Podania i legendy z okolic Pobierowa
Pozbawiona miłości – Die Liebelose (podana przez żonę nauczyciela Zastrowa z Niechorza)
Nazwa małej rzeczki łączącej jezioro Liwia Łuża z morzem jest nam przekazana z XII wieku jako „Niflose”. Legenda ukazując nam miłą romantyczną historię objaśnia nam znaczenie nazwy. Dawniej nad samym brzegiem jeziora nazywanego wówczas „Niflose” (teraz Eiersberg) znajdował się stary gród rycerski a w nim mieszkała szlachetna panna dla której nikt nie był nie tylko wystarczająco piękny i bogaty jak również odpowiednio bardzo odważny. Wielu szlachetnych młodzieńców ubiegało się o jej rękę, ale żaden z nich nie znalazł łaski w jej oczach. Ona chciałaby ofiarować swoją miłość tylko takiemu rycerzowi, który odważyłby się przepłynąć z jednego brzegu na drugi tego 1100 morgowego jeziora. Duża liczba młodych rycerzy podjęła to ryzyko i znalazła śmierć w pozornie nie niebezpiecznej wodzie. Ponieważ po powierzchnią wody rośnie ogromna liczba splątanych roślin które śmiałych pływaków chwytały (powstrzymywały) tak, że biedni musieli umrzeć. Ale jednemu odważnemu młodzieńcowi udało się tę próbę wytrzymać (z tej próby wyjść cało). Mimo to on został odrzucony. Panna z tego powodu została nazwana „Liebelose” (pozbawiona miłości) a na pamiątkę tego połączenie jeziora Liwia Łuża z morzem nazywa się „Liebelose” aż do dnia dzisiejszego.
Marida z Kłajpedy (opis Strackera)
Jak twarda i bez miłości jest legenda o szlacheckiej pannie z Niflose, tak pełna miłości i przyjazna jest historia którą pod tytułem Marida z Kłajpedy. To jest przede wszystkim prawdziwa historia tu i tam bajkowo przyozdobiona. Opowieść przenosi nas do połowy poprzedniego stulecia gdy właścicielem majątku rycerskiego był Dumstrey. Kapitan Hohorst wszedł na mieliznę podczas silnego sztormu ze swoim wspaniałym statkiem „Marida z Kłajpedy” na brzegu koło Łukęcina . Pan Dumstrey zwołał swoich ludzi na plażę na ratunek.„Ratunkowa armata na brzeg przyniesiona, kula na linie bez końca wysoko ponad potęgą wysokich jak domy fal leci z szalonym pośpiechem”.Jednak jedna po drugiej przy ciężkim sztormie nie trafia do celu, także z pomocą łodzi ratunkowej próbowano daremnie podejść do rozbitków. Ostatnia kula została załadowana.„Statek rzuca się na strony, załoga na śmierć zdecydowana. Oto trafia rakieta z warczącym odgłosem przechodzi w poprzek ponad wrak przestrzelona.”
6 kwitnących istnień ludzkich zostało uratowanych.
„Wątły marynarz, młoda krew znalazł swój mokry grób w falach”.Kapitan Hohorst na śmierć wyczerpany został jako pierwszy gość nowego właściciela z miłością pielęgnowany przy czym pośpiesznie z Kłajpedy przybyła żona wiernie służyła gospodyni domu. Wielka przyjaźń połączyła odtąd obie rodziny. Kula dzięki której zostali uratowani rozbitkowie została powieszona na stacji ratunkowej w Trzęsaczu nad wejściem i otrzymała na trwałą pamiątkę następujący napis: „Kula która uratowała 16 mężczyzn z nieszczęścia morskiego morskiej biedy i od ciężkiego niebezpieczeństwa” Na pamiątkę zachowana została także flaga statku oraz tablica z nazwą statku Marida von Memel. Kapitan Hohorst przygotowywał się do nowej podróży. Dumstrey został zaproszony do Kłajpedy na wodowanie nowego statku na miejsce zatopionej Maridy, któremu nadano imię „Dumstrey - Trzęsacz”. Przyjaźń między kapitanem a Dumstreyem wzrastała z roku na rok. Kiedy kapitan ze swoim statkiem „Dumstrey- Trzęsacz” przybył w pobliże gościnnego brzegu to jak podaje legenda trzęsła się kula która kiedyś jemu i jego załodze uratowała życie. Ludzie twierdzili, że kula ma proroczy dar. Ten kto ją pobujał będąc starającym się konkurentem o rękę jakiejś panny szybko nim zostawał.
Na krze przez Morze Bałtyckie
Na południowej stronie wyspy Bornholm mieszkali i mieszkają jeszcze dziś liczni rybacy. Pewnego roku była tak bardzo surowa zima, że wody i studnie były zamarznięte. Bydło było pędzone do pojenia do pobliskiej rzeki. Pewnego dnia poprowadziła córka pewnego rybaka jedyną krowę – na powrozie – do wodopoju. Nagle od pokrywy lodowej na której oboje stali odpadła duża część i zaczęła płynąć, zanim wystraszona dziewczyna była w stanie z upartą krową osiągnąć stały ląd. Kra dryfowała na otwarte morze, a rozpaczliwe wołania o pomoc zostawały bez odpowiedzi. Dziewczyna modliła się rozpaczliwie o ratunek ale nie napotkała żadnego statku ani łodzi. Zimno, głód i pragnienie nękały młodą kobietę której jedynym pożywieniem było mleko. Nocą wyczerpana dziewczyna opadła z sił. Na naszym brzegu pewnego wieczoru syn pewnego właściciela usłyszał dochodzące z morza ryczenie krowy. Uzbrojony w latarnię pośpieszył razem z parobkiem na plażę i tam zobaczyli ku swemu niemałemu zdumieniu krę z wynędzniała od głodu ryczącą krową a obok niej nieprzytomną młodą kobietę. Po wielu daremnych próbach udało im się podciągnąć do brzegu krę z jej osobliwym ładunkiem. Krowa została zaprowadzona do ciepłej obory, podczas gdy syn właściciela wniósł do domu omdlałą dziewczynę, gdzie po długim czasie przy troskliwej pielęgnacji się obudziła. Stopniowo powracały utracone siły a dziewczyna pomagała w gospodarstwie swego wybawiciela – młodzi pokochali się nawzajem i po pokonaniu wszystkich przeszkód zostali szczęśliwą, połączoną miłością parą małżeńską, szczodrze pobłogosławioną przez Boga.
Karczma rabusiów
W zamierzchłej przeszłości na naszym wybrzeżu działy się różne rzeczy, które nie ujrzały światła dziennego. Jedną z nich jest opowieść o karczmie rozbójników w Rewalu. Karczmę ta prowadziła mało przypominającą rodzinę firma. Była nią stara kurna chata z ciężkim dachem sięgającym do samej ziemi. Stała jeszcze do 1890 roku i z powodu wdzierającego się morza musiała być rozebrana. Przez tę karczmę wiodła droga z Gdańska do Szczecina przez Kołobrzeg. Gdy tylko z daleka nadjeżdżała fura - zaczynał się poruszać dzwonek, który był umocowany w piecu sąsiadującego z karczmą domu mieszkalnego. Mieszkańcy karczmy zbójeckiej przyglądali się tylko podróżującym i gdy domyślali się opłacalnego łupu robili z nim z nimi krótki sąd i rabowali albo nawet zabijali. Przypuszczalnie jeszcze dziś powinny znajdować się w ziemi kości szczątki ograbionych kupców i wędrowców.
Wyrzucony na brzeg wieloryb
Dawno temu został wyrzucony na brzeg ogromnej wielkości wieloryb. Ponieważ Rewal nie posiadał, koni przyprowadzono je z sąsiedniego Śliwina. Ale wszystkie konie z całej wsi nie były w stanie tę potworną rybę wyciągnąć na ląd. Wreszcie na brzeg wyrzucił go duży sztorm. Wieloryb został poćwiartowany i przewieziony do Trzebiatowa gdzie jego szkielet był przechowywany w kościele Mariackim. Jedno żebro pozostało na brzegu i zostało umieszczone w kościele w Trzęsaczu skąd później zostało oddane do katedry w Kamieniu Pomorskim.
Złe sumienie (wyrzuty sumienia)
W czasie wojny siedmioletniej koło Rewala wszedł na mieliznę i rozbił się rosyjski statek. Załoga utopiła się i zwłoki leżały na pokładzie. Pewien mieszkaniec Rewala wykorzystał nadarzającą się okazję i przywłaszczył sobie najlepsze ubrania i sprzęty które znalazł na tym statku. Od czasu rabunku nie miał spokoju, duchy zmarłych marynarzy prześladowały go dzień i noc.. Słyszał je idące przez sypialnię w ciężkich butach z cholewami wypełnionymi wodą. Chłop był tak niespokojny, że w Rewalu nikt nie mógł go znieść. W końcu sprzedał swoją działkę dziadkowi obecnego właściciela Luisa Kostena.
Bursztyn
Bursztyn jest znanym niepowtarzalnym specyficznym niemieckim kamieniem szlachetnym, który jest znajdowany od pradawnych lat w obszarze Morza Bałtyckiego. Już Homer wspomina o fenickich handlarzach bursztynu. Pisze o nim także rzymski pisarz Tacyt z I wieku po Chrystusie i nazywa go „glaesum”. To jest prastara niemiecka nazwa dla przezroczystego bursztynu, z tego słowa pochodzi także dzisiejsze znaczenie słowa „glas” (szkło). Obecna niemiecka nazwa bursztynu – „bemstein” (tzn. palący się kamień) ma o wiele późniejsze pochodzenie. Bursztyn, którego rozróżnia się ponad 100 rodzajów jest żywicą sosny bursztynowej, która dawniej miała swoje siedlisko nad brzegiem Bałtyku. Ostatni ogromny sztorm z roku 1913 na pomorskim i pruskim wybrzeżu wyrzucił na ląd niezwykle dużą ilość bursztynu. W okolicach Pobierowa od dawnych czasów używano bursztynu do wykonywania ozdób.
Istnieje również starą grecką historia o powstaniu bursztynu. Faeton (świecący) syn Heliosa (słońca) pragnął , jeden jedyny raz pokierować „wozem słonecznym”, na którym jego ojciec codziennie wznosił się z morza by przejechać od wschodu do zachodu przez cały świat. Wóz był zaprzężony w cztery ogniste rumaki. Z niechęcią Helios uległ ojciec synowi. Fateon nie był jednak w stanie poskromić rumaków. Dziko gnały one przez przestrzeń przed siebie. Faeton upadł na ziemię spalony. Jego siostry opłakiwały go i potem zamieniły się w topole. Ale jeszcze teraz płyną ich łzy i jako kosztowny bursztyn spadają na ziemię. Słońce je utwardza a wody niosą je w głąb morza.
Bardzo miło i poetycznie opowiada legenda z greckiej starożytności o bursztynie jako łzach niebiańskich istot - dowód, na dużą wartość złociście połyskującej żywicy sprzed tysiącleci.
Trzęsacz: legenda o przyczynach pochłonięcia kościoła przez Bałtyk
W Trzęsaczu mieszkał rybak Kaźko, pałający ogromna miłością do pewnej Ewki. Niestety, Kaźko zginął w walce z Brandenburczykami, a wtedy jego ukochana umarła z żalu. Dziewczynę pochowano przy kościele. Od tej pory Kaźko, skryty w falach Bałtyku, próbuje do niej dotrzeć. Kochankowie mają połączyć się na wieki, gdy ostatni fragment kościoła runie do morza. Druga legenda mówi z kolei o córce króla mórz, którą przed wiekami rybacy wyłowili z morskiej głębi. Dziewczyna z nieszczęścia zmarła w niewoli i została pochowana na przykościelnym cmentarzyku. Jej zrozpaczony ojciec, władca mórz, postanowił odzyskać dziecko i rok po roku wydzierał kolejne pasy lądu, by dotrzeć do kościoła i zabrać grób ukochanej córki na dno Bałtyku.
innocent5