Richelle Mead - Czarna Łabędzica 04 - rozdział 02.pdf

(148 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 2
Układ Tamtego Świata przeciwstawia się ludzkiej logice. Nie ma żadnych
prostych linii z punktu A do punktu B, nawet kiedy idziesz wzdłuż drogi, która wydaje
się nie zakrzywiać albo nie rozwidlać. Jeden krok do przodu może zabrać cię do
królestwa, o którym myślałeś, że jest 10 mil za tobą. Większość królestw starała się,
by pozostać w tej samej bliskości jedno od drugiego, ale nie było żadnej na to
gwarancji. Droga główna, o której myślałeś, że znasz jej dziwactwa mogła zmienić się
w mgnieniu oka.
Na szczęście dzisiaj obyło się bez żadnych takich zaskoczeń. Droga, którą
obraliśmy, by dotrzeć do bramy w Hudson w końcu doprowadziła nas do Kraju Dębów,
z małymi tylko objazdami po przyjaznych ziemiach. Kraj Dębów nie był jednym z moich
królestw. Był rządzony przez mojego najsilniejszego sojusznika, który był też tym,
który sprawiał, że byłam nerwowa. Dorian i ja kiedyś byliśmy kochankami i
rozpętaliśmy razem wojnę w Tamtym Świecie. Układ ten rozpadł się, kiedy podstępem
wysłał mnie na poszukiwanie Żelaznej Korony, by zdobyć królestwo, którego nie
chciałam. Byliśmy całkiem wrodzy wobec siebie przez pewien okres czasu, ale moja
ciąża zmieniła naszą relację. Był jednym z obrońców proroctwa, które mówiło, że
pierwszy wnuk mojego ojca podbije ludzkość. Mimo tego, że nie on był ojcem, Dorian
ślubował pomóc ochronić moje dzieci.
Upewnił się, że byłam cała i zdrowa, jednakże widziałam w nim cień współczucia,
gdy dowiedział się o zasadzce w którą wpadliśmy.
- Nigdy nie zrozumiem, dlaczego musiałaś iść do Ohoho.- powiedział, nalewając
sobie kieliszek wina. – Dobrze, że się przebiliście.
Westchnęłam.
Westchnęłam - To jest Ohio. I wiesz, dlaczego tam byłam. Bliźniaki potrzebują
opieki medycznej.
- Według ciebie. Tutaj też mogą otrzymać „opiekę medyczną”. Nasza jest tak
samo dobra jak ludzka. Chcesz kieliszek? - podniósł butelkę wina.
- Nie. I o to właśnie chodzi. Medycyna tutaj wcale nie jest taka sama. Wino na
strasznie zły wpływ na dzieci.
Dorian przeszedł przez salon, by dołączyć do mnie, elegancko siadając i
układając swoje purpurowe, aksamitne szaty dla osiągnięcia jak najlepszego efektu.
- Oczywiście, że tak jest. Nigdy nie marzyłbym o dawaniu wina niemowlęciu! Dla
czego bierzesz mnie za barbarzyńcę? Ale dla ciebie... Cóż, musisz przejść jeszcze
długą drogę, byś stała się nieco mniej nerwowa. Byłabyś dzięki niemu pozytywniej
nastawiona do wszystkiego wokół.
- Nadal nie mogę. Wpływa na dzieci w łonie matki.
- Nonsens - powiedział, przerzucając swoje długie, kasztanowate włosy przez
jedno ramię. Życie byłoby łatwiejsze, gdyby nie był tak cholernie przystojny. - Moja
matka piła wino każdego dnia i wszystko ze mną w porządku.
- Myślę, że udowodniłeś właśnie mój punkt widzenia. - powiedziałam sucho. -
Słuchaj, wiem, że wierzysz w to, iż wszystko jest w porządku i nie ma żadnego powodu,
dla którego miałabym opuszczać Tamten Świat, ale po prostu nie poczuję się
bezpiecznie, jeżeli moja ciąża nie będzie monitorowana przez ludzkiego lekarza.
Miałam powiedzieć „prawdziwego lekarza”, ale powstrzymałam się w samą porę. To
było prawdziwe, kiedy oglądałam, jak szlachta wykonuje jakieś zdumiewające czyny
uzdrawiania. Dosłownie widziałam jak kończyny ponownie odrastały. Poza tym, wbrew
wszystkiej magii szlachty, nic nie mogłoby równać się komfortowi jaki miałam w
uspokajających cyfrach i dźwiękach maszyn medycznych. Mimo wszystko byłam
pół-człowiekiem i zostałam wychowana w taki sposób.
- Nie czujesz się bezpiecznie? - Dorian posłał mi jeden ze swoich lakonicznych
uśmiechów. - Powiedz mi, czy zapewnienie od lekarza, które dzisiaj dostałaś, ma
większą wartość od tego, że przez to zostałaś zaatakowana? - rzuciłam mu groźne
spojrzenie i odwróciłam się. Chociaż zdołałam dość dobrze wylądować, kiedy spadłam
blisko bramy, uzdrowiciele Doriana zbadali mnie kiedy wróciłam. Wykonali jakieś
pomniejsze zaklęcia na mnie, by złagodzić stłuczenia i przysięgli, że nie było żadnego
zagrożenia dla bliźniaków. Nie mieli żadnego diagnostycznego wyposażenia, by to
udowodnić, ale uzdrowiciele szlachty mieli wrodzone wyczucie dla takich rzeczy w
swoim organizmie, tak jak ja byłam wrażliwa na składniki burz. Musiałam wziąć to na
wiarę, że uzdrowiciele mieli rację.
- Powinniśmy być bardziej przygotowani, to wszystko. - zamruczałam.
- Jak bardziej mogłabyś być przygotowana? - zapytał Dorian. Nadal mówił w ten
swój spokojny sposób, jakby wszystko to było żartem, ale widziałam twardość w jego
zielonych oczach. - Już włóczysz się przez ten świat z prawdziwą armią za twoimi
plecami. Czy zaczniesz też ich zabierać ze sobą do ludzkiego świata?
- Oczywiście, że nie. Nigdy nie dostalibyśmy wystarczającej ilości ubrań, by ich
wszystkich ubrać.
- Ryzykujesz życiem swoim i ich. - Dorian wskazał na mój brzuch na wszelki
wypadek, bym nie miała jakichkolwiek wątpliwości co miał na myśli. - Nie powinnaś iść
do ludzkiego świata. Szczerze, to nawet nie powinnaś podróżować między tutejszymi
królestwami! Wybierz jedno. Jedno ze swoich, lub moje, to nie ma znaczenia. Tylko
zostań w jednym miejscu i bądź cały czas pod ochroną, aż do chwili, gdy urodzisz.
- Nie jestem zbyt dobra w siedzeniu na jednym miejscu. - zauważyłam, notując
podobieństwo między tą rozmową i tą którą odbyłam, kiedy powiedziałam doktorowi o
moich fizycznych frustracjach.
Ku mojemu zaskoczeniu, twarz Doriana właściwie zmiękła w uczuciu sympatii. -
Wiem, moja droga. Wiem. Ale to są niezwykłe czasy. Powiem ci tak: poruszanie się
utrudni im znalezienie cię. Maiwenn i Kiyo mogą monitorować tylko kilka miejsc
jednocześnie, więc jest to coś, co przemawia za tym, by nie zostawać w jednym
miejscu na stałe.
Maiwenn i Kiyo. Moje serce skręciło się. Rzadko kiedykolwiek wymawialiśmy te
imiona. Zwykle mówiliśmy „wróg”, albo po prostu „oni.” Chociaż istniał duży kontyngent
szlachty, która chciała zatrzymać proroctwo Króla Burz, wszyscy wiedzieliśmy, że
szczególnie tych dwoje było prawdziwym zagrożeniem. Maiwenn była królową Kraju
Wierzb i kiedyś była przyjaciółką. Kiyo był moim eks-chłopakiem i pół-człowiekiem, tak
jak ja.
Był także ojcem moich dzieci.
Kiyo...
Jeżeli myślałam o nim zbyt długo, moje emocje stawały się bardzo pozytywne.
Nawet, gdy nasza romantyczna relacja zaczęła się łamać, nadal troszczyłam się o
niego. Jednak potem wyraził się jasno, że uważa mnie i bliźniaki za dopuszczalne
straty, aby uniknąć zagrożenia dla świata. Na pewno nie chciałam oglądać, jak szlachta
zdobywa ludzki świat, ale jego działania sprawiały, że się motałam. To była dla mnie
smutna rzeczywistość, że niby znałam kogoś tak dobrze... a jednak tak naprawdę nie
znałam go wcale.
- Jak myślisz, co powinniśmy zrobić ze ślubem? - spytałam, zmuszając się, by
zmienić temat. - Oni wiedzą, że tam będę. - Dwaj moi służący, Rurik i Shaya, brali
wkrótce ślub, a ja byłam gospodarzem ich święta. Dorian pokiwał głową, a oczy zwęziły
mu się w zamyśleniu.
- Wiedzą również, że wszyscy twoi sojusznicy i ci którzy nie chcą wchodzić z
tobą w konflikt tam będą. Tak długo jak możemy bezpiecznie sprowadzić cię do Kraju
Cierni, nie powinno być...
- Nie interesuje mnie, co on robi! Potrzebuję porozmawiać z nim już teraz!
Zarówno Dorian, jak i ja cofnęliśmy się na ten hałas i odwróciliśmy zaskoczeni w
kierunku źródła rozgniewanego kobiecego głosu. Straż stojąca na warcie w drzwiach
natychmiast zaczęła protestować, że Dorianowi nie można przeszkadzać, ale było
jasne, iż te tłumaczenia zostały zignorowane.
Zmęczenie zagościło na twarzy Doriana. - W porządku. - powiedział - Wpuścić
ją.
- Leżałam na szezlongu prawie tak wygodnie jak Dorian, ale teraz
wyprostowałam się. Wiedziałam, kim był ten przybysz.
Ysabel weszła do pokoju, nosząc suknię, która była wyszukana nawet jak na
normy szlachty. Zawsze myślałam, że najlepszym terminem, by opisać ich trend mody
był „Średniowieczny zachwyt”. Jej sukienka została zrobiona z ciężkiego, srebrnego
atłasu ze zwariowanym dekoltem w kształcie litery V, który sięgał prawie do jej pępka.
Zastanawiałam się, czy była w drodze na jakieś formalne spotkanie, czy nadal
próbowała uwieść Doriana. Była jego kochanką, zanim on i ja zostaliśmy parą, a on nie
wznowił wzajemnych relacji po naszym zerwaniu.
Być może bardziej zadziwiający niż jej ubiór był fakt, że miała towarzystwo. Za
nią szedł Pagiel i jej ogólnie nieprzyjemna matka, Edria. Chłopak musiał się spieszyć,
aby nadążyć z pozostałą dwójką i wyglądał na nieszczęśliwego. Kilka chwil później,
weszła nerwowo również jego młodsza siostra, Ansonia. Miała długie włosy, koloru
nieco podobnego do moich i wyglądała na przerażoną, że tu jest.
- Wasza Wysokość - zawołała Ysabel, zatrzymując się przed Dorianem. Nie
mogłam powiedzieć, czy jej policzki były zarumienione przez gniew, czy przez złe
nałożenie makijażu. Zważywszy iż szlachta często robiła swoje kosmetyki z orzechów
laskowych i jagód, żadna możliwość mnie nie zaskoczyła. - To jest niedopuszczalne.
- Matko - zaczął Pagiel, docierając do niej. Ysabel wskazała na mnie, z
błyszczącym gniewem w jej oczach.
- Odmawiam jej narażania życia mojego syna! On prawie umarł dzisiaj.
- Nieprawda! - zawołał Pagiel. Dorian spojrzał na niego.
- Jak dla mnie wygląda w porządku.
- Ale było tego blisko. - powiedziała Edria poważnie.
- No nie wiem. - powiedziałam, przypominając sobie jak szybko Pagiel uśmiercił
swojego przeciwnika. - Z tego co widziałam, to miał wszystko pod kontrolą.
- Jak mogłaś to widzieć? - spytała Ysabel z szyderstwem. – Przecież uciekłaś.
Czułam rumieniec wypełzający na moje policzki. Moja nowa rola nadal mnie
drażniła, podobnie jak wiedza, że muszę trzymać się z dala od niebezpieczeństw,
podczas gdy inni mnie bronili. Obojętnie jak bardzo logiczne to było, nigdy nie będzie
to dla mnie łatwe.
- Hej, zrobiłam swoją część pracy. – powiedziałam, ale Ysabel już obróciła się
ode mnie i zwróciła do Doriana.
- To nie jest właściwe, że mój syn ryzykuje swoje życie dla niej.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin