Nizurski Edmund Żaba pozbieraj się A5 ilustr popr.pdf

(3956 KB) Pobierz
Edmund Niziurski
Żaba, pozbieraj się!
czyli siedem obłędnych dni Tomka Ż.
Ilustrował Jerzy Flisak
Wydanie polskie 1992
-2-
Poniedziałek, 2 kwietnia 1979, w drodze do szkoły.
Dziś urwałem się z chaty już o wpół do siódmej. Lubię
czmychnąć wcześnie, zanim władza domowa zdąży mnie wysłać
do sklepu po pieczywo i mleko. W ten sposób unikam wystawania
w długiej kolejce, czego organicznie nie znoszę. Oczywiście
trzeba zwlec się wtedy z betów razem z kurami, ale ostatnio nie
mam z tym kłopotu, bo sypiam źle i budzę się już o piątej. Dzisiaj
też wymknąłem się skoro świt. Wprawdzie mama popisała się
refleksem i przydybała mnie w drzwiach, ale wyłgałem się
bezbłędnie. Gdy próbowała mi wetknąć siatkę na zakupy, ja jej
wcisnąłem kity, że się bardzo śpieszę, bo czeka na mnie Andrzej
Obara. „On jest specem od podań, mama wie - zasuwam
przytomnie - chcemy razem przed lekcjami wysmażyć w końcu te
podania, nie pamięta mama?" Jasne, że pamiętała. Od tygodnia
przypomina mi przecież o tych podaniach. Jedno o zwolnienie ze
śpiewania w chórze międzyszkolnym, do którego (chyba karnie)
wytypowała mnie Okulla (ale za jakie grzechy?!). W drugim
miałem prosić o miejsce na koloniach letnich, oczywiście na
życzenie mamy, bo jeśli o mnie chodzi, to już parę dni temu
złożyłem bez wiedzy starych prośbę do klubu żeglarskiego
o przyjęcie mnie na obóz szkoleniowy dla juniorów i nawet
opłaciłem go... Innymi słowy zastosowałem metodę faktów
dokonanych. Niestety, ostatnio zaszły wypadki, które wywróciły
wszystkie moje plany do góry nogami. Od soboty żyję jak
w transie, bo zdarzyło się coś zgoła niesamowitego. Wciąż o tym
myślę, wiem, że muszę coś zrobić z tym fantem, a przynajmniej
zająć stanowisko i to jest właśnie prawdziwy powód, dla którego
prysnąłem tak wcześnie z domu. Bo najlepsze pomysły
przychodzą mi do głowy, kiedy idę sobie bez pośpiechu do szkoły
pustymi jeszcze ulicami i kiedy nie nękają mnie nagaby.
-3-
Nagaby to poważny problem. Arek twierdzi, że sam sobie
jestem winny, ponieważ zachowywałem się jak głupi bufon
i reklamowałem od początku w tej piekielnej budzie jako ten,
który wie, jak się brać do rzeczy. Na takiego specjalistę jest spore
zapotrzebowanie wśród niedobrego ludu Bze-Bze, pokutującego
w naszej szkole. Arek mówi, że zawsze znajdą się jeszcze większe
albo po prostu zwyczajnie leniwe głupki, które bezczelnie obarczą
nas swymi problemami, bo nie chce im się ruszyć głową. To fakt.
Pewni faceci ubzdurali sobie, że uwielbiam nadstawiać karku za
wszystkich i że mogą mi bezkarnie podrzucać, jak kukułcze jaja,
swoje sprawy. Zaczepiać mnie i nagabywać na ulicy, wylewać
przede mną kubły żółci, zwalać mi na łeb swoje kłopoty, ba!
żądać, bym coś z tym zrobił! Zamiast wywalić to wszystko
publicznie w szkole, na lekcji wychowawczej, na zebraniu, na
zbiórce - okazji jest przecież sporo - to oni męczą mnie na ulicy,
kiedy jestem „prywatnym człowiekiem" i kiedy się śpieszę.
A przecież po to właśnie wprowadza się do porządku dziennego
na zebraniach punkt „wolne wnioski", żeby zgłaszać co leży na
wątrobie, ale wtedy oni zwykle nabierają wody w usta; wolą
wygadać się w cztery oczy, poza budą. Myślałby kto, że to takie
nieśmiałe, wstydliwe bractwo.
Jest kilka takich miejsc po drodze do szkoły, gdzie
z upodobaniem czają się nagaby. Na przykład budka
potelefoniczna na Osiedlu Zachodnim w pobliżu kortów -
ulubiony punkt obserwacyjny i wypadowy nagabów. Kiedyś tam
był naprawdę telefon, teraz należy do zabytkowych ruin, którymi
coraz bardziej obrasta nasze miasto. Okna budki są tak brudne, że
nie widać kto jest w środku, natomiast zaczajony tam nagab może
łatwo obserwować co dzieje się na ulicy; wystarczy przetrzeć
w szybie miejsce do przyłożenia oka...
Drugi taki trefny punkt znajduje się na końcu osiedla, tuż przed
szpitalem Biernackiego. Od kilku lat stoi tam wrak starego
-4-
autobusu. Póki trwała budowa szpitala, pełnił on rolę pakamery
dla budowlanych, lecz pewnego dnia wynieśli się oni cichcem,
„zapominając" go sprzątnąć, ku utrapieniu dyrekcji szpitala i kii
uciesze wyprowadzanej na spacer w tę okolicę dzieciarni
z pobliskiego przedszkola, dla której stał się miejscem
hałaśliwych zabaw.
Za to dalej jest względnie bezpieczna strefa RT. Na dużej
przestrzeni między szpitalem Biernackiego a naszą szkołą ulica
biegnie przez tak zwaną Rezerwę Terenową, obrzeżem nie
istniejącej już wsi Ułaniska Świeżawe czyli - jak my mówimy -
przez Pustynię Kum-kum, gdyż na wiosnę koncertują tu żaby.
Pustynia kończy się Oazą. Tworzy ją jeden stary buk i kamienna,
przysadzista chałupa z wybitymi oknami, która jakoś oparła się
spychaczom. Kiedyś była tu podobno karczma czy też bufet.
Świadczyły o tym częściowo zatarte napisy reklamowe na
ścianach oraz blaszany emblemat kozła okocimskiego nad
drzwiami, brzęczący za każdym podmuchem wiatru. I tu,
w Oazie, czy jak inni mówią w Oberży, też mogły się czaić
ostatnie nagaby.
Robiło mi się niedobrze na myśl, że i dzisiaj mógłbym któregoś
spotkać na drodze. W moim aktualnym stanie ducha nie trawię ich
absolutnie. Sprawy, z którymi się narzucają, przestały mnie
zupełnie obchodzić. Są dziecinne, głupie i przyziemne, a ja od
soboty mam coś ważniejszego na głowie. Muszę szybko
rozwiązać pewien zasadniczy problem. I to mnie odmieniło.
Jestem teraz innym człowiekiem, inaczej patrzę na wszystko i - to
chyba niedobry objaw - przestałem się śmiać...
...To się zaczęło, kiedy do mojej szczeniackiej, głupio
zadurzonej łepetyny dotarło wreszcie i z niejakim trudem, że nic
nie znaczę dla Agaty. Okazało się nieważne, że razem szalejemy
przy muzyce, że wymieniamy płyty, taśmy i opinie na temat idoli
rocka, że ją uczę fizyki; że uganiamy się na rowerach po
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin