Boyd Morrison - Arka.doc

(1512 KB) Pobierz

Boyd Morrison

 

 

Arka

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Randi, mojej miłości. Dziękuję za Twoją wiarę we mnie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

Trzy lata wcześniej

 

Nogi Hasada Arvadiego odmówiły współpracy. Próbował podciągnąć się przy ścianie, chciał przeżyć ostatnie chwile w pozycji wyprostowanej, ale bez pomocy nóg okazało się to niewykonalne. Kamienna podłoga była zbyt śliska, ręce również słabły. Głowa Arvadiego opadła bezwładnie na podłogę. Oddychał nierówno. Leżał na plecach i czuł, jak opuszcza go życie.

Umrze. Nic już tego nie zmieni. Ta ciemna komnata, ukryta przed światem od tysięcy lat, stanie się jego grobowcem.

Strach przed śmiercią w zasadzie minął, ale Arvadim wstrząsnął krótki szloch. Był już tak bliski osiągnięcia celu, jeszcze trochę a ujrzałby na własne oczy arkę Noego. Kres jego marzeniom położyły trzy strzały z pistoletu. Dwie kule zmiażdżyły mu kolana, trzecia trafiła go w brzuch, i to z jej powodu przeżyje jeszcze najwyżej pięć minut. Rany sprawiały mu ogromny ból, ale nie aż tak wielki jak to, że nie dotarł do arki, choć był już tak blisko.

Nie mógł się pogodzić ze straszną ironią tej sytuacji. Wreszcie zdobył dowód na to, że arka istniała, a nawet więcej, że istnieje nadal. Że od sześciu tysiącleci czeka, aż ktoś ją znajdzie. Ostatni element układanki odnalazł w starożytnym tekście napisanym przed narodzinami Chrystusa.

Myliliśmy się przez cały czas, pomyślał, kiedy go przeczytał. Myliliśmy się od tysięcy lat, ponieważ ludzie, którzy ukryli arkę, nie chcieli, byśmy poznali prawdę.

Był tak upojony swoim odkryciem, że nie zauważył broni, aż było za późno. Potem wszystko potoczyło się tak szybko. Huk wystrzałów. Żądania podania informacji. Jego własne żałosne błagania o litość. Cichnące głosy i przygasające światła, kiedy jego zabójcy odchodzili ze zdobyczą. Ciemność.

Leżąc, czekając na śmierć i myśląc o tym, co mu odebrano, Arvadi gotował się z wściekłości. Nie pozwoli im tak odejść. W końcu ktoś znajdzie jego ciało. Musi zapisać, co się tu stało, musi powiadomić, że arka Noego nie jest jedyną tajemnicą ukrytą w tej komnacie.

Wytarł okrwawioną dłoń o rękaw i wyciągnął notatnik z kieszeni kamizelki. Ręce mu się trzęsły tak bardzo, że dwukrotnie go upuścił. Z ogromnym wysiłkiem otworzył go - miał nadzieję, że na pustej stronie. W zupełnej ciemności musiał polegać wyłącznie na zmyśle dotyku. Wyciągnął długopis z drugiej kieszeni i kciukiem ściągnął skuwkę. Ciszę w komnacie zakłócił jej cichy brzęk, kiedy potoczyła się po podłodze.

Opierając notatnik na piersi, Arvadi zaczął pisać.

Z pierwszą linijką szybko się uporał, ale potem zaczęło mu się robić słabo. Nie zostało mu wiele czasu. Druga linijka była dużo, dużo trudniejsza. Długopis stawał się coraz cięższy, jakby był z ołowiu. Kiedy dotarł do trzeciej linijki, nie pamiętał, co już zdążył napisać. Zdołał zanotować jeszcze dwa słowa, a potem długopis wysunął mu się z palców. Nie był w stanie poruszać rękami.

Po skroniach spływały mu łzy. Kiedy powoli ogarniało go zapomnienie, w jego umyśle pojawiły się trzy straszliwe myśli.

Nigdy więcej nie ujrzy swojej ukochanej córki.

Jego zabójcy są w posiadaniu artefaktu o niewyobrażalnej mocy.

A on umiera, nie ujrzawszy największego odkrycia archeologicznego w historii.

 

Hayden

 

Jeden

 

Czasy obecne

 

Dilara Kenner przedzierała się przez kolorowy tłum na międzynarodowym lotnisku w Los Angeles. Miała ze sobą tylko zniszczony płócienny plecak. W czwartkowe popołudnie w wielkim terminalu było pełno ludzi. Przyleciała samolotem z Peru o wpół do drugiej, ale aż czterdzieści pięć minut zajęło jej przejście przez odprawę paszportową i celną. Miała wrażenie, że trwało to dziesięć razy dłużej. Niecierpliwie czekała na spotkanie z Samem Watsonem, który dwa dni temu przekonał ją, żeby wcześniej wróciła do Stanów.

Sam był starym przyjacielem jej ojca i traktowała go jak przyszywanego wujka. Jego telefon ją zaskoczył - wprawdzie pozostali w kontakcie po zaginięciu jej ojca, ale przez ostatnie pół roku rozmawiali ze sobą tylko raz. Kiedy Sam zadzwonił na jej komórkę, przebywała akurat w peruwiańskich Andach, gdzie nadzorowała wykopaliska w ruinach inkaskiego miasta. Wydawał się zdenerwowany, a nawet przestraszony, ale nie powiedział, o co chodzi, choć nalegała. Upierał się tylko, że muszą się spotkać osobiście, i to jak najszybciej. Wreszcie dała się przekonać, przekazała nadzór nad wykopaliskami jednemu z podwładnych i wróciła do Stanów przed ukończeniem prac.

Sam miał jeszcze jedną prośbę, która zdumiała Dilarę. Musiała mu obiecać, że nikomu nie powie, dlaczego wyjeżdża z Peru.

Watsonowi tak bardzo zależało na szybkim spotkaniu, że umówił się z nią już na lotnisku. Mieli porozmawiać na piętrze hali, w kąciku restauracyjnym. Dilara weszła na ruchome schody za tęgim turystą w hawajskiej koszuli i z paskudnymi poparzeniami od słońca. Jego wózek na bagaż blokował przejście. Odwrócił się do niej i powoli zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów.

Dilara miała na sobie szorty i top na ramiączkach, tak jak na wykopaliskach, i nagle poczuła skrępowanie. Miała czarne włosy do ramion, oliwkową opaleniznę, nad którą nie musiała pracować, długie nogi i sportową sylwetkę. Często mężczyźni przyglądali się jej pożądliwie, jak ten dureń tutaj.

Rzuciła poparzonemu słońcem facetowi spojrzenie typu no chyba żartujesz, a potem powiedziała Przepraszam i przepchnęła się obok niego. Kiedy dotarła na górę, rozglądnęła się po kąciku restauracyjnym i zauważyła Sama. Czekał na nią przy małym stoliku obok barierki tarasu.

Kiedy ostatnio go widziała, miał siedemdziesiąt jeden lat. Teraz, rok później, wyglądał raczej na osiemdziesiąt dwa, a nie na siedemdziesiąt dwa lata. Jego czaszkę nadal zdobiły srebrzystobiałe kępki włosów, ale zmarszczki na twarzy wydawały się dużo głębsze. I był bardzo blady, wyglądał, jakby nie spał od wielu dni.

Kiedy ją zobaczył, wstał, pomachał ręką i się uśmiechnął. Na chwilę jego twarz odmłodniała. Dilara również się uśmiechnęła i podeszła do niego. Sam z całej siły ją przytulił.

- Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę, że cię widzę - powiedział. Odsunął ją na odległość ramienia. - Nadal jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam. Oczywiście poza twoją matką.

Dilara dotknęła medalionu na szyi. Było w nim zdjęcie jej matki, które ojciec zawsze nosił przy sobie. Kiedy pomyślała o rodzicach, jej uśmiech na chwilę zniknął, a wzrok odpłynął w dal. Szybko się opanowała i skupiła na Samie.

- Powinieneś mnie widzieć utytłaną w ziemi, po kolana w błocie - powiedziała z akcentem ze Środkowego Zachodu. - Pewnie wtedy zmieniłbyś zdanie.

- Zakurzony klejnot pozostaje klejnotem. Jak się miewa świat archeologii?

Usiedli. Sam napił się kawy. Wcześniej zamówił ją też dla Dilary, więc i ona pociągnęła łyk z papierowego kubka, nim odpowiedziała.

- Pracowity, jak zawsze. Teraz mam w planach wyjazd do Meksyku. Będziemy badać wektory chorób prześladujących tamtejszych kolonizatorów.

- Brzmi fascynująco. Azteckich?

Dilara nie odpowiedziała. Specjalizowała się w bioarcheologii, badała biologiczne pozostałości starożytnych cywilizacji. Watson był biochemikiem, więc do pewnego stopnia interesował się jej pracą, ale nie dlatego pytał. Po prostu zwlekał.

Pochyliła się ku niemu, wzięła go za rękę i uścisnęła.

- Daj sobie spokój z grzecznościami, Sam. Nie poprosiłeś mnie, żebym skróciła swój pobyt w Peru po to, żeby rozmawiać o archeologii, prawda?

Sam rozejrzał się niespokojnie wokoło, przeskakując wzrokiem od jednej osoby do drugiej, jakby sprawdzał, czy nikt nie zwraca na nich uwagi.

Podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem. Rozbawiona japońska rodzina zajadała się hamburgerami. Samotna bizneswoman pisała coś w organizerze, pojadając sałatkę. Choć był początek października i dawno skończył się sezon wakacyjny, przy stoliku za nią siedziała grupa nastolatków ubranych w identyczne koszulki z napisem Młodzież dla Jezusa i wysyłała z komórek SMS-y.

- Tak się składa, że właśnie o archeologii chcę z tobą porozmawiać - powiedział Sam.

- Tak? Kiedy zadzwoniłeś, byłeś bardzo zdenerwowany.

- To dlatego, że muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego.

Nagle wszystko stało się jasne, jego wymizerowany wygląd... To na pewno rak, pomyślała Dilara, ta sama okropna choroba, która dwadzieścia lat temu zabrała jej matkę. Zabrakło jej tchu.

- O mój Boże! Ale nie umierasz jeszcze, prawda?

- Nie, kochanie, nie. Nie powinienem cię tak niepokoić. Wyjąwszy zapalenie stawów, nic mi nie dolega.

Dilara odetchnęła z ulgą.

- Zadzwoniłem do ciebie, bo tylko tobie mogę ufać - ciągnął Sam. - Potrzebuję twojej rady.

Bizneswoman siedząca obok Sama wzięła pojemnik z sałatką i wstała. Z jej kolan spadła na ziemię torebka. Potknęła się o nią i wpadła na Sama, a ten ją podtrzymał.

- Przepraszam - powiedziała z lekkim słowiańskim akcentem, podnosząc torebkę. - Niezdara ze mnie.

- Na szczęście nic się nie wylało - odparł Sam.

Zmarszczyła brwi i popatrzyła na niego uważnie.

- O nie! Pobrudziłam panu rękę majonezem. Niech pan zaczeka, zaraz to usunę. - Wyjęła z torebki chusteczkę, rozłożyła ją i wytarła ramię Sama. - Na szczęście nie ma pan dzisiaj długich rękawów.

- Nic się nie stało.

- Cóż, jeszcze raz przepraszam.

Kobieta uśmiechnęła się do Sama i Dilary i ruszyła w kierunku koszy na śmieci.

- Dżentelmen jak zwykle - skomentowała Dilara. - No dobrze, to powiedz mi teraz, dlaczego potrzebujesz mojej rady.

Sam znów się rozejrzał. Poruszył palcami ręki, jakby chciał rozmasować skurcz. Jego zatroskane spojrzenie powędrowało ku Dilarze. Zawahał się, a potem zaczął szybko mówić.

- Trzy dni temu dokonałem w pracy zaskakującego odkrycia. To ma coś wspólnego z Hasadem.

Serce Dilary podskoczyło na wzmiankę o ojcu, Hasadzie Arvadim. Wpiła się palcami w udo, żeby opanować gwałtowną falę niepokoju.

Hasad Arvadi zniknął trzy lata temu, a ona od tamtej pory w każdej wolnej chwili starała się odkryć, co się z nim stało. O ile wiedziała, jego noga nigdy nie postała w firmie farmaceutycznej, w której pracował Sam.

- O czym ty mówisz? Odkryłeś w pracy coś związanego ze zniknięciem mojego ojca? Nic nie rozumiem.

- Przez cały dzień się zastanawiałem, czy ci o tym powiedzieć. Czy cię w to mieszać. Chciałem iść na policję, ale nie mam jeszcze dowodów. Mogliby mi nie uwierzyć, a potem byłoby już za późno. Wiem, że ty mi uwierzysz, a poza tym potrzebuję twojej rady. Wszystko zaczęło się w piątek.

- Osiem dni temu?

Sam kiwnął głową i potarł czoło.

- Głowa cię boli? - spytała. - Chcesz aspirynę?

- Nic mi nie jest, kochanie. To, co oni planują, zabije miliony ludzi. Może miliardy.

- Miliardy? - powtórzyła z uśmiechem. Najwyraźniej Sam sobie z niej kpił. - Żartujesz, prawda?

Z powagą pokręcił głową.

- Przykro mi, ale nie.

Dilara poszukała na jego twarzy wesołości, ale znalazła tylko troskę. Po chwili jej uśmiech zniknął. Sam był bardzo poważny.

- No dobrze - powiedziała powoli. - Czyli nie żartujesz, ale ja nadal nic nie rozumiem. Nie masz dowodu na co? I kim są ci oni? Co to ma wspólnego z moim ojcem?

- On ją znalazł, Dilaro - powiedział Sam przyciszonym głosem. - Naprawdę ją znalazł.

Od razu wiedziała, co miał na myśli. Arkę Noego. Arvadi na jej poszukiwania poświęcił całe życie. Pokręciła głową z niedowierzaniem.

- Chcesz powiedzieć, że on znalazł to coś, w czym... - urwała. Z twarzy Watsona odpłynęła cała krew. - Sam, na pewno dobrze się czujesz? Bardzo zbladłeś.

Sam chwycił się za pierś i skrzywił z bólu. Nagle zgiął się wpół i spadł z krzesła na podłogę.

- Mój Boże! Sam!

Dilara odsunęła gwałtownie krzesło i rzuciła się w jego stronę. Pomogła mu się ułożyć na podłodze i krzyknęła do nastolatków z komórkami:

- Dzwońcie na pogotowie!

Znieruchomieli na chwilę, a potem jeden z nich gorączkowo wybrał numer.

- Dilaro, uciekaj! - wycharczał Watson.

- Nic nie mów - nakazała, próbując zachować spokój. - To atak serca.

- Nie... ta kobieta, która upuściła torebkę... na chusteczce była trucizna...

Trucizna? Najwyraźniej zaczynał majaczyć.

- Sam...

- Nie! - powiedział słabym głosem, ale stanowczo. - Musisz uciekać... bo ciebie też zabiją. Zabili twojego ojca.

Wstrząśnięta wpatrywała się w niego. Tego najbardziej się bała, tego, że ojciec nie żyje, nigdy jednak nie pozwoliła umrzeć nadziei. Ale Sam wiedział. Wiedział, co się stało z jej ojcem.

Chciała coś powiedzieć, ale Watson ścisnął jej rękę.

- Posłuchaj! Tyler Locke z Gordian Engineering. On... ci pomoże. Zna... Colemana. 

Przełykał z trudem, niemal po każdym słowie.

- Poszukiwania twojego ojca... rozpoczęły to wszystko. Musisz... odszukać arkę. - Wyraźnie zaczynał majaczyć. - Hayden... Projekt... Oasis... Genesis... Dawn...

- Sam, proszę.

To się nie mogło dziać. Nie teraz. Nie, kiedy wreszcie mogła dostać odpowiedź.

- Przykro mi, Dilaro.

- Kim są oni, Sam? - zorientowała się, że zaczyna tracić przytomność, i chwyciła go mocno za ramiona. - Kto zamordował mojego ojca?

Poruszył bezgłośnie ustami. Odetchnął jeszcze raz i znieruchomiał.

Robiła mu masaż serca, aż przyjechała karetka i odciągnięto ją na bok, a potem stała i płakała. Sanitariusze próbowali reanimować Sama, ale na próżno. Stwierdzili zgon na miejscu.

Dilara złożyła zeznanie funkcjonariuszom policji lotniskowej. Wspomniała, że Sam mówił o truciźnie, ale ponieważ wszystko wskazywało na atak serca, policjanci uznali to za majaczenie umierającego. Dilara wzięła swój plecak i oszołomiona ruszyła do autobusu kursującego na parking długoterminowy, gdzie zostawiła samochód. Sam był dla niej jak wujek, był jedyną rodziną, jaką miała, a teraz i on odszedł.

Kiedy siedziała w autobusie, w uszach cały czas dźwięczały jej jego słowa. Nie miała pewności, czy było to bredzenie umierającego starca, czy ostrzeżenie od przyjaciela, ale tylko w jeden sposób mogła się przekonać, jaka jest prawda.

Musi odszukać Tylera Locke’a.

Dwa

 

Kiedy limuzyna podjechała do jasnoniebieskiego odrzutowca stojącego na płycie lotniska Boba Hope’a w Burbank, Rex Hayden upił kolejny łyk Krwawej Mary, usiłując złagodzić nieco kaca. Nie spał całą noc, bo świętował piątkową premierę swego najnowszego filmu, i teraz płacił za dwie dziewczyny i trzy butelki cristala. Mimo że założył ciemne okulary, poranne słońce raziło go jak cholera. Dzięki Bogu, że Burbank pozwalało celebrytom omijać wszystkie te bzdurne kontrole bezpiecze...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin