10_Śmierć na Głuszcowym Wzgórzu - Stout Rex Todhunter.rtf

(956 KB) Pobierz
Stout Rex

             

              REX STOUT

 

                      

              Śmierć Na Głuszcowym Wzgórzu

                      

              TYTUŁ ORYGINAŁU : Death of a Dude

 

              Przełożył Marek Cegieła

             

                                                            

              ROZDZIAŁ PIERWSZY

                                                            

                            W nagłówku umieściłem inicjały N.W., a podpisałem się A.G. Od lat prawie wszystkie  listy do Nero Wolfe’a pisałem na kartkach z notatnika, które Fritz zanosił na tacy do jego pokoju na górze wraz ze śniadaniem albo sam kładłem mu wieczorem na biurku po powrocie z zadania, kiedy, już leżał w łóżku. Wszystkie zaczynały się i kończyły inicjałami,               więc i ten nie stanowił wyjątku, chociaż był napisany na Underwoodzie stojącym na stoliku w kącie dużego pokoju domu Lily Rowan na jej rancho i znajdował się w kopercie lotniczej, którą w to sobotnie przedpołudnie wsunąłem do skrzynki na poczcie w Timberburgu, stolicy okręgu.

              U góry, przez całą szerokość arkusza, biegł nadruk Rancho Bar J.R., Lame Horse, Montana, wykonany dużymi literami, ale nie tak elegancki jak na papeterii                    z adresem nowojorskiego mieszkania Lily na dachu budynku. Pod nadrukiem znajdowały się następujące słowa:

              piątek, 2 sierpnia 1968 r.

              godz. 20.13

              N.W.

              Mamy tu prawdziwy klops i jestem w kropce. W czasie poniedziałkowej rozmowy przez telefon nie wchodziłem w szczegóły, bo ktoś z centrali może współpracować                        z szeryfem lub prokuratorem okręgowym (w Nowym Jorku byłby to prokurator dzielnicowy), a nawet niewykluczone, że telefon pani Rowan jest na podsłuchu. Nowinki techniczne zapewne tu docierają.

              Ponieważ Ty nigdy niczego i nikogo nie zapominasz, musisz więc pamiętać Harveya Greve’a, który będąc kiedyś w Twoim biurze powiedział Ci, że kupił mnóstwo żywego inwentarza: koni, krów i cieląt dla Rogera Dunniga, czym się mu bardzo przysłużył. Chyba Ci wspominałem, że od czterech lat prowadzi farmę pani Rowan,                  a raczej prowadził do ostatniej soboty, kiedy to oskarżono go o morderstwo i zamknięto w  areszcie okręgowym. Pewien wczasowicz, niejaki Philip Brodell, został zabity dwoma strzałami, jednym z tyłu, a drugim z przodu, kiedy zbierał jagody. Jak Ci już mówiłem, górskie jagody są inne. Tym razem postaram Ci się trochę przywieźć.

              Pani Rowan i ja uważamy, że Harvey tego nie zrobił, a ja jestem w kropce. Gdyby się jednak okazało, że to mimo wszystko on, wówczas wrócę, co miałem zrobić przedwczoraj, i na stałe zajmę się odkurzaniem Twojego biurka. Pani Rowan wzięła pewnego adwokata z Heleny, który znany jest od Gór Skalistych aż po Małą Missouri, więc to niby jego kłopot.

              Podejrzewam jednak, że patrzy na tę sprawę inaczej niż my. Moim zdaniem nie wkłada w nią serca. Ja natomiast tak, i mogę postawić pięćdziesiąt przeciwko jednemu, że Harvey jest czysty. Widzisz więc, jak to wygląda ― jestem zajęty. Gdybym nawet nie miał żadnych zobowiązań wobec pani Rowan, jako jej gość i stary znajomy, to zbyt długo i za dobrze znam Harveya Greve’a, by się złamać i zostawić go w tarapatach.

              Od trzydziestego pierwszego lipca, czyli od przedwczoraj, jestem oczywiście na bezpłatnym urlopie. Mam nadzieję niedługo wrócić, lecz jeszcze nie wiem, kto zamiast Harveya powinien siedzieć w pudle, a obecnie sprawa tak się przedstawia, że musi to być osoba ― wybacz mi takie określenie ― z dobrymi referencjami. Jeśli chcesz, miejsce przy moim biurku może zająć Saul czy Orrie. Wszystkie ściśle osobiste rzeczy są na górze, u mnie w pokoju, więc nic nie grozi moim sekretom. Telewizja często tu wysiada, muszę zatem wrócić przed rozgrywkami o mistrzostwo świata. Pozdrów ode mnie Theodore’a i powiedz Fritzowi, że codziennie, kiedy się budzę, zawsze o nim myślę ― tęsknię za śniadaniami w jego kuchni. Tutejsze naleśniki przypominają gumę,                             a jedzenie ich jest torturą. A.G.

                                    

              Jak dostanie ten list, prawdopodobnie w poniedziałek, odchyli się do tyłu i przez dobre dziesięć minut będzie wpatrywał się w mój fotel.

              Po wyjściu z poczty spojrzałem na listę zakupów. Timberburg ma zaledwie 7463

mieszkańców, ale jest największym miastem między Heleną a wodospadem Niagara,                i po zakupy przyjeżdżają tu ludzie z ogromnego obszaru, który rozciąga się od rzeki Fishtail na zachodzie, gdzie zaczynają się góry, po tak płaskie równiny na wschodzie, że kojota widać z odległości trzech kilometrów. W ciągu mniej więcej godziny miałem już  wszystko z mojej listy. Zatrzymałem się tylko cztery razy na głównej ulicy i dwukrotnie na bocznych. Lista obejmowała:

              Tytoń fajkowy „Big Six Mix” dla Mela Foxa, który z powodu aresztowania Harveya jest zbyt zajęty na farmie, żeby sam jeździł po zakupy.

              Packi na muchy dla Pete’a Ingallsa. Nigdy nie wkłada nogi w strzemię bez packi wiszącej przy siodle. Używa jej do zabijania końskich much.

              Taśmę do maszyny do pisania.

              Tubkę pasty do zębów i pasek dla siebie. Mój najlepszy pasek pogryzł jeż, kiedy… ale to długa historia.

              Kieszonkową lupę i notes dla siebie do celów zawodowych. W Nowym Jorku nigdy nie wychodzę służbowo bez tych dwóch przedmiotów, a właśnie teraz miałem wykonać zadanie.

              Prawdopodobnie w ogóle nie będę z nich korzystał, ale to siła przyzwyczajenia. Psychologia.

                      

              Na koniec wstąpiłem do biblioteki publicznej, żeby zajrzeć do książki, której mogło tam nie być, lecz była ― Kto jest kim w Ameryce. Wprawdzie nie najnowsze wydanie z lat 1968–69, wystarczyło mi jednak poprzednie. Nie znalazłem hasła poświęconego Philipowi Brodellowi, natomiast notatka dotycząca jego ojca, Edwarda Ellisa Brodella, zajmowała około jednej trzeciej szpalty. Wiedziałem, że jeszcze żyje, bo zamieniłem z nim parę słów przed tygodniem, kiedy przyjechał, by się czegoś dowiedzieć, trochę narozrabiał i zabrał ciało syna do domu. Urodzony w St. Louis                     w 1907 roku, nieźle sobie radził, a obecnie był właścicielem i wydawcą „Star Bulletin” w tym mieście. Kto jest kim nie podawało, kto mógłby zabić mu syna.

              Ze wszystkimi zakupami w papierowej torbie, o którą poprosiłem w sklepie, żeby włożyć do niej packi na muchy, nie byłem zbyt obładowany, gdy kwadrans po dwunastej wszedłem do Continental Cafe i rozejrzałem się po sali. Przy stoliku w głębi zauważyłem atrakcyjną kobietę w oliwkowej bluzce i ciemnozielonych spodniach. Ruszyłem ku niej.

              ― Albo jesteś taki szybki, albo nie kupiłeś wszystkiego ― powiedziała, kiedy już tam dotarłem i odsuwałem krzesło.

              ― Dostałem wszystko ― odparłem i siadając postawiłem torbę na podłodze. ― Może nie jestem taki szybki, ale mam fart. ― Kiwnąłem głową w stronę jej szklanki                   z martini. ― Carson?

              ― Nie. Nie mają. Tylko mi nie mów, że każdy dżin smakuje tak samo. Jest grochówka.

              Ucieszyła mnie ta wiadomość, jedynie bowiem z tego dania kucharz                                   w Continentalu miał prawo być dumny. Zjawiła się kelnerka i przyjęła zamówienie: dwie podwójne zupy, mnóstwo krakersów, jedno mleko i jedną kawę. Kiedy czekaliśmy na to wszystko, sięgnąłem do torby po pasek i lupę, by udowodnić Lily, że Timberburg nie jest gorszy od Nowego Jorku, jeśli się czegoś potrzebuje.

              Grochówka spełniła nasze oczekiwania. Kiedy miski były już prawie puste,                        a z krakersów zostały resztki, powiedziałem:

              ― Nie tylko wszystko kupiłem, ale również wygrzebałem pewne fakty z Kto jest kim w               bibliotece publicznej. Dziadek Philipa Brodella miał na imię Amos, ojciec zaś należy do trzech klubów, a jego żona z domu nazywa się Mitchell. To przełom. Prawdziwy postęp.

              ― Moje gratulacje ― odparła Lily, biorąc krakersa. ― Należy to przekazać Jessupowi. Jesteś świetnym psychologiem, ale co, u licha, dała ci ta lektura?

              ― Nic. Kiedy jednak człowiek ma trudności, próbuje robić rzeczy, które nic nie dają, ale raz na rok się zdarza, że coś z tego wynika. ― Przełknąłem ostatnią łyżkę zupy. ― Muszę ci coś powiedzieć.

              ― Dobrze. O czym?

              ― O tym, jak się sprawy mają. Posłuchaj, Lily. Jestem dobrym detektywem                     z ogromnym doświadczeniem, lecz od aresztowania Harveya minęło już sześć dni, a ja nie posunąłem się nawet o krok. Ani ani. Nie wiem, od czego zacząć. Może nie jestem taki cwany, jak mi się wydaje, ale też fakt, że znajduję się w gorszej sytuacji. Nie pochodzę stąd, jestem obcy. Owszem, nadaję się na posyłki, można ze mną łowić ryby, grać w bezika, a nawet zatańczyć, w sprawie morderstwa jednak traktuje się mnie jak obcego. Cholera, przyjeżdżałem tu tyle razy i znam Mela Foxa od lat, a nawet on jest ze mną ostrożny. Wszyscy tak się zachowują, bo mają mnie za obcego. Przecież w Helenie muszą być jacyś prywatni detektywi i chyba wśród nich znajdzie się jeden dobry. Tutejszy. Dawson na pewno będzie wiedział.

              Lily odstawiła filiżankę z kawą.

              ― Proponujesz, żebym wynajęła ci do pomocy kogoś miejscowego?

              ― Nie do pomocy. Jeśli jest dobry, to nie będzie mi pomagał. Po prostu się tym zajmie.

              ― Aha. ― Otworzyła szerzej swoje błękitne oczy i wbiła we mnie wzrok. ― Wyjeżdżasz.

              ― Nie, nie wyjeżdżam. W liście, który przed chwilą wysłałem do Wolfe’a, napisałem, że mam nadzieję wrócić dopiero na rozgrywki o mistrzostwo świata. Zostaję i coś robię, ale, do cholery, moje szanse są znikome. Proponuję tylko, że może powinnaś się z tym zwrócić do Dawsona.

              ― No rzeczywiście, rybeńko. ― Jej spojrzenie złagodniało, a oczy już się uśmiechały. ― Czyż nie jesteś jednym z dwóch najlepszych detektywów w świecie?

              ― O, z pewnością. W moim świecie, ale tu jest inny świat. Nawet Dawson, nie

zauważyłaś? Dałaś mu dziesięć patyków zaliczki, a jak on mnie traktuje? Musiałaś zauważyć.

              Skinęła głową.

              ― To tylko jedna z łagodniejszych odmian ksenofobii. Ty tu jesteś obcy i ja tu jestem obca.

              ― Ty to co innego. Masz tu farmę.

              ― Cóż… ― Podniosła filiżankę, zajrzała do niej i uznawszy, że kawa jest za zimna, odstawiła ją z powrotem. ― Szkoda, że nie można wyciągnąć Harveya z aresztu za kaucją, ale Mel radzi sobie z gospodarstwem… na razie. Ile mamy czasu?

              ― Z tego, co mówi Jessup, jakieś dwa, trzy miesiące, dopóki Harvey nie stanie przed sądem i nie otrzyma wyroku.

              ― A do mistrzostw świata zostały dwa miesiące. Wiesz, Archie, moje prywatne zdanie o tobie nie ma tu nic do rzeczy. Nie tylko jesteś lepszy od miejscowych detektywów, ale również doskonale wiesz, że Harvey nikomu by nie strzelił w plecy. Po tygodniu czy dwóch węszenia tutejszy detektyw doszedłby do wniosku, że to jednak Harvey. Dawson też tak uważa. Przyznasz, że mam rację.

              ― Zwykle ją masz, choć nie zawsze.

              ― Czy mogę więc dostać trochę gorącej kawy?

              W mojej szklance nie było już mleka, wobec czego i ja wziąłem sobie kawę. Kiedy skończyliśmy i zapłaciłem rachunek, ruszyliśmy do wyjścia, odprowadzani spojrzeniami około dwudziestu osób, a w przybliżeniu dwadzieścia innych udawało, że nie patrzy.

              Mieszkańców okręgu Monroe bardzo poruszyła śmierć Philipa Brodella. Ich stosunek do obcych nie sprzyjał nawiązywaniu braterskich kontaktów, ale przecież wczasowicze przywozili do Montany i zostawiali tu mnóstwo pieniędzy, nie powinno się więc do nich strzelać, kiedy zbierają jagody. Zatem spojrzenia, osób patrzących na mnie i Lily nie były przyjazne ― to właśnie zarządca jej farmy pociągnął za spust. Dla nich tak to wyglądało.

              Na parkingu za kawiarnią umieściłem torbę z tyłu kombi Lily, wśród zakupów, które zrobiła, a potem zająłem miejsce kierowcy. Lily siedziała wyprostowana, nie dotykając plecami oparcia rozpalonego promieniami sierpniowego słońca; moje znajdowało się w cieniu. Z postoju wyjechałem tyłem. Jedną z najważniejszych rzeczy, które odróżniają mnie od Lily, jest to, że ja parkuję samochód tyłem, by przy wyjeździe się nie cofać, ona zaś odwrotnie.

              Tylko dwie przecznice dalej była stacja benzynowa Presto, gdzie skręciłem                     i zatrzymałem się koło dystrybutora. Według wskaźnika miałem jeszcze pół baku benzyny, a poza tym litr paliwa tankowanego na farmie kosztował dwa centy mniej, ale chciałem, żeby Lily obejrzała sobie niejakiego Gilberta Haighta, który w tym czasie mógł tam być, i był. Ten chudy młodzian o flakowatych członkach i długiej szyi miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu; akurat wycierał przednią szybę jakiegoś samochodu. Lily musiała odwrócić głowę, by mu się przyjrzeć, gdy ja tymczasem kazałem innemu pracownikowi nalać „specjalnej” do pełna.

              Kiedy tamten samochód odjechał, chłopak stał i gapił się na nas przez jakieś pół minuty, a później podszedł do otwartego okna z mojej strony.

              ― Ładny ranek ― rzekł.

              Właściwie nie powiedział „ładny ranek”, lecz „śliczny ranek”, ale nie zamierzam

prezentować tu miejscowej gwary, przynajmniej nie za często. Pragnę jedynie zrelacjonować, co się wydarzyło, a takie wyrażenia tylko by to skomplikowały                             i opóźniły.

              Nie chcąc być niegrzeczny zgodziłem się, że jest „śliczny ranek”, chociaż południe minęło dobre pół godziny temu.

              ― Ojciec powiedział, żebym z panem nie rozmawiał ― oświadczył chłopak.

              Skinąłem głową.

              ― Musiał ― stwierdziłem wiedząc, że jego ojciec, Morley Haight, jest w tym okręgu szeryfem. ― Właściwie mnie też powiedział, żebym z nikim nie rozmawiał, ale ja nie mogę się odzwyczaić, bo z tego żyję.

              ― Mhm, pan jest gliniarzem.

              Pewnie radio i telewizja rozsiewają takie plotki.

              ― Ja, nie. Gliniarzem jest twój ojciec. Ja jestem prywatnym detektywem. Gdybym cię zapytał, co robiłeś w zeszły czwartek, mógłbyś odpowiedzieć, że to nie mój interes. Kiedy twój ojciec zadał mi to pytanie, ja mu tak odpowiedziałem.

              ― Wiem. ― Przeniósł wzrok na Lily, a potem znowu spojrzał na mnie. ― Dopytywał się pan o mnie, więc od razu sam się zgłaszam, żeby oszczędzić panu kłopotów.

              ― Jestem bardzo wdzięczny.

              ― Ja nie zabiłem tego typa.

              ― W porządku. To właśnie chciałem wiedzieć, bo zawęża grono podejrzanych.

              ― Pan mnie obraża. Proszę posłuchać. ― Nie przejmował się obecnością swojego kolegi, który już wlał mi benzynę i stał obok. ― Pierwszy strzał, w plecy, trafił go w ramię i obrócił. Drugi strzał, z przodu, trafił go w szyję, złamał mu kark i go zabił. Niech pan posłucha. Dla mnie to obraza. Na jelenia zawsze wystarczał mi jeden nabój. Każdy to panu powie. Z trzydziestu metrów jednym strzałem rozwalam głowę wężowi. Za każdym razem. Ojciec nie pozwolił mi z panem rozmawiać, ale chciałem, żeby pan to wiedział.

              Odwrócił się i ruszył w stronę samochodu, który podjeżdżał do drugiego dystrybutora.

              Jego kolega zrobił krok w moim kierunku.

              ― Dwa sześćdziesiąt trzy.

              Sięgnąłem po portfel.

              Kiedy ponownie znaleźliśmy się na drodze, jadąc na północny zachód, zapytałem Lily:

              ― No i co?

              ― Pasuję ― odparła. ― Chciałam mu się przyjrzeć, i tyle, ale sam mi kiedyś mówiłeś, jaka to głupota zakładać, że obejrzenie kogoś może się przyczynić do ustalenia, czy jest mordercą. Nie chcę wyjść na głupka i dlatego pasuję. Ale co on powiedział? Że to go obraża?

              ― A, o to ci chodzi. ― Przy rozwidleniu dróg skręciłem w prawo. ― On bardzo dobrze               strzela. Trzy osoby mi to mówiły. Każdy dureń wie, że jeśli chce się kogoś zabić, a nie tylko zranić, wówczas nie celuje się w ramię. Ani w szyję. Może jednak on jest sprytny. Mógł założyć, że skoro wszyscy go znają jako dobrego strzelca, to należy tak to zrobić, by wyglądało, że to nie on. Miał mnóstwo czasu, żeby to sobie obmyślić.

              Zastanawiała się nad tym przez kilka kilometrów, a potem spytała:

              ― Jesteś pewien, że on wiedział, kto… że Brodell był ojcem jej dziecka?

              ― Przecież, u licha, wszyscy o tym wiedzą, nie tylko w Lame Horse. Oczywiście wiedzą również, że Gil na nią leciał. W zeszły wtorek… nie, w środę… wspomniał komuś, że chce się z nią ożenić i że to zrobi.

              ― To ci dopiero miłość. Uważaj, tu będzie ostry zakręt.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin