Podróże Alicji - Kiryl Bulyczow.pdf

(2645 KB) Pobierz
PRZESTĘPCZYNI ALICJA
Obiecałem Alicji: „Jak przejdziesz do trzeciej klasy, zabiorę cię
na letnią ekspedycję. Polecimy statkiem »Pegaz« na poszuki-
wanie rzadkich okazów zwierząt dla naszego Zoo”.
Powiedziałem to jeszcze w zimie, tuż po Nowym Roku. I rów-
nocześnie postawiłem kilka warunków — dobrze się uczyć, nie
robić głupstw i wybić sobie z głowy różne dzikie pomysły.
Alicja uczciwie wypełniała warunki i zdawało się, że nic nie za-
graża naszym planom. Tymczasem w maju, na miesiąc przed
odlotem, zaszła pewna okoliczność, która omal całkiem ich nie
przekreśliła.
Pracowałem tego dnia w domu, pisałem artykuł dla „Wiado-
mości Kosmozoologicznych”. Przez otwarte drzwi gabinetu wi-
działem, że Alicja wróciła ze szkoły ponura, cisnęła z rozma-
chem na stół torbę z dyktafonem i mikrofilmami, nie chciała
jeść obiadu i zamiast po ulubioną w ostatnich miesiącach
książkę „Zwierzęta dalekich planet”, sięgnęła po „Trzech musz-
kieterów”.
— Jakieś przykrości? — zapytałem.
— Nic podobnego. Skąd ci to przyszło na myśl?
— Tak mi się wydawało.
Alicja po chwili namysłu odłożyła książkę i spytała:
— Tatku, nie masz przypadkiem samorodka złota?
— Duży potrzebujesz?
— Z półtora kilograma.
— Nie, nie mam.
— A może masz mniejszy?
— Prawdę mówiąc, też nie. Żadnego nie mam. Na co mi samo-
rodek?
— Nie wiem — rzekła Alicja. — Po prostu mnie jest bardzo po-
trzebny.
Wyszedłem z gabinetu i siadłszy przy niej na kanapie, powie-
działem:
— No mów, co masz na sercu.
— Nic szczególnego. Zwyczajnie potrzebny mi samorodek.
— A tak całkiem szczerze?
Alicja westchnęła głęboko, spojrzała w okno i wreszcie zdobyła
się na wyznanie:
— Jestem złodziejką, tatku.
— Złodziejką?
— Popełniłam kradzież i teraz na pewno wyrzucą mnie ze
szkoły.
— Szkoda — powiedziałem. — No, mów dalej. Mam nadzieję,
że cała ta sprawa jest mniej straszna, niż się wydaje na pierw-
szy rzut oka.
— Bo widzisz, ja i Alosza Naumow postanowiliśmy schwytać
szczupaka-olbrzyma. On grasuje w Zalewie Ikszyńskim i pożera
narybek. Opowiadał nam o nim pewien rybak, ty go nie znasz.
— A co ma z tym wspólnego samorodek?
— Na błystkę.
— Co takiego?
— Dyskutowaliśmy o tym w klasie i doszliśmy do wniosku, że
szczupaka trzeba złowić na błystkę. Zwykłego szczupaka łowi
się na zwykłą błystkę, ale taki olbrzym może wziąć tylko na spe-
cjalną. I wtedy Lowka Zwanski napomknął o samorodku. A w
naszym szkolnym muzeum jest samorodek. Raczej był. Ważył
półtora kilograma. Dar dla szkoły od jednego z absolwentów.
Przywiózł go ze strefy asteroidów.
— I ukradliście samorodek złota ważący półtora kilograma?
— Niezupełnie tak było, tatku. Myśmy go tylko wypożyczyli.
Lowka Zwanski powiedział, że jego ojciec jest geologiem i przy-
wiezie nowy. No więc postanowiliśmy na razie zrobić błystkę z
pożyczonego złota. Szczupak na pewno złapie się na taką przy-
nętę.
— I co dalej?
— Dalej nic szczególnego. Chłopcy bali się otworzyć szafę.
Więc ciągnęliśmy losy. Ja bym nigdy nie wzięła samorodka, ale
los upadł na mnie.
— Padł.
— Co?
— Los padł na ciebie.
— No właśnie, los upadł na mnie i nie mogłam się wycofać wo-
bec wszystkich kolegów. Tym bardziej że braku tego samorod-
ka i tak nikt by nie zauważył.
— A potem?
— Potem poszliśmy do Aloszy Naumowa i przecięliśmy lase-
rem ten przeklęty samorodek. I pojechaliśmy nad Zalew Ik-
szyński. I szczupak odgryzł naszą błystkę.
Alicja umilkła na chwilę, po czym dodała:
— A może to wcale nie szczupak. Może zatopiony pień? Błyst-
ka była bardzo ciężka. Szukaliśmy jej, ale nic z tego. Nurkowali-
śmy po kolei.
— I wasze przestępstwo wyszło na jaw?
— No tak, bo Zwanski jest kłamczuch. Przyniósł z domu garść
diamentów i powiada, że złota nie ma ani kawałeczka. Odesłali-
śmy go z powrotem razem z jego diamentami. Akurat nam po-
trzebne! Aż tu nagle wchodzi Helena Aleksandrowna i każe
nam opuścić muzeum, bo za chwilę przyprowadzi tu wycieczkę
pierwszaków. Że też musiał się zdarzyć taki pechowy zbieg oko-
liczności! I od razu wszystko się wydało. W te pędy poleciała do
dyrektora. „To groźny objaw — mówi (słuchaliśmy pod drzwia-
mi) w kimś obudziły się atawistyczne instynkty!” Aloszka Na-
umow oświadczył wprawdzie, że całą winę weźmie na siebie,
lecz ja się nie zgodziłam. Skoro los upadł na mnie, to niech
mnie ukarzą. No i koniec.
— Koniec? — zdziwiłem się. — Więc się przyznałaś?
— Nie zdążyłam. Dano nam termin do jutra. Helena powie-
działa, że albo samorodek znajdzie się jutro na swoim miejscu,
albo czeka nas przykra rozmowa. To znaczy, że nie dopuszczą
nas do udziału w zawodach, a może nawet wyrzucą ze szkoły.
— W jakich zawodach?
— Jutro odbędą się u nas wyścigi w pęcherzach powietrznych.
O mistrzostwo szkoły. A reprezentacja naszej klasy to akurat
Aloszka, ja i Jegowrow. Przecież Jegowrow nie może lecieć
sam.
— Zapomniałaś o jeszcze jednej komplikacji.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin