Olden Marc Gaijin A5.doc

(1734 KB) Pobierz
Gaijin




Marc Olden

Gaijin

 

 

Przełożył Władysław Charchalis

Tytuł oryginału Gaijin

Wydanie oryginalne 1987

Wydanie polskie 1994

 

Pracująca niegdyś dla tajnych służb brytyjskich specjalistka od szyfrów, Alexis Bendor, przeszła podczas wojny koszmar: zdemaskowana i ujęta w Genewie przez japońskich agentów była straszliwie torturowana. Alexis udało się uciec, ale - mimo, że minęło już prawie czterdzieści lat - wciąż prześladuje ją wspomnienie o głównym oprawcy, którym był Rupert de Jongh. Ten angielski arystokrata stał się Japończykiem z wyboru, fanatycznie oddany nowej ojczyźnie bezwzględnym szpiegiem. I oto po latach de Jongh teraz gaijin - przywódca japońskiej mafii, znów zagraża Alexis, która nie podejrzewa, jak niebezpieczną rozgrywkę z gaijinem wplątał się jej syn, zawodowy złodziej.

 

Spis treści:

Część pierwsza. HEIHO NO METSUKU - Oczy w walce.              3

Część druga. HYOSHI - Rytm.              202

Część trzecia. MA - Utrzymywanie dystansu.              260

Część czwarta. CHI - Koncentracja siły przez medytację.              363

Epilog.              423


Część pierwsza.
HEIHO NO METSUKU - Oczy w walce.

Rzeczy postrzegane są przez kan i ken.

Kan dostrzega prawdziwą naturę przedmiotów;

ken ich zewnętrzne właściwości.

MIYAMOTO MUSASHI, Gorin no Sho

 

1.

HONOLULU, LIPIEC 1983

Alexis Bendor przeczuwała niebezpieczeństwo. Prawie świtało, gdy obudził ją koszmarny sen. Spojrzała przez rozsuwane szklane drzwi sypialni na skąpany w deszczu gąszcz paproci i filodendronów. Spod sekwojowego daszku werandy dobiegało gruchanie gołębi. Ptaki schowały się tam przed niespodziewaną burzą i teraz jeden po drugim zaczynały wyfruwać ze swego schronienia. Były jej ulubieńcami - małe ptaki zwane gołębiami pręgowanymi, które łączyły się w pary i na zawsze już pozostawały sobie wierne. Gruchanie gołębi i ulewny deszcz. Przyjemne dźwięki.

Alexis usiadła na łóżku. Sześćdziesiąt trzy lata i brak piątej klepki. Oczywiście była sama.

Koszmar, który dręczył ją przez lata, dotyczył zawsze Ruperta de Jongha. Choć przebudziła się, jej serce nie przestawało łomotać. Drżącymi rękami sięgnęła do szyi, by zbadać tętno. Matko Boska, jak bardzo pulsowało!

Wierzchem dłoni przesunęła po bliźnie znajdującej się w miejscu, gdzie powinno być ucho. Wzdrygnęła się z bólu, jak gdyby rana jeszcze się nie zagoiła.

Psychiatra powiedziałby: „Radzę pani, mrs Bendor, przestać grzebać się we wspomnieniach wyciąganych z najgłębszych zakamarków pamięci. Proponuję kilka spotkań, każde po sto pięćdziesiąt dolarów. Gwarantuję pani wyleczenie z choroby, która panią trapi”.

Przestało padać. Alexis spojrzała ponownie przez szklane drzwi na dziesiątki ptaków wzbijających się teraz z wilgotnego lasu i wznoszących się w kierunku rdzawego nieba. Trzepocząc skrzydłami, cztery ptaki przeleciały pod daszkiem i dołączyły do stada. Cztery to liczba agentów grupy szpiegowskiej, którą dowodziła w lutym 1945 roku. To wtedy zaczął się koszmar.

Alexis była przygotowywana do bezpiecznej wojny. Wypełniała swoje zadania w Waszyngtonie, łamiąc szyfry nieprzyjaciół, a największym nieszczęściem, jakie mogło ją spotkać, było oczko w pończosze. Jednak w roku 1945 dwudziestopięcioletnią Alexis zainteresowało się OSS[1]. Nie ze względu na jej biegłość w pracy nad szyframi, lecz znajomość języka japońskiego oraz informacje, jakie posiadała o Rupercie de Jonghu, dość nietypowym Angliku.

Alexis Waycross (takie było jej panieńskie nazwisko), wysoka, dość ładna blondynka, wiedziała bardzo wiele o panu de Jonghu. Zawdzięczała to wrodzonej ciekawości i miłości do podejmowania ryzyka. Podczas wojny meldunki i informacje na temat Japonii, pochodzące od różnych alianckich agentów, zalewały Waszyngton. Większość z nich przechodziła niezauważona. Materiału było zbyt dużo, a wyszkolonego personelu zbyt mało, by odpowiednio zestawić i przeanalizować wszystkie dane.

Alexis, urodzona badaczka, podjęła się analizy niektórych danych, a szczególnie tych, które dotyczyły Ruperta de Jongha. De Jongh był zdrajcą i to ją fascynowało. Nie był jednak pospolitym zdrajcą. Był angielskim arystokratą, który został samurajem. Sprawa była absorbująca.

Nazywano go gaijin, czyli obcy, cudzoziemiec. Swoim działaniem zasłużył sobie również na miano szpiega doskonałego. Meldunki o nim trafiające na biurko Alexis porównywały go do Wilhelma Stiebera, geniusza wywiadu niemieckiego, który służył Bismarckowi, albo do Sidneya Reilly’ego - podwójnego agenta, który w różnych okresach pracował dla wywiadów: brytyjskiego, francuskiego, rosyjskiego i japońskiego.

Jednak gaijin przewyższał ich obu okrucieństwem, brutalnością i bezwzględnością. Torturował i zamordował wielu alianckich agentów. Był obdarzony albo nieprawdopodobnym szczęściem, albo niezwykle bystrym umysłem. Był członkiem Kempei-Tai, japońskiej tajnej policji. Zdobył maszyny szyfrowe, których używali Brytyjczycy, Francuzi, Amerykanie oraz Niemcy, i poinstruował Japończyków, jak przystosować je do ich własnego użytku. Dla japońskiej kryptografii był to krok milowy pozwalający przybranej ojczyźnie de Jongha zmniejszyć dystans, który dzielił ją na tym polu od państw zachodnich. Ale nawet de Jongh nie mógł oszukać wszystkich. Japoński alfabet zawiera ponad dwa tysiące znaków hieroglificznych i sześćdziesiąt liter - zbyt wiele, by używać europejskich systemów szyfrowych. W tej sytuacji do szyfrowania swoich depesz Japończycy używali alfabetu łacińskiego, co w znacznej mierze ułatwiało pracę zachodnim ekspertom, takim jak Alexis.

To właśnie Alexis odkryła taktykę stosowaną przez de Jongha. Jak wszyscy japońscy agenci przyjął za pewnik, że język japoński jest zbyt skomplikowany dla obcokrajowca, by mógł on zrozumieć jego dwuznaczność. Alexis wszakże odebrała mu to złudzenie. Z niezmąconą radością złamała jego kod, a później odczytywała wszystkie niuanse zawarte w jego depeszach. De Jongh niczego nie podejrzewał, dopóki nie aresztowano dwóch Amerykanów będących japońskimi szpiegami pracującymi w Miami w sklepie z materiałami piśmiennymi.

De Jongh stał się ulubieńcem Alexis; szczególnym, bliskim jej sercu wyzwaniem. Zbierała dane na jego temat - początkowo dla własnej przyjemności, później na polecenie przełożonych i OSS. Od wywiadu angielskiego otrzymała fotografię de Jongha i historię jego rodziny. W zamian ofiarowała im swoje dane na jego temat. Zdjęcia, na których de Jongh ćwiczył judo, kendo i strzelał z łuku, świadczyły, jak bardzo japoński stał się ten Anglik. Mówił po japońsku, potrafił grać na japońskich instrumentach muzycznych, posiadł sztukę kaligrafii i pisania haiku, a najważniejsze - jako jeden z nielicznych spośród ludzi Zachodu cieszył się całkowitą akceptacją najwyższych kół wojskowych i społecznych Japonii.

Dzięki wytrwałej pracy i uporczywym poszukiwaniom, Alexis wiedziała o gaijinie więcej niż którykolwiek aliancki agent. Nagle okazało się, że de Jongh ma przybyć do Genewy. Źródłem tej ważnej informacji był człowiek o pseudonimie Richard Wagner - czołowy szpieg aliancki, pracujący w Berlińskim Biurze Spraw Zagranicznych. Według Wagnera, de Jongh miał przybyć do Szwajcarii, aby dowiedzieć się, czy Związek Radziecki zamierza zerwać układ pokojowy z Japonią i wypowiedzieć jej wojnę. Stalin od dawna miał apetyt na terytoria japońskie. Teraz, kiedy Amerykanie przygotowywali się do inwazji na ten kraj, Stalinowi nadarzała się nadzwyczajna okazja napełnienia swojego talerza resztkami z wojny na Dalekim Wschodzie.

Ale de Jongh, jak ostrzegał Wagner, był przebiegły. Prawdziwym powodem jego przybycia do Szwajcarii było zebranie informacji na temat tajnych propozycji pokojowych, które nazistowscy liderzy po kryjomu czynili aliantom. Himmler, Göring, Goebbels i inni mieli swoje własne propozycje pokojowe, których celem było przede wszystkim uniknięcie kary. Każdy plan był przedkładany Stanom Zjednoczonym, najpotężniejszemu z aliantów. Wszystkie propozycje zawierały te same żądania - Niemcy pozostaną nienaruszone, jeśli zjednoczą się z państwami zachodnimi w świętej wojnie przeciwko komunistycznej Rosji. De Jongh chciał wiedzieć, czy Niemcy przygotowują się do opuszczenia swojego sojusznika, Japonii.

„Nasze zwycięstwo jest pewne - mówili Alexis przedstawiciele OSS. - Teraz chodzi o to, by to zwycięstwo przyspieszyć”. Jednym ze sposobów na to było wyeliminowanie de Jongha. Do Szwajcarii musiał pojechać ktoś, kto znał jego szyfr oraz mówił po japońsku i niemiecku. Alexis miała być odpowiednio szybko przeszkolona. Na dłuższe przygotowania nie można było sobie pozwolić. We właściwym czasie miała być przerzucona do Londynu, by zapoznać się z działaniami Amerykanów w Szwajcarii. W Londynie zaplanowano spotkanie z Brytyjczykami, biorącymi udział w tym przedsięwzięciu. Połączona grupa brytyjsko-amerykańska miała za zadanie prowadzić nasłuch depesz nadawanych przez de Jongha, a później go pojmać. Na łącznika pomiędzy brytyjskim i amerykańskim wywiadem w Zurychu wyznaczono Anglika Michaela Marwooda. Dla Brytyjczyków bardzo ważne było, by de Jongh stanął przed sądem jako zbrodniarz wojenny. Otrzymali pozwolenie zabicia go, jeśli stawiałby opór.

Nic nie mogło powstrzymać Alexis od uczestnictwa w tej wyprawie. Niczego bardziej nie pragnęła. Nareszcie mogła wziąć udział w akcji, a nie tylko słuchać o niej. Miała tylko przedostać się do Szwajcarii i podsłuchiwać de Jongha, a to robiła przez lata. Być może będzie musiała pomóc Brytyjczykom w przechwyceniu go. Później spędzi dzień lub dwa w Bernie, oczekując na kontakt z OSS, a po jego nawiązaniu odleci do Londynu. Nie powinno być żadnych problemów. Całkowicie neutralna Szwajcaria żądała od agentów osi i agentów alianckich właściwego zachowania, w przeciwnym razie groziła im deportacja.

Trzeba mówić o szczęściu. Taka okazja na krótko przed końcem wojny! Możliwość uczestniczenia w największej przygodzie życia. O Boże, jakie wielkie szczęście!

 

 

GENEWA, LUTY 1945

Brutalne przesłuchanie Alexis i członków jej drużyny zaczęło się w chwilę po przechwyceniu ich przez de Jongha. Późnym popołudniem trójka Amerykanów i jeden Anglik zostało przejętych przez esesmana przebranego za szwajcarskiego policjanta i przewiezionych do gospodarstwa odległego o kilkanaście mil od miasta. Gospodarstwo było położone w płytkiej dolinie, bujnie porośniętej sosnami i lipami. Wokoło piętrzyły się ośnieżone szczyty Alp. Właścicielem gospodarstwa był Peter Schulman, szwajcarski Niemiec, żarliwy wielbiciel Heinricha Himmlera. Kilka chwil w domu Schulmana wystarczyło Alexis, by poznać najcenniejszą rzecz grubego jak beczka Niemca. Była to oprawiona i powieszona w centralnym miejscu fotografia przedstawiająca jego i Himmlera na balu kostiumowym w Monachium dwadzieścia trzy lata temu. Okrągłolicy, pozbawiony brody Himmler przebrany był za Abdula Hamida, sułtana tureckiego. Schulman w turbanie z twarzą wymazaną na czarno stał o krok za Himmlerem - był jego niewolnikiem.

De Jongh nosił się jak szlachcic, człowiek z klasą. Był niższy niż wyobrażała to sobie Alexis, miał jasne włosy, niebieskie oczy i spojrzenie księcia Windsoru oraz schludny ubiór. Nosił podwójnie marszczone, podtrzymywane na szelkach spodnie oraz marynarkę z kontrafałdami. Do tego zielony sweter, purpurowy krawat zawiązany na wielki windsorski węzeł, czerwoną chusteczkę do nosa wetkniętą w butonierkę i szary filcowy kapelusz. Alexis spodziewała się ujrzeć kogoś w kimonie, z włosami upiętymi w kok i z wetkniętymi za pas dai-sho - mieczami długim i krótkim.

Oprócz de Jongha i Schulmana w porwaniu uczestniczyło dwóch Japończyków, trzech esesmanów i jeden oficer wywiadu niemieckiego. Wszyscy podlegali de Jonghowi. Alexis zauważyła, że oficer wywiadu odnosił się do przełożonego z niechęcią. Był to Arthur Kuby - wysoki blondyn w wieku dwudziestu kilku lat z haczykowatym nosem. Jego akcent zdradzał pochodzenie z wyższych sfer pruskich. Kilka słów, które wypowiedział szeptem do de Jongha, wywołało lodowatą reakcję angielskiego renegata. Przez zaciśnięte usta odpowiedział Kuby’emu, by dbał o swój interes. Alexis przypuszczała, że Kuby napomknął coś o problemach związanych z uwięzieniem szpiegów alianckich na neutralnym terytorium. Z pewnością de Jongh wiedział, że należy liczyć się z odwetem tak ze strony władz szwajcarskich, jak i ze strony aliantów. Ale nawet jeśli wiedział, niewiele go to obchodziło.

Alexis zdążyła zauważyć, że na terenie posesji znajdowały się tylko dwie kobiety: pulchna, siwa żona Schulmana i śliczna japońska nastolatka, którą Richard Wagner określił jako towarzyszkę podróży de Jongha. Według Wagnera była jedyną osobą, której de Jongh okazywał jakąkolwiek czułość. Biada każdemu, kto skrzywdziłby tę piętnastolatkę. Poprzednio była karayuki, jedną z tysięcy młodych Japonek sprzedawanych na prostytutki przez krewnych, potrzebujących pieniędzy. Prawie wszystkie zmuszane były do pracy w wojskowych burdelach armii japońskiej, rozsianych po całym terytorium podbitej Azji. Rodzice Kasumi sprzedali ją pośrednikowi za trzy worki ryżu.

Wszystkie pytania de Jongh formułował w języku niemieckim, angielskim i japońskim, kierując je bezpośrednio do Alexis. Rozwodził się nad jej zdolnościami lingwistycznymi, kryptograficznymi i znajomością japońskiej kultury. Alexis pomyślała, że de Jongh przesadza z demonstrowaniem dobrych manier i dobrego wychowania. Wiedziała, że był to element podstępu. De Jongh był tym, kim chciał być, a z drugiej strony nie był tym, kogo spodziewano się ujrzeć. Alexis nie miała żadnych wątpliwości co do tego człowieka; kiedy zdecyduje się przestać grać lorda Fauntleroy i przejdzie do egzekwowania odpowiedzi, na których naprawdę mu zależy, ukrzyżuje i ją, i wszystkich pozostałych.

De Jongh wyciągnął zegarek z kieszeni, długo mu się przypatrywał, po czym oznajmił, że nadszedł czas na lekcję poglądową.

- Wszyscy do obory, proszę. Kobiety, oprócz miss Waycross, zostają. Przy okazji - zwrócił się do Alexis. - Wygląda na to, że złamałem pani kod. Jestem więc na liście zwycięzców.

Alexis potrząsnęła głową. Kłamał. Złamanie jej szyfru było niemożliwe. Była najlepsza. Nikt nie mógł jej przechytrzyć. Nikt. Ale jednak została złapana wraz z resztą drużyny.

De Jongh spojrzał na belki sufitu i palcem wskazującym popukał się w brodę.

- Zobaczmy, czy mam rację. Oparła pani swój kod na niemieckim almanachu rolniczym. Jako liter wywoławczych używała pani na przemian liter T i Y, później dodawała pani dwie liczby i pojedynczą literę. Oczywiście litera zmieniała się przy każdej transmisji. Utrzymywała pani łączność z Bernem. I z Zurychem też. Z tego co wiem, była też pani w kontakcie z jakimiś Niemcami za granicą, z jakimiś zbłąkanymi duszyczkami, które myślały, że Hitler żyje dłużej niż potrzeba.

Pstryknął palcami i wskazał na przedmioty leżące na małym stoliku. Były tam kartki żywnościowe Alexis, jej fałszywe dokumenty, niewielka buteleczka z tabletkami benzedryny, które nie pozwalały jej zasnąć, oraz kapsułka z cyjankiem przeznaczona do zażycia na wypadek wpadki.

- Nie jest pani taka dobra, miss Waycross. To naprawdę jest banalne. Jeśli mogę się tak wyrazić, gramy tu w bardzo niebezpieczną grę. Bardzo niebezpieczną. Może nas spotkać wiele rzeczy, których przewidzieć nie sposób. Nie ma znaczenia, jak często fachowe zawiłości są podnoszone w dyskusji i nie ma znaczenia to, jak ślicznie układa pani sobie odpowiedzi w swoim małym móżdżku. Prawda jest taka, że zawsze trzeba walczyć w pojedynkę. Teoria raczej rzadko sprawdza się w tym biznesie. A z tego co widzę, pani działa opierając się właśnie na teorii. Proponuję z niej zrezygnować. Rzeczywistość jest zawsze bezwzględna. Przetrwanie - to jest to. Wiele będzie zależało od szybkości myślenia, szczęścia i opanowania. Sytuacja wskazuje, że zawiodła pani pod każdym względem. - De Jongh umieścił papierosa w ustniku z kości słoniowej. - Mr Marwood, niech Bóg ma w opiece jego duszę, nie dołączy do nas. Oczywiście zajęliśmy się nim, nie liczcie więc na jego pomoc. Oddano go do mojej dyspozycji. Och, te wybryki losu! A teraz obiecana lekcja poglądowa. No, chodźmy do obory, dobrze?

Lekcja poglądowa. Alexis czytała o okrucieństwie de Jongha. Nic jednak nie przygotowało jej na to, co stało się w oborze Schulmana. De Jongh spojrzał na wysokiego esesmana o zgarbionych plecach, po czym wskazał na Juliana Conroya, młodego nauczyciela z Pensylwanii, który był w OSS krócej niż rok i miał się ożenić na wiosnę. Alexis była zaproszona na ślub.

Esesman odkaszlnął, splunął, następnie wyciągnął spod płaszcza walthera PPK o zadartym wylocie lufy i przestrzelił Conroyowi stopy.

- Na Boga - powiedział esesman ze sztuczną powagą. - Rany naszego przyjaciela są zbyt poważne, by je opatrywać.

Pozostali esesmani znali swoje role. Jeden zbliżył się do Conroya z maską przeciwgazową i założył mu ją na twarz, żeby wyciszyć krzyki.

- Co mam zrobić? Muszę pomóc naszemu przyjacielowi - powiedział wysoki esesman, po czym wziął siekierę i odrąbał Conroyowi stopy.

Alexis zwymiotowała. Willis Speed, najmłodszy z grupy, zaczął płakać.

- W ciągu godziny umrze z upływu krwi - zauważył esesman.

De Jongh nawet nie mrugnął swoimi zimnymi oczami. Zaciągnął się mocno, wypuścił dym w kierunku stosu siana i ponownie dał znak papierosem. Tym razem wskazał na Jamesa Milnesa, dwudziestosześcioletniego Walijczyka, który przed wojną był dobrze zapowiadającym się śpiewakiem operowym. Później Alexis zastanawiała się, czy powodowała nim panika, czy wiara w możliwość ucieczki. W każdym razie Milnes zaczął biec. Wyrwał się dwóm esesmanom, którzy go trzymali, i rzucił się do drzwi obory. De Jongh dopadł Walijczyka w trzech susach. Przewrócił go i ukląkł mu na piersiach. Kiedy brytyjski agent zaczął się wyrywać, de Jongh chwycił go za klapy skórzanej marynarki, kucnął, obracając się jednocześnie plecami na wprost Milnesa i szarpnąwszy obiema rękami naraz, przerzucił Walijczyka przez swoje prawe ramię. Milnes poleciał wysoko, wymachując rękami, podczas gdy nogi pozostały zadziwiająco bezwładne. Wylądował ciężko na lewym boku i krzyknął, czując łamiące się kości. Kiedy de Jongh wymierzył mu cios w kręgosłup, krzyknął ponownie.

Wśród esesmanów rozległ się pomruk aprobaty. Schulman uśmiechnął się i zaklaskał. Wunderbar. Japończycy wymienili spojrzenia. Jeden nieznacznie uniósł w uśmiechu kąciki ust. De Jongh był bushi, wojownikiem. Człowiek Zachodu z duszą Japończyka. De Jongh przykucnął, podniósł zapalniczkę, wytarł ją, po czym spojrzał na esesmana. Stwierdził, że Milnes ciągle jest żywy i kazał kontynuować.

Alexis z oczami pełnymi łez nie patrzyła w tym kierunku. Umierają przeze mnie - myślała. - Umierają dlatego, że ten skurwiel złamał mój szyfr.

Esesman, z resztką blond włosów na głowie i wystającą brodą, wziął widły i podszedł do Milnesa. Odwrócił rzężącego Walijczyka na plecy, ułożył mu trzonek wideł w poprzek szyi, stanął na nich, rozkładając ręce i kiwał się z boku na bok, aż uzyskał pewność, że ofiara nie żyje.

- Interesujące - wymamrotał de Jongh, odwracając się w stronę Alexis.

Miała spędzić noc w oborze w towarzystwie jedynego pozostałego przy życiu towarzysza - Willisa Speeda z Georgii, człowieka o łagodnym głosie, który był najlepszym koszykarzem w drużynie Georgia Tech. De Jongh prosił ich o wybaczenie, że spędzą noc nadzy i pod strażą. Obnażenie ciała jest pierwszym krokiem do obnażenia duszy. Nagość ma wpływ na psychikę - de Jongh był pewien, że są tego świadomi. Nagość potęguje w więźniu uczucie bezbronności, ale w tej sytuacji wcale nie była konieczna. Więźniów miano przygotować na dzień jutrzejszy, kiedy to de Jongh będzie oczekiwać wyczerpujących i prawdziwych odpowiedzi na wszystkie interesujące go pytania. Będzie wiedział, czy kłamią. Prawda jest jak ogień - nie można jej powstrzymać.

- Biorę na siebie obowiązek nawiązania łączności z pani przyjaciółmi z OSS - powiedział. - Nadaje pani depesze dwa razy dziennie, czy tak? W południe i o ósmej wieczorem. Wykombinuję jakąś zabawną historyjkę o tym, jak to wpadła pani na mój trop i zabiera się do zastawienia na mnie sideł. Niech pani spróbuje przespać się trochę. Oboje spróbujcie. Jutro czeka nas moc atrakcji. Bon nuit.

Alexis pomyślała, że mają szansę. Nadanie depeszy oznaczało dla niego odkrycie się. Każdy szyfr miał jakieś zabezpieczenie na wypadek, gdyby nadawca został zmuszony do działania wbrew własnej woli. Alexis, tak jak większość nadawców, zawsze świadomie robiła jeden błąd. Jeżeli błędu w depeszy nie było, oznaczało to, że coś jest nie w porządku. Dopisywanie lub pomijanie jednej litery albo zmiana szyku wyrazów informowały o kłopotach. De Jongh może być sprytny jak lis, ale nic nie wie o jej zabezpieczeniach. Tę tajemnicę znali tylko ona i odbiorca jej depesz. Być może de Jongh zdołał złamać jej szyfr, ale w chwili, w której zacznie go używać, jego los zostanie przypieczętowany. W OSS będą wiedzieli, że to nie ona i przybędą czym prędzej na pomoc. Wszystko, co pozostało Alexis i Willisowi, to mieć nadzieję, że przyjaciele odnajdą ich na czas.

Ta noc, spędzona w oborze Schulmana, była najtrudniejszą nocą w jej życiu. Nadzy agenci amerykańscy ze związanymi rękami i nogami drżeli z zimna przy otwartych drzwiach wejściowych. Na polecenie de Jongha nie dano im kocy. Aby się ogrzać, Alexis i Willis przykryli się słomą i podczołgali w pobliże śpiącej czarno-białej krowy. Drzemali nerwowo, pilnowani najpierw przez dwóch esesmanów w czarnych skórzanych płaszczach, a później przez dwóch Japończyków, którzy rozmawiali ze sobą aż do wschodu słońca.

Poranek. Uśmiechnięty Willis podziękował Alexis za wspólnie spędzoną noc, która pomimo niekorzystnych okoliczności, w jakich się znaleźli, okazała się niezwykle romantyczna. Teraz próbował dodać jej otuchy i powstrzymać własny strach. Sznury tamowały krążenie krwi w rękach, a przejmujące zimno powodowało skurcze. Ostry odór krowy przyprawiał Willisa o mdłości. Zauważyli, że zniknęły ciała Cornoya i Milnesa.

Willis zaczął coś mówić, ale przerwał. Alexis spojrzała w stronę, w którą patrzył. De Jongh, Schulman, Japończycy i trzech esesmanów byli już w połowie drogi pomiędzy domem i oborą. Kiedy de Jongh zatrzymał się, wszyscy stanęli wraz z nim. Anglik spojrzał w niebo, powiedział coś, a reszta zaśmiała się. Ziemię pomiędzy domem i oborą pokrywała cienka warstwa śniegu. De Jongh miał sięgające do kolan kalosze. Wyglądał w nich jak farmer podczas porannej przechadzki.

- Nasi ludzie są już zapewne w drodze - wyszeptała do Willisa. - Pamiętaj o tym. De Jongh popełnił błąd, kontaktując się z nimi. Wiedzą już, że to on, a nie ja, i są w drodze.

- Chyba nie zdołają dotrzeć tu zbyt szybko - wycedził Willis. - Nie podoba mi się ten „hotel”. Obsługa była diablo kiepska i prawie udusiłem się, wąchając krowie placki.

De Jongh i pozostali oprawcy weszli do obory. Tylko de Jongh był ogolony. Pachniał dobrą wodą kolońską i miał kapelusz panama, który co prawda dawno wyszedł z mody, ale na jego głowie prezentował się znakomicie.

Podszedł bliżej i podciągając spodnie, przykucnął przy Alexis.

- Proszę mi wybaczyć brak wstępu, ale chciałbym przystąpić od razu do sedna sprawy, jeżeli nie ma pani nic przeciwko temu. Zacznijmy od prawdziwego nazwiska Richarda Wagnera. Proszę mi powiedzieć, kim jest ten gość, który przepuszczał informacje do waszych ludzi.

Nie będę musiała długo udawać odważnej - pomyślała Alexis. - Tylko minuta lub dwie. Pomyślała o Conroyu i Milnesie, spojrzała de Jonghowi w oczy i nic nie powiedziała.

- Czekam, miss Waycross.

Cisza.

Alexis nawet nie zauważyła ruchu rąk ani nie dojrzała noża. Poczuła jedynie, że złapał ją za włosy, pociągnął do tyłu, a potem nastąpił okropny ból z prawej strony głowy. Nie mogła powstrzymać krzyku.

De Jongh w palcach trzymał jej zakrwawione ucho, przyglądając się mu z lubością.

- Każdy, kto odmawia odpowiedzi na pytanie zadane przez samuraja, jest karany w taki sposób. Cisza wskazuje, że jesteś głuchym człowiekiem, więc nie masz uszu. Uważam, że to odpowiedni sposób na utrzymanie dyscypliny. A teraz jeszcze raz: Richard Wagner. Jego prawdziwe nazwisko, proszę.

- Do cholery, zostaw ją w spokoju. Ja powiem ci to nazwisko - warknął Willis Speed.

- Nie, nie ty mi je powiesz - odparł de Jongh - bo jeżeli odezwiesz się jeszcze słowem, zanim poproszę cię o to, odetnę ci język. Moje pytanie jest skierowane do miss Waycross. Radzę ci siedzieć cicho.

Alexis z włosami zlepionymi krwią próbowała odczołgać się od de Jongha i schować się za krową, która stojąc, przeżuwała poranną porcję siana.

De Jongh syknął i złapał za sznur, którym miała związane nogi wokół kostek, i pociągnąwszy ją w swoim kierunku, poprzecinał jej skórę na pośladkach. To była, powiedział, stara chińska tortura o nazwie Ling-chez. Śmierć od tysiąca cięć. Jest wiele jej odmian. Ta, którą teraz miał zamiar zastosować, przewidywała dwadzieścia cztery cięcia - ani mniej, ani więcej. Za każdym razem zadawano dwie rany.

- Richard Wagner. Jego nazwisko.

Alexis usiłowała kopnąć de Jongha związanymi nogami, ale chybiła.

- Jesteś śmiała - zauważył de Jongh.

Odwrócił ją na plecy i położył dłoń na jej ustach. Nie po to, by ją uciszyć, ale by utrzymać nieruchomo głowę. Później zrobił nacięcie na łukach brwiowych. Nie głębokie, nie długie. Ale bolesne. Opowiedział jej też dokładnie, co się będzie dalej z nią działo.

Przedramiona. Trzycalowe nacięcia. Nie głębokie, ale powodujące przejmujący ból.

Piersi. Dwucalowe nacięcia na czubku każdej.

Oczy Alexis obróciły się białkami do góry. Zemdlała.

 

 

Kiedy doszła do siebie, było ciemno i prószył śnieg. Usta miała zakneblowane. Zapach gnoju, zwierząt i lamp naftowych świadczył o tym, że ciągle znajdowała się w oborze. Szybko odzyskała pełną świadomość, kiedy zauważyła, iż jest przywiązana do ciała Willisa Speeda. Willis leżał w słomie twarzą do ziemi. Mając ręce i nogi przywiązane do rąk i nóg nieboszczyka, była skierowana przodem do zimnego ciała. Krzyknęła, ale dźwięk uwiązł w gardle. Odepchnęła się i obróciła, próbując uciec. Sznury trzymały mocno.

Na odgłos kroków zbliżających się do boksu, Alexis podwoiła wysiłki. Jednak tylko zdarła sobie skórę z nadgarstków i z okolicy kostek. Jej pleców dotknęła dłoń w rękawiczce. Delikatnie. Przerażona Alexis przestała się szamotać i czekała. Poczuła ciepły oddech w pobliżu ucha.

- Arthur Kuby - wyszeptał męski głos z silnym obcym akcentem. - Bardzo chciałbym ubić z panią interes.

Ściągnął rękawiczkę i wyjął Alexis knebel. Scyzorykiem przeciął więzy, po czym przykrył ją swoim skórzanym płaszczem. Popatrzył przez otwarte drzwi obory na oświetlony dom. Kiedy ponownie na nią spojrzał, uciekała na czworakach w kąt boksu. Kuby, spiesząc się, zaczął teraz mówić po niemiecku. Powiedział, że właśnie przed chwilą zabił człowieka, esesmana, który jej pilnował, a wczoraj odrąbał stopy jej przyjacielowi. Kuby nigdy wcześniej nie zabił nikogo i było to dla niego trudne. Nie z powodów moralnych, ale dlatego, że była to ciężka praca fizyczna. Użył siekiery - nie chciał hałasować. Niestety, ciało ludzkie jest bardzo wytrzymałe. Zanim esesman umarł, Kuby musiał zadać mu kilka solidnych ciosów. Ciało schował za żłobem.

Kuby miał teraz dwa wyjścia. Pierwsze, to uciec do Niemiec, gdzie wojna była już przegrana i ludzie z każdym dniem coraz bardziej bali się nadciągających Rosjan. W tej sytuacji Alexis pozostałaby na miejscu i byłaby oskarżona o zabicie esesmana; od jego przyjaciół nie można oczekiwać litości. Drugim wyjściem, które Kuby zdecydowanie preferował, było ubicie interesu z Amerykanami. Żeby to zrobić, potrzebował Alexis. Już jej pomógł, a w zamian ona będzie jego paszportem do OSS.

- Gdzie jest de Jongh? - zapytała Alexis.

- Powinien właśnie dojeżdżać do Genewy. Pani przyjaciel, mr Speed, próbował uratować pani życie, podając prawdziwe nazwisko Richarda Wagnera. Radzę pani nie patrzeć na niego. De Jongh zrobił mu coś, czego lepiej nie oglądać. Dane Wagnera są tak ważne, że de Jongh wolał uniknąć nadawania ich przez radio. Zdecydował się pojechać osobiście do Genewy w towarzystwie esesmana i jednego z Japończyków oraz przekazać informacje bezpośrednio ambasadzie niemieckiej. Jak się pani czuje?

Alexis uniosła rękę, jakby chciała dotknąć rany po uchu, nie zrobiła tego jednak.

- De Jongh opatrzył ranę. Chciał, żeby pani żyła, kiedy wróci. Muszę powiedzieć, że darzy panią wielką nienawiścią. Jak gdyby wyrządziła mu pani jakąś straszną krzywdę. Co takiego pani mu zrobiła?

- Złamałam jego szyfr i przez to aresztowano kilku jego ludzi w Ameryce.

- Ja. Rozumiem.

Potrząsnęła głową i wyszeptała:

- Nie przyszli. Nie przyszli.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin