Tracąc nas - rozdział 24.pdf

(1067 KB) Pobierz
1
2
THE SECOND BOOK OF LOSING US
W dniu czternastych urodzin na rękach Vik został zastrzelony chłopak, czego dziewczyna
nigdy nie potrafiła sobie wybaczyć. Została wysłana setki kilometrów od domu, aby odnaleźć
normalność, stabilność i dostać szansę na życie z daleka od rodzinnych dramatów. Niektórzy
ludzie
po
prostu
pechowi
i przyciągają nieszczęścia wszędzie, gdzie się znajdują, inni przyciągają do siebie
wspaniałych ludzi, a są też tacy,
którzy łączą w sobie cechy zarówno jednych, jak i drugich. Nieważne, którą reprezentuje się
grupę, warto zawsze walczyć o swoje szczęście. Lecz mimo wszelkich starań, cienie
przeszłości wyruszyły w pościg za Victorią.
3
Rozdział 24
2012, styczeń
- Chyba jaja sobie robisz! – jęknęłam do słuchawki, wpatrując się w ścianę i
zacisnęłam wargi w wąską linię.
- Emilly, nie unoś się tak – westchnął Tobias, lecz jego głos był równie napięty jak
mój.
Byliśmy na granicy kłótni i wcale nie miałam zamiaru odpuszczać pierwsza. Nie
dlatego, że miałam gdzieś to, co się z nami stanie, ponieważ nie miałam. Dobry Bóg wie, że
nigdy nie miałam. Jednakże wiedziałam, że mam rację i ta racja miała zdecydowany, cholerny
wpływ na nasz związek.
- Nie unoś się? Okay, pozwolę, aby wszyscy inni mieli wpływ na nasz związek, tylko
nie my – warknęłam, opierając głowę na kolanach.
- Dobrze wiesz, że nie o to chodzi. Po prostu musisz się zachowywać inaczej –
mruknął, przez co miałam ochotę rzucić telefonem przez cały pokój.
- Słucham? Chyba sobie kpisz – wysyczałam.
- Emilly, wiesz, że mam rację. Wiesz co mówią o nas? Ze zachowujemy się jak Kesja i
Elijah.
- Dużo nam do nich brakuje. A nawet jeśli to co w tym złego?
- To nie jest właściwe – powiedział głosem karcącego dziecko rodzica.
- Bo co? Bo cię kilka razy przytuliłam? Ty też to robiłeś.
- Chodzi o sytuacje z lodowiska…
- Gówno prawda – warknęłam i potrząsnęłam głową.
Czułam jak łzy zaczęły piec mnie w oczy, więc zamknęłam powieki, starając się
zapanować nad drżeniem głosu, które mogło pojawić się w każdym możliwym momencie.
Nie znosiłam się z nim kłócić, lecz duma była zawsze zbyt znaczącą częścią mojej
osobowości. Ciężko było się poddać, nawet jeśli groziło to III wojną na skalą światową.
Przynajmniej gdy w grę wchodził mój świat.
- Ludzie mówią…
4
- To jest nasz związek czy ludzi? – rzuciłam łamiącym się głosem.
- Nie płacz. Oczywiście, że nasz. Dobrze wiesz, co miałem na myśli – westchnął.
- Nie, Tobby. Wcześniej nie miałeś z tym problemu. Kilka osób coś tam powiedziało i
robisz wielkie halo z niczego! Powinniśmy móc robić to, czego MY chcemy…
- JA tego chcę.
- Bo ktoś ci powiedział, że tak powinno być?
- Boże, masz piętnaście lat…
- Naprawdę uważasz, że jestem jak większość moich rówieśników? – syknęłam.
Zaczęłam wbijać paznokcie w piszczele, aby się uspokoić. Jeśli było cokolwiek, co
mogło powstrzymać mnie przed wybuchem histerii, to był mocny, fizyczny ból. Ból, który
obiera rozum i skupia na sobie całą uwagę. Wtedy nie trzeba już walczyć ze łzami, ponieważ
zaczyna się walka z samym sobą pomiędzy „cholera, puść, to boli”, a „wbijaj coraz mocniej,
póki się nie uspokoisz”. To zawsze było jakieś rozwiązanie.
Po tym wszystkim co musiałam od dziecka przechodzić z Andrew widziałam znaczną
różnicę między sobą, a innymi osobami w moim wieku. Nie chodziło o to, że byłam zbyt
wrażliwa i płakałam z niemalże każdego powodu. Chodziło o moje podejście do życia, do
problemów. Oraz o rodzaj problemów z jakimi musiałam się mierzyć. Nie przerażały mnie
złamane paznokcie, poplamiona koszulka, czy oblany sprawdzian. Oczywiście, nie było to nic
przyjemnego, lecz nie były to moje
problemy.
Wpadałam w histerię, gdy wyjeżdżałam, a
mama nie odbierała telefonu, gdy słyszałam krzyki, albo mogłam stracić kogoś, kto był dla
mnie ważny. Zbyt wiele razy przechodziłam przez to jako dziecko, bojąc się, że widzę mamę
po raz ostatni. Zbyt wiele razy myślałam, że ją traciłam. Nie potrafiłam przez to przechodzić.
Potrzebowałam mieć przy sobie Tobiasa. Mimo tego, że zdarzały się nam kłótnie i
czasem miałam wrażenie, że wątpił w nasz związek, kochałam go. I naprawdę chciałam
wierzyć w to, że i on mnie kochał. Przy nim czułam się potrzebna i sprawiał, że każdy dzień
był dobry. Miałam kogoś, kto wysłuchiwał mnie nie dlatego, że musiał, nie dlatego, że miał
poczucie obowiązku, lecz dlatego, że sam tego chciał. To naprawdę wiele dla mnie znaczyło.
- Nie, jesteś dojrzalsza. – Usłyszałam jego głos po drugiej stronie.
- A traktujesz mnie jak dziecko – westchnęłam.
- Zachowujesz się trochę jak dziecko.
Rozchyliłam wargi, nie wiedząc co na to odpowiedzieć. Ja zachowuję się jak dziecko?
To nie ja oceniałam nasz związek na podstawie tego, co powiedzieli inni. Nie ja szukałam
akceptacji u innych tak bardzo, że straciłam własne zdanie. Okay, poczułam kolejną falę
palących powieki łez. To było do kitu. Naprawdę, cała to sytuacja była tak żałośnie do bani,
że nie wiedziałam nawet jak powinnam zareagować. W tamtym momencie żałowałam, że nie
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin