Cieplarnia A5.pdf

(1484 KB) Pobierz
Brian W. Aldiss
Cieplarnia
Przekład: Marek Marszał
Tytuł oryginału Hothouse
Wydanie oryginalne 1962
Wydanie polskie 2007
Brian Aldiss w wizji przyszłości odmalowanej w "Cieplarni"
zaszedł chyba najdalej spośród twórców science fiction. Ziemię,
tkwiącą nieruchomo pod palącym światłem Słońca, które wchodzi
właśnie w pierwsze stadium "Nowej", pokrywa nieprzebyta
dżungla rozrośniętego do planetarnych rozmiarów figowca. Walki
z bogactwem roślinnych form życia nie przegrały tylko nieliczne
zwierzęta, a także cofnięty w swym cywilizacyjnym rozwoju -
Człowiek
***
-2-
Spójrz, jak wegetację krzepią rośliny ginące,
Spójrz, na nowo wskrzeszają życie wciąż więdnące.
Formy, co odeszły, inne zastępują.
(Ledwie oddech chwytamy, kolejne królują)
Niczym bańki z morza materii zradzane,
Rosną, pękają i morzu są wracane.
Alexander Pope, „Wiersz o człowieku”
1.
Wszystko rosło posłuszne nieuchronnemu prawu,
rozpychając się i wyrodniejąc w swym pędzie do
wzrostu. Temperatura, światło, wilgotność - te nie
zmieniały się, pozostawały takie same od... lecz
nikt nie wiedział, od jak dawna. Nikogo już nie
obchodziły doniosłe pytania, zaczynające się od
"Jak długo...?" lub "Dlaczego...?" Tutaj nie było
już miejsca dla rozumu. Tu było miejsce dla
wzrastania, dla roślin. Jak w cieplarni.
Kilkoro dzieci wyszło w zielone światło, aby się pobawić.
Pobiegły konarem, bacznie wypatrując wrogów, nawołując się
ściszonymi głosami. Szybko rosnący jagodobij przemykał ukosem
do góry, kiście jego lepkich owoców połyskiwały szkarłatem.
Widać było, że jest zaaferowany wysiewem i dzieciom nic nie
grozi z jego strony. Minęły go pędem. Z pory ich snu skorzystał
parzyperz, wyrastając za skrajem terytorium grupy. Drgnął, gdy
się przybliżyły.
-3-
- Zabić go - powiedziała krótko Toy. Była naczelnym dzieckiem
grupy. Skończyła dziesięć lat, przeżyła dziesięć owocowań
figowego drzewa. Słuchali jej wszyscy, nawet Gren.
Dobyli pałek, które każde dziecko nosiło wzorem dorosłych, i
rzucili się na parzyperz. Darli go i siekli. Ogarnęło ich
podniecenie, gdy tłukli roślinę, miażdżąc jej jadowite wypustki.
W tym podnieceniu upadła Klat. Pięcioletnia zaledwie,
najmłodsza. Jej dłonie dostały się w jadowitą masę. Wrzasnąwszy
przeraźliwie, przewróciła się na bok. Pozostałe dzieci również
podniosły krzyk, ale nie zapuściły się w parzyperz na ratunek.
Mała Klat krzyknęła ponownie, usiłując wydostać się z matni.
Jeszcze zacisnęła kurczowo palce na szorstkiej korze - i po chwili
leciała w dół. Dzieci widziały, jak spada na wielki liść rozpostarty
parę długości pod nimi; uczepiła się go i tak pozostała, drżąc na
rozhuśtanej zieleni. Podniosła na nich żałosne spojrzenie, lękając
się zawołać.
- Sprowadź Lily-yo - poleciła Grenowi Toy.
Gren pognał z powrotem. Z powietrza spadła na niego osica,
obwieszczając wściekłość tubalnym brzęczeniem. Odrzucił ją
ciosem dłoni, nie zwalniając biegu. Rzadki okaz dziecka
mężczyzny, lat dziewięć, już bardzo śmiały, rączy i dumny.
Szybko dotarł do chaty Prowodyrki.
Osiemnaście domów-orzechów wisiało uczepionych spodu
gałęzi. Orzechy wydrążono i przytwierdzono do konara spoiwem
pędzonym z krzewu acetonowego. Zamieszkiwało je osiemnastu
członków grupy, po jednym na orzech: Prowodyrka, jej pięć
kobiet, ich mężczyzna i jedenaścioro pozostałych przy życiu
dzieci. Na krzyk Grena Lily-yo wspięła się po lianie i stanęła przy
nim.
- Klat spadła! - zawołał Gren i pognał z powrotem. Zanim Lily-
yo go wyprzedziła, raptownie zastukała pałką w konar. Jej sygnał
-4-
wywołał pozostałą szóstkę dorosłych, kobiety: Flor, Daphe, Hy,
Ivin i Jury oraz Harisa, mężczyznę. Wyskoczyli z bronią w ręku,
gotowi do ataku lub ucieczki. Lily-yo wydała w biegu wysoki,
przenikliwy gwizd. Z gęstego listowia natychmiast wypadł
głuszek, podlatując do jej ramienia. Mechata, wirująca parasolka,
której otwarte pręty utrzymywały kierunek lotu, dostosowała
swoją prędkość do jej biegu.
Dzieci i dorośli obstąpili Lily-yo, gdy spoglądała w dół na Klat,
wciąż rozpłaszczoną na liściu gdzieś pod nimi.
- Leż spokojnie, Klat! Nie ruszaj się! - zawołała Lily-yo. -
Przyjdę do ciebie.
Pomimo trwogi i bólu Klat usłuchała polecenia, z nadzieją
wznosząc wzrok do góry, w kierunku, z którego nadchodziła
pomoc. Lily-yo dosiadła okrakiem sierpowatej podstawy głuszka i
zagwizdała cichutko. Z całej grupy ona tylko posiadła w pełni
sztukę ujeżdżania głuszków. Były to półwrażliwe na bodźce
owoce suchoświstu. Końce puchatych prętów kryły nasiona tak
osobliwie ukształtowane, że lekki powiew wiatru szeptał w nie jak
do ucha; zamienione w słuch wyczekiwały najmniejszego
podmuchu, by go wykorzystać do rozsiania. Po wielu latach prób
ludzie nauczyli się wysługiwać tymi prymitywnymi uszami do
swoich własnych celów, jak to właśnie zrobiła Lily-yo. Głuszek
zniósł ją w dół na ratunek bezradnemu dziecku. Klat leżała na
plecach i modląc się w duchu, śledziła ich przybycie. Wciąż
spoglądała w górę, gdy przez liść ze wszystkich stron wystrzeliły
zielone zęby:
- Skacz, Klat! - krzyknęła Lily-yo.
Dziewczynka zdążyła się jeszcze podnieść na kolana. Roślinni
drapieżcy nie są tak szybcy jak ludzie. Zielone zęby zatrzasnęły
się na jej talii. Wyczuwszy obecność ofiary przez pojedynczą
warstwę zieleni, gębokłap wyszedł na pozycję pod liściem.
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin