przeszedł tuż przede mną. Znalazłem go, jak błąkał się po Warwick Road. Nie wiedział, dokąd pójść. Gdybym go nie znalazł, wpadłby do leju po bombie.
Co może wyszłoby na dobre, zważywszy sytuację. Nowy rekrut zrezygnował z obserwacji Pana Spivensa i znowu usiłował rozgryźć sposób zapalania kieszonkowej latarki.
- Dwie godziny trwało, zanim tutaj dotarliśmy - powiedział Carruthers. - A ty, Ned? Ile prób, zanim się zbliżyłeś?
- Tylko ta jedna. Wyciągnęli mnie z kiermaszów dopiero wtedy, kiedy tobie się nie powiodło.
- Kiermasze?
- Lady Schrapnell wpadła na pomysł, że strusia noga biskupa mogła trafić na któryś katedralny kiermasz staroci - wyjaśniłem. - No wiesz, żeby zdobyć fundusze na wojenny wysiłek. Albo oddano ją na zbiórkę żelaza, więc wysyłała mnie na każdą kościelną i komunalną uroczystość od września. Nie wiesz przypadkiem, jak się używa wycieraczki do piór?
- Nawet nie wiem, co to jest wycieraczka do piór.
- Ani ja - przyznałem. - Kupiłem siedem. Dwie dalie, różę, kotka, żabę i dwie narodowe flagi. Trzeba coś kupić, a skoro nie mogę przenieść żadnego przedmiotu z powrotem przez sieć, musiałem wybrać coś, co mogłem niepostrzeżenie podłożyć na stragan z robótkami, a wycieraczki do piór są małe. Z wyjątkiem róży. Była wielka prawie jak piłka, zrobiona z kilku zszytych warstw wełny w kolorze jaskrawej fuksji, obrębiona na różowo. Nie rozumiem tylko, do czego takie rzeczy mogą się przydać, oczywiście oprócz sprzedawania na kiermaszach. Wszędzie je mieli, na Dobroczynnym Jarmarku Dla Ewakuowanych Dzieci, na Kiermaszu Wypieków Na Fundusz Masek Gazowych Dla COP, na Wencie Robótek w Dniu Świętej Anny...
Carruthers dziwnie mi się przyglądał.
- Ned - zagadnął - ile skoków zrobiłeś w zeszłym miesiącu?
- Dziesięć - odpowiedziałem, wytężając pamięć. - Nie, dwanaście. Festyn Dożynkowy Kościoła Świętej Trójcy, Kiermasz Robótek Instytutu Kobiecego Na Rzecz Zwycięstwa, Herbatka Na Spitfire’y. Och, i żony biskupów. Trzynaście. Nie, dwanaście. Do pani Bittner nie musiałem skakać.
- Pani Bittner? - powtórzył Carruthers. - Żona ostatniego biskupa Coventry?
Przytaknąłem.
- Jeszcze żyje. I dalej mieszka w Coventry. Lady Schrapnell wysłała mnie, żebym ją wypytał.
- Co ona może wiedzieć o starej katedrze? Spłonęła, zanim ta kobieta przyszła na świat.
- Lady Schrapnell wpadła na pomysł, że jeśli strusia noga biskupa przetrwała pożar, mogła trafić do magazynu gdzieś w nowej katedrze, więc wysłała mnie na rozmowy z żonami biskupów, ponieważ, cytuję: „Mężczyźni nigdy nie wiedzą, gdzie co jest”.
Carruthers zasmucony pokręcił głową.
- I żony wiedziały?
- Nigdy nawet o niej nie słyszały, z wyjątkiem pani Bittner, a ona powiedziała, że nie widziała jej, kiedy pakowali wszystko przed sprzedażą nowej katedry.
- Ale to dobrze, prawda? - zauważył Carruthers. - Skoro tutaj też jej nie ma, to znaczy, że nie było jej w katedrze podczas nalotu, więc możesz powiedzieć lady Schrapnell, że nie potrzebuje rekonstrukcji tej rzeczy w katedrze do konsekracji.
- Sam jej powiedz - zaproponowałem.
- Może schowali to w bezpiecznym miejscu - rzucił, spoglądając na okna. - Jak wschodnie okna.
- Strusią nogę biskupa? - zapytałem z niedowierzaniem. - Chyba żartujesz.
- Masz rację - przyświadczył. - To nie jest taka rzecz, którą chciałoby się chronić przed zniszczeniem. Wiktoriańska sztuka! - Wzdrygnął się.
- Poza tym - dodałem - sprawdziłem już na probostwie Lucy Hampton... tam, gdzie zabrali okna. Nic z tego.
- Och - powiedział Carruthers. - Nie mogli jej przestawić na inne miejsce?
Dobra myśl. Pewnie któraś pani z Kółka Parafialnego, nie mogąc znieść tego widoku, schowała strusią nogę biskupa gdzieś w kącie za kolumną.
- Dlaczego w ogóle lady Schrapnell ma obsesję na tym punkcie? - zapytał Carruthers.
- Dlaczego ma obsesję na punkcie każdego szczegółu tego projektu? - zareplikowałem. - Zanim mnie przydzieliła do strusiej nogi biskupa, robiłem nagrobki. Chciała mieć kopię każdej inskrypcji na każdym nagrobku w katedrze, włącznie z grobowcem kapitana Gervase Scrope’a, gdzie był istny tasiemiec. Carruthers współczująco pokiwał głową.
- Piszczałki organowe - mruknął, - Kazała mi ganiać po całym średniowieczu, żeby mierzyć piszczałki organowe.
- Oczywiście podstawowe pytanie brzmi: dlaczego ona ma obsesję na punkcie odbudowy katedry w Coventry? - rzuciłem.
- Jej pra-pra-prababka pojechała do Coventry i...
- Wiem, wiem, to doświadczenie zmieniło całe życie owej pra-pra-prababki, a kiedy lady Schrapnell znalazła jej pamiętnik, to zmieniło z kolei jej życie, dlatego postanowiła odbudować katedrę dokładnie taką, jak przed pożarem, na cześć... i tak dalej. Słyszałem ten tekst kilka razy. Również o Bogu...
- ...który jest w szczegółach - dokończył Carruthers. - Nie cierpię tego przemówienia.
- Najbardziej nie znoszę tego: „Trzeba zajrzeć pod każdy kamień”. Pomóż mi.
Wskazałem krawędź wielkiej kamiennej płyty. Carruthers pochylił się i chwycił za drugi brzeg.
- Raz, dwa, trzy - zakomenderowałem - do góry!
Dźwignęliśmy głaz i przetoczyliśmy na drugą stronę przejścia, gdzie uderzył w kikut kolumny i przewrócił ją.
Strusiej nogi biskupa nie było pod głazem, ale znaleźliśmy tam postument z kutego żelaza, na którym zwykle stała, oraz jedną poprzeczkę z ażurowej przegrody, a pod odłamkiem czerwonego piaskowca odkryliśmy na wpół zwęgloną łodygę kwiatu. Nie wiadomo jakiego kwiatu, nie zostało nawet listka, wyglądałby jak patyk lub żelazny drążek, gdyby nie cal zieleni na jednym końcu.
- To stało przed przegrodą? - upewnił się Carruthers, rozgniatając stopami chrzęszczące szkło.
- Przed tą przegrodą. Na tym postumencie - potwierdziłem, wskazując postument z kutego żelaza. - Aha, dziewiąty listopada, Modły za Służbę RAF i Kiermasz Wypieków. Dwie szydełkowe serwetki na oparcia foteli, wycieraczka do piór w kształcie bratka i pół tuzina pierników brukowców. Bardzo stosowna nazwa.
Carruthers patrzył na szkło.
...
krakus33