MIROSLAV ŽAMBOCH
Płonące anioły
Agent JFK
tom 07
przełożył
Andrzej Kossakowski
ilustracje
Dominik Broniek
SPIS TREŚCI
Wskrzeszenie umarłego
Gra o wysoką stawkę
Fluktuacje
Pierwsze kilometry
Piękna i bestia
Desant zdeterminowanych
Zastępstwo Krystyny Rustovej
Na łuku karpackim
Kocice i kocury
Śladem nieprzyjaciela
Czarodziej i rewolwer
Walka z huraganem
Czarny, żółty i biały rasizm
Państwa śmierci
Arystokratka i narciarka
Bitwa powietrzna
Nowy agent
Abordaż
Randka
Powrót martwego
Epilog
Z oddali dobiegała kanonada artyleryjska, szczekanie karabinu maszynowego i ledwie słyszalne na tym tle grzechotanie ręcznej broni. Kolejny piekielny dzień misji w Iranie, przypomniał sobie kapitan John Francis Kovař. Równocześnie odnalazł w pamięci obraz stojących rzędami blaszanych trumien i powiewający na wietrze sztandar Republiki.
Ale to następowało na koniec potyczki, kiedy ułożyli i policzyli zabitych. Nie dokuczał mu też upał, to również nie pasowało do scenerii. W Iranie było mu nieustannie gorąco, w chłodne noce zazwyczaj spał zmęczony albo uczestniczył w akcji. Ta kanonada trwała jednak nieprzerwanie. Bitwa, totalna bitwa w najbardziej brutalnym wydaniu.
Otworzył oczy. Leżał na małej polance, otoczonej zewsząd drzewami. Buki, jesiony, świerki, jodły. Oczywiście, że to nie Iran.
Spojrzał w dół i dostrzegł szarą skrzynkę zaopatrzoną w duży ekran. Połączono ją mocną rurką z żyłą na zgięciu łokcia.
Od dawna już nie był żołnierzem oddziałów specjalnych Czechosłowackiej Armii ani ratownikiem. Od pewnego czasu pracował dla supertajnej Agencji EF. Znajdował się na terytorium miasta-państwa Koprivnice-Frenštat-Veřovice, w świecie prawie od stu lat dziesiątkowanym przez wirusową pandemię. Myśli płynęły powoli, jak fale na powierzchni jeziora roztopionego ołowiu.
Miał za zadanie ochraniać swoją partnerkę, doktor Lavassi. Nie do końca mu się to udało. Otrzymała postrzał w pierś przeznaczony dla niego, ale przynajmniej zdołał wysłać ją do domu, do świata, w którym znajdowała się baza agencji wyposażona w najnowocześniejszą technikę.
Znów popatrzył na skrzynkę, już był w stanie rozróżniać litery i cyfry na ekranie. Zaczął pojmować, co to znaczy, i odruchowo dotknął ekranu. Na wpół czytelne znaki zniknęły, a ich miejsce zajął zrozumiały meldunek:
PODWÓJNA DAWKA NANOROBOTÓW NAPRAWCZYCH II GENERACJI WSTRZYKIWANA.
PODWÓJNA DAWKA NANOROBOTÓW REGENERACYJNYCH III GENERACJI WSTRZYKIWANA.
ZAPASY PROTOENZYMÓW, STYMULATORÓW I ANTYBIOTYKÓW O SZEROKIM SPEKTRUM WYCZERPANE.
JFK zrozumiał, że po samotnej walce, podczas której zlikwidował armię miejscowego bogacza Hyvela, zdołał jeszcze ściągnąć urządzenie medyczne z poziomu dwudziestego drugiego wieku, które uratowało mu zdrowie, jeśli nie życie. Ponieważ znajdował się w świecie o poziomie technologicznym odpowiadającym co najwyżej dwudziestemu stuleciu, efekt Maurby’ego niedługo da o sobie znać. Nie dostrzegał ochronnych znaków na skrzynce i mógł się spodziewać, że aparatura wkrótce przestanie działać.
Nagle zaczęły mu przebiegać przez głowę wspomnienia, szybko, jak odtwarzany zapis obrazów. Wiedział, że nie może wrócić, bo tunel transportowy jest zbyt ciasny, żeby mógł prześliznąć się przez niego do swojego świata. Pomyślał o naruszeniu przepisów, ale postanowił nie martwić się o to, zanim pomyślnie przeżyje tę przygodę.
PROCES REKONWALESCENCJI NADAL NIEZAKOŃCZONY. SYSTEM ODPORNOŚCIOWY FUNKCJONUJE TYLKO W 59% POZIOMU NOMINALNEGO. CZY ZASTOSOWAĆ TRZECIĄ DAWKĘ NANOROBOTÓW REGENERACYJNYCH?
Napis pojawił się na ekranie wraz z cichym kliknięciem. JFK znów dotknął ekranu.
FUNKCJONALNOŚĆ APARATURY 56%.
Efekt Maurby’ego już działał. Urządzenie pracowało zazwyczaj do osiągnięcia pięćdziesięciu procent wydajności, ale wyniki tego działania mogły się okazać nieprzewidywalne. Jeśli potwierdziłby zastrzyk nanorobotów, mogłoby się zdarzyć, że otrzyma nieco więcej niż połowę dawki, co będzie korzystne, albo że te przykładowe czterdzieści cztery procent, zamiast zasilić system odpornościowy, zainicjują powstanie i rozrost komórek rakowych. Tego sobie najmniej życzył.
Po kolejnym dotknięciu ekranu aparat wyciągnął igłę z żyły. Automatyczny plaster jeszcze był sprawny i szczelnie zalepił miejsce wkłucia.
W żyłach znowu zaczęła mu płynąć krew zamiast ołowiu, poczuł, że powraca jego dawna forma, chociaż do pełni sił było jeszcze daleko. Kanonada nie ustawała. Gdzieś trwała walka. Sądząc po kierunku, z którego dobiegał huk, potyczka ogniowa musiała odbywać się w samym mieście. Przypomniał sobie czerwoną rakietę alarmową, jaką widział tuż przed swym samotnym atakiem na siedzibę Hyvela.
Odruchowo sprawdził broń. Nóż pokryty poczerniałą krwią, zniszczony automat MP-5, kilka porzuconych pustych magazynków. Zauważył dwa ciała leżące nieopodal. Mimo porannego chłodu bzyczały nad nimi pierwsze muchy. Jednemu poderżnął gardło, drugiego zabił ostatnimi dwoma nabojami. W lesie leżało więcej martwych wrogów. Przypomniał sobie zabójczą walkę z wieloma przeciwnikami, toczoną w ciemności, w której ogromną pomocą służył mu noktowizor. Gdy go stracił, pozostało doświadczenie, spostrzegawczość i zimna determinacja nakazująca pozabijać wszystkich. Ci ludzie na rozkaz torturowali i mordowali mężczyzn oraz kobiety. Na nic innego nie zasłużyli. Przypomniał sobie niedostatek amunicji, z jakim się zmagał pomimo świeżej dostawy, która dotarła tunelem tuż przed jego zamknięciem. Bez zastanawiania się podszedł do najbliżej leżącego trupa, żeby sprawdzić, czy nie znajdzie przy nim czegoś użytecznego.
Kanonada nadal huczała, ale miał wrażenie, że oprócz niej słyszy stłumiony odległością ludzki krzyk.
To nie była jego walka. Kolejne okno transferowe otwierało się za niecałe dwa miesiące. Bez problemu mógł przeżyć przez ten czas w lesie. Lecz dowódca miejscowej armii Tomaš Prof ryzykował życie, żeby pomóc mu uratować doktor Lavassi.
Przy trupie znalazł mocno zużyty karabin, którym mógł się posłużyć w sytuacji najwyższego zagrożenia, i kanciasty pistolet półautomatyczny nieznanego, najwyraźniej miejscowego wyrobu. Podobny nosił Tomaš Prof. Magazynek był pełny, przy pasie zabitego odkrył jeszcze jeden zapasowy. To musiało mu wystarczyć. Uzbrojony ruszył ostrożnie w dół zbocza w kierunku odgłosów walki.
Aparat medyczny za jego plecami pisnął ochryple. Sterujący nim komputer oznajmił w ten sposób, że właśnie przestał funkcjonować.
Ljuba Bytewska, szefowa Oddziału Sytuacji Kryzysowych w Wydziale Zwalczania Międzyświatowego Przemytu, w towarzystwie swej najlepszej agentki Andrei de Villefort obserwowała przez weneckie lustro pomieszczenie, w którym prowadzono dochodzenie.
Starała się zachować postawę profesjonalistki. Mogło to wystarczyć dla niewidocznych kamer i ukrytych obserwatorów, ale nie dla Andrei, która jak mało kto potrafiła odczytywać ludzkie emocje. Bytewska była napięta do granic możliwości, a co więcej: pełna obaw, że sprawy nie pójdą dobrze.
Agentka de Villefort znała szefową nie od dziś. Jej przełożona nie bała się o siebie, lecz o swoich ludzi, tym razem głównie o agenta Johna Francisa Kovařa, jak również o kandydatkę na agentkę Krystynę Rustovą, o której przyjęcie do agencji wnioskowała na podstawie meldunku JFK.
Śledczy, dystyngowany mężczyzna odziany w niezbyt wytworne, choć nieprzypominające uniformu ubranie, nie był...
renfri73