Graham Heather (Pozzessere Heather Graham) - Tajemnice zamku Lochlyre (Mordercza gra).pdf

(1198 KB) Pobierz
Pozzessere Heather Graham
Tajemnice zamku Lochlyre (Mordercza gra)
W odciętym od świata szkockim zamczysku odbywa się doroczny Tydzień Tajemnic,
impreza charytatywna organizowana przez uznanego autora powieści sensacyjnych, Jona
Stuarta. W spotkaniu uczestniczą znakomitości ze świata literatury.
Kilka lat wcześniej niemal to samo grono poczytnych pisarzy brało udział w takim samym
spotkaniu, które zakończyło się tragiczną śmiercią pięknej, ale powszechnie znienawidzonej
żony Jona, Cassandry. Jon pragnie się teraz dowiedzieć, czy był to wypadek, czy
zaplanowana zbrodnia. Układa plan działania. Nieoczekiwanie okazuje się, że na zamku jest
jeszcze ktoś, kto próbuje narzucić zebranym swoje reguły gry, ktoś, kto znowu chce zabić...
PROLOG
Cassandra Stuart była piękna i wiedziała o tym. Umiała manipulować ludźmi i o tym także wiedziała.
Gdyby tylko się odwrócił i na nią spojrzał...
- Jon! Jon!
Usłyszał ją, lecz nie przystanął. Tym razem był na nią naprawdę zły. Patrzyła, jak schodzi żwirową
ścieżką prowadzącą do jeziora. Chyba tym razem przesadziła, ale naprawdę nie chciała żyć na krańcu
świata, w tym zapomnianym przez Boga i ludzi, zapadłym zakątku Szkocji. I to pomimo sławnych
zjazdów pisarzy, organizowanych tu przez Jona, pomimo słynnej gry, połączonej ze zbieraniem dat-
ków na cele dobroczynne. Od dziesięciu lat Jon co roku pełnił rolę gospodarza tego spotkania. To byli
jego goście i jego gra. Nienawidziła tego miejsca, chciała mieszkać w Londynie.
Znała jednak swego męża i wiedziała, o czym teraz myśli. O tym, że impreza się nie udała, że żona
była niemiła, zniecierpliwiona i zepsuła ten dzień im wszystkim. Czort z nim, skoro jest taki
6
uparty! Zawsze ma swoje plany, swoje życie, bez względu na to, co myśli o tym jego żona. Żadna
kobieta nie będzie go wodziła za nos - powiedział. Nie pozwoli, żeby z nim igrała, manipulowała
według własnego widzimisię.
- Jon!
Zdawała sobie sprawę, że mąż me chce się obejrzeć, bo dobrze wie, do czego ona zmierza i me chce jej
widzieć. Postanowiła wyjechać. Dzisiaj. To miał być ostateczny sposób. Miała nadzieję, ze wyjazd
sprawi to, czego nie udało się jej osiągnąć ani dąsami, ani okazywaniem rozdrażnienia. _ Przede
wszystkim chciała jednak, by do mej wrócił. Pragnęła się z nim kochać, chciała być namiętna,
przypomnieć mu, że nie może bez niej zyć. . Powiedziałaby mu, że go potrzebuje, przypomniała
dlaczego się z nią ożenił. Mogłaby dać mu szczęście, sprawić, by się śmiał. Była przecież taka dobra w
łóżku. Wracaj, myślała z furią. Daj się uwieść ten jeden, ostatni raz, tak żebyś tego me
zapomniał...
Poczeka, aż mąż zniknie za zakrętem ścieżki i zacznie się pakować. Zostawi list, w którym wyjaśni, że
zamieszka w londyńskim Hiltonie, ze będzie czekać, aż Jon wyrwie się od swych ponurych
znajomych i może do niej przyjedzie. O jego gościach i domownikach wiedziała więcej, mz on sam!
Kto z kim sypia. I dlaczego. W gruncie rze-
7
czy, pomyślała i niemal się uśmiechnęła, znała wielu z nich całkiem dobrze. Można by nawet po-
wiedzieć, że intymnie. A jednak... pomimo to czuła, że zżera ją zazdrość;
- Jon! Wracaj! - zawołała. Ogarnął ją dziwny, nowy rodzaj strachu. Coś więcej niż poczucie bez-
silności i straty, którego przed chwilą doświadczyła. - Jon! Wracaj, bo zapłacisz mi za to!
Zabrzmiało to gniewnie i prowokująco, on jednak nadal odchodzą. Wysoki, ciemnowłosy, z
potężnymi ramionami. Był niezwykle przystojny, a ona go traciła. Wpadła w panikę. Domyślił się, że
miała tu z kimś romans. Czy wiedział, że chciała tylko mu dopiec? Przecież była pewna, że on również
ma kogoś.
- Jon, Jon! Niech cię szlag trafi!
Jej głos nabrzmiewał złością. Stała na balkonie głównej sypialni na piętrze, tak że widziała dzie-
dziniec. Z rzeźbionego balkonu o opływowych kształtach rozciągał się widok na trzy strony po-
siadłości. Poniżej widać było elegancką fontannę z bezcennym marmurowym posągiem Posejdona
trzymającego trójząb. Chociaż nadchodziła już zima, wzdłuż brukowanej ścieżki otaczającej fontannę
wciąż kwitły róże. Tam, gdzie ścieżka mijała krzew, brak ustępował miejsca żwirowi, po którym
schodziło się do jeziora.
Pokoje były wspaniale urządzone. Zostały prze-
8
budowane w końcu siedemnastego wieku oraz zmodernizowane przez Jona parę lat temu. W
głównych pomieszczeniach mieszkalnych ściany pokrywały stare tkaniny. Był tam masywny ko-
minek, lecz także najnowocześniejsze grzejniki zasilane z własnego generatora. W sypialni na po-
stumencie stało, ogromne łóżko, stopień zaś niżej, zaraz za przejściem, zwieńczonym gotyckim łu-
kiem, można było skorzystać z ogromnej wanny jacuzzi i sauny. Każde z małżonków dysponowało
własną, dużą garderobą.
- Czego można tu nie lubić? - zapytał ją kiedyś rozdrażniony i dotknięty Jon.
Wszystko tu było piękne. Cassandra po prostu nienawidziła wsi. To nie Londyn, Paryż, Nowy Jork,
czy choćby Edynburg. I właśnie dlatego Jon tak bafcdzo lubił to miejsce.
Odchodził, ciągle odchodził.
Ze zdumieniem poczuła w oczach łzy. Jak on może bardziej dbać o tę kupę kamieni i swoich
głupkowatych przyjaciół niż o nią?
- Jon, Jon, niech cię piekło pochłonie! Jon! Mówił o rozwodzie, o tym, że się im »ie
układa. Nie mógł się jednak z nią rozwieść. Po prostu nie mógł! Powiedziała mu już, że nigdy lif na to
nie zgodzi, a w razie czego utytła go W błocie, ujawni milion brudnych sekretów, o nim i o jego
kumplach.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin