Stewart Mary Dom czarownic A5.pdf

(1435 KB) Pobierz
Mary Stewart
Dom Czarownic
Przełożyła Danuta Petsch
Tytuł oryginału: Thornyhold
Wydanie oryginalne 1988
Wydanie polskie 1992
Główna bohaterka Jilly to córka pastora i niezwykle silnej
kobiety, dzieciństwo miała jednak trudne. Wraz z rodzicami
mieszkała w ponurej, brzydkiej wiosce górniczej w północnej
Anglii.
Gdy Jilly miała sześć lat, w pewien piękny letni dzień zjawiła
się Geillis – kuzynka jej matki, a jednocześnie matka chrzestna
dziewczynki i to ona właśnie wywarła duży wpływ na całe
przyszłe życie dziewczynki oraz wprowadziła Jilly w tajniki
magii.
Książka ta, to niesamowita historia, dzięki której zwykły świat
nabiera magicznej barwy. Opowieść o przeobrażaniu się zwykłej
wiejskiej dziewczynki w piękną kobietę, historia dziewczynki
przechodzącej
różne
życiowe
dramaty,
dziewczynki
nieszczęśliwej i prześladowanej w dzieciństwie, a jednak
wynagrodzonej przez los miłością cudownego człowieka i
szczęśliwą rodziną.
***
-2-
Pamięci mej matki i ojca
z miłością i wdzięcznością
poświęcam
Wstąp w ten zachwycający las,
gdy stać cię na to.
Mniej groźny jest zieleni zalew,
Niż gdy się rzucisz w morskie fale.
Niech serce śpiewa jak skowronek,
Idź w głąb jak mysz albo jak owad,
Co sławi lato.
Strach tylko słońce wygaszone
I mrok wciąż rodzi tu od nowa:
Błyśnie złowieszczych ślepi blask,
Ktoś cię uchwyci, trzaśnie kratą...
Wstąp w ten zachwycający las,
Gdy stać cię na to.
George Meredith
„Las Westermain”
1
1
Tłumaczył Józef Ratajczak
-3-
1.
Gdyby moja matka tylko zechciała, mogłaby zostać czarownicą.
Spotkała jednak mojego ojca, który był bogobojnym duchownym
i on zawrócił ją z tej drogi. Zamiast współczesnej, obdarzonej
czarodziejską mocą siostry króla Artura, Morgan Le Fay z
rezygnacją przyjęła rolę małżonki duchownego anglikańskiego i
została pierwszą osobą w parafii; w miarę, jak pozwalały tamte
czasy - przed ponad pięćdziesięciu laty - sprawowała w parafii
władzę żelazną ręką, bynajmniej nie używając rękawiczek.
Supremacja jej osobowości, żywe usposobienie, odrobina
okrucieństwa, przy całkowitym braku współczucia dla słabości i
niekompetencji, pozostały jej do końca. Miałam trudne
dzieciństwo. A sądzę, że i jej nie było łatwo. Pamiętam fotografię
mojej babki, a jej matki, której nigdy nie spotkałam, ale której
wizerunek napawał mnie przerażeniem przez całe dzieciństwo.
Przylizane, do tyłu zaczesane włosy, świdrujące oczy i zaciśnięte
wąskie wargi. Mieszkała w słabo zaludnionej części Nowej
Zelandii i wykazała się wszelkimi cechami właściwymi pionierom
z tamtych czasów. Doskonale pielęgnowała chorych, była też
znachorką, a we wcześniejszych czasach uznano by ją z
pewnością za kobietę posiadającą moc magiczną albo nawet za
czarownicę.
Wyglądała na to. Moja matka, będąca lepszym jej wydaniem,
miała te same cechy. Bezlitosna dla zdrowych, z zasady nie
lubiąca wszystkich kobiet, obojętna wobec dzieci i zwierząt, była
jednakże bezgranicznie cierpliwa w postępowaniu z noworodkami
i doskonale pielęgnowała chorych. Parę pokoleń wstecz
zanosiłaby galaretki i zupy dla chorych i zasługujących na to
biedaków, ale te czasy się skończyły i zamiast tego
przewodniczyła na zgromadzeniach pań pracujących społecznie w
wiosce i robiła dżemy i galaretki na sprzedaż. („Potrzebujemy
-4-
pieniędzy, a poza tym oni nie cenią sobie niczego, co dostają za
darmo” - tłumaczyła). Kiedy zaś w kopalni zdarzył się wypadek,
była tam obecna razem z ojcem i doktorem i tak samo niezbędna
jak oni.
Mieszkaliśmy w ponurej, brzydkiej wiosce górniczej w
północnej Anglii. Nasz dom był solidnie zbudowany, ale
szkaradny, zbyt duży i bardzo zimny. Woda ze związkami wapnia
była twarda i zawsze lodowata; matka w młodości nigdy nie miała
do czynienia z urządzeniami do ciepłej wody i nie widziała
powodu do tracenia pieniędzy na używanie zbiornika będącego
częścią dużej kuchni typu „Eagle”. Kiedy potrzebowaliśmy
gorącej wody do prania, grzaliśmy ją w garnkach na płycie
kuchennej. Kąpiele w wannie można było brać raz na tydzień, w
paru centymetrach letniej wody. Węgiel był drogi, po funcie za
tonę, ale plebania i kościół miały elektryczność bezpłatnie, tak że
w moim małym arktycznym pokoju na szczycie domu pozwalano
mi czasami używać, w walce z zimnem, grzejnika elektrycznego z
jedną spiralą. Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek moje
ręce lub nogi nie były odmrożone; nie zaliczano tego do
dolegliwości, uważano za słabość i w ogóle nie zauważano.
Plebania leżała na końcu wioski, oddzielona od kościoła dużym
własnym ogrodem, gdzie mój ojciec, wspomagany przez starego
zakrystianina, spędzał każdą godzinę wolną od obowiązków
parafialnych. Z jednej strony naszego terenu biegł główny trakt,
pozostałe trzy strony dotykały cmentarza. „Spokojni sąsiedzi”, jak
mówiliśmy i tak było naprawdę. Nie przypominam sobie, aby
niepokoiła mnie myśl o umarłych, pogrzebanych tak blisko, w
zasięgu wzroku, choć nasza zwykła droga do wioski biegła
wzdłuż kwater najstarszych grobów. Było to jednak ponure
miejsce dla samotnego dziecka i moje dzieciństwo było smutne,
pozbawione radości i nawet bardziej samotne niż twarde
dzieciństwo sióstr Brontë w Haworth. Nie zawsze jednak tak było.
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin