Eduardo Mendoza - Rok Potopu.pdf
(
369 KB
)
Pobierz
EDUARDO MENDOZA
Rok potopu
1
W latach pięćdziesiątych naszego wieku żył w San Ubaldo de Bassora
(prowincja Barcelona) pewien bogacz, Augusto Aixelà de Collbató. Był
ostatnim potomkiem starego rodu posiadaczy ziemskich, rodu, którego
pracowitość, rozsądek i upór sprawiły, że szlacheckie nazwisko oraz pokaźny
majątek dotrwały aż do jego czasów, by zniknąć po jego śmierci. Tak w
każdym razie należało przewidywać, bo w okresie, kiedy zaczyna się ta
opowieść, był wciąż jeszcze kawalerem, chociaż liczył sobie tyleż wiosen co
współczesne ma stulecie. Większą część jego dóbr stanowiła prawie
trzystuhektarowa posiadłość leżąca częściowo w granicach San Ubaldo
(osady przyłączonej później do miasta Bassory), a częściowo na terytorium
Santa Gertrudis de Collbató, skąd pochodziła jedna z gałęzi rodu. W tej to
posiadłości, znanej w całej okolicy jako „dwór Aixeli”, stał jego dom, dawna
siedziba znamienitych przodków; resztę majątku stanowiły lasy i pola
uprawne, gdzie rosły owies i lucerna, chociaż tuż po wojnie domowej część tej
ziemi przeznaczono pod uprawę winorośli: uzyskiwano z niej bardzo kiepskie
wino, cierpkie i mocne, które sprzedawano hurtem w winiarniach Bassory na
użytek klasy pracującej. Pewnego letniego popołudnia, pod niemiłosiernie
palącym słońcem, ścieżką pnącą się po zboczu w kierunku dworu
podchodziła
zdyszana
młoda
zakonnica.
Zanim
ostatecznie
pokonała
stromiznę, zatrzymała się na chwilę, aby złapać oddech i zebrać w sobie
resztki odwagi, gdyż bała się, że nie zostanie tu życzliwie przyjęta. Na
grzbiecie wzgórza ścieżka zanikała natrafiając na mur otaczający posiadłość;
u stóp wzniesienia leżała osada San Ubaldo, w tamtych czasach licząca może
z tysiąc dusz, a dalej widać było masywną bryłę Szpitala, wyschnięte koryto
rzeki i szosę, która biegła od strony Bassory i przecinała osadę zmierzając ku
Collabató, gdzie łączyła się z główną drogą do Barcelony. O tej porze osada
wydawała się pusta; nikt nie przechodził krzywymi ulicami, które wytyczono
na miejscu dawnych dróg wodnych lub granic nie istniejących już
gospodarstw. Gdy mniszka stanęła przed okratowaną bramą, stwierdziła, że
jest ona szeroko otwarta, i zaczęła się zastanawiać, w jaki sposób oznajmić
swoje przybycie, lecz po chwili, nie widząc dzwonka ani żadnej osoby, do
której mogłaby się zwrócić, zdecydowanym krokiem weszła do ogrodu.
Zatrzymała się na szerokiej ścieżce wijącej się wśród wysokich lip i
obsadzonej krzewami mirtowymi i oleandrami; ogród, rozległy i cienisty,
zasłaniał dom i budynki gospodarcze, które stanowiły mieszkalną część
posiadłości. Zarówno żwirowana ścieżka, jak krzewy i drzewa nosiły ślady
czyjejś dbałości i starania, ale nikogo nie było widać ani słychać; wokół
panowała
nieprzenikliwa
cisza
najbardziej
dusznych
letnich
godzin.
Zakonnica ruszyła ścieżką przed siebie; przebyła już kilkanaście metrów,
kiedy zza zakrętu wybiegły dwa ogromne psy: można by powiedzieć, że
czyhały przyczajone za krzakami mirtów. Wyglądały groźnie. Zakonnica
przystanęła, zamknęła oczy i szepnęła: Zdrowaś Mario, łaskiś pełna.
Nieruchoma, z zaciśniętymi powiekami, słyszała dyszenie psów i czuła, jak
ich pyski dotykają jej habitu. Nagle rozległ się czyjś krzyk, coraz bliższy:
León! Negrita! Spokój! Otworzyła oczy i zobaczyła biegnącą po ścieżce
kobietę, która pokrzykiwała: León!
Negrita! Do nogi! Psy wciąż obwąchiwały habit przybyłej, warcząc i
szczerząc kły. Kobieta zbliżyła się, poklepała psy po grzbiecie i powiedziała:
Proszę się nie bać, siostrzyczko, nic siostrze nie zrobią. Była to uśmiechnięta
grubaska w średnim wieku; miała na sobie biały fartuch poplamiony krwią.
Zakonnica już mocniejszym głosem wybąkała parę słów na powitanie, a
kobieta spytała, czym może służyć. Zakonnica powiedziała, że chciałaby się
zobaczyć z panem Aixelą, jeśli jest on akurat u siebie i może ją przyjąć. Jest,
a jakże, powiedziała służąca, ale nie wiem, czy będzie mógł siostrę przyjąć;
od samego rana zamknął się w gabinecie z administratorem i przykazał,
żebyśmy mu nie przeszkadzali. Zakonnica skinęła głową. Proszę mu
powiedzieć, że jestem przeoryszą Sióstr Miłosierdzia, tych, co się zajmują
Szpitalem, powiedziała; po czym dodała z wymuszonym uśmiechem: I jeśli to
możliwe, niech pani zabierze stąd te psy albo zaprowadzi mnie w takie
miejsce, gdzie ich nie będę widziała.
Pomiędzy lipami rosły też bardzo wysokie cyprysy; w gałęziach jednego
z nich nieoczekiwanie rozśpiewał się szczygieł. Psy biegły za obiema
kobietami, skacząc i dokazując; odeszła je chęć do ataku i wydawały się
spragnione zabawy, ale zakonnica starała się nie spuszczać ich z oka. Dom
był
starą
budowlą
z
kamienia;
nieproporcjonalnie
wydłużony,
miał
dwuspadowy dach, łukowate drzwi i prostokątne okna, tak wąskie i tak
wysoko umieszczone, że przypominały otwory strzelnicze. Nad wejściem
znajdował się zegar słoneczny, a na nadprożu wyrzeźbiono datę, która po
upływie wieków była już nie do odczytania. Na esplanadzie przed domem dąb
osłaniał swym cieniem sfatygowaną ciężarówkę pomalowaną na zielono. Z
pustej platformy wychyliła się głowa kota. Kobieta wyjaśniła zakonnicy, że
ciężarówka i kot należą do administratora. Po czym powiedziała: Ale pan
dziedzic nie pozwala wpuszczać kota do domu, bo jest psotny i mógłby stłuc
coś cennego. Proszę się nie obawiać, kot nie zejdzie z ciężarówki, dopóki te
dwa kręcą się tutaj, dorzuciła wskazując na psy. Usiłowała okazać mniszce
jak największą uprzejmość i zatrzeć wrażenie, jakie musiało na niej wywrzeć
spotkanie z psami. Z natury wcale nie są złe, mówiła, gdy szły razem ścieżką,
ale mają pilnować gospodarstwa, no to i pilnują, bez różnicy. Siostra na
pewno wie, co tu się dzieje w naszych stronach, dodała poufnym tonem.
Zakonnica nie wiedziała, ale nie przyznała się do tego; była tu od niedawna i
dopiero zaczynała sprawować swoją funkcję. Starała się zachować tak, aby
jej milczenie nie zostało poczytane za wyniosłość: nie chciała wywierać presji
na tę poczciwą i skromną kobietę. A jednak brama była otwarta, odezwała się
w końcu, aby coś powiedzieć. Służąca przytaknęła: pan dziedzic mówi, że to
nie drzwi odstraszają złodziei, tylko obawa przed tym, co znajduje się za
drzwiami. W pewnej odległości od domu, prostopadle do niego, stała szopa, z
której wyszedł młody chłopak w niebieskim kombinezonie, unosząc w górę
widły z jasnego drewna. Z ust zwisał mu niedopałek papierosa. Na widok
zakonnicy oparł widły o ziemię, ściągnął beret z głowy i stał tak, z
głupkowato zalęknioną miną, wpatrując się w przybyłą. Psy dysząc i śliniąc
się legły na ziemi, jeden z nich tarzał się w piachu. Co za głupie stworzenia,
pomyślała zakonnica przekraczając próg domu. W zestawieniu z jasnością
panującą na zewnątrz, sień dworska wydawała się pogrążona w mroku.
Niech siostra tu poczeka, powiedziała kobieta.
Plik z chomika:
ChomikKulturalny
Inne pliki z tego folderu:
Przygoda fryzjera damskiego - Eduardo Mendoza.zip
(3671 KB)
Oliwkowy labirynt - Eduardo Mendoza.zip
(2814 KB)
Oliwkowy labirynt - Eduardo Mendoza.djvu
(1629 KB)
Przygoda fryzjera damskiego - Eduardo Mendoza.djvu
(2172 KB)
Sekret hiszpanskiej pensjonarki - Eduardo Mendoza.zip
(1997 KB)
Inne foldery tego chomika:
A. S. Byatt
Aaa
Abagnale Frank
Abaszydze Grigoł
Abbott Jeff
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin