Emil Zegadłowicz - Motory.pdf

(2334 KB) Pobierz
Motory
Emil Zegadłowicz
Wydawnictwo Sirinks, Kraków, 1937
Pobrano z Wikiźródeł dnia 23.03.2016
EMI L ZEG A D ŁO W I CZ
M O TO RY
POWIEŚĆ
TOM PIERWSZY
MCMXXXVIII
W Y D AW N I CT W O „ S I RI N K S ”
K RA K Ó W — WA RSZAWA — LWÓ W
 O
wy źródła Poezji! O nauczyciele!
 O
wszystkich innych wieszczów
ozdoby i znicze!
 Wesprzyjcie
słabość moją, i niech
sobie liczę
 Za
zasługę, żem Prawdy szukał w
waszym dziele.
 JEAN
MORÉAS
 („Eryfila“)
O
głuszający szum wodospadu przerzucał się z pośród wyrw
skalnych, rwał i walił opętanie przez oślizgłe kondygnacje
głazów, olbrzymim łukiem spadał w kamienne dno przepaści i
rozpryskiwał się w pianę i mgłę. Sam szum, sama melodia
gwałtu i żywiołu.
 Krajobraz
jak w tle Monny Lizy, zimny i fantastyczny,
zmontowany według praw krystalizacji zlodowaciałego światła
księżycowego: promieniowanie umarłych.
 Pustka
i przerażenie zastępywały powietrze.
 Brak
tchu i ustawiczny zawrót głowy i copochwila
przeraźliwe spadanie w ciemną otchłań. Za każdym razem
zasuwała się na cały obraz, który przecież był jedyną wątłą i
nadpróchniałą platformą, na której z trudem utrzymywała się
świadomość — gęstą stęchlizną nasycona, czarna zasłona; to
był zapach grobu; i to była nicość. Trwała wieki.
 W
jednym z takich wybłyśnięć — ponad urwiskiem szczytu
górskiego, poza umierającym ponowkiem — zamajaczyła jak
w prostopadłej tafli lodu na międzyplanetarnym mrozie —
olbrzymia, w nieskończoność umykająca sirinks: niewieście,
sfinksowe twarze — dziewięć rozmglonych piszczał — —
zamajaczyła, zadrżała, skruszyła się — w migocie szczerb
gwiezdnych zagasła...
 Lodowaty
wiatr nawiewał z jądra wiecznej nocy bezmiar
chmur i oparów; wszystko, co jeszcze było najwątlejszym
bodaj istnieniem, pogrążało się i zatapiało w mlecznej,
rozwodnionej, sinej ciszy; stąd, nie z dna, bo go nie było, z
głębi więc, ledwo przy najwyższym natężeniu słuchu można
dosłyszeć cośkolwiek.
 Mętna
pamięć liczb — liczenie — huk!
 Obroty
tysięcy tęczowych kół — rozprysk — huk!
 Olbrzymia
szklana wieża nasycona rudym światłem —
chwieje się — nachyla — okręca wokół swojej osi jak człowiek
ugodzony kulą w serce — pada — roztrzaskuje w szczerby i
żwir — chwila martwej ciszy — a potem — jak trzeci sygnał
— huk!
 Teraz
znów daleki szum (on jednak jest najistotniejszą
realnością) zaświadczył o istnieniu.
 Szum
wzmagał się, rósł, potężniał — aż ogłuszający łoskot
spadających mas wodnych wyrywa resztki istnienia z przepaści
i rzuca jak rybę głębinową na brzeg posępnego krajobrazu.
 Na
widnokręgu zarysowuje się coraz wyraźniej pasmo
Kaukazu; owe niebotyczne góry, które nie są niczym innym,
jak tylko męką ludzką, kamiennym wycierpieniem za tę iskrę
zbawczego ognia skradzioną bogom, aby ludziom było jaśniej i
cieplej.
 Tknięte
światłem mgły, opary i wybryzgi rozbitych na
miazgę drobin wodnych — zadrgały nagle: przeciągły,
przejmujący tren.
 Szum
był jeszcze wciąż bardzo blizki, a te dźwięki szklane i
Zgłoś jeśli naruszono regulamin