Richelle Mead - Czarna Łabędzica 04 - rozdział 04.pdf

(129 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 4
Wkrótce życie wróciło do stanu, który w moim świecie był uważany za normalny.
Większość zwiedzających i gości przybyłych na ślub wróciło na własne ziemie, a Shaya
i Rurik kontynuowali ich obowiązki tak jak to było wcześniej. Praktycznie nie można
było zauważyć jak wiele się u nich zmieniło, ale czasami wychwytywałam ich potajemnie
wymieniane szczęśliwe spojrzenia.
Jednym gościem, który bezzwłocznie nie wyjechał był Dorian. Ciągle mówił, że
to zrobi. Nawet robił komentarze, które zaczynały się od „Cóż, kiedy jutro wyjadę...”,
ale nazajutrz po tym on nadal kręcił się po Krainie Jarzębin. Minął prawie tydzień,
zanim w końcu poruszyłam tę sprawę.
Znalazłam go w lesie blisko zamku. Mimo iż był to nadal bezpieczny grunt, cicho
i dyskretnie podążała za mną straż, która z szacunkiem trzymała się w pewnej
odległości, chociaż wciąż na tyle blisko by rzucić się mi na pomoc w razie potrzeby.
Dorian był zajęty typową swoją działalnością, czyli polowaniem. Cóż... przynajmniej w
pewnym sensie. Polana lasu została zaśmiecona cienkimi, drewnianymi imitacjami
różnych zwierząt. Były naturalnej wielkości i zostały pomalowane na jasne, jaskrawe
kolory. Kiedy nadeszłam, zauważyłam wytrwałego służącego Doriana, Murana, nerwowo
trzymającego różową imitację jelenia. Po przeciwnej stronie polany, Dorian skupił się
na niej z dużą intensywnością i naciągnął olbrzymi łuk. Nie było odgłosu, gdy zwolnił
strzałę, a ona wystrzeliła do przodu wbijając się tuż przy górnej krawędzi ciała jego
celu, tylko kilka cali od ręki Murana.
- Czy to nie jest niebezpieczne? - spytałam.
- Nie bardzo. - powiedział Dorian, nacinając inną strzałę. - Te zwierzęta nie są
prawdziwe, Eugenie.
- Tak, wiem. - powiedziałam - Mówiłam o Muranie.
Dorian wzruszył ramionami. - On nadal żyje, nieprawdaż? - znów napiął łuk i tym
razem strzałka uderzyła w głowę jelenia, niedaleko od tej Murana. Biedny człowiek
skomlał, a Dorian rzucił mi spojrzenie. - Widzisz?
Musiałam powstrzymać się od przewrócenia oczami. Te cele były zbyt duże, a
Dorian był zbyt dobry by oddać „przypadkowy” strzał tak blisko. To było świadectwo
jego umiejętności, że celowo mierzył tak blisko krawędzi, by dręczyć Murana.
- Strzelmy teraz do królika. - zasugerował Dorian. - Potrzebuję większego
wyzwania.
- T... tak, panie. - pisnął Muran. Rzucił jelenia na stos innych celów i wyciągnął
żółto-zielonego pasiastego królika, który był dużo mniejszy niż jeleń. Muran najpierw
zatrzymał się, żeby zetrzeć pot z czoła, a potem przytrzymał królika obok siebie, tak
daleko jak tylko mógł.
- Przechylasz cel. Użyj obu rąk, by utrzymać go stabilnie. - Przez te słowa
Muran był zmuszony, by ustawić cel bezpośrednio przed sobą.
Jęknęłam. - Dorian, dlaczego to robisz?
- Ponieważ mogę. - odpowiedział. Puścił cięciwę i strzała wbiła się w ucho królika,
znów ledwo mijając Murana.
- Kiedy myślisz, że mógłbyś wrócić do domu? - spytałam.
Nawet nie popatrzył na mnie, ponieważ oceniał swój następny strzał. - Czy ty
mnie wyrzucasz?
- Nie, ale wkrótce muszę jechać do Krainy Cierni i pobyć tam trochę. - Z uwagi
na więzi pomiędzy władcą a królestwem, było to konieczne by łączyć się z nią co jakiś
czas. Zwykle musiałam tylko trochę pomedytować i dotrzeć do energii ziemi. To było
pozornie małe zadanie, ale jeżeli nie robiłabym tego regularnie, zarówno ziemia jak i ja
cierpiałybyśmy przez to. Najdłużej nie było mnie przez miesiąc, ale przez cały ten
czas śniłam o mojej ziemi. Posiadanie dwóch królestw oznaczało dwa razy więcej sesji
medytacji.
- Jestem zaskoczony, że nie wysyłasz tam swojej siostry. - powiedział Dorian -
Zauważyłem, że stała się w tym dobra.
- Och, nie zaczynaj. - odpowiedziałam.
Byłam w dobrym nastroju, a atmosfera między nami była ostatnio tak normalna,
że nawet nie chwyciłam przynęty. Razem z Jasmine odkryłyśmy, że może nawiązać
tymczasowy związek z ziemią. Ktoś mi powiedział, że dzieci władców czasami również
to robiły w innych królestwach. Być może ziemia rozpoznawała rodzaj genetycznego
związku. Dorian bał się, że otwierałam drzwi dla Jasmine, by zdobyła moje królestwa,
ale byłam pewna, że dawno zrezygnowała z takich ambicji. Poza tym, czułabym związek
między nią a ziemią gdyby tak zrobiła, a niczego takiego nie doświadczyłam. Ziemia
zaakceptowała ją jako plaster w trakcie mojej nieobecności, ale nigdy tak naprawdę
nie wpuściła jej do swojego serca, jak to zrobiła dla mnie. Ziemia była zawsze
wdzięczna za mój powrót, a ja zbyt marniałam kiedy odchodziłam.
- Wiesz, że jest lepiej, jeżeli robię to sama. - powiedziałam do niego. - A skoro
jestem tuż za rogiem, to nie ma żadnego powodu bym tego nie zrobiła. Słuchaj, jesteś
mile widziany jeśli chcesz tutaj zostać, tylko myślałam...
- ...że, jeżeli odejdziesz, to nie będzie powodu dla którego chciałbym zostać? -
zasugerował.
Wzruszyłam ramionami. To było dokładnie to, co myślałam i teraz trochę
zawstydziłam się tego co w myślach założyłam. Wiedziałam, że Dorian lubił zmianę
scenerii. Nie dałam mu żadnego powodu, by zechciał spędzić ze mną więcej czasu.
- Być może masz rację. - powiedział, celując w ogon królika. - Być może
powinienem wrócić do domu. Zbliża się czas zbiorów.
To wywołało uśmiech na mojej twarzy. - Zawsze jest czas zbiorów. - To jeden z
uroków wiecznej jesieni Dębowej Ziemi, że drzewa i rośliny, które normalnie
dojrzewały tylko raz w roku dawały plony praktycznie na okrągło. Widziałam, jak
służący zbierają wszystkie jabłka z drzew otaczających jego zamek, by znów znaleźć
te same drzewa z gałęziami uginającymi się od owoców za kilka dni.
- Tak, tak, ale moi ludzie rozpadają się beze mnie. Pomyślałby kto, że po takim
czasie nauczyli się już sami zarządzać, ale to jest nadal całkiem straszne. - W końcu
obniżył łuk i zerknął na mnie. - Chcesz spróbować?
Potrząsnęłam głowa. -Ten łuk jest dla mnie zbyt duży. Poza tym, nie chcę
strzelać do zwierząt, nawet tych fałszywych.
- To jest niedorzeczne. Przecież je jesz, prawda?
- Tak, ale jest różnica pomiędzy zabijaniem ich dla przetrwania, a zabijaniem ich
dla sportu. Wiem, wiem. - dodałam, widząc, że zaczyna protestować. - Te nie są
prawdziwe, ale podobieństwo jest tak wystarczająco duże, że kiedy patrzę na nie, to
nadal jest dla mnie jak czerpanie radości ze zgonów prawdziwych zwierząt
Dorian spojrzał w miejsce, gdzie jeden z jego osobistych strażników stał
czujny w gotowości. - Alik, zaradzisz tej sytuacji? Użyj jelenia, proszę.
Alik ukłonił się. - Oczywiście, Wasza Wysokość. - Podszedł do różowego jelenia
i ku mojemu kompletnemu zdziwieniu, zaczął przerabiać kark jelenia swoim mieczem.
Był skuteczny jak siekiera, co sprawiło iż myślałam, że musiał użyć jakiejś magii.
Byłoby to trudne zadanie ze zwykłym mieczem, ale miedź sprzyja szlachcie. Gdy Alik
zakończył swą pracę, zostaliśmy ze zdekapitowanym drewnianym różowym jeleniem.
- I już. - powiedział zadowolony Dorian. - Teraz ledwie wygląda prawdziwie. Czy
tak lepiej?
- Naprawdę nie wiem jak na to odpowiedzieć. - stwierdziłam.
Dorian mnie przywołał. - Chodź, pomogę ci naciągnąć łuk. To szlachetna broń,
więc każda dobra królowa powinna wiedzieć jak jej użyć, bez względu na wszystko.
Ku mojemu własnemu zaskoczeniu, zastosowałam się do jego polecenia,
pozwalając mu ustawiać moje ręce, by trzymać łuk we właściwej pozycji. Miałam już do
czynienia z mniejszymi łukami... to było nieuniknione w Tamtym Świecie... ale z niczym
będącego podobnym to zwierzęcia. Dorian stał za mną, z jedną ręką na moim biodrze,
a drugą trzymał na mojej ręce nakierowując mnie na właściwą pozycję.
- Muran. - powiedział. - Podeprzyj naszego bezgłowego przyjaciela jelenia o ten
klon, dobrze? Pilnuj go i upewnij się, że pozostanie pionowo.
Jeżeli Muran kiedykolwiek miał jakieś podejrzenia co do szacunku swego
mistrza względem niego, to teraz one właśnie przepadły. Tak jak podejrzewałam
wcześniej, umiejętności Doriana i jego „przypadkowe” strzały nigdy tak naprawdę nie
były dla Murana żadnym zagrożeniem. Ale co ze mną i moim brakiem wiedzy
specjalistycznej w tym zakresie? To była zupełnie inna sprawa, bo istniało zupełnie
realne niebezpieczeństwo, że Muran może stracić w wyniku tego kończynę, jeśli nie
trafię w cel. Dorian jednak zapewniał mnie, że jego służącemu nie zagrażało
niebezpieczeństwo.
Kierując się zaleceniami Doriana, naciągnęłam łuk. Tak dokładnie to nawet nie
zaleceniami. Dorian robił większość pracy. Byłoby to dla mnie trudne nawet w moich
najlepszych czasach, a moje niedawne obniżenie aktywności fizycznej sprawiło, że
jestem słabsza. Puściłam strzałę, która uderzyła w ziemię zanim nawet dotarła blisko
celu. Mój drugi strzał wcale nie był o wiele lepszy. Po trzecim czułam się jakby miała mi
odpaść ręka i zaczęłam się frustrować.
- Cierpliwości, moja słodka. - powiedział do mnie Dorian. - To jest tylko coś co
wymaga praktyki.
- Nawet cała praktyka tego świata mi nie pomoże. - gderałam, czując się
rozdrażniona. - Jestem ubezwłasnowolniona.
Dorian parsknął. - Ty? Ledwie. To ten jeleń jest ubezwłasnowolniony. Ale
przypominam sobie, że widziałem jak uśmiercałaś zjawy parę tygodni temu. Ktokolwiek
kto tego doświadczył, oprócz tych marnych stworzeń, ledwie powiedziałby, że
zostałaś ubezwłasnowolniona.
- Jestem rodzajem gnojka. - przyznałam, obniżając łuk. - Po prostu nie mam
cierpliwości do tego... stanu, w którym jestem. - Chyba „stan” jest najlepszym
sposobem, aby opisać moją ciążę.
- Ten „stan” skończy się zanim się zorientujesz. - Dorian zabrał łuk i podał go
służącemu. - A do tego czasu jesteś zdolna do wielu rzeczy, z których nawet nie
zdajesz sobie sprawy. Gdy twoi zdobywcy świata się urodzą, będziemy cię szkolić, byś
stała się najlepszą kobietą-łucznikiem w tym świecie.
Jego zuchwałość wywołała u mnie uśmiech i czułam się trochę głupio przez moje
jęczenie. Mam nadzieję, że to tylko kolejna rzecz, którą mogłam zrzucić na hormony.
Inspiracja uderzyła we mnie i wyprostowałam się dumnie. - Nie potrzebuję lekcji.
Jestem już najlepszym łucznikiem w tym świecie. I w innych.
Dorian wygiął w łuk brew. - Och?
Spojrzałam na moje rozrzucone strzały i wezwałam powietrzne prądy dookoła
Zgłoś jeśli naruszono regulamin