MIROSLAV ŽAMBOCH
JIŘI W. PROCHÁZKA
Agent JFK
tom 03
przełożył
Andrzej Kossakowski
ilustracje
Dominik Broniek
SPIS TREŚCI
Morska żmija
Na oceanie
Nocne rendez-vous
Pozdrowienie kontynentu
Skrälingar
Pierwsze spotkanie ze śmiercią
Zwiadowcy, wodzowie i wojownicy
W blasku księżyca
Wojna demonów
Epilog
MORSKA ŻMIJA
Wody Atlantyku miały taki sam kolor jak niebo. Brudną szarość stołu w zapomnianym przez Boga i ludzi barze na skraju miasta.
John Francis Kovař przetarł twarz, żeby choć na chwilę pozbyć się uporczywego pieczenia w oczach. Na próżno, kolejna fala rozbiła się o niską burtę i znów poczuł lodowatą strużkę aż na gołym ciele.
Prześliznął się wzrokiem po ludziach siedzących na ławkach lub leżących w śpiworach pomiędzy pakunkami z prowiantem i beczułkami z wodą. Stu pięćdziesięciu chłopa, trzydzieści trzy pary wioseł, jeden prostokątny żagiel na, wydawałoby się, zbyt wiotkim maszcie. To było szaleństwo, największe i najryzykowniejsze szaleństwo jego życia, płynąć otwartą łodzią, czterdziestopięciometrowym drakkarem, przez ocean.
Prawda, że niebywałym szczęściem zostawili za sobą Gotlandię, Danię, wybrzeża Norwegii, Irlandię, Islandię, Grenlandię. Przed nimi leżała Nowa Fundlandia, najgorsza część drogi ku brzegom Ameryki Północnej, czy też Vinlandii, jak ją nazywali wikingowie.
Nadbiegła kolejna fala, jasnowłosy demon Snori Sturlurson naparł na wiosło sterujące i wyrównał kurs łodzi, żeby sprawniej ślizgała się po nadciągających falach o groźnym wyglądzie.
JFK spojrzał w niebo. Pociemniało, pośród szarości uformowała się gęstsza, niżej położona warstwa chmur.
- Trzymiesięczna płaca, podłe żarcie w najbardziej zaplutej spelunce, jaka istnieje - mruknął, starając się przy tym nie poczuć smaku soli między zębami.
A wszystko zaczęło się tak dobrze.
Ljuba Bytewska, szefowa oddziału do zwalczania międzyświatowego przemytu, zawołała Kovařa do biura, ledwie odbył konieczną kurację w szpitalu i dwumiesięczną rekonwalescencję, będącą w rzeczywistości ciężkim treningiem. Kovař miał uczucie, że od czasu rozpoczęcia pracy w agencji tylko Bytewska stanowi pewny punkt oparcia w jego życiu. Nadal była świetnie zbudowaną kobietą, o bujnych, ale równocześnie znakomicie prezentujących się kształtach, które wprowadziłyby w zachwyt każdego miłośnika sztuki baroku. Z oczu, w jednej chwili przychylnych, a w następnej twardych jak stal, oraz starannie ważonych słów widać było, że za twarzą współczesnej Wenus z Vestonic kryje się doskonale funkcjonujący mózg.
- Razem z komtesą de Villefort i Vincentem Vegą spisał się pan więcej niż dobrze - oznajmiła dźwięcznym głosem, nalewając równocześnie szklaneczkę wyśmienitego koniaku.
- I to za cenę poważnych szkód osobistych.
Kovař wiedział, że nie doczeka się większego uznania z jej strony.
- Zgodnie z tradycją każda trzecia misja jest ulgowa. Taki zasłużony płatny urlop na jakiejś plaży, gdzie przez parę tygodni potrzebujemy obserwatora. Pańska pierwsza misja była wprawdzie, ehm, ehm - przybrała rozbawiony wyraz twarzy - nieco specyficzna, ale doszłam do wniosku, że na urlop zasłużył pan bardziej niż ktokolwiek inny.
JFK wiedział, że mowa była o jego przemytniczej przeszłości, kiedy de facto stał po przeciwnej stronie barykady niż agencja.
- Ma pani na myśli pracę w stylu: plaża, gorące kobiety i zimne koktajle?
- No, chyba że byłby pan zainteresowany zimnymi kobietami i gorącymi napojami... - odparła z przymrużeniem oka. - To też by się dało załatwić.
- Pierwszy wariant bardziej mi się podoba.
Obraz wstęgi białego piasku zwieńczonej zielenią palm, za którymi znajdował się dobrze zaopatrzony bar, nie wyglądał źle.
* * *
Fala uderzyła w łódź, kadłub zatrząsł się, drgania wytrąciły Kovařa ze wspomnień.
Nadciągała burza, nie było już wątpliwości.
- John! - zwrócił się do niego z typowo północnym akcentem Spar Gurgysson, przysadzisty chłop z rękami jak orangutan, podając mu dzban pełen gorącego piwa. - Kucharz właśnie wygasił ogień. To ostatni gorący posiłek na kilka następnych dni.
Kovař podziękował skinieniem, wziął kufel i szybko wypił zawartość, żeby rozkoszować się słodkawym smakiem piwa i rozgrzać od środka. Zauważył zawistne spojrzenia siedzących w pobliżu członków załogi. W odróżnieniu od Gurgyssona wykorzystaliby okazję i pozbawili Kovařa należnej porcji.
- Dla niektórych to będzie ostatni posiłek do czasu, aż się znajdą w Walhalli – mruknął któryś.
- Szczęśliwi chłopcy, można sobie wyobrazić, jacy będą dumni po tej burzy, już im zazdroszczę - usadził czarnowidza mężczyzna przypominający krasnoluda.
W ramionach był szerszy niż większość pozostałych, ale co najmniej o półtorej głowy niższy od najniższego z nich. Należał do kręgu dowódców Sturlursona i był powszechnie lubiany za swoje niekończące się historyjki, a nazywał się Jori Loset.
Kovař przyjacielsko wykrzywił do niego twarz.
- Walhalla, tam chociaż będzie ciepło - powiedział, z trudem pokonując szczękanie zębami.
Obfita porcja morskiej piany zalała naraz wszystkich bez wyjątku, przez chwilę wypluwali więc wodę.
- Piwo, miód pitny - ciągnął Kovař, otrząsając się razem z innymi. - Mnóstwo dobrego jedzenia. - Wskazał kucharza, który wraz z pomocnikiem starannie chował szczupłe zapasy. - Ładne dziewczyny, na które przyjemniej będzie popatrzeć niż teraz na Spara, niech nas Thor nie ukarze za jego brzydotę.
Słuchacze nie wytrzymali i parsknęli śmiechem, równocześnie drakkar wpłynął na falę i pokład uniósł się pod ostrym kątem, tak że wszyscy się poprzewracali.
- A przede wszystkim nie będzie mi tam Jori deptał po twarzy - dokończył Kovař, wygrzebując się spod gromady rechoczących mężczyzn.
Burza uderzyła z wściekłym wyciem wiatru, głuchy szum fal zamienił się w huk wodnych lawin walących się nieprzerwanie gdzieś z góry, a światło dzienne ściemniało do mokrej szarości.
Snori Sturlurson zmagał się teraz z wiosłem sterowym do spółki z Olafem i Ormem Brigvassonami. Cała trójka starała się za wszelką cenę utrzymać łódź we właściwym kierunku, tak żeby nie ustawiała się bokiem do nacierających fal. Sturlurson rozkazał pozostawić na maszcie tylko reję bez żagla. Ale i to wystarczyło, żeby wichura gnała ich z szaloną szybkością. Skuleni na ławkach ludzie trzymali się ze wszystkich sił, żeby nie wypaść za burtę.
Kovař mrużył oczy i starał się odgadnąć, jak długo smukły, sprawiający wrażenie kruchego kadłub wytrzyma wściekły atak oceanu. Wystarczyło, że zaleje ich jedna większa fala i pełna wody łódź pójdzie na dno. Już teraz po pokładzie przelewało się jej zbyt dużo.
- Wylewać wodę! - ryknął...
renfri73