14_Podst-kult-narod_Sila-kultury-polskiej.doc

(22 KB) Pobierz

Zdzisław Dębicki, PODSTAWY KULTURY NARODOWEJ

 

 

SIŁA KULTURY POLSKIEJ

Dwie są miary kultury narodowej. Jedną z nich są zdobycze, jakie naród osiąga sam dla siebie, dobra, które gromadzi, rozkwit, do którego w rozwoju dziejowym dochodzi. To każdy naród ocenia według siebie i to jest wewnętrzną miarą jego kultury. Drugą miarą — zewnętrzną — jest zdolność asymilacyjna kultury danego narodu. Zdolność ta nie zawsze idzie w parze z poziomem kultury. Są kultury wysokie, które posiadają tę zdolność w bardzo małym stopniu i, odwrotnie, są kultury pozornie niższe od tamtych a posiadające swój urok, swój powab swoisty, który sprawia, że asymilują one łatwo żywioł obcy, przywiązują do siebie i podbijają bez myśli o podboju.

Typowym przykładem wysokiej kultury o małych zdolnościach asymilacyjnych jest kultura niemiecka.

Nie da się zaprzeczyć, iż należy ona do najpotężniejszych kultur nowoczesnych, że odpowiada ściśle potrzebom narodu niemieckiego i że doprowadziła ten naród przed wojną do wszechstronnego i zdumiewającego rozkwitu.

Pomimo tych niezaprzeczonych zalet jest to jednak kultura dla innych narodów mało pociągająca. Asymilowała ona zawsze z trudem, wszystko jedno, w Polsce, w Alzacji i Lotaryngii, czy w Kamerunie.

Tendencje podbojowe kultury niemieckiej zawiodły. Oczywiście, w morzu niemieckim tonęły jednostki obco-narodowe, jeśli nie było komu rzucić im pasa ratunkowego. Nigdy jednak nie prowadziło do tego poczucie „ojczyzny” niemieckiej która, w upojeniu swoją wielkością i potęgą, narzucała się wszystkim.

Od „ojczyzny” tej odwracał się każdy Polak i każdy Francuz, będący „pruskim obywatelem” w imię gwałtu a nie z wolnego wyboru i przekonania. Alzatczyk i Lotaryńczyk, o ile widzieli trzepocącą się za słupami granicznymi trójkolorową chorągiew francuską, Polak, o ile czuł, że o miedzę ma współbraci, którzy, tak samo walcząc, wesprą go i dopomogą mu w walce — bronili się z uporem nawet w już zdobytych szańcach.

Nie poddawali się, nie naginali karków do jarzma. Wybierali ucisk i prześladowanie nad „miód” kultury niemieckiej.

Przyjmując nawet zwyczaj i obyczaj niemiecki, ulegając wpływom przeważającego środowiska, szpecąc swój język naleciałościami niemieckimi, czuli jednak, że bliższą i droższą jest im kultura własna, narodowa, do której często przywiązani byli więcej instynktem rasy, niż znajomością jej rzeczywistych wartości.

Zdarzało się nieraz, że nawet pod pokostem niemieckim, zacierającym zupełnie nie niemiecką narodowość, biły serca dalekie od solidaryzowania się z melodią pieśni „Deutschland über alles”.

Kultura niemiecka, która ma niską temperaturę uczucia, nie umiała zjednywać sobie obcych.

Rozkwit materialny Niemiec, stale postępujący naprzód dobrobyt szerokich mas, udogodnienia życiowe, doskonała organizacja i administracja — wszystko to przekonywało, ale zimny i nienawiścią przepojony duch pruski odtrącał od siebie.

Gdyby nie to, gdyby nie te odstręczające cechy kultury niemieckiej, kto wie, czy nie po chłonęłaby ona z czasem całkowicie owych 3 i 1/2 milionów polaków, wydanych na łup germanizacji w obrębie Królestwa pruskiego i Rzeszy.

Nie oparliby się jej także Alzatczycy i Lotaryńczycy, liczebnie słabsi i murem bagnetów pruskich odgrodzeni od Francji.

Na szczęście nasze i Francuzów, panowanie niemieckie było tylko panowaniem pięści. Kultura zaś niemiecka, pomimo pozorów siły, w rzeczywistości siły tej nie ujawniła.

Powtórzyło się tu to samo, co było niegdyś, w okresie nawracania „ogniem i mieczem” pogańskich ludów Prus i Litwy. Ustępowano przed brutalną siłą, przybierano pozory uległości, skrycie jednak czczono dawnych bogów i wracano do ich kultu, skoro tylko świst mieczów przycichał a łuny pożarów bladły.

Tak samo teraz, z chwilą pogromu Niemiec, odnajdują się tysiące i dziesiątki tysięcy Polaków na Górnym Śląsku i na Pomorzu.

Ludzie ci przez długie lata nie mieli odwagi przyznawania się do swojej narodowości polskiej, ukrywali ją, jak grzech, w obawie, że ich ta polskość wyda na prześladowanie, że stracą chleb, że będą musieli pójść na tułaczkę. Tak było istotnie.

To też przy spisach ludności, dokonywanych przez urzędników pruskich, podawały się „według języka domowego” za niemieckie rodziny, które nie miały w żyłach ani jednej kropli krwi niemieckiej. Postęp niemczyzny na kresach wschodnich zaznaczał się co dziesięć lat i co dziesięć lat rosły nadzieje niemieckie na zupełne zgermanizowanie ziem polskich. Nie szczędzono na to środków. Wysiłek wzmagał się. Hakatyzm triumfował i przekonywał do siebie rezultatami nawet tych Niemców, których sumienie ludzkie początkowo wzdrygało się przed walką eksterminacyjną, przed rugami i wywłaszczeniem.

Dzisiaj zaczyna się proces odwrotny. W atmosferze odzyskanej wolności narodowej manifestuje się polskość nawet tam, gdzie zdawało się że starta ona została z oblicza ziemi, gdzie pozory mówiły już o jej zagładzie.

Na Pomorzu i na Górnym Śląsku są Polacy, którzy prawie mówić po polsku nie umieją, którzy posługują się jeszcze mową niemiecką, jako językiem potocznym, ale którzy niemniej gorąco od nas po polsku czują i niemniej mają radości w piersiach z powodu zmartwychwstania ojczyzny.

A więc kultura niemiecka ich nie strawiła. Ogłuszył ich tylko duch niemiecki. Dzisiaj od zyskują przytomność i świadomość narodową.

Jest to początek wielkiego procesu odrodzenia narodowego naszych kresów zachodnich. Początek, który lud górnośląski przypieczętował krwią, ważąc się, przy nierównych siłach, na powstanie przeciwko swoim wiekowym ciemięzcom.

Proces ten rozwijać się będzie dalej i nic go już nie powstrzyma. Trudno przesądzić dzisiaj, jak dalekie zatoczy on kręgi, ale to pewne, że dość jest jeszcze popiołów polskich na ziemiach niemieckich, aby Feniks polski mógł z nich powstać.

Kto wie, czy tam, gdzie dzisiaj są cmentarzyska polskie, nie zazieleni się jeszcze kiedyś życie polskie, strzelając nowymi gałązkami od pnia, jak uschnięte drzewo, które, pozbawione korony, nie utraciło jednak czucia z ziemią za pomocą korzeni i z nich czerpie siłę do wiosennego odrodzenia.

A od korzeni tych Niemcy drzewa polskiego odciąć nie potrafili.

Ich „kultura” pozwalała na zbrodnicze rąbanie wysokopiennego „lasu polskiego”, ale nie miała sił na karczowanie.

O małej sile tej kultury przy pozorach jej potęgi świadczy jeszcze i to, że żaden naród nie wynaradawia się tak szybko, nie zapomina tak łatwo o swojej ojczyźnie i o swoim pochodzeniu, jak naród niemiecki. To znaczy, że posiada on mało węzłów uczuciowych, łączących go z ojczyzną, że ojczyznę widzi tam, gdzie mu jest dobrze.

Istotnie, żaden inny naród nie wsiąkał nigdy takimi milionami swoich przedstawicieli w obce środowiska narodowe, jak Niemcy. Iluż ich stało się w ciągu wieków w Polsce Polakami a w Rosji Rosjanami! Iluż ich w ciągu ostatnich lat czterdziestu zamerykanizowało się zupełnie, podczas gdy Irlandczycy, Polacy, Włosi, nawet Litwini i Węgrzy zachowali w Stanach Zjednoczonych swoją narodowość i opierali się wielkiej sile asymilacyjnej kultury anglosaskiej.

I to jest znamienne właśnie dla ostatniego czterdziestolecia, które było rozkwitem siły niemieckiej i pychy niemieckiej. Nigdy duma narodowa Niemców nie stała tak wysoko, nigdy przynależność do państwa niemieckiego nie dawała takich przywilejów na świecie, nigdy Niemiec nie czuł się tak zadowolonym z tego, że jest Niemcem, jak w tym właśnie okres za rządów Wilhelma II-go.

Jeżeli jednak pomimo to Niemcy ulegali wpływom innych kultur i zostawali przez nie asymilowani, to znaczy, że te inne kultury dawały im więcej, niż ich własna kultura, że przywiązywały ich do siebie tym, czego ich własnej kulturze brakowało.

A więc przede wszystkim uczuciem.

I tu dochodzimy do zrozumienia pozornie zadziwiającego faktu, dlaczego kultura polska, pod wieloma względami słabsza od niemieckiej, bo nie oparta jeszcze o tak szerokie warstwy, jak w Niemczech, w dodatku nie mająca za sobą własnej organizacji państwowej a przez cudzą zwalczana długo, uparcie i konsekwentnie przy pomocy całego aparatu germanizacyjnego, nie tylko w walce tej nie uległa, ale potrafiła ze swojej strony poczynić zdobycze wśród Niemców.

Zostawiamy tu na boku przeszłość, kiedy urok mocarstwowy Polski był tak wielki, że działał, jak magnes przyciągający, na narody ościenne.

Wówczas siła asymilacyjna kultury polskiej była zdumiewająca.

Co się stało z ową kolonizacją niemiecką w Polsce, której początki sięgają XIII-go wieku? Jakże szybko polszczyła się ludność owych miast i wsi, osadzonych na prawie niemieckim przez Kazimierza Wielkiego i jego następców! Jak bez śladu zniknął patrycjat „niemiecki” Krakowa i jak, już w wieku XVI-ym spolszczony, garnął się do szlachty i stawał się szlachtą, nabywał dobra ziemskie, pojmował szlachcianki za żony i córki za szlachtę rodową wydawał.

Nie tylko jednak Niemcy asymilowali się w Polsce ówczesnej tak łatwo. Zasymilowaliśmy wówczas pokaźną liczbę Włochów, Węgrów, Czechów, Ormian, nawet Anglików i Holendrów. Wszystko to wsiąkło w nasz naród bez żadnego ze strony tego narodu wysiłku. Z dobrej woli, samo, z przywiązania do nowej swojej ojczyzny. O polityce polonizacyjnej nie śniło się w Polsce nikomu, nawet w stosunku do Litwy i Rusi. Jedynym czynnikiem asymilacyjnym była kultura polska, była wolność polska — kwiat tej kultury. Ona wywierała ten nieprzeparty urok na obcych, ona jednała ich dla Polski, czyniąc z nich nie tylko dobrych obywateli państwa, ale i wiernych synów ojczyzny, którzy potrafili krew przelewać i głowy kłaść w jej obronie, przejęci jej rycerskim ideałem.

Jeszcze za Stanisława Augusta polszczyło się z dnia na dzień pstrokate pod względem narodowym mieszczaństwo stołecznej Warszawy, do której „król-slońce” ściągał cudzoziemców ze wszystkich stron świata.

Ale i później, kiedy Polska przestała istnieć, jako państwo, kiedy popadła w potrójną niewolę, iluż jeszcze zamieszkałych w niej cudzoziemców zrosło się z nią uczuciem, brało udział w jej walkach o niepodległość, pracowało dla jej kultury na wszystkich polach? Iluż zasłużonych Polsce porozbiorowej mężów nosi nazwiska o brzmieniu obcym? Ilu „żołnierzy polskich” wytoczyło za przybraną ojczyznę swoją nie polską krew? I właśnie ten okres naszej niewoli, naszego pohańbienia dziejowego, naszego nieszczęścia narodowego zawiera w sobie najwięcej dowodów uczuciowej siły kultury polskiej.

Kto wówczas został Polakiem, czynił to tylko z potrzeby duszy i serca. Nie miał z tego żadnych zysków. Same straty przynosiła mu polskość. Z wolnego stawał się niewolnikiem, z uprzywilejowanego upośledzonym.

A jednak mamy przykłady nieustającego w ciągu XIX-go wieku polszczenia się cudzoziemców. Polonizowali się nawet Moskale w Królestwie polskim!

Dzisiaj, kiedy Polska wraca do grona narodów wolnych, kiedy kultura jej, głoszona i zabijana przez wrogów, odzyskuje możność swobodnego rozwoju, mniemać wolno, że siły jej asymilacyjne wzmogą się szybko, a urok jaki wywierała dawniej, spotężnieje.

Spokojnie też możemy patrzeć w przyszłość kultury polskiej, jeżeli zachowamy i obronimy te jej podstawy narodowe które w przeszłości dały jej rozkwit a wzbogacimy ją nowymi wartościami, które czas niesie na swojej fali.

 

Zdzisław Dębicki, PODSTAWY KULTURY NARODOWEJ, Rok 1925               Strona 4 z 4

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin