08_Podst-kult-narod_Praca.doc

(88 KB) Pobierz

Zdzisław Dębicki, ­PODSTAWY KULTURY NARODOWEJ

­

 

PRACA

Miernikiem i wykładnikiem cywilizacyjnej i kulturalnej wartości każdego narodu jest praca, wykonywana przez ten naród.

Tkwi ona we wszystkim, co naród posiada. Jest sumą wysiłków następujących po sobie po­ko­leń, z których każde pomnaża otrzymany w spadku dorobek i przekazuje go dalej.

Jeżeli mamy dzisiaj łany ziemi uprawnej zamiast dzikich puszcz, miasta murowane zamiast szałasów i lepianek, i wszystko, co umożliwia nam życie i czyni nas zwycięzcami w uporczywej, odwiecznej walce człowieka z przyrodą, zawdzięczamy to pracy naszych przodków. Ich wysiłek tkwi w tym, co odziedziczyliśmy po przeszłości. Nic nie jest wyłącznie naszą zdobyczą. Wszystko ma swój bardzo odległy początek. Nawet codzienny kawałek naszego chleba, z czego nie zdajemy sobie sprawy, związany jest bezpośrednio przez długi łańcuch pokoleń z pracą pierwszych kar­czowników i pierwszych oraczów naszej ziemi.

Tak samo jest i w dziedzinie naszego dorobku niematerialnego. Wszystko, co stanowi nasze bogactwo duchowe i umysłowe, wszystkie nasze uczucia i wierzenia, myśli i porywy, tęsknoty i dążenia mają swój początek w życiu duchowym i umysłowym naszych odległych przodków.

Po nich to, drogą nieprzerwanego spadkobrania, dziedziczymy to, co w sumie swojej sta­nowi treść duszy narodu, a co, rozproszone na atomy, jest także treścią duszy każdego z nas.

I tu nic nie dokonało się od razu i nic nie do konało się samo, ale rosło i pomnażało się drogą powolnych nawarstwień, drogą pracy i wysiłku każdego poszczególnego pokolenia.

I dusza narodu była kiedyś puszczą, którą należało karczować i przygotowywać mozolnie pod uprawę i zasiew. I w duszy narodu są jeszcze dzisiaj leżące odłogiem, zdziczałe pustkowia, które czekają dopiero na pług i ziarno, to znaczy, czekają na pracę, która, poniechana lub niewy­ko­nana w czas i z dostatecznym wysiłkiem, domaga się dzisiaj uskutecznienia.

Pokolenie obecne i pokolenia przyszłe muszą tę pracę uskutecznić, muszą odrobić zaleg­łoś­ci, pozostałe w tej dziedzinie po pokoleniach poprzednich, które albo nie umiały, albo w rozle­ni­wieniu swoim nie chciały, jak za czasów Saskich, albo, jak za czasów niewoli, nie mogły już pra­co­wać z należytym wytężeniem nad pomnażaniem cywilizacyjnych i kulturalnych bogactw narodu.

Przeszkoda niemożności przestała już dla nas istnieć z chwilą odzyskania niepodległego bytu. Jeśli zaś będziemy dzisiaj umieli i chcieli pracować na zaniedbanych polach z odpowiednim natężeniem, to zaległości nasze odrobimy. Inaczej, wzrosną one jeszcze bardziej i jeszcze więk­szym ciężarem legną na barkach naszych następców.

Najpierwszym więc zadaniem Polaka, przejętego troską o stan obecny i o przyszłość kultury narodowej, musi być budzenie powszechnej w narodzie chęci do pracy i krzewienie umiejętności pracowania produkcyjnie we wszystkich dziedzinach, zarówno materialnych, jak i niematerialnych.

Lubimy często zestawiać nasze ubóstwo z bogactwem innych narodów. Imponują nam An­glicy, Francuzi, Niemcy, w ostatnich czasach nawet Czesi swoim dorobkiem, który znacznie prze­wyższa nasz dorobek. Biadamy nad swoim upośledzeniem i uważamy się za pasierbów losu. Zapo­minamy jednak, lub nie bierzemy dość krytycznie pod uwagę tego, że różnice, jakie zachodzą po­mię­dzy tymi narodami a nami, mają swoje źródło w tym, że suma pracy, wykonanej na przestrzeni wieków przez Anglików, Francuzów i Niemców, przewyższa znacznie sumę pracy, wykonanej przez nas, że tak samo w drugiej połowie XIX-go stulecia, tj. od chwili, kiedy warunki na to poz­wo­liły, Czesi pracowali znacznie produkcyjniej niż my i dlatego zdystansowali nas na wielu polach.

Zarzut ten spotyka nas dzisiaj bardzo często ze strony obcej. „Pracujcie! pracujcie! pra­cuj­cie!” słyszymy ze wszystkich stron.

Jest to niewątpliwie dla nas upokarzające, jak upokarzającą jest w ogóle kuratela obcych i dawane przez nich narodowi „moralne nauki”, z przeoczeniem często, lub zupełnym niezrozu­mieniem przyczyn, które wywołały dane zjawisko.

W tym wypadku jednak nie mamy się czym bronić, nie możemy z dumnym i otwartym czołem powiedzieć, że pracujemy z całym wysiłkiem, na jaki nas stać i jakiego wymaga od nas odzyskana wolność.

Przeciwnie, musimy przyznać, że w narodzie naszym istnieje dość znaczny odłam obywa­teli, którzy z wolności skorzystali w ten sposób, iż uczynili z niej puklerz dla próżniactwa. „Wolność próżnowania” stała się dla nich „wolnością obywatelską”.

Fakt ten nie byłby możliwy przy wyższym poziomie kultury wśród warstwy robotniczej. Przerażająco jednak niski poziom kulturalny uczynił te warstwy ofiarą szkodliwej dla narodu i państwa agitacji czynników, dążących nie do wzmocnienia i pomnożenia sił polskich, ale do ich rozkładu.

Podobne czynniki działały także gdzie indziej. Wszędzie jednak napotkały opór. U nas zyskały podatny dla siebie grunt.

Stało się to tak łatwo, że sami nawet nie spostrzegliśmy, jak i kiedy osunęliśmy się w grzę­zawisko, z którego dzisiaj, mimo wysiłku, wydobyć się nie możemy.

Straty nasze są ogromne, bo nie byliśmy narodem bogatym przed wojną. A oto po wojnie, która nie oszczędziła naszej ziemi żadnej klęski, która zrujnowała nasz przemysł i nasze rolnictwo, zniszczyła miasta i wsie, zamiast w siedmiomilowych butach iść naprzód i dorabiać się na nowo, od­bu­dowywać i zagospodarowywać, depczemy w miejscu i oglądamy się naokoło, oczekując skąd i kiedy przyjdzie pomoc. Otrzymywaliśmy ją przez kilka lat od Stanów Zjednoczonych, które kar­mi­ły i odziewały nasze głodne dzieci. Otrzymywaliśmy ją i otrzymujemy ciągle od Francji w postaci materiału wojennego. Otrzymujemy ją także skądinąd za drogie pieniądze. Najmniej jednak uczy­ni­liśmy sami w kierunku takiego zorganizowania życia polskiego, aby nie potrzebowało ono pomocy obcej.

Tymczasem w ciągu tych lat kilku Polska powinna była już stać się warsztatem wytężonej pra­cy na wszystkich polach, wytwórczość jej we wszystkich dziedzinach powinna się była zwię­kszyć, napięcie jej sił gospodarczych powinno było podnieść się w trójnasób w stosunku do napię­cia poprzedniego.

Tylko bowiem w ten sposób unikniemy ruiny, a co za tym idzie, zagłady w nowej, wzmo­żonej po wojnie, emulacji narodów.

Już dzisiaj na naszym terenie wytwarza się groźne współzawodnictwo żywiołów obcych z mniej przedsiębiorczym, mniej zdolnym do inicjatywy, a przede wszystkim mniej pracowitym ży­wio­łem miejscowym. Kraj nasz roi się już od wysłanników kapitału obcego, od „rzeczoznaw­ców badających nasze bogactwa leśne, nasze zagłębie węglowe, naszą naftę, ośrodki naszego przemysłu przetwórczego i t. d. Jesteśmy badani, śledzeni, podpatrywani. Każdy szuka tu dla siebie interesu i zysku. I Anglik, i Amerykanin i Francuz. Skończył się okres frazesów, mówiących o idealnych uczu­ciach narodu dla narodu, zaczyna się okres współpracy i współzawodnictwa, następuje za­dzierzganie się i ścieranie interesów, przy czym każdy będzie dbał nie o nasz, ale o swój interes. Odjechały już dawno filantropijne misje amerykańskie, a na ich miejsce zjawili się twardzi, bez­względni, zimni w rachunku biznesmeni, wytrzymali i nieznużeni w pracy.

Cóż im możemy przeciwstawić, czymże będziemy zwalczali gospodarczy podbój naszego kraju, jeśli nie pracą, jeśli nie taką jej organizacją, która nie będzie potrzebowała obawiać się współzawodnictwa?

I tu dochodzimy do zagadnienia dla naszej przyszłości najważniejszego — do umiejętności organizacji pracy, t. j. do jej kultury.

Jeżeli potrafimy tę kulturę zdobyć, jeżeli całemu życiu naszemu nadamy tętno i rytmikę równomiernego, codziennego wysiłku — to wówczas nie potrzebujemy się niczego obawiać.

Niestety, chronicznym brakiem, stałym niedomaganiem naszego życia jest brak umiejęt­noś­ci organizacyjnych.

Usprawiedliwia nas wprawdzie fakt, że w warunkach, w jakich istnieliśmy do niedawna, wszystko sprzyjało raczej dezorganizacji, niż zaprowadzeniu tego wewnętrznego ładu i porządku, który jest ułatwieniem pracy.

Usprawiedliwień naszych świat jednak słuchać nie będzie, oceniając nas nie według przesz­łości naszej, ale według teraźniejszości.

A w teraźniejszości tej, w porównaniu z Zachodem, który przywykł do mrówczego krzą­tania się milionów, do niesłychanie sumiennego wyzyskiwania każdej godziny, niemal każdej minuty dnia roboczego, nasza praca stoi pod znakiem lenistwa i apatii.

Ekonomiści stwierdzają zgodnie, że wydajność pracy Polaka w danym okresie czasu jest dwu lub trzykrotnie mniejsza od wydajności pracy Anglika, Francuza lub Niemca w tym samym okresie czasu.

Dotyczy to nas wszystkich ludzi inteligentnych, pracujących przy biurkach i w zawodach wyzwolonych, robotników rolnych i przemysłowych. Wszyscy mamy na sumieniu jeden i ten sam grzech grzech owego mularza polskiego, który w ciągu godziny układa trzy razy mniej cegieł, niż mularz francuski.

Powszechność tego zjawiska każe nam szukać powszechnej także jego przyczyny.

Czy jest nią naprawdę lenistwo wrodzone i brak temperamentu?

Doświadczenie wskazuje co innego.

Oto uczy nas ono, że Polak w obcym środowisku staje się wybornym pracownikiem który nie tylko nie daje się zdystansować, ale prześciga w ochocie do pracy innych.

Polak-robotnik w Ameryce, w Westfalii, we Francji zyskał sobie uznanie pracodawców. Podobnie Polak inżynier, uczony, nawet artysta w obcym środowisku pracuje intensywniej, niż w kraju.

Czemuż to się dzieje? Jakiż jest cud tych przeistoczeń, jaka ich tajemnica?

Tkwi ona w rytmie pracy danego środowiska ludzkiego, w tętnie jego powszedniego dnia.

Ten rytm niepostrzeżenie porywa w swoje tryby każdego, wprzęga go w wir obowiązku, zmusza do żywszego poruszania się, do dotrzymania kroku tym, co idą obok. Jak i ulicy, kiedy fala ludzka prze naprzód i unosi z sobą przechodnia.

Cała przyroda żyje według zasad ustalonej, choć tajemniczej dla nas, rytmiki. Rytm jest wszędzie i we wszystkim. Słyszy go wrażliwe ucho muzyka w głosach ziemi, powietrza i morza. Chwyta go wrażliwa dusza poety. Ujmuje go i określa ścisły umysł uczonego, który stwierdza że wszystkie t. zw. w fizyce ruchy harmoniczne, powstające wskutek wiecznego przekształcania się energii statycznej o pewnym stałem napięciu w energię dynamiczną, mają swoją rytmikę. Przecież i pierś nasza wznosi się miarowo w oddechu i serce nasze bije równo raz szybciej, to znów wolniej, zależnie od fizycznych i duchowych stanów, w jakich się znajdujemy. Podnieceni radością, czu­jemy przyśpieszone jego tętno, znużeni i wyczerpani, odczuwamy, jak ono słabnie.

Jesteśmy więc, nie zdając sobie z tego sprawy, w ciągłej władzy i pod ciągłym panowaniem rytmu wewnątrz i na zewnątrz nas. Wewnątrz wytwarza go obieg naszej krwi, na zewnątrz tętni nim całe otaczające nas życie.

Rytmiczny ruch pociągu kolei żelaznej unosi nas w przestrzeń, rytmiczny furkot pasów transmisyjnych i rytmiczne skandowanie młotów w fabryce upaja nas i podnieca. Nawet pozorny chaos wielkiego miasta, z niemilknącą nigdy jego wrzawą, z hałasem i szumem jego ulic, pełnych turkotu, ma swój rytm specyficzny, który oddziaływa na nas. Oszałamia on przybyłego świeżo do miasta wieśniaka, ale stałemu mieszkańcowi stolicy daje tysiące podniet, nasyca jego głód wrażeń i staje się dla niego niezbędnym, jak narkotyk.

Niektórzy Polacy twierdzą, że jeden dzień pobytu w Paryżu powoduje odczuwalną zmianę w ich obiegu krwi i przyśpiesza przemianę materii w ich organizmach. I nie można się temu dziwić. Paryż ma bowiem ten porywający rytm, który daje się odczuwać w całym jego życiu silniej i mocniej, niż w jakimkolwiek innym mieście.

Cudowny rozkład dnia, matematycznie ścisłe wyliczenie czasu na pracę, na posiłek, na rozrywkę na spoczynek wszystko to powoli chwyta przybysza w swoje samowładne ręce i każe mu żyć tak, jak żyją inni. Kto zaś nie podda się temu prawu żelaznemu zostaje poza nawiasem, wykoleja się i ginie, jako dożywotnia ofiara wielkich bulwarów, kawiarni i tawern, gdzie Francuz przyzwyczajony do bezwzględnych dyscyplin pracy, jest tylko przelotnym gościem, a gdzie obozy swe rozbijają na stałe rzesze próżnujących cudzoziemców.

Takiego potężnego, udzielającego się wszystkim i porywającego z sobą, rytmu pracy trzeba Polsce dzisiejszej, aby mogła sprostać oczekującym ją zadaniom.

Jakże złowrogo na tle tego brzmią uwagi, pisane na marginesach dnia dzisiejszego, a ustalające, że są wśród nas ludzie, którzy wahają się, w obliczu niedoli, spowodowanej przez wojnę, pracować z całym wysiłkiem, którzy, jak mogą, tak się od pracy wymigują i próżnują naprzód godziny, potem dni, potem tygodnie i lata.

Nauka gospodarstwa narodowego od dawna już obliczyła, jak dotkliwą ujmę bogactwu narodowemu przynosi każda przepróżnowana przez jednostkę godzina w ciągu dnia pracy. Godziny te, pomnożone przez liczbę mieszkańców kraju, są już wyrazem strat milionowych, co w ciągu roku daje miliardy niedoborów, prowadzące naród do bankructwa.

U rubieży tego bankructwa stanęliśmy niedawno, a zbliżało się ono ku nam nieuchronnie nie dlatego, że Sejm nasz, idąc owczym pędem za postulatami socjalizmu, uchwalił ustawę o 8godzin­nym dniu pracy, ale dlatego, że wydajność tej pracy w ciągu godziny jest u naszego robot...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin