CITY 1 - ANTOLOGIA POLSKICH OPOWIADAŃ GROZY - TOM 1 - 2009.rtf

(1611 KB) Pobierz

CITY 1

ANTOLOGIA POLSKICH OPOWIADAŃ GROZY

TOM 1

2009

 

 

Kazimierz Kyrcz Jr / Łukasz Śmigiel GŁOWA DO KOCHANIA

„I've been looking so long at these pictures of you, that I almost believe that they're real.

I've been living so long with my pictures of you that I almost believe that the pictures are all I can feel..."

the Cure, 1989

Maciek zakochał się w twarzy ze ściany.

Któregoś ranka, w drodze do sklepu, wybrał inną niż zwykle trasę i, zamiast na skróty przejść przez bramę, poszedł chodnikiem prosto. Nie był to świadomy wybór, po prostu nogi same go tak poniosły. Rozmyślał o niebieskich migdałach, gdy nagle jego uwagę przyciągnęła duża kolorowa plama na ścianie mijanego bloku. Zaciekawiony spojrzał w tamtym kierunku i aż przystanął z wrażenia. Pomiędzy wejściem na klatkę schodową a oknem mieszkania na parterze ktoś namalował ogromną twarz młodej kobiety. Jej szafirowe oczy wpatrywały się w Maćka z intensywnością, której nigdy dotąd nie zaznał. Poczuł w brzuchu ciepło, kolana ugięły się pod nim. A że zawsze miał słabość do wyzywająco umalowanych kobiet...

Zakochał się w niej na śmierć i życie.

Aby celebrować swe uczucie, wziął roczny urlop naukowy na uczelni (dziękując Bogu za to, że ma taką możliwość) i od rana do wieczora okupował pobliską ławkę, wpatrując się w oblicze ukochanej. Patrzył na nią, a raczej pożerał wzrokiem, pilnując, by żaden z osiedlo­wych chuliganów nie zamalował Jej oblicza, by żaden kundel nie zbezcześcił elewacji, ozdo­bionej Jej wizerunkiem.

Pewnego dnia na przełomie lipca i sierpnia do Maćkowej ukochanej podszedł jakiś mię­śniak, sięgnął do przewieszonej przez ramię torby z materiału i wyjął puszkę spreju. W tej samej chwili Maciek zerwał się na równe nogi i, bijąc swój życiowy rekord w biegu na dzie­sięć metrów, dopadł grafficiarza.

1 Nie! - wrzasnął przeraźliwie, jednocześnie łapiąc wandala za łokieć.

Chłopak, mniej więcej o głowę wyższy od Maćka, wyglądał na kompletnie zaskoczonego, ale nie zamierzał rezygnować ze swego barbarzyńskiego zamiaru.

1 Odpierdol się, palancie! - warknął, wyrywając rękę.

-              Błagam, nie rób tego! - zaskomlał Maciek. - Zapłacę... - dodał pospiesznie, widząc, że sama prośba nie wystarczy.

Grafficiarz zmarszczył brwi, zastanawiając się nad propozycją.

Wreszcie spytał, bawiąc się w echo:

-              Zapłacisz?

+ + +

Tamtego dnia mięśniak dostał na dwa piwa. Później przyłaził do Maćka co kilka dni, za każdym razem kasując piątaka. Z czasem te wizyty przestały mieć jednak jedynie ekono- miczny charakter Krótko mówiąc: Maciek i mięśniak, który, jak się okazało, miał całkiem zwyczajnie na imię Paweł, zaprzyjaźnili się. Co ich połączyło? Thidno stwierdzić z całą pew­nością. Mozę melancholijne usposobienie? A może coś zupełnie innego?

Była prawie połowa września.

-              Patrz - powiedział Paweł, wskazując rosnące przy sąsiednim bloku drzewo. - Kasztany dojrzały, ale nie chcą spaść, a kwiaty znów zakwitły. Piękno będące wynikiem choroby... - lekko pokiwał głową, jakby przyznając rację komuś niewidzialnemu.

Maciek nie odpowiedział. W jego przypadku było odwrotnie. To właśnie piękno, z któ­rym się zetknął, sprawiło, że czuł się coraz bardziej chory.

Późnym wieczorem wrócił do mieszkania, pozbawiony sił niczym po randce z wampi­rem. Nie chciało mu się nawet jeść. Wyjął z lodówki red bulla, klapnął na kanapę z puszką w dłoni i rozpoczął rozmowę. Właściwie nie rozmowę a monolog - podniósł słuchawkę tele­fonu i co najmniej godzinę, wpatrując się w zdjęcie swej ukochanej, opowiadał o miłości, jaką Ją darzy, o tęsknocie, która doprowadza go do szaleństwa, o pustce kolejnych nocy, spędzanych z dala od Niej.

+ + +

Opatulony puchową kurtką Maciek dreptał koło ławki, zastanawiając się, kiedy w końcu nabawi się zapalenia płuc. To, że do tej pory udało mu się uniknąć przeziębienia, zakrawało na cud... Przetarł chusteczką zaparowane okulary, a kiedy znów je założył, dostrzegł zwalistą postać wyłaniającą się z szybko gęstniejącego mroku. Paweł.

I Widzę, że nie marnujesz czasu - zagaił grafficiarz. - A czas to pieniądz. Jaki z tego wniosek? Wydeptywanie ścieżek na trawniku musi być intratnym zajęciem.

-              Jeśli chodzi ci o kasę, to sorki, ale nie mam. - Maciek schylił się, zagarnął trochę śniegu, po czym kilkoma sprawnymi ruchami uformował z niego kulę. Rzucił śnieżką w kie­runku tablicy z napisem: „Szanuj zieleń". Chybił.

-              Nie przeszło ci jeszcze? - Paweł ze smutkiem przypatrywał się kumplowi, szukając w spojrzeniu Maćka czegoś, co świadczyłoby o tym, że jego obsesja odchodzi w przeszłość.

-              To nie ospa ani różyczka, żeby miało mi przejść.

Paweł otworzył już usta, by mu odpowiedzieć, gdy nagle obaj znieruchomieli, bo ławkę oświetliły światła nadjeżdżającego samochodu. Z ciemności wynurzył się czarny jak smoła stary model bmw z szerokimi, zimowymi oponami. Silnik chwilę jeszcze powarczał i wóz zatrzymał się tuż przy pogiętym kontenerze na śmieci. Z auta wysiadło dwóch mężczyzn. Obaj ubrani byli w ciemne wełniane płaszcze. Kierowca otworzył bagażnik i zaczął ustawiać na chodniku wyjęte z niego pakunki. Pasażer wybrał spośród nich skórzaną walizeczkę i, machając nią od niechcenia, ruszył wprost ku ścianie, na której widniał wizerunek ukochanej Maćka.

Paweł klepnął kumpla w ramię i obaj pobiegli za jegomościem z walizeczką. Zanim go dogonili, mężczyzna zdążył już wyjąć z walizki pędzel i puszkę farby. Maciek zacisnął ze złości zęby. Kimkolwiek był nieznajomy, najwyraźniej miał zamiar zrobić coś z twarzą pięk­nej dziewczyny. Nie może mu na to pozwolić! Poczuł wzbierającą falę wściekłości, ale to Paweł pierwszy się odezwał.

-              Hej, ty tam! - krzyknął. - Co robisz, do cholery?!

Mężczyzna, zanurzając pędzel w puszce, odwrócił się w ich stronę. Był wysoki i dobrze zbudowany, jego głowa w świetle pobliskiej latami błyszczała łysiną, przez co mogło się wy­dawać, że jest starszy niż w rzeczywistości. Wąskie usta wyrażały niechęć.

I Właśnie, niech pan ją zostawi! - zawtórował kumplowi Maciek.

Nieznajomy wzruszył ramionami i bez słowa dotknął pędzlem ściany. Z gardła Maćka wydobył się okrzyk przerażenia. Wreszcie znaleźli się tuż przy intruzie i Paweł złapał go za rękę, w której trzymał pędzel. Mężczyzna zmierzył go pogardliwym spojrzeniem, zupełnie tak, jakby drogę zastąpił mu domagający się uwagi karaluch.

-              Łapy precz 1 warknął, i Czego chcecie?! Nie dam wam żadnych pieniędzy! Wynoście się albo mój szofer poprzetrąca wam gnaty! - mówiąc to, cofnął się o pół kroku.

-              Srał pies na twoje pieniądze! i wysyczał wyzywająco Maciek. - Zostaw ją w spokoju!

Nagle między nich wkroczył szofer Dłonie w czarnych, skórzanych rękawiczkach zaci­skał w pięści. Mężczyzna z farbami powstrzymał go jednak uspokajającym gestem.

1A kto powiedział, że chcę jej zrobić coś złego? - zapytał z wyraźnym zdziwieniem w gło­sie. 1 To ja ją namalowałem i przynajmniej na razie wciąż mi się podoba. Jednak wilgoć niespecjalnie jej służy i miałem zamiar poprawić kilka szczegółów. Zasługuje na to, by za­chować doskonałość. I Mówiąc to, przeniósł wzrok na swoje dzieło.

Paweł z Maćkiem zaniemówili z wrażenia. Wciąż stojący w pobliżu kierowca, jakby przewi­dując dalszy bieg wypadków, wyraźnie się rozluźnił i sięgnął do kieszeni po paczkę marlboro.

I Znajomi mówią mi Mino - przerwał milczenie malarz, podając im kolejno rękę. - Ta głowa... Jest mi szczególnie bliska. Namalowałem ją na prośbę córki. Nie sądziłem, że wzbu­dzi tyle emocji. Tb jednak tylko część większego projektu.

-              Fest pan zawodowym artystę? - zapytał głupio Paweł, na co Maciek zgromił go spoj-

-              Chciałbym, aby za takiego mnie uważano - odparł mężczyzna. - Ale w tym kraju trudno być artystą, jeśli nie mieszka się w Krakowie czy w stolicy! - roześmiał się drwiąco.

Maciek wreszcie nie wytrzymał i zadał pytanie, które cisnęło mu się na usta od początku I rozmowy:

-              Zna ją pan?

Mino zmarszczył czoło. Spadające płatki śniegu topiły się na jego łysinie i wolno spływa­ły na policzki.

-              Chodzi wam o modelkę?

Popatrzył uważnie na Maćka, który z każdą chwilą stawał się coraz bardziej czerwony na twarzy. - No cóż, oczywiście tutaj malowałem z pamięci, ale owszem, znam ją. Jest moim najważniejszym modelem.

+ + +

Następnego dnia o szesnastej Paweł i Maciek czekali w umówionym miejscu. Mino oznaj­mił, że wprawdzie niewiele o sobie wiedzą - ale, co podkreślił, dostrzega ich wrażliwość na piękno - dlatego nie dość, że zgadza się przedstawić ich modelce, to jeszcze pokaże im pro­jekt, nad którym pracuje. Jedynym jego warunkiem była ich zgoda, by mu pozować. Zazna­czy! przy tym żartobliwie, że ostatecznym doborem modeli zajmuje się jego córka.

Oczywiście przystali na te warunki - Paweł głównie ze względu na Maćka. Nie chciał go zostawiać samego w tej niezwykłej sytuacji. Zresztą, nigdy nie uważał się za szczególnie przystojnego, więc prawdopodobieństwo zatwierdzenia jego kandydatury przez córkę Mina i tak wydawało mu się niewielkie.

Kiedy czekali, Maciek chodził w tę i z powrotem, mamrocząc pod nosem imię modelki, które łaskawie wyjawił im Mino: Izabela. Co chwila przecierał szkła okularów, co zaczynało już Pawłowi działać na nerwy. Na szczęście zaraz po tym, jak setny raz kopnął kupkę brudne­go śniegu, zza rogu wyjechało znajome czarne bmw.

Po drodze Paweł z Maćkiem niewiele ze sobą rozmawiali, a ukryty za przyciemnioną szybą kierowca nie odezwał się do nich ani słowem. Przebijali się przez zakorkowane ulice, aż w końcu wydostali się z gąszczu szarych blokowisk na peryferie miasta. Pobocze szosy zdobiły okryte śniegiem brzozy i odarte z liści lipy. Niekiedy bmw podskakiwało na jakiejś dziurze. Stopniowo w okolicy pojawiało się coraz więcej jednorodzinnych domków, aż wresz­cie, gdzieś po lewej, zauważyli oświetlony stylowymi latarniami zjazd do rezydencji Mina. Dom otaczały wysokie topole i kute, stalowe ogrodzenie ze słupkami z czerwonej cegły. Paweł

obliczał w myślach koszt takiej inwestycji. Szybko doszedł do wniosku, że suma potrzebna do jej realizacji grubo przekracza możliwości zwykłego śmiertelnika.

Po tym jak wysiedli z wozu szofer poprowadził ich wybrukowaną drobną kostką aleją. Mijali kolejne zabudowania. Jednym z nich okazał się kryty basen. Wewnątrz pracowało kilku ludzi, wytrwale malujących na suficie błękitne niebo.

W dwupiętrowym budynku, do którego zmierzali, paliły się prawie wszystkie światła. Zaraz od progu przywitał ich majordomus, odbierając kurtki. Po chwili pojawił się też Mino, ubrany w sweter w kratę i szare flanelowe spodnie.

-              Witam - powiedział pogodnie. - Nie chciałem was uprzedzać, że mieszkam w takim luksusie, bo wzięlibyście mnie za znudzonego bogacza, który bawi się w sztukę, a wcale tak nie jest. Zapraszam do biblioteki. Była niegdyś ulubionym pokojem mojej żony. Od kiedy zmarła, zabroniłem w niej cokolwiek zmieniać. Chcę, aby nadal mi ją przypominała.

Paweł spojrzał na Maćka, który patrzył osłupiały na kolekcję lustei; wazonów i gustow­nych mebli. Nie spodziewali się, że ktoś, kto maluje ludzkie twarze na ścianach zwykłych bloków, może być aż tak majętny.

I Przykro nam z powodu pana żony - bąknął pod nosem Maciek. Zamiast odpowiedzi Mino splótł tylko dłonie jak do modlitwy. Dopiero wtedy zauważyli, że rękawy swetra ma poplamione farbą.

Mężczyzna wprowadził ich do przestronnego pomieszczenia, którego ściany z trzech stron zastawione były sięgającymi do sufitu regałami pełnymi książek. W kominku, za żarood­porną szybą, cicho strzelało drewno. Bibliotekę oświedały jedynie płomienie paleniska i kil­ka ustawionych w lichtarzach świec. Przy stole, ustawionym na środku pokoju, siedziała czarnowłosa dziewczynka, zaciskając rączki na wypełnionej gęstym czerwonym płynem szklan­ce. Z ust wystawała jej plastikowa rurka.

-              Poznajcie moją córkę - powiedział Mino, przymykając drzwi. - Panowie, to moja ko­chana Klara. Klaro, proszę, przywitaj się ładnie.

Dziewczynka podniosła na nich wzrok. Maciek i Paweł zatrzymali się raptownie, czując, jak coś ściska ich za gardła. Oczy Klary były puste niczym ramy pozbawione obrazu.

Mino podszedł do dziewczynki, podał jej rękę i dopiero wtedy wstała od stołu.

I Przepraszam za to upiorne oświedenie - powiedział. - Moja Klara niemal od urodzenia jest niewidoma i bardzo wrażliwa na światło, prawda, kochanie?

Schylił się i ucałował ją w czoło.

1 Tatusiu! Przestań! - powiedziała dziewczynka z rozbawieniem. Kąciki ust miała ubru­dzone czymś, co przypominało sok pomidorowy. Mino zauważył to i troskliwie wytarł jej buzię zabraną ze stołu serwetką.

-              Tak lepiej - powiedział. - Podejdźcie bliżej - zwrócił się do gości. - Naleję nam wina, a Klara tymczasem, hmm... przyjrzy się wam.

Maciek zdjął okulary. Dłonie dziewczynki powędrowały ku jego twarzy. Były bardzo deli­katne i zimne. Drobne paluszki łaskotały go w nos, przesuwając się coraz niżej. Ocierając się

o              policzki uważnie badały dołek w jego brodzie i niewielką bliznę pod lewym okiem. Maciek wstrzymywał oddech. Przed chwilą Klara bezceremonialnie oświadczyła, że Paweł się nadaje. Maciek miał nadzieję, że córka malarza zaakceptuje także jego kandydaturę. Cała ta sytuacja wydawała się absurdalna, ale kiedy tylko zamykał oczy, w jego wyobraźni natychmiast poja­wiała się twarz Izabeli. Zrobiłby wszystko, aby ją poznać. Ostatecznie, wypicie lampki wina u nieco zdziwaczałego, bogatego wdowca i znajomość z niewidomą Klarą nie były za to zbyt wysoką ceną. A serce biło mu coraz szybciej.

Dziewczynka skończyła oględziny, więc mógł otworzyć oczy. Paweł ze zmarszczonym czołem stał obok i od niechcenia sączył swoją porcję trunku.

-              Tak! - wykrzyknęła Klara. - Tato! Proszę, proszę, weź także i tego pana!

Mino w zadumie stał przed barkiem. Po chwili wahania nalał sobie likieru.

-              No cóż - odparł wreszcie. - Skoro tak chcesz, mój skarbie...

+ + +

Dziewczynkę zostawili w bibliotece i teraz wspinali się schodami prowadzącymi na strych, gdzie malarz miał pracownię. Paweł szedł obok Maćka i, zerkając na jego profil, zastanawiał się, jak jego przyjaciel w ogóle wyobrażał sobie ciąg dalszy tej historii. Podobno Izabela była już w pracowni. Wkrótce ją poznają - i co dalej? Maciek poprosi ją o telefon? Rozbawi jakimś żartem? Z doświadczenia wiedział, że takie kobiety (jeśli faktycznie wyglądała tak, jak na portrecie Mina) raczej nie miewają kłopotów ze znalezieniem adoratorów.

Wreszcie stanęli przed ciężkimi, rzeźbionymi drzwiami. Mino pchnął je mocno, mamro­cząc, że najwyższa pora naoliwić zawiasy. W pomieszczeniu rozbłysły światła. Prawie całą przestrzeń wypełniały obrazy, kawałki płótna, rulony papieru, blejtramy i sztalugi. Pracow­nię przedzielono zawieszonym na sznurze białym prześcieradłem. Mino kopnął leżącą przy drzwiach tubkę z farbą i wskazał na prowizoryczne przepierzenie.

-              Proszę, śmiało, przejdźcie do drugiej części pracowni, a ja poszukam jeszcze kilku po­trzebnych narzędzi. Tferaz macie chwilę na poznanie Izabeli. Projekt także jest po drugiej stronie, bo nie chcę, by ktoś przypadkowy zobaczył go przed ukończeniem.

Ruszyli przed siebie, mijając kolejno zaciągnięte kotarami okna.

Z nadmiaru wrażeń Maćka zaczęło ściskać w żołądku. Przydałoby się trochę więcej wina...

Pomieszczenie przesiąknięte było jakimś dziwnym zapachem. Nie chodziło tylko o farby i rozpuszczalniki, ale także o coś... odpychającego. Paweł wyprzedził kumpla o kilka kroków i pierwszy przekroczył białą barierę. Prześcieradło zafalowało.

W chwili, gdy Maciek dotknął materiału, gdzieś przed nim rozległ się łomot. Prędko przeszedł na drugą stronę, a kiedy prześcieradło przestało zasłaniać mu widok, stanął jak wryty. Ucisk w żołądku wyraźnie się nasilił, ale to co zobaczył nie pozwalało mu skupić się na takim drobiazgu.

Ulż przed nim na podłodze leżało nienaturalnie wygięte ciało Pawła. Wyglądało na to, że chłopak żyje, bo jego lewa dłoń zaciskała się i otwierała, zupełnie jakby próbował coś pochwycić. Czymś, co powstrzymało Maćka przed ratowaniem przyjaciela, były twarze. Kil­kanaście zawieszonych na chybotliwej metalowej konstrukcji ludzkich głów - szkliste, sze­roko otwarte oczy, niedomknięte usta i wystające z nich fioletowe języki. Maciek chciał krzyknąć, ale silny skurcz żołądka powalił go na kolana. Krztusząc się, z trudem łapał stęchłe powietrze i wtedy zobaczył Izabelę. Jej cudowna twarz znajdowała się w centrum instalacji, otoczona resztą głów. Blond włosy opadały w nieładzie na policzki i na przechodzący przez uszy cieniutki drut. Maciek zacharczał, a ostatnią myślą, jaka przebiła się przez gęstniejącą mgłę, było to, że Izabela uśmiecha się do niego.

Obraz powoli odpływał mu sprzed oczu i wtedy Maciek zobaczył pochylającego się nad nim Mino. Malarz w prawej ręce trzymał siekierę. Przecierał jej ostrze białą szmatką.

I Kiedy umarła moja żona, Klara przyszła do mnie i poskarżyła się, że nigdy już nie będzie mogła pogłaskać mamusi po twarzy - powiedział dobitnie i trącił Maćka nogą. Tfen nic nie poczuł.

-              Mówiła, że boi się, że ją zapomni - ciągnął Mino. i Prosiła mnie, żebym zrobił coś, aby tak się nie stało. Klara tak lubi dotykać twarzy... Nie mogłem dać jej po prostu zdjęcia czy portretu matki. - Mówiąc to, chwycił bezwładne ciało Pawła i przeciągnął je do stojącego nieopodal pieńka. - Kocham moją żonę, a teraz na zawsze pozostanie w naszej pamięci. Zawsze będziemy razem. I wy też, moi mili, będziecie mieli okazję poznać ją bliżej - uśmiechnął się ciepło. I Izabela przez całe życie pragnęła, by otaczały ją osoby wrażliwe na piękno. Rozu­miecie chyba, że staram się jak mogę, aby zapewnić jej odpowiednie towarzystwo...

Mino ułożył głowę Pawła na pieńku. Uniósł siekierę.

+ + +

Natrętny promień słońca przedarł się przez zasłony i Anna, czując go na policzku, zmu­siła się, aby wreszcie unieść powieki. Za godzinę musiała być w pracy. Policzyła w myślach do pięciu i z jękiem zwlokła się z łóżka.

Kilka minut później mieszkanie wypełnił zapach gorącej kawy, grzanek i jajecznicy. Dziew­czyna zdecydowała, że tym razem jogurt zachowa na drugie śniadanie.

Próbując zmieścić stopę w nowym i przez to jeszcze nieco przyciasnym bucie, zabawnie podskakiwała po całym pokoju na jednej nodze. Minęła okno i nagle znieruchomiała. Na szarej ścianie najbliższego bloku pojawiło się coś kolorowego. W pierwszej chwili sądziła, że to graffiti, ale nawet z tej odległości można było dostrzec dbałość o detale. Zaciekawiona, wyjęła z szuflady biurka lornetkę, przez którą zazwyczaj obserwowała przesiadujące na da­chach gołębie, i wyregulowała ostrość. Obraz przedstawiał dwie męskie twarze. Anna gwizd­nęła cicho przez zęby. Jej uwagę przykuła zwłaszcza twarz bruneta w okularach - typ intelektualisty, który zawsze ją pociągał.

Nie miała pojęcia, dlaczego ktoś miałby na pierwszym lepszym bloku namalować coś tak wspaniałego. Nie zastanawiając się nad tym dłużej, postanowiła, że jeszcze przed wypiciem kawy wyjdzie na dwór i przyjrzy się niezwykłemu obrazowi z bliska...

Dariusz Zientalak Jr KLESZCZE ROZPACZY

Agatę znałem od dwóch lat, a lancze jadaliśmy razem od roku. Ona pracowała w Banko­wości Dużych Przedsiębiorstw na dwudziestym pierwszym piętrze, a ja w Departamencie Obsługi Rozliczeń na dwudziestym trzecim. Poznaliśmy się na imprezie integracyjnej i po­między grupowym przeciąganiem liny a budowaniem żywej piramidy wyszło na jaw, że jada­my w tych samych knajpach. Z tym, że o ile ja dzieliłem jedzenie na smaczne i niesmaczne, Agata stosowała podział na niezdrowe i zdrowe. Czy muszę dodawać, że była aktywną fanką tego ostatniego?

Tak więc zazwyczaj ona zasiadała nad talerzem, na którym królowały perzyca i trociny, ja zaś pochylałem się nad przysmakami, na widok których zatykały się arterie, i wspólnie odda­waliśmy się ulubionej rozrywce gatunku ludzkiego. Rozmowie.

Rozmawialiśmy o wszystkim. O pracy: o beznadziejnych szefach i niekompetentnych podwładnych, o ludziach, którzy odeszli, bo nie mogli już tego wszystkiego dłużej znieść, a także o ludziach, którzy przyszli po nich i byli nie do zniesienia. O miejscach, które chcie­liśmy odwiedzić i rzeczach, które chcieliśmy zrobić przed śmiercią. O książkach, które zabra­libyśmy na bezludną wyspę, o filmach, których remake powinien być zabroniony pod karą więzienia i o stu najlepszych płytach, o których nikt nie słyszał. O randkach z piekła rodem. Nawet o naszym życiu intymnym, chociaż z pominięciem obscenicznych detali. I jakoś ni­gdy nie brakowało nam tematów.

Tfego dnia jednak Agata milczała, z pochmurną miną dziobiąc sojowy kotlet schabowy.

1 Facet? i Zagadnąłem niezobowiązująco.

i Nie chcę o tym rozmawiać.

Ale naturalnie chciała. Tyle, że nie od razu. Przez pięć minut popychała parodię kotleta po talerzu, podczas gdy ja obserwowałem jej poczynania. Kiedy wreszcie odłożyła widelec, omal nie westchnąłem z ulgi.

-              Czy ze mną jest coś nie tak? - Zapytała.

-              Tb zależy i odparłem, ocierając sobie gęsty sos z brody.

Posłała mi kose spojrzenie.

! Z każdym jest coś nie tak - wyjaśniłem. - Ale pomiędzy noszeniem skarpetek na lewą stronę a owijaniem sobie głowy cynfolią, żeby kosmici nie odczytali twoich myśli, istnieje całe spektrum odchyleń. Zależy, o co pytasz.

-              Skarpetek na lewą stronę?

-              Szwy nie uwierają - wyjaśniłem.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin