Murphy_Randyści-kontra-rothbardyści.pdf
(
93 KB
)
Pobierz
Randyści kontra rothbardyści
Autor:
Robert P. Murphy
Źródło:
mises.ca
Tłumaczenie:
Karolina Olszańska
Łatwo,
Kanadyjczycy)
a
lub
często
nawet
zabawnie,
jest
krytykować
lewicowych
by
rząd
postępowców, którzy chcą, aby rząd kontrolował opiekę zdrowotną (wybaczcie,
prawicowych
neokonserwatystów,
pragnących,
kontrolował świat (wybaczcie, Amerykanie). Jednak naprawdę ciekawa dyskusja
toczy się między minarchistami i anarchokapitalistami. Jeśli chcielibyśmy
przyporządkować tym ideom ich propagatorów, w szranki stanąć mogliby Ayn
Rand i Murray Rothbard. Co prawda oboje byli zagorzałymi zwolennikami wolnego
rynku, jednak podczas gdy Rothbard uważał, że wolny rynek mógłby zaopatrzyć
nas nawet w prawo, policję i armię, Rand wyznawała koncepcję państwa jako
„stróża nocnego”. Twierdziła, że z definicji, system praw własności i ich
egzekwowania nie może być przedmiotem transakcji rynkowych.
Klasykiem jest dla nas
otwarty list Roy’a Childsa do Ayn Rand,
w którym
używając jej własnych zasad, Childs stara się przedstawić argumenty za
„wolnorynkową anarchią”. W niniejszym wpisie spróbuję zrobić coś podobnego z
ostatnio popularnym w sieci
felietonem Harry’ego Binswangera
opublikowanym w
jednym z numerów magazynu
Forbes
w roku 2014. Autor — zdeklarowany
obiektywista — wykorzystuje dzieło Rand, by (według niego) całkowicie obalić
możliwość istnienia prawa i armii na zasadach wolnorynkowych. Zamierzam
wykazać,
że
argumentacja
Binswagera
swój
rozpada
się
przy
nawet
niezbyt
drobiazgowej analizie.
Binswanger
rozpoczyna
wywód
oskarżaniem
wolnorynkowych
anarchistów o popełnianie prostego błędu, godnego zwolenników Marksa:
Podobnie jak zwolennicy Marksa, bajdurzący o „wyzysku” i
„niewolnictwie
Zwolennicy
ekonomicznym”,
twierdzą,
że
[libertariańscy]
działania
anarchiści
ignorują kluczową, fundamentalną różnicę między wymianą a siłą.
Marksa
kapitalistyczne
wykorzystują siłę. „Anarchokapitaliści” uważają, że działania
siłowe mogą być przedmiotem wymiany rynkowej. Chociaż robią
to w nieco inny sposób, zarówno jedni, jak i drudzy ignorują bądź
wymijają
fakt,
iż
produkcja
i
wymiana
dobrami
stanowi
przeciwieństwo siły fizycznej.
Produkcja jest tworzeniem wartości, a transakcja jest dobrowolną
wymianą
wartości
za
wartość
siły
nie
dla
jest
obopólnego
zysku.
Siła
natomiast jest destrukcją lub jej zagrożeniem.
Kontrolowanie
użycia
przedmiotem
transakcji
rynkowych. Siła nawet nie wlicza się do ekonomii jako dziedziny
nauki. Ekonomia skupia się na produkcji i wymianie, a nie na
destrukcji i konfiskacie.
Zatrzymajmy się na moment przy tym fragmencie. Chociaż wywód
Binswangera na pierwszy rzut oka wydaje się rozsądny — zwłaszcza dla tych,
którzy już wcześniej się z nim zgadzali — w rzeczywistości jest bezsensowny.
Mógłbym użyć tego samego argumentu, aby „dowieść”, że potrzebujemy
państwowego monopolu na świadczenie takich usług, jak polowanie, burzenie
budynków, zarządzanie antybiotykami (sama
nazwa
oznacza „przeciw życiu”, co
od razu powinno zaalarmować randystów) czy boks. Wszystkie te dziedziny
bowiem nierozłącznie związane są z użyciem siły lub destrukcją.
Dlatego w powyższych kontekstach błąd popełniany przez Binswangera
jest oczywisty. Jasne że możemy mieć wolny rynek — na przykład — burzenia
budynków, chociaż ten proces wymaga destrukcji obiektów materialnych.
Możemy też oczywiście mieć wolny rynek niszczenia niechcianych bakterii (w
kuchni lub w ludzkim ciele), chociaż wymaga to zabijania żywych organizmów.
Bez wątpienia Binsanger oraz jego zwolennicy przewróciliby oczami,
słysząc moje analogie, twierdząc, że nie rozumiem, o co im chodzi. Mówiliby, że
nie moglibyśmy mieć „wolnego rynku” burzenia budynków, jeśli tak, oznacza to,
że ludzie mogliby sobie wysadzić każdy stary budynek, na jaki mają ochotę! Tak
samo nie moglibyśmy mieć „wolnego rynku” niszczenia bakterii, jeśli wcześniej
nie dostalibyśmy zgody osoby, której chcemy wszczepić antybiotyki.
Jednak dokładnie tego chcą rothbardyści, kiedy mówią o „policji na wolnym
rynku” czy „wolnorynkowej obronie narodowej”. Rothbard nie sugerował, że
prywatne agencje ochrony oferowałyby łapówki zagranicznym agresorom, by ich
zniechęcić do walki. Nie. Twierdził on, że gdyby organizacja ochrony chciałaby
wykorzystać stal, benzynę i godziny pracy, aby zbudować kilka czołgów, które
odstraszyłyby czołgi agresorów, musiałaby ona najpierw uzyskać pozwolenie
wszystkich ludzi, żyjących w danym regionie, by w ten sposób wykorzystać owe
surowce.
Mam nadzieję, że mój wywód udowodnił, iż w samym użyciu siły lub
dokonywaniu destrukcji nie ma nic, co mogłoby wykluczyć te usługi z „wolnego
rynku”. Prawdziwym problemem jest to, że Binswanger nie rozumie, w jaki sposób
przyznawane
i
egzekwowane
agencji.
byłyby
tytuły
autor
własności
uważa,
w
że
świecie
bez
monopolistycznej
Innymi
słowy,
potrzebujemy
monolitycznego rządu, aby móc spójnie mówić o właścicielu budynku, dającym
zgodę na zburzenie go lub właścicielach stali, pozwalających na jej użycie do
zbudowania czołgów.
Binswanger ujmuje to następującymi słowami:
Może istnieć tylko jedno prawo najwyższe na danym terenie i
tylko jeden egzekwujący je rząd (rządy stanowe i lokalne są
podporządkowane rządowi federalnemu).
Czy
konflikty
pomiędzy
„konkurującymi
ze
sobą
rządami”
mogłyby być rozwiązywane przy pomocy traktatów? Traktatów?
Egzekwowanych przez kogo? Kiedyś zapytałem Ayn Rand o
możliwość ustalania takich traktatów przez „konkurujące rządy”.
Spojrzała na mnie ponuro i powiedziała: „Takich jak ONZ?”.
Sprawiedliwy
rząd
funkcjonuje
zgodnie
z
obiektywnymi,
filozoficznie uzasadnionymi procedurami, tak jak ustalone jest to
w całej legalistycznej strukturze — od konstytucji po najbardziej
szczegółowe zasady i rozporządzenia.
W
powyższej
argumentacji
Binswangera
widzimy
dość
niepokojącą
implikację: jeśli naprawdę potrzebujemy jednej agencji z monopolem na ustalanie
„prawa najwyższego na danym terenie”, a koncepcja sąsiadujących grup
pokojowo ze sobą współpracujących wydaje się śmieszna, to nie wystarczy
zatrzymać
się
na
obecnie
istniejących
geograficznych
granicach
między
państwami. W końcu będziemy potrzebowali rządu światowego, stanowiącego
najwyższe prawo dla całej planety.
Jednak ważniejszym problemem jest założenie Binswangera, że aby mieć
jednolity kodeks prawny, musimy mieć jedną agencję, która by go ustalała i
egzekwowała. Po pierwsze, możemy zadać pytanie: czy rząd federalny Stanów
Zjednoczonych (bądź Kanady) rzeczywiście zabezpiecza „najwyższe prawo na
danym terenie”? Sam Binswanger przyznaje w innym fragmencie artykułu, że
rząd USA nie przestrzega konstytucji, jednak wydaje się nieporuszony faktem, iż
ten proponowany przez niego mechanizm zawiódł na całej linii wszędzie, gdzie go
wypróbowano.
Druga sprawa jest jeszcze bardziej zastanawiająca: istnieje kilka dziedzin
naukowych, którym agencja z monopolem na ustalanie reguł bez wątpienia
wyrządziłaby szkodę. Weźmy na przykład matematykę. Jest to ogół obiektywnych
prawd,
udowodnionych
dzięki
rozumowi
ludzkiemu.
Jeśli
chcemy,
aby
matematycy wszystkich krajów podpisali się pod „jednym najwyższym zestawem
praw matematycznych”, to czy potrzebujemy światowego rządu, który będzie
mówił wszystkim, co jest w matematyce dopuszczalne, a co nie?
Oczywiście, że nie. Takie działanie byłoby wręcz jednym z powodów, które
powstrzymywałyby
ludzi od stworzenia spójnego i konsekwentnego systemu
matematyki. Podobnie moglibyśmy mówić o naukach ścisłych czy języku.
Oczywiście
istnieją
eksperci
i
„autorytety”
w
tych
dziedzinach,
ale
ich
„rozstrzygające” publikacje tylko
porządkują
to, co członkowie danego środowiska
już wiedzą. Słownik języka angielskiego wydawnictwa Oxford nie może zmienić
znaczenia poszczególnych słów.
Byłoby całkowicie zrozumiałe gdyby koncepcję konkurujących ze sobą
procesów prawnych odrzucali teoretycy prawa, uważający, że system prawny jest
sprawą arbitralną, której funkcją jest działanie na korzyść grupy interesu, będącej
akurat u władzy. Jednak obiektywiści uważają inaczej. Powinni oni wiedzieć lepiej
niż większość ludzi, że proces prawny o charakterze otwartym promowałby
obiektywizm i dokładność w wydawaniu wyroków. Różni sędziowie obalaliby
niesłuszne wyroki i po jakimś czasie prawo precedensowe dałoby początek
„rządom prawa”, których rząd nam nie zapewnia.
Te sprawy są jednak zbyt ważne i skomplikowane, by uporać się z nimi w
jednym wpisie na blogu. Zainteresowanych czytelników odsyłam do mojego
wykładu zatytułowanego
„The Market for Security”,
eseju
„O szansach prawa
prywatnego”
oraz krótkiej rozprawy na temat
prawa prywatnego i prywatnej
obrony.
Poza tym, proponuję przeczytanie
mojej recenzji
książki Lindy i Morrisa
Tannehillsów
The Market for Liberty
— obiektywistycznego traktatu o prawie i
obronie wojskowej zapewnianej przez wolny rynek.
Plik z chomika:
malinowydom
Inne pliki z tego folderu:
Wstęp do libertarianizmu - PDF.pdf
(3464 KB)
Frédéric Bastiat - Harmonie Ekonomiczne.pdf
(261008 KB)
Fryderyk Bastiat - Prawo.mp3
(230826 KB)
Garrison_Murray-Rothbard.pdf
(205 KB)
Gherasim_Mit-klasy-średniej.pdf
(95 KB)
Inne foldery tego chomika:
2010
2011
2013
2014
2016
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin