Pleskot P. - Szpiedzy PRL-u.pdf

(3120 KB) Pobierz
N
ie oszukujmy się: wywiad MSW PRL nie mógł dysponować takimi zasobami jak amerykańska
CIA czy sowiecka KGB, ani wykazać się takimi sukcesami jak NRD-owska Stasi czy
izraelski Mosad. I my mieliśmy jednak swoich rodzimych Jamesów Bondów, a raczej Hansów
Klossów. Jakkolwiek ich działalność daleko odbiega od wizerunku filmowego i literackiego,
rze​czy​wi​stość cza​sa​mi po​tra​fi być bar​dziej za​ska​ku​ją​ca niż fik​cja.
W książce tej znalazły się portrety dziesięciu szpiegów komunistycznego wywiadu. Niektóre z ich
sylwetek możemy odtworzyć ze szczegółami, inne zaś jedynie naszkicować. Niedostępność wielu
źródeł – choćby sowieckich – nierzadko uniemożliwia wniknięcie we wszystkie niuanse
opo​wia​da​nych hi​sto​rii; w wie​lu przy​szli hi​sto​ry​cy od​kry​ją być mo​że dru​gie, a na​wet trze​cie dno.
Są wśród nich szpiedzy-celebryci, cyniczni koniunkturaliści, szczęściarze i pechowcy,
nieszczęśliwi kochankowie i stare panny, mężczyźni i kobiety po przejściach, brawurowi spryciarze,
brutalni obłudnicy, ujmujący inteligenci, wreszcie ludzie z gruntu zwyczajni. W ich historiach
przewijają się naziści, komuniści i kapitaliści, księża i opozycjoniści, pokątni kanciarze i piękne
kobiety, zdrajcy i potrójni agenci. Wraz z naszymi szpiegami podróżujemy od Sajgonu przez Genewę
do stolicy Meksyku, śledzimy mroczne sekrety Gestapo, łapczywość sowieckiego wywiadu
wojskowego, działania CIA i FBI, a wreszcie kręte ścieżki operacyjnych przedsięwzięć „naszego”
Urzędu Bezpieczeństwa (UB) i Służby Bezpieczeństwa (SB). Szukamy drogi w mroku ciągłych
podejrzeń, niedomówień, zdrad, chciwości i walki o przetrwanie. Zdarza się, że mdlejemy
w opa​rach ab​sur​du.
Wielu bohaterów tej książki łączy charakterystyczna cecha: trudno czasem stwierdzić, dla kogo
tak naprawdę pracowali. Niektórzy w swym życiu zdążyli obsłużyć kilku panów – nierzadko
jednocześnie. Lęk przed zdradą nieustannie towarzyszy zresztą pracy każdego szpiega. Z dzisiejszej
perspektywy często nie sposób odróżnić tak zwanego przewerbowania (czyli przejścia agenta na
ciemną stronę mocy) od zamierzonej prowokacji wywiadowczej (tak zwanej kombinacji
operacyjnej), polegającej na wniknięciu sprawdzonego agenta w struktury służb specjalnych
penetrowanego państwa pod pozorem nawiązania z nimi współpracy. Pytania są niekiedy ciekawsze
niż od​po​wie​dzi.
Wybraliśmy przykłady z różnych epok komunistycznej Polski. Skupiliśmy się przy tym na
działaniach, które pochłaniały polski wywiad w największym stopniu: penetracji polskiej emigracji
po​li​tycz​nej, za​chod​nich Nie​miec, USA i Wa​ty​ka​nu.
Większość naszych bohaterów (z dwoma wyjątkami) była tak zwanymi nielegałami.
Nielegałowie stanowili najbardziej elitarną i zarazem wystawioną na największe niebezpieczeństwo
kategorię szpiegów. Piszemy o nich obszerniej poniżej. Drugą podstawową grupę, którą też staramy
się przybliżyć, tworzyli kadrowi oficerowie wywiadu, pracujący w placówkach dyplomatycznych
ludowej Polski rozsianych po całym świecie. Szpiedzy-dyplomaci w porównaniu z nielegałami
znajdowali się w komfortowej sytuacji. Nie dość, że w swej oficjalnej pracy korzystali z wysokiego
statusu i materialnych dobrodziejstw dyplomatycznego życia, to jeszcze cieszyli się immunitetem.
W kraju, w którym pracowali, nie można im było nawet wręczyć mandatu za złe parkowanie, a tym
bardziej skazać za szpiegostwo. Mogli co najwyżej obawiać się przymusowego odesłania do kraju
i wiążącej się z tym utraty dewizowych diet oraz… dochodów z drobnego przemytu. Czasem zasady
te ła​ma​no, ale zda​rza​ło się to ra​czej rzad​ko.
Szpiedzy-dyplomaci tworzyli tak zwane rezydentury wywiadowcze w ambasadach, konsulatach
i innych rodzajach placówek dyplomatycznych. Na czele każdej z nich stał starszy oficer nazywany
rezydentem. Najważniejsze działały w największych zachodnich państwach. Była to dość prosta gra:
zachodnie służby kontrwywiadowcze były świadome, że co najmniej połowa personelu
komunistycznych placówek pracuje dla wywiadu; zarazem w placówkach tych doskonale wiedziano,
że te służ​by to wie​dzą.
Przez cały okres ludowej Polski nie zmieniała się lista państw należących do priorytetowych
celów wywiadu „placówkowego” i nielegalnego. Znajdowały się na niej RFN, USA, Wielka
Brytania, Francja oraz Watykan (Włochy), czyli główne kraje Zachodu i „Centrala” Kościoła
katolickiego, a także Austria, Belgia, Kanada, Szwajcaria, Dania, Jugosławia i Szwecja – te ostatnie
głównie przez wzgląd na dogodniejsze tutaj warunki do pracy wywiadu niż w krajach wymienionych
najpierw „głównych przeciwników”. Agenci pracujący na co dzień w Niemczech często zatem
odbywali spotkania ze swymi oficerami prowadzącymi i przekazywali zdobyte materiały
w Belgradzie, Wiedniu czy Kopenhadze. Oczywiście w każdej większej placówce dyplomatycznej
mieszczącej się w pozostałych państwach również pracowali oficerowie wywiadu, ale nielegałowie
tra​fia​li tam wy​łącz​nie wte​dy, gdy na​le​ża​ło to do ich „le​gen​dy prze​rzu​tu”.
Praktycznie w całym okresie swego istnienia wywiad PRL poświęcał też sporo wysiłku
działaniom charakterystycznym raczej dla policji politycznej: infiltracji własnego społeczeństwa,
a zwłaszcza struktur hierarchii kościelnej i środowisk opozycyjnych, a nawet kręgów zbliżonych do
władzy, takich jak na przykład marionetkowe Stronnictwo Demokratyczne – partia satelicka Polskiej
Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR). Zainteresowania te w sposób zasadniczy odróżniały PRL-
owski wy​wiad od ana​lo​gicz​nych służb za​chod​nich.
Światowe szpiegostwo nie mogłoby istnieć bez różnego rodzaju informatorów. Korzystał z nich
rzecz jasna także wywiad PRL. Z jednej strony byli to zwerbowani i odpowiednio wynagradzani
agenci, z drugiej zaś różni ludzie wykorzystywani – jak to określano w wywiadowczym slangu –
„kapturowo”, czyli bez ich wiedzy. Istniała też całkiem spora „szara strefa”, złożona z tych, którzy
świadomie unikali stawiania ostatecznych kropek nad „i”. Ocena „kto był kim?”, wobec
poczynionych w latach 1989–1990 zniszczeń i utajnienia sporej części wytworzonych niegdyś przez
wywiad materiałów, pozostaje dziś jedną z najbardziej kontrowersyjnych i trudnych spraw
związanych z pracą historyka zajmującego się dziejami służb specjalnych. Często okazuje się ona po
prostu niemożliwa. Nigdy zatem nie poznamy pełnej listy prawdziwych agentów PRL-owskiego
wywiadu. W naszej książce piszemy o nich ostrożnie i ściśle trzymając się ustalonych faktów, takie
czy in​ne oce​ny po​zo​sta​wia​jąc czy​ta​ją​cym te sło​wa.
***
Niecierpliwi czytelnicy mogą teraz pominąć poniższe akapity i od razu przejść do lektury
niezwykłych historii zwykłych szpiegów albo zwykłych historii niezwykłych szpiegów. Tutaj
chcemy w wielkim skrócie przyjrzeć się „nielegalnym” strukturom wywiadu Polski Ludowej.
Pomoże to – podobnie jak minisłownik terminologii wywiadowczej, umieszczony na końcu – lepiej
zro​zu​mieć dzia​ła​nia więk​szo​ści na​szych bo​ha​te​rów.
Skąd wziął się pomysł na nielegałów? W przypadku służb krajów komunistycznych niejako
wprost z niedawnej historii „międzynarodowego ruchu robotniczego”, wspieranego przez
bolszewicką Moskwę. Komunistyczni aktywiści, szpiedzy i dywersanci, podróżując po
międzywojennej Europie, udawali handlowców, przedsiębiorców, uciekinierów, studentów,
gastarbeiterów czy artystów. Niektórzy wręcz kradli czyjąś prawdziwą tożsamość. Dzięki temu byli
trudniejsi do namierzenia, ale też bardziej narażeni na ewentualne represje: takiego szpiega lub
dy​wer​san​ta moż​na by​ło aresz​to​wać i ska​zać w nor​mal​nym try​bie. Nie​rzad​ko ozna​cza​ło to śmierć.
Wywiad nielegalny szczególnie upodobały sobie służby Izraela, a także państwa bloku
wschodniego. Amerykanie pozostawali (przynajmniej w okresie zimnej wojny) sceptyczni
w stosunku do tej metody, wskazując na ogrom kosztów i pracy przy nikłych nieraz rezultatach.
Nawet słynny Markus Wolf, szef wywiadu Stasi – złowrogiego wschodnioniemieckiego Głównego
Zarządu Rozpoznania (Hauptverwaltung
Aufklärung,
HV przyznawał po latach: „żartowaliśmy
A),
między sobą, że nim nasi nielegałowie staną się przydatni operacyjnie, zapomnimy, kim byli albo po
co ich wy​sła​li​śmy”.
To jednak właśnie Berlin (Wschodni) i Moskwa wiodły prym w produkowaniu nielegałów.
Polski wywiad komunistyczny próbował się załapać do tej grupy – z różnym skutkiem. Pierwsi
polscy nielegałowie pojawili się już bezpośrednio po wojnie, zarówno w wywiadzie wojskowym
(Oddziale II Sztabu Generalnego), jak i w Departamencie VII osławionej bezpieki (Ministerstwa
Bezpieczeństwa Publicznego, MBP), od 1947 roku połączonych pod kierownictwem generała
Wa​cła​wa Ko​ma​ra.
W wywiadzie MBP nie wyodrębniono jednostki specjalizującej się w wywiadzie nielegalnym,
ale poszczególne komórki terytorialne departamentu starały się prowadzić tego typu działalność.
Stalinizacja aparatu represji z przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych i przeprowadzone w jej
ramach dogłębne czystki szybko zresztą zniwelowały wszystkie wyniki dotychczasowej pracy
wy​wia​du „na od​cin​ku nie​le​gal​nym”.
Musiała być ona zorganizowana od nowa, rzecz jasna w oparciu o wzory sowieckie. Co więcej,
w obliczu słabych wyników „placówkowych” rezydentur wywiadowczych (czyli szpiegów-
dyplomatów działających w polskich ambasadach i konsulatach), których problemem były częste
ucieczki pracowników i liczne wpadki, a także wobec coraz bardziej skutecznych działań
zachodniego kontrwywiadu, potrzeba zastąpienia „dyplomatów” nielegałami stawała się wręcz
pa​lą​ca.
Ostatecznie w 1954 roku zaczęto, z pomocą sowieckich przyjaciół, formowanie odrębnej
struktury, zajmującej się wyłącznie tymi sprawami. Zbiegło się to w czasie z reorganizacją całego
aparatu represji, związaną dla odmiany z kiełkującą destalinizacją. Pod koniec 1954 roku MBP
wyzionęło ducha, zastąpione przez Komitet do spraw Bezpieczeństwa Publicznego, czyli
krótkotrwałe „polskie KGB”. Służba wywiadowcza stanowiła jego Departament I. „Fabryka
nielegałów” miała się odtąd mieścić w Wydziale I tegoż departamentu. Numeracji i zadań owego
pionu (wraz z Wydziałem I) nie zmieniła likwidacja Komitetu po przełomie październikowym 1956
ro​ku i wcie​le​nie je​go struk​tur do Mi​ni​ster​stwa Spraw We​wnętrz​nych (MSW).
Ta najtajniejsza i najbliżej współpracująca z Moskwą komórka wywiadu „polskiego KGB”
miała się zajmować doborem, szkoleniem i przerzutem na Zachód „operacyjnych pracowników dla
pracy w rezydenturach nielegalnych i grupach agenturalnych, werbunkiem agentury w kraju i za
granicą [oraz] przygotowaniem materialnych warunków i przykrycia dla rezydentur nielegalnych
i grup agenturalnych”. Według ambitnych planów kierownictwa wywiadu przewidywano
zorganizowanie w krótkim czasie kilkudziesięcioosobowej grupy nielegałów, którzy mieli tworzyć
tak zwane nielegalne rezydentury operacyjne i łącznościowe w najważniejszych zachodnich
państwach. Dodatkowo wydział miał przejąć najbardziej wartościową agenturę obsługiwaną do tej
po​ry przez re​zy​den​tu​ry „pla​ców​ko​we”.
Nie jest pewne, w jakim stopniu udało się te plany zrealizować, ale raczej w niewielkim. Od
samego początku bowiem pojawiły się spore problemy kadrowe. Organizatorzy pionu – major
Władysław Michalski i pułkownik Józef Czaplicki (p.o. szefa wywiadu) – dość żałośnie skarżyli się
kierownictwu „polskiego KGB” i najwyższym czynnikom partyjnym, że „spośród pracowników
wydziału połowę (6 referentów) stanowią zeszłoroczni absolwenci Szkoły Departamentu, którzy nie
posiadają żadnego doświadczenia operacyjnego [...], nie pracowali w ogóle zawodowo oraz mają
Zgłoś jeśli naruszono regulamin