Wyższa magia A5.pdf

(1861 KB) Pobierz
Kira Izmajłowa
Wyższa magia
Przełożyła: Agnieszka Chodkowska-Gyurics
Tytuł oryginału Городская магия
Wydanie oryginalne 2008
Wydanie polskie 2008
Naina, studentka Państwowego Uniwersytetu Magii, ma nie
tylko wybitny talent do pakowania się w kłopoty. Jej nadnaturalne
zdolności doceniają szychy z ministerstwa i wydziału magii
bojowej. Lokują w niej nawet nadzieję na powodzenie
eksperymentu „Demiurg”. Sama Naina uważa, że najlepiej
wychodzi jej wszelaka destrukcja. Z łatwością zdematerializuje
samochód. Z trudem opiera się nieznośnemu urokowi
arcyciekawego faceta z przeszłością...
Aha, jeszcze jedno. Tylko tu znajdziesz satysfakcjonującą
odpowiedź na pytanie: dlaczego nie można wyczarować monet,
banknotów, złota ani diamentów?
Spis treści:
Część 1. Zaliczenie z wyższej magii...............................................................................................................................3
Część 2. Praca dyplomowa.........................................................................................................................................101
Część 3. Zmiana..........................................................................................................................................................226
Część 4. Mag bojowy. .................................................................................................................................................275
Epilog..........................................................................................................................................................................347
-2-
Autorka gorąco dziękuje
Ewie Białołęckiej
za cierpliwość i ogrom wykonanej pracy
Część 1. Zaliczenie z wyższej magii.
Kolejny rok akademicki - dla mnie czwarty - zaczął się
zadziwiająco spokojnie. Dziekanat nie prześladował naszej grupy
za kiepską frekwencję, nikt nie łowił na korytarzu niesfornych
palaczy, a wykładowcy wprost emanowali uprzejmością. Jednym
słowem: panowała niewiarygodna nuda.
Mówiąc szczerze, dopiero teraz zaczęłam poważnie zastanawiać
się nad tym, co będę robić po zakończeniu studiów. Muszę
zaznaczyć, że jestem prymuską, a wykładowcy niejednokrotnie
mówili mi, że mogę liczyć na dyplom z wyróżnieniem. Wszystko
to oczywiście cudnie, ale... Co dalej? Zasadniczo nie miałam
wielkiego wyboru - mogłam zająć się pracą badawczą w jakimś
laboratorium, co jest dość nudną perspektywą, albo zostać na
uczelni i wykładać. Wszystkie miejsca, gdzie można by się zająć
czymś praktycznym, dawno już rozdrapano i bardzo rzadko coś
się zwalnia. Cóż robić, taka jest specyfika tego zawodu.
Studiuję na PUM - Państwowym Uniwersytecie Magii. Nazwa
brzmi dość głupio, ale przedtem nasza Alma Mater nazywała się
ZTM - Zakład Teorii Magii - i wtedy ciągle mylono nas z
zajezdnią autobusową. Złożyłam tu papiery zwabiona romantyką
nazwy. Dostałam się zresztą bez kłopotu - a przecież od
kandydatów wymagano jednak jakichś zdolności. Ale wybrany
zawód nader szybko mnie rozczarował. Przez pierwsze dwa lata
wykładano nam tylko przedmioty ogólne: historię, matematykę,
-3-
język obcy, filozofię, kulturoznawstwo, logikę, retorykę i takie
tam inne michałki. Na trzecim roku zaczęła się specjalizacja -
tylko dwa przedmioty: historia magii i teoria zaklęć. Na czwartym
roku doszły zajęcia praktyczne. Jak stworzyć iluzję, jak szybko
zapoznać się z dowolnym mechanizmem, jak przyśpieszyć wzrost
doświadczalnego kaktusa... Bzdety nieprawdopodobne, do tego
kompletnie nieprzydatne w praktyce.
W końcu byłam zupełnie zrezygnowana. Czyżby niczego więcej
nie zamierzali nas nauczyć? Żadnego przechodzenia przez ściany,
żadnych zaklęć bojowych, czy chociażby porządnego leczenia...?
Z takim samym skutkiem mogłam kształcić się na każdej innej
wyższej uczelni. Może, póki nie jest za późno, przenieść się na
wydział magii stosowanej? Uczą się tam choćby studenci z
dużymi talentami do tworzenia iluzji. Absolwenci tego wydziału
często znajdują pracę w kinematografii - produkują naprawdę
wstrząsające efekty specjalne. Trudno wyjaśnić, jak to działa,
musiałabym streścić kilka opasłych tomów poświęconych teorii i
praktyce kreowania iluzji oraz ich zastosowaniom w życiu
codziennym. Mam poważne podejrzenia, że panowie reżyserzy,
producenci i cała reszta tego tałatajstwa zajmującego się
produkcją filmów w ogóle nie zastanawiają się nad teoretyczną
stroną zagadnienia. Wystarczy im, że iluzje wyglądają lepiej niż
grafika komputerowa, są tańsze i nie mają praktycznie żadnych
ograniczeń poza fantazją scenarzysty. A w jaki sposób wszystko
to udaje się zapisać na taśmie filmowej...? Prawdę mówiąc, sama
nie rozumiem tego do końca i zadowalam się prostą analogią:
przecież miraż też można utrwalić na taśmie, a w czym iluzja jest
gorsza od mirażu?
Zresztą w kinematografii konkurencja też jest ostra, więc wielu
absolwentów tego wydziału znajdowało pracę przy organizacji
różnych imprez. Kto by nie chciał, aby z okazji urodzin złożyła
mu życzenia sławna modelka albo ziejący ogniem smok? I czy nie
-4-
byłoby fajnie zmienić smętną salę, wynajętą na służbową imprezę,
w stary zamek lub plażę na wybrzeżu Oceanu Spokojnego? I to z
kompletem wrażeń - także zapachowych i dotykowych. Tak czy
siak, iluzjoniści zarabiają nieźle, a to, musicie przyznać, nie jest
bez znaczenia.
Jednak na wydział magii stosowanej nie przyjęto mnie,
motywując odmowę tym, że we wszystkich grupach jest już
komplet studentów. Oceny mam bardzo dobre, ale nie wyróżniam
się wybitnymi zdolnościami w jakiejś dziedzinie, więc nie mam
co pchać się na prestiżową specjalizację. Wszystko to prawda,
dlatego nawet niespecjalnie się zmartwiłam: iluzjonista
rzeczywiście byłby ze mnie marny. Magowie iluzjoniści muszą
mieć bogatą plastyczną wyobraźnię, a ja mam z tym problemy -
przerabianie myśli na miraże wychodzi mi kiepsko.
Na wydziale magii medycznej też nie było miejsc, a kryteria
były jeszcze ostrzejsze, niż podczas naboru studentów na wydział
magii stosowanej. Prosta motywacja „chcę leczyć ludzi” to o
wiele za mało, żeby nawet myśleć o tej specjalności. Na tym
wydziale uczyli się przede wszystkim ludzie, którzy ukończyli już
zwykłą medycynę albo przynajmniej technikum medyczne, czyli
tacy, którzy dobrze wiedzieli, jakim problemom będą musieli
stawić czoła.
Był jeszcze jeden kierunek, potocznie zwany „magią wiejską”,
ale tam zupełnie mnie nie ciągnęło. „Wsioki” zajmowały się
weterynarią i zagadnieniami magicznego wspomagania hodowli
roślin w trudnych warunkach klimatycznych. Ze zwierzętami nie
radziłam sobie jakoś szczególnie dobrze, no i oczywiście nie
miałam za sobą nauki w technikum weterynaryjnym. A wyjechać
po ukończeniu studiów gdzieś na Kamczatkę, by bohatersko
próbować uprawiać tam pomarańcze - o, piękne dzięki!
Na mój nie do końca bezstronny rozum, tylko te wydziały
zajmowały się czymś rozsądnym i ani myślałam przenosić się na
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin