Cornick Nicola - List Lady Lucy.pdf

(742 KB) Pobierz
Nicola Cornick
Listy lady Lucy
Tłumaczenie:
Barbara Ert-Eberdt
PROLOG
Forres Castle, Szkocja
Czerwiec 1803 roku
Ta letnia noc była jakby stworzona do czarów. Blask księżyca w
pełni srebrzył taflę morza, a wiatr szemrał w koronach sosen.
Balsamiczne, przesycone zapachem soli powietrze wdzierało się przez
otwarte okno do pokoju.
– Lucy! Chodź, popatrz!
Lady Lucy MacMorlan przewróciła się na drugi bok i szczelniej
okryła kołdrą. W łóżku było ciepło i przyjemnie, nie zamierzała
wystawiać się na ziąb, stając przy oknie, a przede wszystkim nie
chciała uczestniczyć w głupiej i niebezpiecznej zabawie. Czy Alice
tego nie pojmuje?
– Nie zawracaj mi głowy – powiedziała do siostry. – Nie chcę
męża.
– Nie wierzę – odparła Alice.
Spośród szesnastoletnich bliźniaczek to Alice uwielbiała bale,
stroje i flirt. Przed udaniem się na spoczynek trzy razy okrążyła stary
słoneczny zegar w zamkowych ogrodach, recytując miłosne zaklęcie.
Zabiegi te miały sprawić, że wraz z nowym księżycem ukaże się jej
mężczyzna, którego los przeznaczył jej na męża. W tym czasie Lucy
zaszyła się w bibliotece i oddała lekturze
Traktatu o naturze ludzkiej
autorstwa Davida Hume’a.
– Przecież wyjdziesz za mąż. – Alice nie dawała za wygraną. –
Co innego mogłabyś zrobić?
Czytać, pisać i studiować, pomyślała Lucy. To dużo ciekawsze
niż zamążpójście.
– Wszystkie kobiety wychodzą za mąż, rodzą i wychowują
dzieci. Rola książęcych córek polega na cementowaniu sojuszów
rodzinnych. Przecież wiesz o tym.
Lucy była świadoma oczekiwań ojca i krewnych i starała się
podchodzić do nich racjonalnie, podobnie jak do wszystkiego.
Wyobrażała sobie, że gdyby mama żyła, nakłaniałaby ją do przyjęcia
oświadczeń jednego ze starających się dżentelmenów i założenia
rodziny. Umarła, gdy bliźniaczki miały zaledwie po kilka lat, ale Lucy
zewsząd słyszała peany na temat wytwornej córki hrabiego
Stratharnona, która wyszła świetnie za mąż i urodziła piękne dzieci.
Mairi, starsza siostra Lucy i Alice, miała osiemnaście lat i już była
zamężna. Lucy nie była przeciwna małżeństwu. Uważała jedynie, że
przyszły towarzysz życia powinien zainteresować ją bardziej niż
książki. Szkopuł w tym, skąd takiego wziąć. Z zadumy wyrwał ją
podniesiony głos siostry.
– Lucy! Panowie wychodzą z kieliszkami na taras! – zawołała
podekscytowana i oznajmiła: – Pierwszy, który ukaże mi swoją twarz,
będzie moją miłością.
– Masz sieczkę w głowie, skoro wierzysz w takie brednie –
orzekła Lucy.
Alice była zbyt przejęta, by obrazić się na siostrę. Tego wieczoru
ich ojciec, książę Forres, wydawał proszoną kolację, ale wciąż
niedopuszczane do udziału w życiu towarzyskim bliźniaczki musiały
wcześnie pożegnać się z gośćmi i udać na spoczynek.
– Któż to?! – wykrzyknęła Alice i dodała zmartwiona: – Nie
widzę wyraźnie jego twarzy.
– Pewnie jest odwrócony tyłem. Pamiętasz, co mówi zaklęcie?
Jeśli stanie do ciebie tyłem, to znaczy, że cię zawiedzie.
– To jeden z synów lorda Purnella, tylko który?
– Wszyscy są dla ciebie za starzy. Uważaj, żeby nikt cię nie
zobaczył. Papa będzie zły, gdy się dowie, że córka w koszuli nocnej
wygląda z okna. Będziesz miała zrujnowaną opinię, zanim zostaniesz
oficjalnie wprowadzona do towarzystwa.
Alice nigdy nie słuchała przestróg Lucy. W przeciwieństwie
rozsądnej siostry była lekkomyślna i kapryśna. Niczym piękny i
beztroski motyl fruwała po świecie, nie zastanawiając się nad życiem.
– To Hamish Purnell – poinformowała rozczarowana. – Jest
żonaty.
– Sama widzisz, że to brednie – powiedziała Lucy.
– Oni się kłócą – zauważyła z ożywieniem Alice, zmienna w
nastrojach i kapryśna. Jeszcze bardziej wychyliła się z okna. – Chodź!
Do uszu Lucy dobiegły z dołu podniesione głosy. Tacy są
mężczyźni, pomyślała. Zdawałoby się mili i kulturalni, a potrafią się
złościć i wściekać, a nawet uciekać do przemocy. Wstała z łóżka i
podeszła do klęczącej na parapecie siostry, która w napięciu
obserwowała scenę rozgrywającą się pod oknem.
Mężczyźni stali zwróceni bokiem do przyglądających się im
dziewcząt.
– Co ty tu robisz? – padło wypowiedziane wielkopańskim tonem
pytanie.
Lucy rozpoznała głos kuzyna Wilfreda.
– Jako młodszy syn jesteś nikim. Jak wuj mógł cię zaprosić? –
kontynuował z pogardą Wilfred.
– Wilfred jest grubiański i arogancki! – stwierdziła oburzona
Alice. – Nie cierpię go!
Lucy też nie znosiła kuzyna, osiemnastoletniego spadkobiercę
hrabiego Cardross. W pełni korzystał ze swojego statusu i rodzinnych
koligacji z księciem Forres. Ubiegły rok spędził w Londynie i jak
plotkowano, przeputał osobisty majątek na popijawy, karty i kobiety.
Był pyszałkowatym snobem i gburem, ale w otoczeniu krewniaków i
pochlebców wydawało mu się, że jest kimś ważnym.
– Może książę mnie zaprosił, bo mam lepsze maniery niż jego
krewny – zauważył mężczyzna, którego postponował Wilfred. Mówił
niskim głosem ze śladem szkockiego akcentu.
Odwrócił się i wtedy Lucy dostrzegła jego twarz o wyrazistych
surowych rysach. Był wysoki i barczysty. Oceniła, że może mieć nie
więcej niż dziewiętnaście, dwadzieścia lat.
Szmer przeszedł wśród panów obecnych na tarasie. Zrobiło się
nieprzyjemnie, wręcz powiało wrogością. Alice przestraszyła się i
schowała za grubą aksamitną kotarę.
– To Robert Methven – szepnęła. – Ciekawe, co on tu robi?
– Papa go zaprosił – wyjaśniła szeptem Lucy. – Stwierdził, że
czas zakończyć stare waśnie. Uważa, że nie przystoją ludziom
cywilizowanym.
Klany Forresów i Methvenów dzieliła odwieczna wrogość.
Forresowie i ich pobratymcy, Cardrossowie, byli od niepamiętnych
czasów zwolennikami szkockiej Korony. Osiadli na północy
buntowniczy Methvenowie, potomkowie wikingów z Orkadów, nie
uznawali innego prawa, oprócz własnego. Byli gwałtowni i pierwotni
jak ich protoplaści. Trwające od wieków wojny klanów obecnie
należały do przeszłości, ale nie tak znowu odległej.
– Nadejdzie właściwa pora – Wilfred niezmordowanie szukał
Zgłoś jeśli naruszono regulamin