OR3 Wachlarze A5.pdf

(1503 KB) Pobierz
Krystyna Siesicka
Wachlarze
Cykl Opowieści rodzinne tom 3
Na okładce wykorzystano reprodukcję obrazu Auguste’a
Renoira „Dziewczyna z wachlarzem”. (Femme à l'éventail)
Rok pierwszego wydania: 1996
To właśnie ja dostałam od Róży Firlej czarny wachlarz z
Andory. Od lat leżał na białej komodzie w jej pokoju, pośród
innych pamiątek, ale pewnego dnia, kiedy siedziałyśmy przy
herbacie w bawialni, podniosła się, poszła na górę i za chwilę
wróciła z wachlarzem w ręku.
- Proszę przyjąć ode mnie na szczęście - powiedziała. Znałyśmy
się zaledwie od paru godzin, byłam tak speszona, że nawet nie
wyciągnęłam ręki, żeby go od niej wziąć. Położyła wachlarz na
stoliku między filiżankami z herbatą a pucharkami pełnymi
konfitur i przesunęła w moją stronę.
- Dziękuję, doprawdy nie mogę... - powiedziałam niepewnie.
Usiadła w bujanym fotelu, przyrzuciła kolana czerwonym szalem,
bo tego dnia ciągnęło od okien, mimo że były opatrzone na zimę
grubymi ocieplającymi wałkami, które, jak powiedziała, robiła
sama dla całej rodziny.
- Pani Konstancja, moja sąsiadka, nie mówi „na szczęście",
tylko „na dobry początek". Proszę przyjąć ode mnie ten wachlarz
na dobry początek.
-2-
- A jeżeli mi się nie uda?
- Dlaczego miałoby się nie udać?
Patrzyłam na nią. Podobała mi się. Wyglądała tak, jakby nigdy
nie myślała o latach, które miała za sobą, ani o tych, które były
przed nią, a jedynie o mijającym dniu, ciekawa, jak też może się
skończyć. Niewykluczone, że się myliłam, ale takie właśnie robiła
na mnie wrażenie. Obydwie spojrzałyśmy na stos kopert, które dla
mnie przygotowała. Z listami włożonymi do nich poleciła mi coś
zrobić, nie powiedziała, czego oczekuje, określenie „coś" było
pojemne. Niektóre koperty miały brzegi postrzępione, niektóre
przycięte równo, były wśród nich białe, były kolorowe, każda
adresowana innym charakterem pisma.
- To nie będzie takie proste, wydaje mi się - powiedziałam.
- Nie, nie będzie - przyznała.
Do bawialni weszła kotka, usiadła na szarym dywanie. Przez
chwilę siedziała nieruchomo, mały postumencik, wreszcie
ziewnęła, otwierając szeroko pyszczek i podwijając różowy język.
Później podniosła się, przeciągnęła najpierw przednie łapy, potem
tylne. Wskoczyła na kolana Róży, przez chwilę kręciła się na
nich, potem usnęła zwinięta w kłębek. Powinnam już wyjść, nie
mogłam przecież siedzieć w nieskończoność i wpatrywać się w
kota. Zatrzymywało mnie pytanie, które koniecznie chciałam
zadać Róży Firlej, ale ciągle brak mi było odwagi. Pośród
wszystkich ogłoszeń, które ukazały się w przedwczorajszej
gazecie, treść mojego wydawała się najmniej atrakcyjna. Nie
zwróciłabym na nie uwagi, gdyby nie to, że sama zamieściłam je
w rubryce „poszukuję pracy". Wreszcie zapytałam otwarcie:
- Dlaczego wybrała pani właśnie mnie?
Przechyliła głowę, przyglądała mi się i milczała, zupełnie tak,
jakby dopiero teraz zaczęła zastanawiać się nad tym.
-3-
- Moja córka Tamara powiedziałaby, że miałam taki kaprys, ale
ja nie miewam kaprysów, nawet mnie denerwuje gadanie Tamary.
Miewam humory, to prawda. Tym razem nie znajduję jednak
innej odpowiedzi. Wybrałam panią, ponieważ miałam taki kaprys.
Patrzyła na mnie wyraźnie zaciekawiona, jak na to zareaguję,
ale nie odezwałam się. Wiedziałam, że to nie był żaden kaprys,
ukrywała coś przede mną. Sięgnęłam po wachlarz, rozłożyłam go
i zaczęłam liczyć piękne skrzydełka z usztywnionej czarnej
tkaniny. Może jest w nim jakieś przesłanie, zastanowiłam się.
Skrzydełek było piętnaście. Róża uśmiechnęła się.
- A listów, które pani daję, jest trzynaście - domyśliła się. -
Czternasty jest gdzieś w domu, ale nie mogłam go znaleźć.
Piętnastego nie ma.
- Piętnasty zatrzymała pani dla siebie?
- Nie, moje dziecko, nie został jeszcze napisany.
- A jest pani pewna, że będzie?
Uśmiechnęła się, zadowolona z mojego pytania.
- Myślę, że tak. I myślę, że pani pierwsza będzie o tym
wiedziała. Proszę mi podać mój kalendarz i długopis, dobrze?
Leżą na szyfonierze, musiałabym wstać, żeby po nie sięgnąć, a
wtedy obudziłabym moją kotkę. Przykro mi, ale bardziej
rozpaskudzam zwierzęta niż ludzi, nic na to nie poradzę - śmiała
się.
Szyfoniera była piękną, starą komódką. Leżał na niej zeszytowy
kalendarz z reprodukcjami francuskich impresjonistów i zwykły
szkolny długopis.
- Chciałabym zanotować pani adres i numer konta.
Pomyślałam, że to brzmi tak, jakbym starała się o pracę w
zakładzie przemysłowym i właśnie rozmawiała z główną
księgową. Ta kobieta była chyba szalona, nigdy w życiu nie
-4-
miałam żadnego konta. Gorzej, w tej chwili nie miałam również
adresu.
- Ma pani taką przerażoną minę, Elizo! - powiedziała z
niepokojem.
A więc sprawę mamy jasną, ona mnie po prostu bierze za kogoś
innego, szkoda.
- Mam na imię Elżbieta.
- Wiem o tym, Elizo.
- Nie mam numeru konta ani adresu.
Do tej pory to ona mnie zaskakiwała. Tym razem udało się,
patrzyła ze zdumieniem.
- Więc gdzie pani mieszka? W wozie cygańskim?
Pytała bez złośliwości, przeciwnie, nawet może z nadzieją w
głosie, sądzę, że byłaby zachwycona, gdyby okazało się to
prawdą.
- Jadąc tutaj widziałam trzy miasteczka pięknie ułożone nad
rzeką...
- Ułożone nad rzeką? - przerwała mi.
- Tak. W jednym z nich chciałabym znaleźć dla siebie jakieś
małe mieszkanie.
- Czy mogłabym w czymś pomóc?
- Nie, dziękuję, bawi mnie myśl o tym, że będę jeździła
szukając miejsca, które mnie zatrzyma.
- Zatrzyma panią... - powtórzyła.
Przyglądała mi się uważnie. Przed domem zaczęły szczekać
psy, ktoś otworzył drzwi, z sieni dobiegł stukot pazurów i czyjeś
kroki.
- Najbliższe miasteczko nie jest atrakcyjne, to najbardziej
odległe również, chociaż tam od czasu do czasu coś się dzieje, no
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin